poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Bp Dydycz: rzekome żądania biskupów odsunięcia o. Rydzka to nagonka na Radio Maryja

"Za dalszy ciąg nagonki na Radio Maryja" uznał biskup drohiczyński Antoni Pacyfik Dydycz informacje medialne o postulowaniu przez część biskupów odsunięcia o. Tadeusza Rydzyka od kierowania rozgłośnią.


"Myślę, że tym nie trzeba się przejmować, bo tego typu wiadomości muszą być poparte jakimś źródłem: skąd zostały wzięte, kto udzielał tych informacji, na czym one polegały? Ja nie mogę tego potwierdzić, bo oczywiście nie mam takiego zdania. Musimy zachować dużo cierpliwości i spokoju (...) To jest po prostu dalszy ciąg nagonki na Radio Maryja" - powiedział w poniedziałek w Radiu Maryja bp. Dydycz.

Ordynariusz diecezji drohiczyńskiej podkreślił, że "tych ataków coraz więcej. Sądzę, że sytuacja polityczna też temu sprzyja, bo wszyscy boją się, że jeżeli Radio Maryja będzie dynamiczne, to może zbyt wyraźnie stać w obronie życia".

Bp Dydycz przyznał, że w czasie sobotniego posiedzenia Rady Stałej Episkopatu i biskupów diecezjalnych na Jasnej Górze przy okazji dyskusji o funkcjonowaniu mediów rozmawiano o Radiu Maryja.

"W tym wypadku bardzo wyraźnie powiedziano, że nie można dyskutować o jakiś instytucjach, takich czy innych, wyłącznie dlatego, że istnieje jakaś forma nacisku medialnego (...) Wiadoma rzecz, że takie naciski zawsze płyną z określonych środowisk. Tam, gdzie jest troska o to, żeby było coś dobrego, tam jest pewna kultura, pewna finezja, tam personalnie się nie uderza, tam się nie domaga takich czy innych posunięć" - mówił biskup.

Skrytykował też dziennikarzy. "Dbają to, aby mogli wszystko. Ludziom nie wolno dziennikarza sądzić, jeśli nawet coś powie w odniesieniu do najwyższych autorytetów (...) Sami dziennikarze jakby zapominają o tych zasadach i dążeniach w odniesieniu do tego, co im się nie podoba i wtedy by chcieli od razu nawet pod gilotynę posłać" - ocenił bp Dydycz.

"Rzeczpospolita" w poniedziałek napisała, że podczas sobotniego posiedzenia Rady Stałej Episkopatu i biskupów diecezjalnych starły się dwa obozy. Część zgromadzonych na Jasnej Górze hierarchów, m.in. abp Tadeusz Gocłowski, postulowało odwołanie o. Tadeusza Rydzyka z funkcji dyrektora Radia Maryja i poproszenie o pomoc Watykanu. Druga grupa, reprezentowana m.in. przez biskupa drohiczyńskiego Antoniego Dydycza, broniła toruńskiego radia i ojca dyrektora.

Ważna dla stanowiska biskupów - według "Rzeczpospolitej" -była wypowiedź kardynała Stanisława Dziwisza, który wsparł obóz postulujący definitywne rozwiązanie problemu. W głosowaniu ta opcja zwyciężyła. Biskupi diecezjalni zgodzili się, by wystosować do generała redemptorystów Józefa Tobina list z wnioskiem o odwołanie o. Tadeusza Rydzyka z funkcji dyrektora radia.

Abp Gocłowski powiedział w poniedziałek PAP, że specjalnie powołany zespół opracuje treść listu, który zostanie przesłany do o. Tobina.

jg, PAP
Gazeta.pl
27-08-2007

Sąd: Giertych ma przeprosić Agorę

I wpłacić 15 tys. zł na Zakład dla Niewidomych w Laskach za sugerowanie, że Agora, wydawca "Gazety", znalazła się w "korupcyjnym obwodzie".

Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie nie jest prawomocny. Roman Giertych - zdaniem sadu - naruszył dobre imię i renomę giełdowej spółki swoją wypowiedzią dla Radia Maryja z lutego 2005 r. Lider LPR razem z Andrzej Lepperem, Antonim Macierewiczem i Zbigniewem Ziobrą komentował w programie "Rozmowy niedokończone" prace orlenowskiej komisji śledczej.

Mówił o możliwym "korupcyjnym obwodzie" (Kwaśniewski - Kulczyk - Agora). Sugerował, że "firmy, które przejmował pan Kulczyk, odwdzięczały się konsorcjum Agora SA reklamami", a w zamian "Michnik załatwia panu Kwaśniewskiemu wsparcie polityczno-medialne".

Sąd uznał wczoraj, że jeśli formułuje się takie hipotezy, to trzeba najpierw mieć dowody. Giertych, pozwany przez Agorę, nie przedstawił ich sądowi. Sąd nie znalazł ich także w blisko stu tomach jawnych protokołów komisji śledczej (kancelaria odmówiła udostępnienia tajnych tomów).

Agora proces wygrała w części. Sąd nie uznał, by pełna zastrzeżeń wypowiedź Giertycha dla PAP - "teoretycznie może być tak, że za korzystne dla określonych firm decyzje polityczne pieniądze wypłacane były nie bezpośrednio politykom, ale poprzez inne przedsiębiorstwa, nie twierdzę, że przez Agorę, bo nie mam dowodów" - naruszała renomę giełdowej spółki.

To już trzecia w ostatnich miesiącach porażka Giertycha w procesach o naruszenie dóbr osobistych (żadna z tych spraw nie jest prawomocnie zakończona). Lider LPR ma przeprosić Adama Michnika, naczelnego "Gazety", za nazwanie go "partyjnym aparatczykiem", a rodzinę Jacka Kuronia - za przyrównanie zmarłego polityka i opozycjonisty do "zdrajców narodu".

wrób
Gazeta Wyborcza
27-08-2007

"Dziennik": Dla Leppera bizon to krowa

Trudno przesądzać, jaką rolę odegrał Andrzej Lepper w korupcyjnej aferze z odrolnianiem ziemi. Nie ma jednak wątpliwości, że jako minister rolnictwa chciał przeforsować rozporządzenie do ustawy o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt, które zalegalizowałoby posiadane przez jego syna stada bizonów - ujawnia "Dziennik".


Jeden dopisek w załączniku do rozporządzenia miał zmienić dzikie bizony w bydło hodowlane. Gazeta dotarła do tych zapisów. Nie weszły w życie, bo przeszkodziło temu Ministerstwo Środowiska.

Po objęciu posady ministra rolnictwa w maju 2006 r. Lepper od razu próbował zalegalizować stado bizonów, które oficjalnie posiada jego syn Tomasz. W świetle ustawy o ochronie przyrody bizon w Polsce traktowany jest jak dzikie zwierzę - po wpisaniu na listę ras hodowlanych można byłoby je traktować jak zwierzę domowe. - Wpisanie bizona do rejestru zwierząt, które mogą posiadać tzw. paszporty, to ewidentna próba ich legalizacji, prymitywna i nieudana, ale próba - mówi informator "Dziennika".

Już w czerwcu 2006 r. Ministerstwo Rolnictwa przygotowało projekt zmieniający rozporządzenie w sprawie księgi rejestracji bydła, świń, owiec lub kóz. Nowa regulacja prawna miała uaktualnić m.in. listę ras bydła i nadać im specjalne kody potrzebne do poruszania się po UE. Patent na zalegalizowanie bizonów był prosty: wpisać do rejestru dodatkową rasę (Bison bison) i nadać jej kod. Do pilotowania sprawy wyznaczeni zostali wiceministrowie wierni Lepperowi: Sebastian Filipek-Kaźmierczak i Marek Chrapka.

Projekt rozporządzenia trafił do ministerialnych konsultacji. Przytomny okazał się główny konserwator przyrody, który nie zgodził się, by w rejestrze figurowało amerykańskie zwierzę. - Rozpowszechnienie w Polsce bizonów mogłoby zagrozić polskiemu żubrowi, który jest gatunkiem chronionym - tłumaczy decyzję Sławomir Mazurek, rzecznik Ministerstwa Środowiska.

Stado 20 bizonów 28-letni Tomasz Lepper przywiózł w kwietniu 2005 r. Aby bydło mogło przekroczyć granicę kraju, zgodę musiał wydać wojewódzki inspektorat sanitarny. I wydał. Tylko że młody Lepper sprowadził je na granicy prawa, bo faktycznie zezwolenie na wwóz dzikich zwierząt daje Ministerstwo Środowiska. Takiej zgody syn szefa Samoobrony nie miał i jak ustaliła gazeta, nigdy się o nią nie starał. Bizony są w kraju nielegalnie.

mp, PAP
Gazeta.pl
27-08-2007

Biskupi napiszą list ws. o. Rydzyka do generała redemptorystów

Metropolita gdański abp. Tadeusz Gocłowski powiedział, że specjalnie powołany zespół opracuje treść listu, który zostanie przesłany do generała redemptorystów Józefa Tobina. Biskup Tadeusz Pieronek podkreśla, że to "właściwy krok".


O tym, że podczas sobotniego posiedzenia Rady Stałej Episkopatu i biskupów diecezjalnych w Częstochowie biskupi zgodzili się, by wystosować do generała redemptorystów list z wnioskiem o odwołanie o. Tadeusza Rydzyka z funkcji dyrektora Radia Maryja, poinformowała poniedziałkowa "Rzeczpospolita". Według gazety nie jest wykluczone, że wniosek dotyczyć będzie całego zarządu radia.

"Ten list jest w opracowaniu zespołu, który został powołany. Tyle tylko mogę potwierdzić, że powołano zespół, i że on opracuje tekst, który zostanie przesłany" - poinformował abp Gocłowski.

Zapytany dlaczego, wbrew niektórym opiniom, hierarchowie polskiego kościoła nie rozwiązali w sobotę kwestii Radia Maryja arcybiskup odpowiedział, że jego zdaniem "biskupi rozwiązują problem od 16 lat, odkąd to radio istnieje". Podkreślił, że Kościół "szanuje człowieka i dlatego nie działa tak błyskawicznie, jak chcieliby niektórzy ludzie działać".

"Jeżeli byłby taki zamiar, ja byłbym za tym (za wysłaniem listu do o. Tobina - PAP)" - powiedział bp Pieronek. Jego zdaniem, wysłanie listu do o. Tobina nie jest najbardziej radykalnym sposobem, ale na pewno krokiem we właściwym kierunku.

Jednym z tematów sobotnich obrad biskupów na Jasnej Górze była sytuacja mediów katolickich, w tym Radia Maryja i jego dyrektora, o. Rydzyka, pod którego adresem media kierowały zarzuty dotyczące m.in. antysemityzmu oraz obrazy prezydenta i jego żony. W słowie po obradach biskupi jedynie pośrednio odnieśli się do problemu radia, koncentrując się na ogólnej refleksji nad poziomem i formą publicznej debaty. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józef Kloch mówił w niedzielę, że dyskusja dotycząca Radia Maryja nie została zakończona, a sprawa toruńskiej rozgłośni nie jest jeszcze zamknięta.

jg, PAP
Gazeta.pl
27-08-2007

W sklepach atakują nas buble

Lalki Barbie grożące perforacją jelita. Zestawy do makijażu z chromem i ołowiem. Samochody bez działających hamulców. Samozapalające się zmywarki do naczyń. Czy sklepy sprzedają nam tandetę groźną dla życia i zdrowia?


Jeszcze do niedawna lalki Barbie czy zestawy Polly Pocket kojarzyły się polskim rodzicom z może kiczowatymi, ale raczej bezpiecznymi zabawkami dla dzieci. Kilkanaście dni temu, gdy koncern Mattel poinformował, że mogą być groźne dla najmłodszych. Trójka dzieci po połknięciu zbyt słabo przymocowanych magnesików - będących częścią zabawek - trafiła do szpitala. Niebezpiecznych zabawek tylko w Polsce jest 165 tys., na całym świecie Mattel wycofał ich aż 18 mln.

Paradoksalnie "Barbie skandal" to dalszy ciąg czarnej serii chińskich fabryk oskarżanych ostatnio o produkcję toksycznych bubli. Wcześniej UOKiK ostrzegał np. przed chińskimi zestawami do makijażu dla najmłodszych (zawierały chrom i ołów). W marcu tysiące amerykańskich psów i kotów zdechły po zjedzeniu chińskiej karmy (z dodatkiem przemysłowej melaminy). Kilka dni temu rząd Nowej Zelandii zapowiedział z kolei śledztwo w sprawie importowanych z Chin ubrań dziecięcych (poziom formaldehydu w odzieży przekraczał normy aż 900 razy!).

MP3 psuje się najczęściej

- Nawet znane marki nie są już gwarantem jakości, jak kiedyś - wzdycha Artur Adamowicz z sieci sklepów z elektroniką Electro World. - Teraz prawie wszystko robi się w Chinach. Produkty są takie same, przyczepia się do nich tylko inne etykiety. Telewizory plazmowe robi się bodaj w trzech miejscach na świecie. Jak jedna z fabryk wypuściła wybuchające baterie, problemy miało od razu ze 30 producentów laptopów. Bo wszyscy brali baterie z jednego miejsca.

Co ciekawe, coraz więcej sprzedawców twierdzi, że awaryjność sprzętu ciągle rośnie. - Być może jednym z powodów jest coraz zwiększa złożoność produktów, coraz większa liczba podzespołów elektronicznych - zastanawia się Tomasz Siedlecki z firmy EURO-Net (właściciela sieci sklepów RTV Euro AGD).

Jak często klienci przychodzą z reklamacją? Tą wiedzą producenci nie chcą się chwalić. Jak odpowiedział nam rzecznik Samsunga, "sprawa jest śliska". Bardziej rozmowni są handlowcy. Twierdzą, że przeciętny sklep jest odwiedzany przez rozczarowanych klientów średnio 20 razy dziennie, duże sklepy ok. 40.

W sieciach Media Markt oraz Saturn średni wskaźnik awaryjności (liczba reklamacji w porównaniu z liczbą sprzedanych sztuk) dla domowej elektroniki wynosi od 1,5 do 2,5 proc. Przy AGD - lodówki, pralki - waha się on od 1 do 2 proc. Znacznie więcej osób skarży się za to na sprzęt foto - od 2 do 3 proc. - i komputery - nawet 5 proc.

Te liczby mogą być jednak zaniżone. Siedlecki wyjaśnia, że sklepy nie są bowiem jedynym adresatem reklamacji (a bardziej konkretnie zgodności towaru z umową). Klienci mogą zgłaszać się bezpośrednio do producenta lub serwisów gwarancyjnych.

Co psuje się najczęściej? - Odtwarzacze MP3 - nie ma wątpliwości Siedlecki.

Wioletta Batóg z Media Saturn Holding (Media Markt oraz Saturn) do tej pory wspomina problemy, jakie jej firma miała z gwiazdkową promocją tego typu sprzętu. Ponad jedna trzecia odtwarzaczy była wadliwa. Kontrakt na dostawy został zerwany, klientom wymieniono sprzęt.

Samochody bez hamulców

Pół biedy, gdy produkt tylko się zepsuje. Gorzej, jeśli producent wypuszcza bubel, który zagraża życiu bądź zdrowiu użytkownika. Zgodnie z polskim prawem powinien niezwłocznie powiadomić Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - Około 70 proc. zgłoszeń pochodzi od producentów aut - twierdzi Dariusz Łomowski z UOKiK. Na liście zgłaszających jest właściwie większość motoryzacyjnych marek od Fiata, przez Renault, Skodę, Forda, Toyotę, aż do Saaba, Jaguara i Mercedesa.

Liczba potencjalnych usterek nieświadomego kierowcę może doprowadzić do bólu głowy. Pod koniec lipca Citroën poinformował, że w niektórych autach serii C4 mogą wysiąść hamulce. Problem dotyczy prawie 3 tys. samochodów. Kilka dni wcześniej Peugeot Polska ostrzegł, że ze względu na problemy z ABS i ESP zapalić się może ponad 4,5 tys. peugeotów 307.

W niektórych mercedesach benz atego możliwa była awaria oświetlenia, poduszki powietrznej, układu sygnalizacji lub zwarcie przewodów elektrycznych, w fordach S-Max oraz galaxy przez wadliwie zamontowane podgrzewane szyby spłonąć mogła tapicerka, a w oplach corsa D felerny element wahacza groził, że kierowca utraci panowanie nad pojazdem.

Niebezpieczeństwa czyhają nie tylko w samochodzie. Na początku sierpnia koncern Philips ostrzegał przed ponad tysiącem swoich urządzeń wielofunkcyjnych (drukarka, kopiarka, skaner, faks) Philips Crystal, którego jeden element mógł się stopić bądź zapalić. Pod koniec czerwca przed samozapłonem zmywarek Zanussi, Electrolux oraz AEG ostrzegał Electrolux. Niebezpieczne są nawet meble. Rok temu przed 24 tys. swoich sof i foteli ostrzegała Ikea. Przy rozkładaniu bądź składaniu mebla można było przytrzasnąć sobie palce.

Co grozi producentowi

Każda firma, która dowie się, że jej produkt ma niebezpieczne wady, a nie informuje o tym UOKiK, może dostać karę do 100 tys. zł. UOKiK jak na razie nie nałożył jej jednak na żadnego przedsiębiorcę. Powód? Duże światowe marki, gdy odkrywają, że ich produkty są niebezpieczne dla ludzi, w obawie przed sądowymi pozwami szybko uszkodzone elementy wymieniają.

Znacznie gorzej jest w Polsce z produktami, które po prostu się psują. Według rozmówców "Gazety" nawet największe firmy oszczędzają na serwisie. - Mamy teraz niezły kłopot z jednym z najbardziej znanych i renomowanych producentów ekspresów do kawy. Naprawia je miesiącami, a klienci pretensje do kogo mają? Do nas - opowiada przedstawiciel sieci handlowej.

Za złą jakość swoich wyrobów producenci rzecz jasna płacą czy to zerwanymi kontraktami ze sklepami, czy czystą gotówką. Mattel za wycofanie swoich zabawek zapłacił 30 mln. dol.

Takie wpadki grożą jednak znacznie wyższą karą niż pieniądze - utratą wiarygodności. Doskonale wiedzą o tym Chińczycy. Właśnie rozpoczęli kampanię mającą poprawić wizerunek Chin jako eksportera. Pierwszy z planowanych programów telewizji chińskiej został nadany w ubiegłą niedzielę przez kanał ekonomiczny centralnej telewizji chińskiej. Wystąpił w nim dyrektor rządowego Biura ds. Nadzoru Jakości, Inspekcji i Kwarantanny Li Changjia. - Jestem tu, by powiedzieć wam: miejcie zaufanie do artykułów "made in China" - oświadczył.

Problem jednak nie polega na tym, czy w takie zapewnienia uwierzą Chińczycy, ale miliardy konsumentów na całym świecie, którzy każdego dnia sięgają po pochodzące z Azji wyroby.

Piotr Miączyński, Leszek Kostrzewski
Gazeta Wyborcza
27-08-2007