niedziela, 16 września 2007

LiD: Wypowiedź premiera o narodzie jest skandaliczna

Podlaski LiD uznał za "skandaliczną" i prezentującą treści "o charakterze ksenofobicznym" wypowiedź premiera Jarosława Kaczyńskiego w czasie niedzielnej konwencji PiS w Białymstoku. Szef rządu powiedział tam o konieczności zwycięstwa PiS, by "w Rzeczypospolitej Polskiej, żył jeden naród polski, a nie różne narody". Premier publicznie wzywa do eskalowania konfliktów na tle narodowościowym - uważają politycy LiD-u.


- Zwyciężymy, bo to zwycięstwo jest potrzebne Polsce. Jest potrzebne po to, by w tym państwie, w Rzeczypospolitej Polskiej, żył jeden naród polski, a nie różne narody. By Rzeczypospolita była całością, by wszystkie jej ziemie miały takie same prawa. By wszyscy Polacy mieli takie samo prawo do godności - powiedział Jarosław Kaczyński, kończąc swoje wystąpienie na konwencji. Wcześniej mówił o konieczności wyrównywania szans regionów biedniejszych, takich jak województwo podlaskie.

Oświadczenie LiD-u

Lewica i Demokraci wypowiedź premiera uważa za "skandaliczną". Przywołują z niej niedokładny jej cytat: "Musimy zwyciężyć, by tu na tej ziemi, żył jeden naród polski, a nie różne narody".

LiD uważa, że swoją wypowiedzią Jarosław Kaczyński "publicznie wzywa do eskalowania konfliktów na tle narodowościowym". W ocenie tego ugrupowania, to naruszenie konstytucji, w szczególności gwarancji poszanowania praw mniejszości narodowych zamieszkujących w Polsce.

"Wyrażamy stanowczy sprzeciw wobec pogardy, z jaką Jarosław Kaczyński potraktował dziesiątki tysięcy mieszkańców naszego województwa. Domagamy się od Prezesa Rady Ministrów publicznych przeprosin dla wszystkich Polaków, bez względu na narodowość, którzy poczuli się urażeni i znieważeni jego skandaliczną wypowiedzią" - głosi oświadczenie LiD.

"To haniebne"

"Publiczne prezentowanie przez Prezesa Rady Ministrów, w mieście dumnym ze swej wielonarodowości, ksenofobicznych i antydemokratycznych treści uważamy za haniebne. W słowniku ludzi cywilizowanych trudno jest znaleźć słowa, przy pomocy których tą wypowiedź należałoby ocenić" - piszą sygnatariusze listu, wśród nich kandydaci LiD w październikowych wyborach.

Województwo podlaskie uważane jest za jeden z najbardziej zróżnicowanych narodowościowo i wyznaniowo regionów Polski. Są tutaj największe w kraju skupiska mniejszości białoruskiej i litewskiej, żyją także Ukraińcy i Rosjanie.

Szacuje się, że połowa wyznawców prawosławia w kraju mieszka w tym regionie, a także duża grupa polskich wyznawców islamu.

mar, PAP
Gazeta.pl
16-09-2007

Mężydło werbowany? CBA zaprzecza. Politycy oburzeni

- To nie jest normalne, jeśli funkcjonariusze służb specjalnych próbują namawiać parlamentarzystów do nagrywania innych parlamentarzystów - mówi sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński. - To na pewno sytuacja normalna nie jest - to komentarz polityka PiS do ujawnionej przez Antoniego Mężydłę próby werbowania go przez CBA. CBA zaprzeczyło próbie werbunku.


Brudziński zaznaczył, że nie wie czy rzeczywiście jego były partyjny kolega Antoni Mężydło usłyszał od CBA propozycję nagrywania innych parlamentarzystów. Nie wie też, z jaką sprawą Mężydło poszedł do CBA. - Ale jeśli to prawda, to sytuacja ta pokazuje, że w życiu społecznym, w życiu politycznym jest wiele obszarów patologii i nienormalności - mówił.

- To albo kompletny brak profesjonalizmu osób zatrudnionych w CBA, bo być może nie znają prawa, nie wiedzą, że nie można tak podsłuchiwać - komentuje Bronisław Komorowski z PO. - Albo jest to przejaw skrajnej beztroski, działania pozaprawnego. Powinna to wyjaśnić prokuratura. Być może sam szef CBA, jeśli chce uniknąć podejrzeń, że to jest normalna praktyka działań pozaprawnych, powinien odpowiedzialnego za to pracownika napiętnować i wyrzucić - uważa Komorowski.

- Gdyby służby działały normalnie, profesjonalnie, to nikt by nie namawiał posła, żeby sobie założył podsłuch jak gangster - komentuje Waldemar Pawlak z PSL. - To jest znak nowych czasów i to jest bardzo niedobry znak. Jeżeli nie wyzwolimy się z podsłuchów i różnych wrednych zagrywek, to będzie kraj nie do wytrzymania, to w takim kraju nie da się żyć - mówi Pawlak.

Antoni Mężydło powiedział w TVN 24, że Centralne Biuro Antykorupcyjne próbowało go zwerbować na agenta. - Oficer mówił, że najlepiej by było, gdybym ja ewentualnie nagrał kilka rozmów, nawet mówił mi, kogo tam powinienem nagrać - dodał obecny poseł PO, a do niedawna PiS. - CBA chciało, żebym odwalił za nich robotę - mówił Mężydło. Poseł twierdzi, że sam zgłosił się do CBA, bo podejrzewał kogoś o branie łapówek.

CBA zaprzecza, że werbowało

Centralne Biuro Antykorupcyjne nie próbowało zwerbować posła Antoniego Mężydły, oficerowie biura nie zlecali mu też nagrywania kogokolwiek - oświadczył w niedzielę dyrektor gabinetu szefa CBA, Tomasz Frątczak.

Dodał, że kilka miesięcy temu Mężydło sam zgłosił się do szefa CBA Mariusza Kamińskiego. "Odwiedził go w domu i powiedział, że chce przekazać jakieś informacje naszemu biuru. Podobnie jak w innych tego typu przypadkach minister Kamiński poprosił jednego z funkcjonariuszy, by ten skontaktował się z posłem Mężydło" - powiedział Frątczak.

"Okazało się, że pan poseł chciał zainspirować CBA do działań przeciwko swoim przeciwnikom samorządowym. Jego informacje nie miały charakteru oficjalnego zawiadomienia, w dodatku były bardzo niekonkretne, dlatego żadne postępowanie nie zostało wszczęte. Nikt też nie proponował posłowi Mężydle, by nagrywał kogokolwiek dla CBA" - podkreślił Frątczak.

"Mimo że pan Antoni Mężydło udał się z tymi informacjami do ministra Kamińskiego kilka miesięcy temu, do tej pory nie wpłynęła żadna jego skarga na nas, ani do ministra koordynatora Zbigniewa Wassermana, ani do żadnej innej instytucji" - dodał.

met, PAP
Gazeta.pl
16-09-2007

MS: Ziobro nie był u o.Rydzyka w sprawie taśm

Zbigniew Ziobro nie był u ojca Tadeusza Rydzyka przed decyzją prokuratury o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie tzw. taśm Rydzyka - poinformował Wydział Informacji Ministerstwa Sprawiedliwości. Zdaniem posła Antoniego Mężydły, do takiego spotkania doszło, a po dwóch dniach od tej wizyty, zapadła decyzja prokuratury.


"Nie wiem dlaczego Ziobro się na to zgodził. Mówiłem o tym wcześniej, ale dziennikarze tego nie podjęli, rozmawiałem o tym m.in. z posłem Arturem Zawiszą, naszą rozmowę słyszeli inni posłowie. To nie jest tak, że dopiero teraz o tym mówię" - powiedział w niedzielę Mężydło.

21 sierpnia toruńska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie "taśm Rydzyka", gdyż nie stwierdziła, by o. Rydzyk popełnił przestępstwo znieważenia prezydenta lub narodu żydowskiego w swych wykładach, ujawnionych przez "Wprost".

Ministerstwo: To konfabulacje

"Pan Mężydło mija się z prawdą. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro nie był u ojca Tadeusza Rydzyka przed decyzją, którą samodzielnie podjęli prokuratorzy. Mężydło, swoimi konfabulacjami, obraża prokuratorów. Uznali oni, że treść nagrań nie stanowi przestępstwa" - czytamy w stanowisku Wydziału Informacji Ministerstwa Sprawiedliwości.

W ocenie Mężydły (w obecnej kadencji poseł PiS, kandydat z list PO w najbliższych wyborach), umorzenie śledztwa w sprawie taśm o. Rydzyka - po dwóch dniach od wizyty Ziobry - "kompromituje ministra sprawiedliwości i podważa jego wiarygodność".

Według Ministerstwa Sprawiedliwości, "fakt, że Mężydło kogoś bardzo nie lubi nie znaczy, że prokuratorzy na jego życzenie będą (tę osobę) na siłę oskarżać o popełnienie przestępstw". "Takie bowiem praktyki były powszechne w czasach, które również Pan Mężydło powinien osobiście źle wspominać" - podkreślono w stanowisku.

Uzasadnienie na razie tajne

"Prokuratura swoje stanowisko w tej sprawie zawarła w uzasadnieniu postanowienia o odmowie wszczęcia postępowania" - powiedział w niedzielę rzecznik toruńskiej Prokuratury Okręgowej Tadeusz Zyman. Uzasadnienie ma zostać upublicznione dopiero po uprawomocnieniu się, a na razie znane jest tylko stronom.

Wywieraniu jakichkolwiek nacisków z "góry" 21 sierpnia na konferencji prasowej zaprzeczyła zastępca szefa Prokuratury Rejonowej Centrum-Zachód w Toruniu Ewa Janczur. Poinformowała, że wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia prezydenta RP i narodowości żydowskiej z powodu przynależności narodowej i religijnej, odmówiono z powodu "braku ustawowych znamion czynu zabronionego".

17 doniesień na o.Rydzyka

Po publikacji 9 lipca w tygodniku "Wprost" fragmentów kwietniowych wykładów o. Rydzyka dla studentów Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, do prokuratury wpłynęło 17 doniesień o przestępstwie - 15 od osób prywatnych oraz od Stowarzyszenia Młodzi Demokraci i Federacji Młodych Socjalistów.

Nagrania wykładów o. Rydzyka dla studentów Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu ujawnił w lipcu tygodnik "Wprost". Padają w nich m.in. stwierdzenia, że o. Rydzyk czuje się oszukany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według "Wprost", pod adresem żony prezydenta padły słowa zakonnika: "Ty czarownico! Ja ci dam! Jak zabijać ludzi, to sama się podstaw pierwsza". Z nagrania wynika, że o. Rydzyk miał też powiedzieć, że "sprawa Jedwabnego służyła tylko temu, by środowiska żydowskie mogły wyłudzić od Polski 65 mld dolarów".

met, PAP
Gazeta.pl
16-09-2007

Giertych: Premier nie dotrzymał słowa honoru

Premier Kaczyński dał mi słowo honoru, że Antoni Macierewicz będzie powołany tylko na trzy miesiące - powiedział Roman Giertych w Radiu Zet. Potem premier zmienił zdanie - i Macierewicz pozostał szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego - przyznał były wicepremier i lider LPR


Taki sam zarzut pod adresem premiera sformułował Radosław Sikorski w swoim wystąpieniu na konwencji Platformy Obywatelskiej w Gnieźnie. Sikorski wyjawił, że podpisując nominację Macierewicza na szefa Kontrwywiadu Wojskowego dostał zapewnienie od premiera, że jest to nominacja na trzy miesiące. Sikorski był przeciwny mianowaniu Macierewicza na to stanowisko. - Lekkość z jaką Jarosław Kaczyński oznajmił mi później, że w polityce nie wszystkich umów można dotrzymywać sprawiła na mnie porażające wrażenie. Panie premierze, nie można budować lepszej Polski na podstępie i wiarołomstwie - podkreślił b. szef MON.

Giertych w programie "Siódmy dzień tygodnia" w Radiu ZET odnosząc się do wypowiedzi Sikorskiego o obietnicy premiera, powiedział: "Mi też obiecał to". "Ja jestem świadkiem tego. Mi obiecał, że Macierewicz będzie do końca września 2006 r. I dał mi na to słowo honoru, a jak wyszedłem w październiku w sprawie Macierewicza, to powiedział mi: to może pan uważać, że złamałem panu zdanie" - dodał szef LPR.

22 lipca ub.r. Macierewicz został przewodniczącym komisji weryfikacyjnej ds. WSI jako wiceminister obrony narodowej. W październiku ub.r. premier powołał Macierewicza na szefa nowo powstałej Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a Witolda Marczuka - na szefa Służby Wywiadu Wojskowego.

az, PAP
Gazeta.pl
16-09-2007

O. Rydzyk: Diabeł czai się w mediach

- Diabeł miał kiedyś dużo trudniejsze zadanie, bo musiał kusić każdego z osobna. Dzisiaj diabeł ma uproszczone zadanie, wystarczy, że ma do dyspozycji gazetę, radio czy inne media z internetem - mówił o. Tadeusz Rydzyk w Częstochowie podczas Dziewiątej Pielgrzymki Młodych Słuchaczy Radia Maryja, która przybyła w sobotę na Jasną Górę.


- Może wpływać w takich momentach, jakie teraz w Polsce przeżywamy przed wyborami, żeby zohydzić ludzi prawych, wiernych Kościołowi, kierujących się zasadami chrześcijańskimi i wypromować wrogów Kościoła albo fałszywych przyjaciół, którzy udają tylko, że są przyjaciółmi, a Kościół instrumentalizują i wykorzystują do swoich celów - dodał o. Rydzyk.

W tym roku spotkanie na jasnogórskim placu przebiegało pod hasłem: "Przypatrzcie się powołaniu waszemu".

Centralnym punktem pielgrzymki była msza św. pod przewodnictwem duszpasterza młodzieży, biskupa Andrzeja Siemieniewskiego z Wrocławia. Po jej zakończeniu do młodych ludzi zwrócił się dyrektor rozgłośni o. Tadeusz Rydzyk, który mówił, że budzą w nim nadzieję.

- Patrząc na was powiem wam, że dzisiaj miałem czarne myśli, straszne. Nieraz przychodzą takie czarne myśli - to, to, to nie wychodzi. Jak popatrzyłem na was, zaraz mi porządne myśli przyszły, zaraz radość - mówił.

Przywoływał też słowa arcybiskupa Stanisława Wielgusa, którego określił jako "męczennika naszych czasów".

Mszę świętą na jasnogórskich błoniach poprzedził koncert muzyki religijnej i świadectwa zaproszonych gości, m.in. sportowców.

mar, PAP
Gazeta.pl
15-09-2007

Nauczyciele: Tną pensje

Rząd obniża nam pensje - alarmuje ZNP. I żąda spotkania z premierem. MEN milczy


Chodzi o nauczycielskie pensje na 2008 rok. Według Związku Nauczycielstwa Polskiego będą niższe niż w 2007, bo rząd w nowej ustawie budżetowej chce zmniejszyć tzw. kwotę bazową aż o 48 zł. A to od tej kwoty wylicza się procentowo nauczycielskie pensje. Napisała o tym wczoraj "Gazeta Prawna".

ZNP zażądało spotkania z premierem Jarosław Kaczyńskim. Kancelaria premiera na razie nie odpowiada. Prezes ZNP Sławomir Broniarz mówi: - Rząd nas oszukał. Żyjemy w państwie prawa i sprawiedliwości, gdzie królują piękne słowa, ale lekceważy się tak dużą grupę zawodową jak 600 tys. nauczycieli.

Czy będzie kolejny strajk nauczycieli ? Jeszcze nie wiadomo.

Kilka dni temu - z powodu rozwiązania Sejmu - nauczyciele zawiesili akcję protestacyjną, która rozpoczęła się w lutym m.in. właśnie z powodu niskich płac. W maju nauczyciele w całej Polsce zrobili strajk ostrzegawczy. Premier Kaczyński obiecał negocjacje płacowe. Miały się odbyć w wakacje. Ale do żadnego spotkania nie doszło.

Ministerstwo Finansów problemu z nauczycielskimi podwyżkami w 2008 r. nie widzi. - Kwota bazowa wyznacza tylko minimalny próg wynagrodzenia. Samorządy mogą przecież płacić więcej niż to minimum. A subwencja oświatowa na rok 2008 jest o 3 proc. wyższa niż tegoroczna - mówi rzecznik MF Jakub Lutyk. Potwierdza to wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska (patrz rozmowa obok).

- To tylko teoria. Samorządów na to nie stać, subwencja zawsze jest za mała - odpowiada Broniarz. - Żaden samorząd z niewielkim budżetem nie przeznaczy na pensje więcej niż minimum. Poza tym pieniądze w subwencji są "nieznaczone", mogą zostać wydane na coś innego niż podwyżki - dodaje.

To samo mówi Krystyna Szumilas z PO, przewodnicząca sejmowej komisji edukacji. I wylicza "inne potrzeby" samorządów, na które mogą pójść pieniądze z subwencji: - Nauczyciele odchodzą na emeryturę, potrzebujemy na odprawy, a rząd jeszcze powiększył rzeszę uprawnionych do wcześniejszych emerytur. W tym roku wchodzi też obowiązek uczenia języków obcych od pierwszej klasy. Na to też trzeba mieć pieniądze. No i wielu nauczycieli regularnie awansuje, a wtedy też trzeba im więcej płacić.

Ministerstwo Finansów twierdzi jednak, że nauczycielskie pensje wzrosną o 3,3 proc. od 2008 r. (a razem z oszczędnościami z obniżenia składki rentowej - nawet o 9 proc.).

- Ciekawe, jak to liczą. Subwencja wzrasta tylko o ok. 800 mln zł. To tyle ile potrzeba na podwyżkę o 1 proc. - mówi Broniarz.

Cztery dni temu ZNP zaprosiło do siebie ministra edukacji Ryszarda Legutkę. Przyjechało 400 związkowców z całej Polski. Ale minister nie przyszedł. - Już wiemy dlaczego. Nie chciał rozmawiać o podwyżkach - mówi Broniarz.

Ministerstwo Edukacji Narodowej nie chciało wczoraj komentować sytuacji. Biuro prasowe przysłało nam tylko jedno zdanie wyjaśnienia: "Prace nad budżetem trwają".

Za to w zamieszaniu szybko zorientował się były minister edukacji Roman Giertych. Jeszcze kilka miesięcy temu chciał wywłaszczać ZNP i nie dał medali Komisji Edukacji Narodowej 300 jego działaczom jako organizacji "o komunistycznych korzeniach". A wczoraj powiedział w Gdańsku: - Jeśli nauczyciele zorganizują protest, to chętnie stanę na jego czele.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
15-09-2007

Euroentuzjasta Lepper

- Na szczęście Polska jest dziś w Unii Europejskiej - mówił wczoraj Andrzej Lepper, otwierając kampanię wyborczą Samoobrony.


- Wyobraźmy sobie, gdyby nas w Unii nie było, co by Jarosław Kaczyński dzisiaj robił, co by robił Ziobro, Kamiński, inni? Oni by mieli za nic prawo. A tak wiedzą, że jednak jakiś bat nad nimi jest - dodawał.

"O prawdę i godność" - to hasło wyborcze Samoobrony. Lepper odsłonił je na placu giełdy rolno-spożywczej w podlubelskiej Elizówce. Były kwiaty, kosze z owocami i warzywami. Grały ludowe kapele, działacze tańczyli. Szef partii dostał nawet pluszową krówkę. Ale frekwencja nie dopisała - występowi Leppera przypatrywało się około setki osób.

Lepper był w dobrej formie. W 40-minutowym wystąpieniu z pasją zaatakował byłych koalicjantów z PiS.

- Wierzyliśmy, że to, co mówi PiS o "solidarnym państwie", będziemy realizować wspólnie. Po krótkim czasie okazało się, że Jarosławowi Kaczyńskiemu chodzi tylko o władzę. Absolutną władzę. Dlatego mamy dzisiaj tylko kłamstwo, obłudę i fałsz - oceniał.

Oświadczył, że walka PiS z korupcją to pozory. Oprócz afery związanej z akcją CBA w Ministerstwie Rolnictwa podał przykład sprawy zatrzymania kardiochirurga z warszawskiego szpitala MSWiA Mirosława G. - Opluwa się człowieka tylko dlatego, że im nie pasuje, bo nie jest z tej grupy. W jakim państwie żyjemy?

I jeszcze o samych Kaczyńskich: - To ludzie, którzy mają urojenia, którzy uważają, że świat musi wyglądać tak, jak oni chcą!

Wyraźnie prowokował premiera: - Panie Kaczyński, podaj mnie pan do sądu, nawet w trybie wyborczym. Udowodnię, jak pan przelewał pieniądze z Fundacji Prasowej "Solidarności" do Porozumienia Centrum. Bo się pan z tego utrzymywał.

Wtórował mu Krzysztof Filipek, wiceszef Samoobrony: - PiS działa według zasady, że jeśli nie ma korupcji, to się ją stworzy.

Andrzej Lepper bronił nawet prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Jerzego Stępnia. - Jarosław Kaczyński, najmądrzejszy, lepiej zna konstytucję od prezesa Trybunału. I interpretuje ją na swój sposób. Nie zdziwię się, że będzie zaraz Pismo Święte interpretował - mówił, wywołując śmiech działaczy.

Zdaniem Leppera o wyniku nadchodzących wyborów zdecydują mieszkańcy wsi. - Jeśli polska wieś da się jeszcze raz oszukać, to przegramy wszyscy.

Dziennikarzom powiedział, że na listach Samoobrony nie będzie osób z prawomocnymi wyrokami za "pospolite przestępstwa". Mówił: - Czy macie kogoś z Samoobrony, kto napadł na kogoś czy okradł? Nie i nie znajdziecie.

Samoobrona nie zamierza ścigać się z PiS czy PO w walce o serca telewidzów na ekstra wykupione reklamy. Skorzysta przede wszystkim z bezpłatnego czasu antenowego w TVP. Ma też zamiar protestować przeciw temu, jak pokazują ją publiczne media. Wczoraj relacji na żywo z konwencji Leppera w telewizji publicznej nie było (transmitowała ją TVN 24).

Tomasz Nieśpiał
Gazeta Wyborcza
15-09-2007

Raj dla 10 milionów podatników

Tyle osób nie będzie musiało za ten rok płacić fiskusowi, gdy wejdzie w życie ulga podatkowa w wysokości 1145 zł na każde dziecko. W piątek zaaprobował ją Senat. Ministerstwo Finansów musi przebudować budżet - pisze "Rzeczpospolita".


Politycy chcą w ten sposób wesprzeć najbiedniejsze rodziny wychowujące najwięcej dzieci. Zdaniem wiceministra finansów Jacka Dominika, który do ostatniej chwili próbował odwieść ich od tej decyzji, najbiedniejsi nie zarabiają aż tyle, by móc z tak dużej ulgi skorzystać, a parlamentarzyści, głosując "za", kierowali się chęcią pozyskania sympatii wyborców, a nie troską o polską rodzinę.

Do budżetu państwa nie wpłynie w 2008 r. 7,1 mld zł. 3 mld zł z tej kwoty stracą samorządy. Takie są szacunki resortu finansów, który do ostatniej chwili wierzył, że uda się uniknąć czarnego dla finansów państwa scenariusza. Dlatego nie uwzględnił nawet tych skutków w projekcie przyszłorocznego budżetu. Teraz będzie musiał przesunąć wydatki, aby wygospodarować tak dużą kwotę.

Jak wcześniej wyliczyła minister finansów Zyta Gilowska, w wyniku wprowadzenia podwojonej ulgi nawet 10 mln podatników nie zapłaci podatku za 2007 rok.

Rzeczpospolita
Wp.pl
15-09-2007

Gosiewski chce postawić pomnik Gosiewskiemu

Wicepremier Przemysław Gosiewski szykuje kolejną wielką inwestycję. Tym razem ma to być pomnik... jego przodka, hetmana Wincentego Gosiewskiego, pogromcy wojsk brandenbursko-szwedzkich - podaje "Gazeta Wyborcza". Tego samego, który - według polityka PiS - miał być pierwowzorem Sienkiewiczowskiego Kmicica.

Już wkrótce ma zostać powołany specjalny zespół, który zajmie się budową pomnika na cześć hetmana Gosiewskiego, dowódcy zwycięskiej bitwy pod Prostkami 8 października 1656 r. Wicepremier specjalnie z tej okazji przyjedzie do Kretowin koło Morąga, gdzie odbędzie się spotkanie Gosiewskich.

Polityk PiS jest dumny ze swoich korzeni, co nieraz podkreślał. Problem w tym, że zupełnie inaczej postać hetmana Gosiewskiego oceniają mieszkańcy Mazur. Kojarzą go z krwawymi napaściami dowodzonych przez niego Tatarów. Dlatego mieszkańcy Prostek nie chcieli hetmana na patrona szkoły.

"To zdrajca, co puścił Tatarów samopas, by kradli, rabowali i gwałcili. Ludzie się o tym dowiedzieli i szkole nadaliśmy imię Jana Pawła II" - mówi "Gazecie Wyborczej" jeden z mieszkańców.

Także historycy nie mają wątpliwości, że hetman miał na swoim koncie wiele haniebnych epizodów. "Jako hetman polny litewski dowodził oddziałami Tatarów i po bitwie pozwolił im grabić. To oni dokonywali najazdów, podpaleń ponad stu wsi w okolicach Ełku. Wzięli w jasyr dziesiątki tysięcy mieszkańców" - tłumaczy prof. Janusz Małłek z Wydziału Nauk Historycznych na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.


Magdalena Miroszewska
Dziennik.pl
14-09-2007

Dorn: Ziobro wykończył mnie działając w dobrej wierze

- Minister Ziobro działał w dobrej wierze, wykończając mnie, ale to pan Kaczmarek prowadził bardzo zręczną intrygę - mówił w Radiu Zet marszałek Sejmu Ludwik Dorn. Pytany, gdzie w Polsce funkcjonuje uklad oligarchiczny powiedział, że funkcjonuje on w mediach publicznych, a jego zadaniem jest bezustanny atak na rząd Prawa i Sprawiedliwości.


Marszałek na pytanie Moniki Olejnik, czy to Janusz Kaczmarek "wykończył" jako szefa MSWiA odpowiedział: - Kaczmarek prowadził bardzo zręczną intrygę przy poparciu wprowadzonego w błąd pana ministra Ziobry, do którego mam pretensję, że dał się wprowadzić w błąd, bo nie musiał. Pan Ziobro działał w dobrej wierze, wykańczając mnie, bo sądził, że ja jestem złym i nieudolnym ministrem. Pan Kaczmarek tego typu poglądy podsycał, stwarzając sytuacje, które miały przekonać premiera i prezydenta, że ja blokuję walkę z układami i oligarchami.

Dorn został odwołany z funkcji szefa MSWiA w lutym tego roku. Zastąpił go Janusz Kaczmarek. Media spekulowały wtedy, co było powodem dymisji: brak sukcesów Dorna czy jego spór z ministrem Ziobrą o kontrolę nad policją.

Oligarchowie atakują PiS

"Oligarchowie atakują rząd, Jarosława Kaczyskiego, PiS, i to nie od dziś" - odpowiedział były marszałek Sejmu na pytanie, czy oligarchowie zagrażają obecnej władzy. Pytany kim w Polsce są oligarchowie odpowiedział, że istnieje dzisiaj w Polsce układ oligarchiczny w bardzo wielu dziedzinach gospodarki, także w strukturze właścicielskiej w środkach masowego przekazu.

- Jeśli spojrzymy na pewną polityczną tendencję w niektórych środkach masowego przekazu, to można powiedzieć ze od pierwszego dnia rządu mamy do czynienia ze stałym atakiem.(...) Jeżeli spojrzymy na tendencję polityczną TVN-u czy Polsatu, to jest ona jasna. To jest bezustanny atak na rząd PiS - powiedział Dorn.

"W formie pytania stawia pani trafna hipotezę" - odpowiedział pytany, czy takim oligarchą jest na przykład Zygmunt Solorz (właściciel Polsatu - red.). Pytany, gdzie taki uklad funkcjonuje w Gazecie Wyborczej stwierdził, że "Gazeta Wyborcza tkwi w układzie oligarchicznym., charakterystycznym dla olbrzymiej większości środków masowego przekazu. Zdaniem Dorna inaczej funkcjonuje oligarchia na Ukrainie czy w Rosji, a inaczej funkcjonuje ona w Polsce. - Jej władza jest mniejsza, ale funkcjonuje za pomocą metod bardziej subtelnych, cywilizowanych, ale istnieje - powiedział Dorn.

Jego zdaniem, elementy układu oligarchicznego można było zobaczyć oglądając film z nagrania, jak b. minister SWiA Janusz Kaczmarek "leci truchcikiem do pana Krauzego". - Nie wiem po co poszedł, ale na mnie robi wrażenie, jak minister Rzeczpospolitej leci do pokoju hotelowego, przechadza się po nim nerwowo, a następnie wchodzi do pokoju miliardera - wyjaśnił marszałek.

az, jg
Gazeta.pl
14-09-2007

Komuniści wyrzucili dziennikarkę z Belwederu

"Nie sądziłam, że mnie to spotka w Polsce" - żali się dziennikowi.pl działaczka wietnamska Ton Van Anh. BOR-owcy wyprowadzili ją ze spotkania premiera Kaczyńskiego z delegacją komunistycznego rządu Wietnamu. Bo tak zażyczyli sobie... Wietnamczycy. Nie chcieli widzieć niezależnej dziennikarki.

Najpierw podszedł do niej oficer BOR i spytał, czy zachowa spokój. Kiedy zdziwiona powiedziała, że tak, pojawił się drugi i... wyprosił dziennikarkę. Bo tak "zażyczyła sobie strona wietnamska". Ton Van Anh nie chciała robić skandalu i wyszła z Belwederu.

Jest dziennikarką Radia Wolna Azja z siedzibą w Waszyngtonie. Studiowała na Uniwersytecie Warszawskim i działa w opozycyjnych środowiskach wietnamskich.

Ton Van Anh miała zgodę, by wejść na konferencję premiera i delegacji Wietnamu. Wraz z innymi fotoreporterami robiła zdjęcia. Wtedy właśnie usłyszała, że "wietnamscy goście nie życzą sobie jej obecności". Ochroniarz BOR dodał, że jest zdziwiony tym żądaniem, ale nie ma innego wyjścia, jak ją wyprosić.

"Zawsze mi się wydawało, że skoro mieszkam w kraju, w którym komuniści musieli oddać władzę, to do tego nie dojdzie. Przecież Polacy szanują i kochają wolność słowa" - powiedziała dziennikowi.pl Ton Van Anh.

Wyjaśnienie skandalu zapowiedział jeszcze na tej samej konferencji premier Kaczyński. "Pierwszy raz słyszę o czymś takim, odkąd jestem premierem" - mówił zaskoczony pytaniami dziennikarzy. I dodał: "Nigdy takiej praktyki nie stosowaliśmy i muszę wyjaśnić tę sprawę".

A rzecznik rządu dodał, że ministerstwo sprawdzi, czy BOR zachował się poprawnie.

Premier Wietnamu zaprzeczył, że wie cokolwiek o wyproszeniu opozycyjnej dziennikarki.

Paweł Wysocki
Dziennik.pl
14-09-2007

Pani nadredaktor "Wiadomości" z misją

Wymyśla tematy, przynosi przecieki, sugeruje pytania, redaguje teksty. Czasami nawet sama je pisze. Patrycja Kotecka, wicedyrektor Agencji Informacyjnej TVP, haruje tak ciężko dla dobra PiS.


Patrycja Kotecka nie może uwierzyć, że ktoś wierzy Januszowi Kaczmarkowi, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro inwigilował opozycję, dziennikarzy i biznesmenów. Oglądając "Fakty TVN", akurat o Kaczmarku, oburza się: - Jak można go bronić? Wysypał całą akcję CBA! Zdradził!

Dziennikarze "Wiadomości" zwracają uwagę, że to wersja prokuratury, a sąd orzeknie, jak było. Kotecka nie zraża się: - Jestem przekonana, że to zrobił!

- Bardzo osobiście traktuje wszystko, co się dzieje w polityce, jest bardzo zaangażowana. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby tego zaangażowania nie przenosiła wprost na pracę. Bardzo się stara, by "Wiadomości" nie skrytykowały Ziobry, premiera czy PiS w ogóle - mówi jeden z jej podwładnych.

Uporczywie ginące cytaty Ziobro

Gdy Ziobro na konferencji prasowej w sobotę 1 września, dzień po konferencji prokuratora Engelkinga, zagroził opozycji ("Donaldu Tusku", Romanowi Giertychowi, Andrzejowi Lepperowi i Andrzejowi Olejniczakowi), że pokaże na nich nowe dowody, "Wiadomości" to przemilczały.

Kotecka tłumaczyła w redakcji, że następnego dnia Ziobro się z tego wycofa, więc nie ma co ludziom w głowach mieszać.

Rzeczywiście, w niedzielę Ziobro tłumaczył się z sobotniej wypowiedzi i to Kotecka zacytować pozwoliła. Gdy reporter chciał przypomnieć, co dzień wcześniej mówił Ziobro, okazało się, że nigdzie nie ma zapisu z tej konferencji!

Kotecka szczególnie interesowała się tym tematem, więc podpowiadała reporterowi, co ma pisać. - W końcu sama napisała - relacjonują dziennikarze "Wiadomości".

A informacja brzmiała niczym komunikat prasowy Ministerstwa Sprawiedliwości: "Wczoraj Zbigniew Ziobro mówił o faktach, które mają świadczyć o liderach opozycji. Dziś nie pozostawił wątpliwości, że świadczyć o nich będą kolejne dowody w sprawie Janusza Kaczmarka i przecieku ze sprawy CBA".

Wcześniej zaginęła też kaseta ze słynnym cytatem Ziobry o zatrzymanym przez CBA kardiochirurgu dr. G.: "Nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie". - Kiedy okazało się, że nie mamy kasety z tym cytatem, postanowiliśmy go spisać i pokazać na ekranie. Wtedy Kotecka przyniosła kasetę, coś tam bąknęła, że właśnie ją znalazła. Nikt jej nie uwierzył - opowiada jeden z reporterów.

Skąd ta szczególna troska o Ziobrę? Ziobro kiedyś przyznał, że Kotecka jest z nim związana. Czy nadal tak jest - nie wiadomo.

Precedensowa pracoholiczka

Gdy wybuchała afera Kaczmarka, Kotecka instruowała dziennikarzy, o co mają go pytać, jaki wydźwięk ma mieć tekst. - Wiadomo było, o co jej chodzi - by podważyć wiarygodność Kaczmarka i by nie zaszkodzić Ziobrze - przekonują dziennikarze "Wiadomości".

Zaangażowanie Koteckiej w bieżące redagowanie programu informacyjnego to precedens. Dotąd jeszcze żaden z dyrektorów Agencji Informacji tak się nie zachowywał. - I nie chodzi o to, że kogoś wkurza jej pracowitość, ale to, czemu ona służy. A służy władzy - mówią reporterzy "Wiadomości".

Parę miesięcy temu Kotecka nie wahała się publicznie mówić do reporterów, wydawców i prezenterów "Wiadomości" TVP, że jakiegoś materiału nie puści, bo "to może zaszkodzić PiS-owi". Gdy "Gazeta" o tym napisała, Kotecka już głośno nie używa tego argumentu. Ale robi to samo.

Czasami Kotecka sama zachowuje się jak reporter: przynosi newsy, przecieki, dokumenty. - Ma swoje źródła, ale tylko po jednej stronie - mówią w "Wiadomościach". - W PiS-ie, w rządzie, w Ministerstwie Sprawiedliwości, prokuraturze.

Dziennikarze przypominają, że po aresztowaniu kardiochirurga G. dała reporterowi dokładne dane świadków zeznających przeciwko lekarzowi. - To była ordynarna manipulacja, materiał nie powstał - opowiadają reporterzy.

Kręgosłupów nie łamie, tylko manipuluje

Większość nie odmawia Koteckiej, słucha jej sugestii i korzysta z pomocy przy pisaniu tekstów. - Zespół reporterów "Wiadomości" został w 80 proc. wymieniony, dotyczy to przede wszystkim reporterów politycznych - mówi jeden z byłych już dziennikarzy TVP. - Stało się to wiosną i latem, po objęciu funkcji prezesa przez Andrzeja Urbańskiego, człowieka bliskiego obu braciom Kaczyńskim.

Nowi to dziennikarze z publicznego radia, regionalnych ośrodków TVP czy Superstacji. - Ale nie ma żadnego łamania kręgosłupów. Jednymi łatwo się manipuluje, bo niewiele rozumieją, inni po prostu uważają, że robią karierę, więc nie mogą się dąsać. Faktycznie, z dnia na dzień stali się czołowymi reporterami politycznymi największego programu informacyjnego - mówią ci "starzy".

Sami unikają robienia politycznych tematów, więc jest im na rękę, że Kotecka teraz zleca je nowym.

I czekają na wybory. Na to, że PiS je przegra, a Urbański wraz Pati Koti (tak nazywają Kotecką w "Wiadomościach") szybko zostaną wyrzuceni z TVP.

Rzecznik TVP Aneta Wrona pytana o wymienione w tekście przypadki ingerencji Koteckiej w treść "Wiadomości", odpowiedziała: "Wszelkie decyzje podejmowane w Agencji Informacji są zgodne z jej strukturą wewnętrzną".

Agnieszka Kublik
Gazeta Wyborcza
13-09-2007

Prokurator Szałek: Nic nie wiem, by Ziobro planował specjalną konferencję

- Na dzień przed zatrzymaniem Barbary Blidy Zbigniew Ziobro nakazał mi zebranie informacji o śledztwie ws. mafii węglowej - zeznał przed sejmową komisją ds. służb specjalnych prokurator wojskowy Tomasz Szałek. Na zwołanym po spotkaniu briefingu prasowym Szałek oświadczył, że nic nie wie o tym, by materiały przez niego zebrane miały być zaprezentowane następnego dnia przez Ziobrę w świetle kamer na konferencji prasowej. Informację taką podało wcześniej radio RMF FM.


RMF podało, że do wystąpienia Ziobry przed kamerami nie doszło, bo po wejściu CBA do domu Blidów b. minister budownictwa popełniła samobójstwo.

Gdyby zeznania Szałka okazały się prawdziwe, oznaczałoby to, że Ziobro kłamał mówiąc później kilkakrotnie, że nie przygotowywał żadnego medialnego show w związku z zatrzymaniem Blidy - takiego, jakie odbyło się np. w przypadku oskarżonego o korupcję kardiochirurga Mirosława G.

Speckomisja wyjaśnia okoliczności śmierci byłej posłanki Barbary Blidy oraz akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego w ministerstwie rolnictwa. Prokurator wojskowy Tomasz Szałek miał uczestniczyć w naradzie u premiera przed planowanym zatrzymaniem Blidy.

B. prokurator krajowy, obecnie naczelny prokurator wojskowy Tomasz Szałek spotkał się w czwartek z sejmową komisją ds. służb specjalnych i udzielał informacji dotyczących okoliczności śmierci Barbary Blidy i akcji CBA w ministerstwie rolnictwa.

Szałek: Nic nie wiem o planowanej konferencji Ziobry

Po spotkaniu Szałek powiedział dziennikarzom jedynie, że pytania posłów i jego odpowiedzi dotyczyły głównie narady u premiera dotyczącej śledztwia przeciw Barbarze Blidzie. Zaznaczył, że ze względu na tajny tryb obrad komisji nie może powiedzieć więcej niż to, co podał w oświadczeniu z 22 sierpnia.

Szałek wydał wtedy oświadczenie, że w lutym na naradzie u premiera, dotyczącej m.in. postępowań w sprawie mafii węglowej, nie doszło do jakiejkolwiek polemiki pomiędzy ministrami Januszem Kaczmarkiem, Zbigniewem Ziobrą oraz szefem policji Konradem Kornatowskim.

Na zwołanym kilka godzin później briefingu prasowym Szałek przyznał, że w przeddzień wydarzeń w domu Blidy, Zbigniew Ziobro poinformował go, że w porozumieniu z Januszem Kaczmarkiem będzie organizował konferencję prasową dotyczącą układu warszawskiego. Ziobro miał go wtedy prosić o zebranie informacji dotyczących afery węglowej na wypadek, gdyby podczas wspomnianej konferencji ta sprawa została poruszona.

- Informacje o śmierci Blidy dotarły do ministra po fakcie i dopiero wtedy sprawę objeła Prokuratura Krajowa - poinformował Szałek. Zapewnił on również, że nie posiada żadnej wiedzy odnośnie specjalnie planowanej konferencji prasowej, na której Ziobro miał zaprezentować zebrane przez niego materiały.

Biernacki: Już w lutym były spotkania dotyczące pani Blidy

Według członka komisji Marka Biernackiego (PO), Szałek potwierdził, że były spotkania u premiera, w ministerstwie i szerszych grupach. Według niego, wypowiedzi Szałka nie do końca potwierdzały wyjaśnienia Kaczmarka i Kornatowskiego, ale rzuciły nowe światło na te sprawy.

- Warto zwrócić uwagę, że już w lutym były spotkania dotyczące pani Blidy i już wtedy prokurator Szałek zwracał uwagę na swoje wątpliwości dotyczące Blidy" - powiedział Biernacki. Co bardzo istotne, przed akcją były przygotowywane materiały na konferencje prasowe, więc informacje, że była to jakaś lokalna akcja, o której nikt nie wiedział, były nieprawdą - zaznaczył.

Zemke: Pan minister Ziobro nie mówił prawdy

Inny członek komisji, Janusz Zemke (SLD) powiedział, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro osobiście polecił Szałkowi przygotować materiały na konferencję prasową w dniu zatrzymania Blidy. - Także w tej kolejnej sprawie pan minister Ziobro nie mówił prawdy - uważa Zemke.

Kaczmarek mówił, że narada u premiera odbyła się na dziesięć dni lub tydzień przed akcją ABW w domu Blidów (25 kwietnia - PAP) i podczas niej miał mówić, że "materiał nie daje podstaw do zatrzymania Blidy". Według ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i szefa ABW Bogdana Święczkowskiego, Kaczmarek nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń w sprawie Blidy. Kornatowski, który też w niej uczestniczył, mówił, że Kaczmarek był przeciwny akcji związanej z Blidą.

Jędrych: Trzy różne zeznania

Wiceprzewodniczący komisji Jędrzej Jędrych (PiS) powiedział dziennikarzom po posiedzeniu, że te trzy wyjaśnienia przed komisją - Kaczmarka, Kornatowskiego i Szałka - bardzo się między sobą różnią. - Tak naprawdę dziś nie jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie leży prawda - powiedział Jędrych. Te wątpliwości dotyczą zarówno akcji ABW u Blidy, jak i akcji CBA w ministerstwie rolnictwa - zaznaczył.

- Informacje Szałka zmieniają istotnie ten punkt widzenia, który lansowali Kaczmarek i Kornatowski - dodał. - Jestem przekonany, że pan Kaczmarek wielokrotnie próbował wprowadzać w błąd komisję, aby wytworzyć taką atmosferę i przekonanie, że ministerstwo sprawiedliwości, służby specjalne i inne służby nadzorowane przez ministerstwo sprawiedliwości są kierowane niezgodnie z prawem. Jestem przekonany, że pan Kaczmarek jest osobą bardzo niewiarygodn" - zaznaczył Jędrych.

mar, kt, cheko, PAP
Gazeta.pl
13-09-2007

Gosiewskich plan na uzdrowisko

Dzięki Jadwidze Gosiewskiej i jej synowi - wicepremierowi Przemysławowi Gosiewskiemu - nadmorska wieś Dąbki zostanie za parę dni uzdrowiskiem. Wkrótce może jedynym w Polsce, bo wszystkie inne nie spełniają wymogów nowej ustawy


Jadwiga Gosiewska walkę o uczynienie z Dąbek uzdrowiska rozpoczęła, gdy PiS doszło do władzy. Matka wicepremiera Gosiewskiego to w gminie Darłowo, gdzie leży wieś Dąbki, równie znana osoba co inny jej mieszkaniec Andrzej Lepper.

Jest tam od lat lekarzem pediatrą, ordynatorem jednego z trzech sanatoriów i szefową Ekologicznego Klubu Obywatelskiego "Czuwanie".

Początkowo wydawało się, że z jej starań nic nie wyjdzie, bo Dąbki nie miały żadnych złóż leczniczych, a to podstawowy warunek, by zostać uzdrowiskiem. Gosiewska chciała więc, żeby Ministerstwo Zdrowia za takie złoża uznało "aerozol morski", czyli krople morza porywane wiatrem. Gdy latem ub.r. usłyszała ministerialne "nie", w Dąbkach ruszyły podziemne wiercenia w poszukiwaniu innych surowców. I znaleziono je wiosną tego roku - to lecznicze borowiny (rodzaj torfu). W sierpniu ich korzystne dla zdrowia właściwości potwierdził Państwowy Zakład Higieny, a tydzień temu Ministerstwo Zdrowia wydało decyzję "o możliwości prowadzenia lecznictwa uzdrowiskowego na obszarze sołectwa Dąbki". Decyzję musi jeszcze podpisać premier.

- Ma to zrobić w przyszłym tygodniu - mówi "Gazecie" Jadwiga Gosiewska i poleca dąbkowskie borowiny: - Są dobre na wszystkie dolegliwości narządów ruchu, kręgosłupa, bioder, poprawiają też krążenie, są wskazane dla cukrzyków.

Operat albo koniec uzdrowiska

Razem z wnioskiem o przyznanie statusu uzdrowiska, Dąbki, jako pierwsza miejscowość w Polsce, złożyły w ministerstwie tzw. operat uzdrowiskowy i został on przyjęty. Do sporządzenia takiego dokumentu - zawierającego m.in. potwierdzenie leczniczych właściwości złóż i podział miejscowości na strefy ochrony środowiska i kuracjuszy - zobowiązuje uzdrowiska ustawa z 2005 r. Jeśli nie przygotują go do lipca 2008 r., utracą możliwość leczenia uzdrowiskowego. Lekarze nie będą mogli kierować do ich sanatoriów pacjentów opłacanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. To oznacza ogromne straty finansowe. W tym roku na leczenie sanatoryjne NFZ ma zamiar wydać 379 mln zł.

- Dąbki okazały się po prostu najlepsze, żadne inne uzdrowisko w Polsce nie ma operatu - mówi Paweł Trzciński, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia. - Nie wiem, dlaczego tak z tym zwlekają. Chyba nie traktują zbyt poważnie wymaganego w ustawie terminu. Myślą, że nawet jak nie złożą operatu na czas, to będzie można to jakoś załatwić. Zapewniam: przekroczenie terminu wywoła przewidziane ustawą konsekwencje.

- Wszystkie uzdrowiska pracują nad swoimi operatami, rozmawialiśmy o tym niedawno na zjeździe Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych - odpowiada Robert Wójciak, wiceburmistrz Rabki-Zdrój. - Sporządzenie ich wcześniej nie było możliwe, bo dopiero 17 lipca ministerstwo wydało obwieszczenie z listą instytucji, które mają prawo potwierdzać właściwości zdrowotne złóż w uzdrowiskach.

Obwieszczenie weszło w życie 30 lipca br. Dąbki pozytywną opinię uzyskały już dzień później. - To niemożliwe! Tempo wyjątkowo ekspresowe, będę musiał to sprawdzić - dziwi się wiceburmistrz Rabki.

Honorowy Gosiewski

Największą przeszkodą w realizacji zapisów ustawy jest konieczność wyznaczenia trzech stref ochronnych. W najlepiej chronionej strefie A aż 75 proc. powinny stanowić tereny zielone. Nie może w niej być domów mieszkalnych, zakładów, stacji benzynowych. Uznane uzdrowiska, jak Rabka, Świeradów, Augustów, Muszyna czy Ciechocinek, mają z tym problem - będą musiały zmieniać plany zagospodarowania przestrzennego, a może nawet wyburzyć niektóre budynki. Dąbki takiego kłopotu nie mają. To mała wieś i w strefie A udział terenów zielonych przekracza 75 proc.

Dumny z osiągnięć Dąbek jest wójt Darłowa: - Jestem wdzięczny panu wicepremierowi Gosiewskiemu za to, co dla nas w tej sprawie zrobił - mówi Franciszek Kurpacz. - Naprawdę bardzo nam pomógł.

- Mój syn czuwał nad tą sprawą, ale był bardzo wymagający. Podkreślał, że wszystko musi być przeprowadzone zgodnie z prawem - dodaje Jadwiga Gosiewska.

- Ja to nawet panu wicepremierowi za tę sprawę mogę z miejsca przyznać tytuł honorowego obywatela gminy - mówi wójt Kurpacz.

- Podziwiam i gratuluję Dąbkom sprawności. Ja, niestety, takich układów w rządzie nie mam - śmieje się Halina Klińska, burmistrz pobliskiej Łeby, która też od dwóch lat stara się o status uzdrowiska.

Poza Dąbkami premier Gosiewski przeforsował pomysł budowy peronu we Włoszczowie w woj. świętokrzyskim, skąd jest posłem. Jedyny na trasie przystanek ma tu ekspres Warszawa - Kraków, uruchomiony specjalnie z tej okazji pociąg z Częstochowy do Warszawy będzie zlikwidowany, bo jest nierentowny.

Wicepremier wspiera też pomysł budowy międzynarodowego lotniska w Obicach pod Kielcami, na które województwo chce dotacji z Unii Europejskiej. Bruksela uważa, że to lotnisko nie ma sensu ekonomicznego i nie chce dać pieniędzy. Efektem jest spóźnienie całego programu dotacji unijnych dla woj. świętokrzyskiego na 725 mln euro.

mkuz
Gazeta Wyborcza
13-09-2007

Polacy z zagranicy muszą wracać po dowód do kraju

Wielu Polaków, którzy mieszkają i pracują za granicą, musi w najbliższych miesiącach wymienić stary, książeczkowy dowód osobisty na nowy plastikowy. W tym celu muszą specjalnie przyjeżdżać do kraju - czytamy w "Rzeczpospolitej".


Prawo nie dopuszcza, by formalności związane z wymianą dowodu można było załatwić np. w konsulacie. Można to zrobić tylko w macierzystym urzędzie gminy.

Mało tego, polska administracja zmusza Polaków do dwukrotnego przyjazdu do kraju. Pierwszy raz, by złożyć wniosek o wymianę, i drugi - by go odebrać. Problem ten dotyczy jedynie osób zameldowanych w kraju. Ci, którzy za granicą przebywają na stałe, nie mają obowiązku posiadania dowodu.

- Niestety, wymianę dowodu można załatwić tylko osobiście. Choćby dlatego, że na wniosku konieczne jest złożenie podpisu w obecności urzędnika - wyjaśnia gazecie Patrycja Hryniewicz, rzeczniczka MSWiA.

Polaków takie tłumaczenie jednak nie przekonuje. Są oburzeni. - Z powodu wymiany dowodu musimy aż dwa razy jechać do Polski na Podkarpacie - denerwuje się pan Andrzej, który od kilku lat prowadzi w Rzymie małą rodzinną firmę budowlaną. - Na ten czas musimy zawiesić działalność. Stracimy kilka tysięcy euro - irytuje się.

- Pracujący na Wyspach Brytyjskich ludzie są przerażeni - mówi Katarzyna Kopacz, redaktor naczelna "Gońca Polskiego" w Londynie. - Trzeba lecieć do Polski w dzień roboczy, bo urzędy w soboty nie pracują. Jak ktoś ma 50 funtów dniówki i kupi bardzo tani bilet lotniczy, to i tak traci 200 funtów. O wymianie emigranci się dowiedzieli całkiem niedawno. Podróżując, używali paszportu i zapomnieli, że mają jeszcze starą zieloną książeczkę - opowiada gazecie Kopacz.

Niektórzy z polskich pracowników się boją, że przez takie podróżowanie do kraju mogą stracić pracę. Aktualny dowód osobisty jest potrzebny. Po pierwsze w krajach UE, gdzie pracuje najwięcej Polaków, zastępuje on paszport. Po drugie - osoby, które są zameldowane w kraju, mają obowiązek posiadania dowodu (choć jego brak nie jest karalny). Po powrocie do kraju bez nowego dokumentu mogą mieć kłopoty - czytamy w "Rzeczpospolitej"

az, PAP
Gazeta.pl
13-09-2007

60 tys. w wannie polityka

To zakrawa na kpiny. Wanna Zbigniewa Wassermanna wraz z przyległościami już kosztowała polskiego podatnika ponad 60 tys. złotych. Krakowska prokuratura po raz kolejny przedłużyła właśnie trwające od roku postępowanie w sprawie nieszczęśliwego wypadku, na budowie willi Wassermanna - informuje "Super Express".

- Śledztwo zostało przedłużone, bo oczekujemy na dwie opinie - budowlaną i z zakresu bhp - tłumaczy Bogusława Marcinkowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Od 2003 trwa, również wielokrotnie przedłużane, śledztwo w sprawie wadliwego podłączenia wanny ministra. Kolejne ekspertyzy, przesłuchania świadków, ich dojazdy do prokuratury, dni pracy prokuratorów i policjantów - wszystko to obciąża kieszeń podatnika. 3 października minie rok, jak Jerzy Kukla, robotnik zatrudniony "na czarno" przy budowie willi Wassermanna, spadł w czasie prac z balkonu. Ciężko ranny zmarł w szpitalu.

Minister kategorycznie zaprzeczył, że to on zatrudniał tragicznie zmarłego robotnika. Według Wassermanna generalnym wykonawca był Janusz Kukla , właściciel firmy dekarskiej, prywatnie brat Jerzego.

Na finał swojej sprawy karnej nie może się doczekać Janusz Dobosz, budowlaniec, który postawił willę ministrowi. Wlokące się jeszcze od 2003 roku śledztwo, w którym on i pięciu innych fachowców usłyszało już zarzuty w sprawie wadliwego podłączenia słynnej wanny nie ma końca. Niedawno po raz kolejny zostało przedłużone przez warszawską prokuraturę.

PAP/Super Express
Interia.pl
12-09-2007

Rząd broni dotacji dla uczelni o. Rydzyka

Ta dotacja nie jest przedmiotem negocjacji z Komisją Europejską - zapewniali wczoraj przedstawiciele Ministerstwa Rozwoju Regionalnego


Wiceministrowie Jerzy Kwieciński i Władysław Ortyl, którzy przyjechali do Brukseli na kolejne negocjacje w sprawie funduszy strukturalnych dla Polski na lata 2007-13, bronili wczoraj decyzji o włączeniu projektu rozbudowy Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej o. Rydzyka do listy "priorytetowych" projektów, które mają dostać unijną dotację. W tym przypadku - 15 mln euro.

- Argument, że beneficjent jest przeciwny integracji europejskiej, nie jest wystarczający. Nie ma podstawy prawnej, która by powodowała, że powinniśmy odrzucić tę propozycję - powiedział "Gazecie" min. Kwieciński. Przyznał jednocześnie, że projekt zgłoszony przez toruńską uczelnię dopiero na etapie "konsultacji społecznych" został wpisany na listę priorytetów. M.in. dlatego, że otrzymał silne wsparcie polityczne od władz wojewódzkich, prezydentów miast i tamtejszych posłów. - Uzyskał też rekomendację od Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego - dodaje Kwieciński.

Przekonuje, że budowa "inkubatora informatycznego" na uczelni o. Rydzyka dobrze wpisuje się w cel stawiany projektom infrastrukturalnym: - Naszemu krajowi potrzeba ludzi z wykształceniem technicznym - mówi wiceminister.

W poniedziałek unijna komisarz ds. polityki regionalnej Danuta Hübner ostrzegła, że projekt toruńskiej uczelni może się okazać niezgodny z unijnym prawem. Nakazuje bowiem, by beneficjenci dotacji przestrzegali podstawowych unijnych wartości, takich jak np. zakaz dyskryminacji i szerzenia nienawiści na tle religijnym, rasowym itp. A wiele osób w Brukseli, w tym europosłowie, wątpi, czy te wartości mogą być przestrzegane przez szkołę powiązaną z Radiem Maryja, oskarżanym o antysemityzm (nie mówiąc już o agresywnej krytyce Unii i unijnych instytucji). - Instytucje, które się kwalifikują do wsparcia, muszą być instytucjami szanującymi wartości, normy i prawo europejskie - powiedziała komisarz Hübner.

Konrad Niklewicz
Gazeta Wyborcza
12-09-2007

Ojciec Rydzyk jeździ autem za ćwierć miliona

Na każde jego słowo czekają miliony ludzi w Polsce. Jest dla nich duchowym ojcem i wzorem do naśladowania. Tymczasem okazuje się, że ojcu Tadeuszowi Rydzykowi nie są obce pokusy życia doczesnego - jeździ audi A6 za ćwierć miliona złotych. Czy to się godzi, księże dyrektorze? - pyta "Fakt".

Słuchacze Radia Maryja to głównie emeryci, którym niskie świadczenia ledwo starczają "do pierwszego". Czy będą jednak oburzać się na dyrektora swojego ukochanego radia za zakup drogiego audi A6? Niekoniecznie. Jeśli przyjrzeć się wyposażeniu tego samochodu, okazuje się, że jest on niemal skrojony na miarę toruńskiego redemptorysty - pisze "Fakt".

Podróżowanie po polskich drogach jest bardzo ryzykowne. Wciąż przewodzimy w statystykach wypadków drogowych. Tak ważna dla ludzi osoba jak ojciec Rydzyk, która często kursuje między Toruniem a Częstochową, nie powinna narażać pochopnie życia. Na szczęście więc, w audi jest aż sześć poduszek powietrznych i dodatkowe kurtyny, które w razie kraksy zwiększają znacznie szanse na przeżycie - ironizuje "Fakt".

Innym udogodnieniem, na które bez wątpienia zasługuje ojciec dyrektor, jest automatyczna klimatyzacja. Czy można się dziwić, że zakonnik, przyzwyczajony do miłego chłodu kościelnych naw, nie ma ochoty się pocić za kierownicą? Niech zazdrośnicy spróbują pokierować autem w grubej sutannie, gdy temperatura na zewnątrz przekracza trzydzieści stopni - śmieje się "Fakt".

I wreszcie najważniejsze. Ojciec Tadeusz nie może pozwolić sobie, by w czasie jazdy pomylić drogę. Oczekujący na niego wierni muszą mieć pewność, że zakonnik zawsze o czasie dotrze na miejsce i wygłosi wiele krzepiących słów. I właśnie po to w audi o. Rydzyka jest system nawigacji satelitarnej, który zawsze doprowadzi kierowcę do wyznaczonego celu - żartuje "Fakt".


Dziennik.pl
12-09-2007

Rodzice żądają etyki w szkołach

Bo ocena z niej - tak jak ocena z religii - liczy się do średniej. Szkoły odpowiadają: Nie mamy pieniędzy, i nauczycieli.


"Piszemy do szanownej Dyrekcji i Grona Pedagogicznego z bólem. Nie chcielibyśmy jednak, by uczestnictwo w pieszej pielgrzymce czy potwierdzona obecność na oazie lub w Lednicy miały decydować o tym, czy ktoś otrzyma ocenę dobrą, czy celującą" - taki list wysłali na początku roku szkolnego do gimnazjum swoich synów Dorota i Dariusz Strzeleccy z Poznania.

Proszą w nim o wprowadzenie lekcji z etyki. Są praktykującymi katolikami, ale zawiedli się na szkolnej religii. - Sądziliśmy, że pod tą nazwą kryć się będą treści o poszanowaniu innego człowieka, narodów, religii i kultur. Mieliśmy nadzieję na rozszerzenie myślowych horyzontów dzieci. Ale tak nie jest. A teraz jeszcze ocena z tego przedmiotu będzie wpływać na średnią - mówi Strzelecki.

Ocena z religii od tego roku szkolnego jest wliczana do średniej (tak jak np. z polskiego, matematyki czy historii). Zgodnie z prawem uczniowie, którzy na religię nie chodzą, powinni mieć lekcje etyki (ta ocena też będzie liczona do średniej). Jednak taki wybór to tylko teoria. Bo na blisko. 32 tys. szkół w całej Polsce etyki uczy się w zaledwie 334.

A dla uczniów średnia jest bardzo ważna - decyduje o przyjęciu do dobrego gimnazjum czy liceum. Ci więc, którzy na religię nie chodzą, mają automatycznie mniejsze szanse. Dlatego tak jak Strzeleccy z Poznania również inni rodzice zaczynają żądać w szkołach lekcji etyki. - Oceny z religii to najczęściej szóstki, podnoszą średnią. Moja córka na religię nie chodzi, to niech ma szansę poprawić sobie wyniki stopniem z etyki - mówi Rafał Wichman, ojciec Agnieszki, szóstoklasistki z Łodzi. W szkole córki złożył podanie o etykę, tak jak kilkunastu innych rodziców. Dyrektorka szuka teraz nauczyciela dla ich dzieci.

Siedmioletnia Basia ze Szczecina jako jedyna z klasy nie chodzi na religię. Jej ojciec zapytał więc katechetkę, czy zamiast katechezy mogłaby wprowadzić elementy religioznawstwa. Wtedy posłałby Basię wychowywaną w ateistycznym domu na religię. - Katechetka powiedziała, że się nie da, bo i tak będą się na lekcji modlić.

Nagły boom na etykę to jednak kłopot i dla dyrektorów, i dla samorządów. Po pierwsze, nauczyciel do etyki to rzadkość. Muszą być po filozofii i z przygotowaniem pedagogicznym, a takich mamy w kraju około tysiąca. Czyli o wiele mniej niż szkół. Po drugie, na niezaplanowane wcześniej zajęcia z etyki trzeba by znaleźć dodatkowe pieniądze.

W Łodzi samorząd znalazł rozwiązanie w rozporządzeniach MEN z początku lat 90., kiedy religia wchodziła do szkół. - Etyka będzie w szkole, która zbierze przynajmniej siedmiu chętnych - zapowiada Jacek Człapiński dyrektor wydziału edukacji. A jeśli chętnych będzie mniej? - Wskażemy najbliższą szkołę z etyką i uczeń będzie dojeżdżał - dodaje. Przywołuje przykład adwentystów: - Też mieszkają w różnych dzielnicach, a na zajęcia o swojej religii chodzą tylko do dwóch szkół.

Rodziców popiera ks. Jarosław Kłys, przewodniczący wydziału duszpasterstwa młodzieży w łódzkiej kurii: - Nie wszyscy uczniowie są katolikami, dlatego w każdej szkole powinien być wybór między religią i etyką. Nawet gdyby z powodu etyki katecheci mieliby mniej godzin i niższe pensje.

W tej sprawie napisał kilka dni temu do MEN rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski: "Liczę, iż uda się we wszystkich szkołach lub grupach szkół zorganizować lekcje etyki, aby dla wszystkich uczniów na równych zasadach można było obliczyć średnią ocen z tej samej ilości przedmiotów".

Na razie jednak MEN szkołom nie pomoże. - To dyrektorzy mają obowiązek zadbać, by istniała oferta zajęć z etyki dla wszystkich zainteresowanych - odpowiada nam biuro prasowe ministerstwa.

Marcin Markowski, Aleksandra Pezda, os
Gazeta Wyborcza
12-09-2007

Sąd: Nie ma podstaw dla stosowania poręczenia wobec Kaczmarka

Dwa zero dla Kaczmarka: Sąd w Warszawie uznał dziś, że nie ma podstaw, by zastosować wobec Janusza Kaczmarka poręczenie majątkowe i zakaz opuszczania kraju. W zeszłym tygodniu sąd uznał za "bezzasadne i nieprawidłowe" zatrzymanie Kaczmarka przez ABW - pisze Bogdan Wróblewski z Gazeta Wyborcza.


Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa rozpatrywał dziś zażalenie obrony Kaczmarka na nałożenie na niego poręczenia majątkowego w kwocie stu tysięcy zł i zakazu opuszczania kraju.

Kaczmarek - od zeszłego tygodnia formalnie podejrzany przez prokuraturę o utrudnianie śledztwa przez składanie fałszywych zeznań i namawianie do tego b. szefa policji - został zwolniony w zeszły piątek po dwóch dniach zatrzymania i przesłuchań. Prokurator wyznaczył mu siedem dni na wpłatę stu tys. zł poręczenia majątkowego i zakazała mu opuszczania kraju.

Decyzja prokuratury o kaucji i zakazie opuszczania kraju przez Janusza Kaczmarka nie zawiera uzasadnienia i powołania się na dowody, dlatego prokuratura jeszcze raz musi wydać decyzję o środkach zapobiegawczych.

Poinformował o tym w środę dziennikarzy rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie Wojciech Małek.

Wcześniej podano, że Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa uchylił kaucję i zakaz opuszczania kraju wobec Kaczmarka, na skutek zażalenia obrony b. szefa MSWiA.

Sędzia Małek podkreślił, że z postanowienia prokuratury nie wynika, jakie są powody nałożenia kaucji i zakazu wyjazdu z kraju, ani jakie są dowody potwierdzające obawę utrudniania śledztwa przez Kaczmarka.

Po ogłoszeniu stronom (ale nie mediom) decyzji sądu, jeden z obrońców mec. Krzysztof Stępiński mówił, że uzasadnienie sądu było "miażdżące dla prokuratury" i "nie pozostawia cienia wątpliwości odnośnie błędów, które prokuratura popełniła, prowadząc to śledztwo". Według Stępińskiego, sąd odniósł się też do dowodów zebranych w sprawie, a przedmiotem analiz będzie, czy dowody "tak szumnie prezentowane podczas na konferencji prasowej mają w ogóle jakąkolwiek bądź wartość dowodową".

Drugi obrońca, mec. Wojciech Brochwicz powiedział, że sąd uwzględnił wszystkie argumenty zażalenia. "2:O dla nas" - dodał. Obaj nie chcieli przesądzać, czy teraz wystąpią z powództwem wobec skarbu państwa za zatrzymanie Kaczmarka i za środki zapobiegawcze wobec niego.
Sąd: Zatrzymanie było bezzasadne i nieprawidłowe

Wcześniej, w czwartek mokotowski sąd uznał za "bezzasadne i nieprawidłowe" zatrzymanie Kaczmarka, dokonane przez ABW 30 sierpnia rano. Po rozpoznaniu tego zażalenia wpłynęło tam kolejne - ws. kaucji. Sam Kaczmarek po zwolnieniu go z prokuratury mówił, że "nie ma takich pieniędzy".

Bogdan Wróblewski, mar, PAP
Gazeta.pl
12-09-2007

PiS wypycha ludzi z pracy?

Zachęcając 40- i 50-latków, by zostali przedwcześnie emerytami, rząd zabiera firmom wykwalifikowanych pracowników, państwu podatników, a gospodarce utrudnia rozwój - ocenia "Gazeta Wyborcza".

Sejm przedłużył w piątek o rok liberalne zasady przechodzenia na wcześniejszą emeryturę, co na progu kampanii wyborczej obiecał premier Jarosław Kaczyński. Dla państwa koszt tego zabiegu to 18 mld zł rozłożone na lata.

Ekonomiści ostrzegają jednak, że to nie jedyny koszt. Decyzja Sejmu oznacza wypychanie ludzi z rynku pracy, który już dziś nie zaspokaja potrzeb rozwijającej się gospodarki.


Dziś na wcześniejszą emeryturę mają prawo przejść m.in. nauczyciele, kierowcy, telefonistki, pracownicy energetyki, kolei, kopalń i hut. Rząd chciał radykalnie ograniczyć grono uprawnionych m.in. o bileterki w kasach PKP, pracowników NIK czy dziennikarzy - łącznie 400 tys. osób. Ale ich uprawnienia będą obowiązywać jeszcze przez rok.

- Przeciętny Kowalski, który ma możliwość stania się młodym emerytem, kalkuluje: opłaca mi się, bo nawet jak bym pracował kilka lat dłużej, to moja emerytura nie byłaby dużo większa. Lepiej mieć spokój i pewne pieniądze co miesiąc - wyjaśnia Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH.

To praca tworzy dobrobyt. Gdyby więcej Polaków pracowało, nasz wzrost gospodarczy mógłby być szybszy, prędzej też dogonilibyśmy bogatsze kraje UE. Ekonomiści dziwią się więc rządowi, że sprzyja dezaktywizacji zawodowej. - To skrajna nieefektywność. Tak jakby przedsiębiorca połowę swoich zasobów trzymał w skarpecie, a tylko połowę inwestował w rozwój firmy - mówi Ryszard Petru.

PAP/Gazeta Wyborcza
Interia.pl
12-09-2007

Huebner: jest ryzyko utraty części funduszy za nadmierny deficyt

Niedostosowanie się do zaleceń Komisji Europejskiej (KE) w sprawie obniżenia deficytu budżetowego może oznaczać utratę części funduszy dla kraju członkowskiego - przypomniała komisarz UE ds. polityki regionalnej Danuta Huebner.


Są w traktatach zapisy, że w warunkach, kiedy państwo nie dba o dostosowania w sferze makroekonomicznej i jest brak reakcji (ze strony kraju) na uwagi KE, można osiągnąć stan, że Fundusz Spójności jest zawieszony. Takie ryzyko rzeczywiście istnieje - powiedziała komisarz Huebner.

Nawet bez tego zagrożenia makroekonomiczna stabilność w Polsce i makroekonomiczna równowaga i wykorzystanie stanu dobrej koniunktury na stworzenie pewnych zapasów w budżecie na czas gorszy (który wymagałby zwiększenia wydatków publicznych - PAP) jest niezwykle istotna - podkreśliła.

Na ryzyko utraty części funduszy strukturalnych wskazała we wtorek wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska, krytycznie oceniając budżetowe konsekwencje przyjętej w ubiegłym tygodniu "podwójnej" ulgi prorodzinnej w podatku PIT, która pozwoli odliczyć od podatku ok. 1145 zł na każde dziecko.

Jej zdaniem zmniejszanie wpływów do budżetu może być przeszkodą w realizacji polskiego planu konwergencji, który zakłada, że w 2008 roku deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 3,1 proc. PKB a w 2009 roku - 2,9 proc., czyli poniżej ustalonego w kryteriach z Maastricht pułapu 3 proc.

Ostatnia działalność Sejmu może sprawić, że KE będzie kwestionowała realność programu konwergencji (...) oraz grozi utratą części funduszy strukturalnych - przestrzegła Gilowska.

Kraje UE mają obowiązek obniżania deficytu sektora finansów publicznych do maksymalnego poziomu 3 proc. Pakt Stabilności i Wzrostu przewiduje kary finansowe dla krajów strefy euro, które nie wywiązują się z tego obowiązku. Dla państw, które nie przyjęły wspólnej waluty, sankcją może być cofnięcie części funduszy. W przypadku Polski mogłoby chodzić o 20 mld euro, jakie mają nam przypaść z Funduszu Spójności w latach 2007-2013.

Unijne rozporządzenie z 2006 roku o Funduszu Spójności przewiduje bowiem, że pomoc z Funduszu jest uzależniona od przedłużającego się nadmiernego deficytu w kraju członkowskim. Stanowi ono w art. 4., że jeżeli kraj członkowski nie podjął skutecznych działań w celu obniżenia deficytu, Rada UE "może podjąć decyzję o wstrzymaniu całości albo części zobowiązań z funduszu wobec danego państwa członkowskiego ze skutkiem od dnia 1 stycznia roku następującego po podjęciu decyzji o wstrzymaniu". Rada podejmuje tę decyzję kwalifikowaną większością głosów na wniosek Komisji Europejskiej.

Do tej pory nigdy nie doszło do zawieszenia wypłaty funduszy z powodu nadmiernego deficytu. Najbliżej obcięcia środków z Funduszu Spójności były Węgry, które podobnie jak Polska są objęte procedurą nadmiernego deficytu od 2004 roku. Mimo wielokrotnych upomnień Komisji Europejskiej, Węgry nie przeprowadziły jednak zalecanych reform i zwiększyły swój deficyt z 5,9 proc. do ponad 10 proc.

W 2006 roku po drugim zaleceniu i stwierdzeniu, że Węgry nie robią nic, by obniżyć deficyt, komisarz UE ds. gospodarczych i walutowych Joaquin Almunia przypomniał, że Komisja Europejska dysponuje sankcjami w postaci wstrzymania funduszy. Zaznaczając, że "musimy o tym pamiętać" a "sytuacja budżetowa na Węgrzech się pogarsza", nie posunął się jednak tak daleko, by zaproponować skorzystanie z art. 4 rozporządzenia.

Zamiast tego na wniosek Komisji Europejskiej Rada UE przyjęła w 2006 roku trzecie zalecenie dla Węgier, przesuwając termin obniżenia deficytu do dozwolonego pułapu 3 proc. z 2008 na 2009 rok.

Polska jest na wcześniejszym etapie procedury nadmiernego deficytu - od lutego bieżącego roku objęta jest drugim zaleceniem Rady, potwierdzającym obowiązek obniżenia deficytu do końca 2007 roku. Rząd zakłada tegoroczny deficyt w maksymalnej wysokości 3,4 proc. PKB, czyli blisko dopuszczalnego progu, a jego dalszemu obniżeniu sprzyja wysoki wzrost gospodarczy. KE prognozuje w tym roku wzrost PKB o 6,5 proc.

Inga Czerny, Michał Kot
Wp.pl
12-09-2007

Bin Laden zemścił się za... Wiktorię Wiedeńską

Nie przekształcajcie Europy w Euroarabię! Chrońcie wartości chrześcijańskie! - zaapelował do żołnierzy biskup polowy Wojska Polskiego Tadeusz Płoski. Nawiązał w ten sposób do rocznicy zamachu z 11 września. Zdaniem biskupa, terroryści dokładnie wybrali jego czas. Chcieli bowiem pomścić... zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem.

"Atak ten został zaplanowany ze zbrodniczą precyzją przez Osamę bin Ladena i grupę terrorystów islamskich dokładnie, nieomal co do godziny, tak, aby w rocznicę bitwy pod Wiedniem pomścić na nie tylko największą klęskę islamu w historii, ale również zadać zabójczy cios naszej cywilizacji" - powiedział biskup polowy.

Biskup Płoski uważa, że ten zbrodniczy atak terrorystów był skierowany nie tylko w najpotężniejsze państwo naszej cywilizacji, ale był atakiem przeciwko ludzkości.

Hierarcha spotkał się z żołnierzami i ich rodzinami na mszy świętej w przeddzień Święta Wojsk Lądowych. W uroczystej homilii podkreślił znaczenie polskich żołnierzy w walce z globalnym terroryzmem. "Na swych mundurach, sztandarach, pancerzach XXI wieku zanieśli biało-czerwone znaki tam, gdzie dziś przebiega w globalnej skali skomplikowana granica przedmurza" - mówił bp Płoski.

Dziennik.pl
11-09-2007

Zdrowo naobiecywali

Premier Jarosław Kaczyński i minister Zbigniew Religa znaleźli wczoraj nagle 4 mld zł dla służby zdrowia. Gdzie? W Funduszu Pracy, z którego jest finansowana walka z bezrobociem


Nie da się utrzymać w Polsce lekarzy i pielęgniarek przy obecnych płacach - mówił Jarosław Kaczyński.

- Decyzja już zapadła i połowa wpływów Funduszu ma być skierowana na zdrowie - powiedział minister Religa.

Religa dodał do tego, że od 2009 r. rosnąć też będzie składka na zdrowie - o 1 proc. rocznie, aż do poziomu 13 proc. Dziś wynosi 9 proc.

Według Religi takie podwyższenie składki i przesunięcie pieniędzy przeznaczonych na walkę z bezrobociem zwiększą wydatki na zdrowie do 6 proc. PKB już w 2010 r. W tym roku to 4,24 proc.

Już dwa lata temu PiS obiecywał w programie wyborczym zwiększenie nakładów do 6 proc. PKB w ciągu czterech lat.

Premier wyjaśniał wczoraj, że pomiędzy resortami finansów a zdrowia był do tej pory spór o udział w PKB sektora zdrowia. Ministerstwo Finansów liczyło inaczej, a resort zdrowia inaczej. - Chyba Ministerstwo Zdrowia liczyło lepiej - stwierdził premier.

Wieczorem w TVN 24 w programie Moniki Olejnik odezwała się minister finansów Zyta Gilowska: - Nie jestem jeszcze gotowa zaakceptować podnoszenia składki zdrowotnej.

Dociskana powiedziała, że "przy tak dużej uldze podatkowej na dziecko, jaką przegłosował Sejm, dziesięć milionów podatników nie odczuje wzrostu składki zdrowotnej".

Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" nazwała pomysł przekazania pieniędzy Funduszu Pracy na zdrowie absurdem. Jeśli bowiem - argumentują eksperci - ogołoci się ten Fundusz z połowy pieniędzy, nie starczy na aktywną walkę z bezrobociem.

Nastrój optymizmu na konferencji premiera w Ministerstwie Zdrowia zepsuło nieco wystąpienie wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Menedżerów Opieki Zdrowotnej Jana Czeczota. Przypomniał on, że zanim dojdzie do realizacji planów na przyszłe lata, dla szpitali najważniejsze jest przetrwanie dzisiaj.

Dowiedział się od premiera, że pomysł na oddłużenie szpitali jest, a od ministra Religi, że resort przygotowuje nowe projekty ustaw. Ale żaden z tych projektów nie stanie się szybko prawem, bo parlamentu nie ma.

Elżbieta Cichocka
Gazeta Wyborcza
11-09-2007

Radio Maryja musi wytłumaczyć się przed KRRiT

Chodzi o reklamy, których rozgłośnia o. Rydzyka nie ma prawa emitować, odkąd w 2001 r. uzyskała status nadawcy społecznego. Skargę do KRRiT w tej sprawie skierował Rafał Maszkowski, informatyk, badacz Radia Maryja.


Jej wzór umieścił też na swojej stronie www.radiomaryja.pl.eu.org. Pisaliśmy o tym w sierpniu. Stanisław Celmer, dyrektor departamentu reklamy KRRiT, powiedział nam wówczas, że Rada otrzymała skargę i sprawę monitoruje.

Jak ustaliliśmy, temat Radia Maryja nie został poruszony na pierwszym po wakacjach posiedzeniu KRRiT w zeszłym tygodniu. Tomasz Borysiuk, członek Krajowej Rady: - Nie było o tym mowy.

Co zatem ze skargą? Przez cały dzień próbowaliśmy dowiedzieć się tego od dyrektora biura KRRiT Wojciecha Nowickiego. Bezskutecznie - następnego dnia odesłał nas do przewodniczącej Rady.

Odpowiedzi udzieliła nam dopiero Anna Szydłowska, dyrektor departamentu prezydialnego KRRiT: - Pani przewodnicząca zwróciła się do nadawcy z prośbą o wyjaśnienie tych skarg.

"Gazeta": - Kiedy?

- Kilka dni temu. Teraz nadawca ma miesiąc na złożenie wyjaśnień. To postępowanie wyjaśniające.

Dopiero po uzyskaniu wyjaśnienia Rada stwierdzi, czy toruńska rozgłośnia nie łamie ustawy o RTV.

W Radiu Maryja oprócz "Naszego Dziennika" (który nie należy do zakonu redemptorystów - wydaje go Spes Sp. z o.o.) reklamowane są m.in.: czasopismo "Rodzina Radia Maryja" (wydaje je fundacja o. Rydzyka Nasza Przyszłość), Telewizja Trwam (jej właścicielem jest fundacja Lux Veritatis o. Rydzyka i o. Jana Króla), prywatna i płatna uczelnia należąca do o. Rydzyka i o. Jana Króla, odbiorniki satelitarne sprzedawane przez fundację Lux Veritatis, a także tygodnik katolicki "Niedziela" i tygodnik "Źródło".

Nadawca społeczny zgodnie z ustawą "upowszechnia działalność wychowawczą i edukacyjną, działalność charytatywną, respektuje chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki, oraz zmierza do ugruntowania tożsamości narodowej". Nie płaci za koncesję, dzięki czemu oszczędza ponad 7 mln zł rocznie. Nie może za to nadawać reklam. Zapewne dlatego rozgłośnia stara się, żeby je ukryć - komunikatów nie poprzedza nigdy sygnał wprowadzający blok reklamowy.

- Nie może być tak, że rozgłośnia, która nadaje treści antysemickie i ksenofobiczne, dostaje od państwa tyle przywilejów. Spodziewam się dużego oporu ze strony KRRiT. Jeżeli Rada będzie się uchylać od działania, mogę się odwoływać do wyższych instancji, z europejskimi włącznie - mówił nam w sierpniu Maszkowski.

Udział reklam w programie Radia Maryja to od 2 do 4 proc. - podaje na swojej stronie internetowej Maszkowski. Już w 2003 r. sprawą interesowała się KRRiT, ale żadne decyzje nie zapadły.

Katarzyna Wisniewska
Gazeta Wyborcza
11-09-2007

Lepper: Samoobrona jest jedyną prawdziwą lewicą

Samoobrona jest jedyną prawdziwą lewicą - oświadczył szef partii Andrzej Leppe na konferencji prasowej we Wrocławiur. Jak dodał, Samoobrona będzie w kampanii promowała politykę prospołeczną i prosocjalną. "Polsce potrzebna jest siła, która nie jest liberalna" - podkreślił.


Według Leppera, współczesna lewica, za którą stoją takie osoby jak Balcerowicz, Geremek i Kwaśniewski, z prawdziwą lewicą nie ma wiele wspólnego.

- To my pozostaliśmy jedyną, patriotyczną i normalną partią lewicy - zapewnił przewodniczący Samoobrony.

Lepper powiedzia, że jego partia idzie do wyborów pod własnym szyldem.

- Na pierwszym miejscu u nas jest człowiek, rodzina, praca i godne życie - podkreślił.

"W kampanii wyborczej będą wykorzystywane haki"

Zdaniem Leppera, w kampanii wyborczej w dużym stopniu będą wykorzystywane "haki" na przeciwników politycznych. Jak ocenił, w Polsce mamy do czynienia z wykorzystywaniem służb do walki partyjnej.

Według Leppera, kampania wyborcza "będzie pełna obrzucania się błotem".

Lepper zaapelował do społeczeństwa o jednoczenie się wokół Samoobrony i przeciwstawianie się "polityce haków". Zaapelował też do "ludzi lewicy patriotycznej" o współpracę z Samoobroną. "Nasze listy są otwarte" - oświadczył.

cheko, PAP
Gazeta.pl
11-09-2007

PiS wydaje na reklamy cztery razy więcej niż McDonald's

W sierpniu na telewizyjną reklamę hamburgerów McDonald's czy podpasek Always poszło mniej pieniędzy niż na promocję PiS.


Kampania wyborcza formalnie nie ruszyła, dopiero w piątek Sejm zdecydował o samorozwiązaniu, a Prawo i Sprawiedliwość na głowę bije politycznych rywali w telewizyjnej reklamie. Tylko w sierpniu partia Jarosława Kaczyńskiego wydała na ten cel 6 mln zł brutto (stawki cennikowe). Cztery razy tyle co hamburgery McDonald's, dwa razy więcej niż podpaski Always i niemal tyle samo co L'Oreal i Danone. Tym wynikiem partia w ubiegłym miesiącu weszła do pierwszej dziesiątki największych reklamodawców polskiej telewizji.

Zasilona TVP

Więcej niż połowę tej kwoty wydała na emisję spotów w trzech programach TVP, ponad 1,1 mln zł wpłaciła Polsatowi i prawie tyle samo TVN.

- Jak na sierpień, to bardzo silna kampania. 6 mln zł brutto oznacza około 3,5 mln zł netto, czyli po rabatach. Przy takich wydatkach da się wylansować każdy produkt - mówi Aleksander Śmigielski, dyrektor mediów na nasz region Europy w Unileverze.

Dodaje, że w sierpniu na intensywną kampanię, jaką planuje się np. przy launchu marki z segmentu FMCG (masowych dóbr szybko zbywalnych), wystarczy około 800 GRP (gross rating point - wartość określająca oglądalność pojedynczej emisji lub, innymi słowy, miara określająca siłę kampanii reklamowej). PiS zakupiło tymczasem znacznie więcej. Tylko w ostatnim pełnym tygodniu sierpnia (między 20 i 26) wydało na zakup czasu w telewizji 1,4 mln zł. Tyle samo co Danone, ale za to z lepszym skutkiem: uzyskało wszak ponad 425 GRP, czyli o prawie 80 GRP więcej niż mleczne frykasy.

- Osiągnięcie takiej liczby GRP w jednym tygodniu oznacza, że spot PiS obejrzał praktycznie każdy Polak, i to średnio pięć razy - informuje Kuba Bierzyński z domu mediowego OMG Poland. To rzadkość!

Małgorzata Mierżyńska
Puls Biznesu
10-09-2007

To pomysł "absurdalny i szkodliwy"

Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan jest przeciwna projektowi, który przesuwa środki z Funduszu Pracy na ochronę zdrowia. Organizacja uznała pomysł ministra zdrowia, by połowę pieniędzy z Funduszu Pracy przekazywać od 2008 roku na NFZ, za "absurdalny i szkodliwy".

Według danych organizacji, roczny budżet Funduszu Pracy (który płacą pracodawcy) sięga ok. 7 mld zł; z tego opłacane są m.in. zasiłki dla bezrobotnych (pochłaniają ok. 4 mld zł). Reszta - według pracodawców - powinna być przeznaczana na aktywne formy walki z bezrobociem.

"Jeśli rząd i minister Religa chcą zabrać z Funduszu Pracy połowę przychodów, to nie tylko nie starczy pieniędzy na owe zasiłki, ale nie będzie już żadnych pieniędzy na najpotrzebniejszą dziś aktywizację bezrobotnych. Zabieranie pieniędzy bezrobotnym, którzy sami sobie nie poradzą na rynku pracy, powiększy obszary biedy, społecznego wykluczenia i pogorszy sytuację na rynku pracy" - czytamy w oświadczeniu PKPR Lewiatan.


Premier Jarosław Kaczyński poinformował w poniedziałek, że w przyszłym roku dodatkowe 3,5 mld zł zostanie przekazane na służbę zdrowia. Dodatkowe środki mają pochodzić z przekazania części wpływów z Funduszu Pracy. "Ta zmiana może być tylko przejściowa (...), ale nie będzie żadnego kryzysu z tego powodu, jeśli chodzi o zabezpieczenia dla pracowników" - powiedział premier. Minister Religa poinformował, że w jego resorcie jest już przygotowana ustawa, w myśl której połowa pieniędzy z Funduszu Pracy będzie trafiać do Narodowego Funduszu Zdrowia.

Fundusz Pracy utworzony został 1 stycznia 1990 r. jako państwowy fundusz celowy. Jego podstawowym zadaniem jest finansowanie świadczeń przysługujących bezrobotnym oraz finansowanie programów na rzecz przeciwdziałania bezrobociu.


PAP
Interia.pl
10-09-2007

Prawnicy: Prokuratura polityczna

Polska Sekcja Międzynarodowej Komisji Prawników (ICJ) uważa, że prokuratura działa pod presją polityki


Międzynarodowa Komisja Prawników to działająca od 1952 roku organizacja skupiająca wybitnych prawników z kilkudziesięciu krajów świata. Współpracuje z ONZ, UNESCO i Radą Europy.

W wydanych w tym tygodniu oświadczeniach polscy członkowie ICJ przywołują dwa niedawne przypadki odmowy wszczęcia postępowania przez warszawską prokuraturę. Pierwszy dotyczy przestępstwa nadużycia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w związku z przygotowaniem raportu z likwidacji WSI. Drugi - sprawy zarekwirowania przez CBA i rozesłania do komisariatów policji w całym kraju kart setek pacjentów szpitala MSWiA w Warszawie.

Według polskiej ICJ prokuratura nie podjęła żadnych kroków w celu stwierdzenia prawdziwości zarzutów postawionych przez osoby pokrzywdzone raportem WSI. Ani zarzutów Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, która wystąpiła w obronie prywatności pacjentów.

"W demokratycznym państwie prawnym organy prokuratury mają obowiązek w sposób szczególnie wnikliwy badać każde zawiadomienie o przestępstwie popełnionym przez wysokiego funkcjonariusza publicznego. Decyzje będące w tej sprawie efektem nieskrywanej niechęci prokuratorów do dochodzenia odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych powiązanych z rządzącym ugrupowaniem politycznym godzą w praworządność, mają efekt demoralizujący i osłabiają zaufanie obywateli do państwa" - pisze np. ICJ na temat skargi na raport WSI.

W sprawie wyniesienia kart pacjentów szpitala MSWiA dodała: "Nie został przesłuchany nawet dyrektor szpitala. Prokuratura przyjęła domniemanie wszechmocy CBA, ignorując nakaz zbadania dochowania przez CBA oraz prokuratorów szczególnej staranności w sprawie okoliczności i podstaw prawnych wywiezienia akt medycznych tysięcy pacjentów".

Prawnicy z polskiej ICJ wypowiedzieli się też w sprawie przetrzymywania przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego wniosków Krajowej Rady Sądownictwa o nominacje sędziowskie.

Dziewięć z nich prezydent miesiąc temu odrzucił - do tej pory to się nie zdarzyło. Negatywnej decyzji prezydent nawet nie uzasadnił. „Trzymanie w kilkunastomiesięcznej »poczekalni « kandydatów na sędziów albo na wyższe stanowiska sędziowskie może mieć negatywny wpływ na niezawisłość i bezstronność »oczekujących «. Może to bowiem rodzić u takich osób przekonanie, że w tym okresie ich sposób orzekania podlega szczególnej obserwacji ze strony urzędników prezydenta i dlatego mogą starać się orzekać zgodnie z wyobrażonymi oczekiwaniami - napisała ICJ.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
09-09-2007

"Wprost": "ideolog koncernu o.Rydzyka" prof. Nowak kontaktem SB

Według "Wprost" prof. Jerzy Robert Nowak, określony przez tygodnik mianem "ideologa medialnego koncernu o. Tadeusza Rydzyka", miał związki ze służbami specjalnym PRL. Na stronach internetowych tygodnika podano, że z akt IPN wynika, iż w aktach SB figuruje on jako kontakt operacyjny "Tadeusz".

67-letni Nowak jest historykiem i politologiem, przedstawianym także jako znawca problematyki węgierskiej. Wykłada m.in. w założonej przez o. Rydzyka w Toruniu Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej, jest stałym gościem Radia Maryja, prowadzi też swój program w TV Trwam.

W biografii na swej stronie internetowej Nowak podaje, że "po 1989 roku odegrał większą niż ktokolwiek inny w Polsce rolę w ukazywaniu zagrożeń antypolonizmu i przełamywania tabu wokół problematyki żydowskiej". Podpisywał się też pod licznymi listami otwartymi m.in. zaprzeczającymi udziałowi Polaków w zbrodni w Jedwabnem, czy doniesieniom o abp. Stanisławie Wielgusie.

Nowak w rozmowie z "Wprost" informacje o nim nazywa bzdurą. "Nigdzie nie ma moich podpisów. Zajmuję się niewygodnymi tematami i dlatego takie rzeczy się wyciąga" - zacytowano jego wypowiedź.

"Wprost" nie podaje, czy w aktach są jakiekolwiek dokumenty pisane ręką Nowaka. Publikacja przywołuje notatki mające świadczyć o współpracy Nowaka z wywiadem PRL i z SB z lat 1970-76, które kończą się rekomendacją jego "dalszego operacyjnego wykorzystywania".

W publikacji, która ukazała się w niedzielę po południu napisano, że w latach 60. Nowak był rozpracowywany przez SB w związku z działalnością grupy trockistów skupionej wokół Ludwika Hassa, historyka uznawanego przez władze PRL za wrogi element. Z dokumentów SB ma wynikać, że Nowak szybko zakończył swą opozycyjną działalność.

"Wprost" podaje, że na mikrofilmach o numerze IPN BU 001043/1742 Jerzy Robert Nowak figuruje jako kontakt operacyjny Tadeusz. Mają tam być m.in. fotokopie ankiety personalnej Tadeusza, a także informacje SB na jego temat oraz notatki ze spotkań, na których Nowak przekazywał SB informacje.

Według tych dokumentów 2 lutego 1970 r. kpt. J. Dybicki, inspektor Wydziału II Departamentu III MSW, miał się zwrócić do przełożonych o zgodę na rozmowę operacyjną z Nowakiem. 5 dni później miał wezwać pracującego wtedy w związanym z MSZ Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych Nowaka do MSW. "Wprost" podaje, że według Dybickiego, Nowak nie był zaskoczony wezwaniem i chętnie rozmawiał o swej pracy, a kontakty z Hassem i działalność w jego grupie nazwał błędem. Po tej rozmowie Nowak miał zostać zarejestrowany jako kontakt operacyjny Tadeusz.

Ten informator miał przekazać SB m.in. informację ze spotkania w grudniu 1970 r. w Baranowie Sandomierskim gdzie był tłumaczem na spotkaniu polsko-węgierskim. Miał też informować, że o sytuacji w MSZ, w którym "oczekuje się zmian kadrowych". W notatce sporządzonej z rozmowy z "Tadeuszem" funkcjonariusz SB miał zapisać, że zlecił swemu agentowi zdobycie informacji o wypowiedziach pracowników w sprawie planowanych zmian w MSZ i zwrócenie uwagi na negatywne postawy w resorcie oraz w PISM.

W notatce ze spotkania 31 maja 1971 r. (związanego z wytypowaniem "Tadeusza" do pracy w ambasadzie PRL w Budapeszcie) miał on wyrazić "chęć udzielenia pomocy na terenie Budapesztu z racji wykonywania swoich obowiązków oraz spotkań środowiskowych". Miano wówczas ustalić, że informacje dla SB będą przekazywane pocztą dyplomatyczną.

Jerzy Robert Nowak w ambasadzie PRL w Budapeszcie (1971-74) był II sekretarzem i według "Wprost" miał z MSW zgodę na dostęp do "prac tajnych". Podano, że "opiekę" nad Nowakiem w Budapeszcie roztoczył oficer o pseudonimie Drop.

Zachowało się jego pismo w związku z donosem na Nowaka. W październiku 1972 r. do naczelnika jednego z wydziałów wywiadu dotarła informacja od kontaktu operacyjnego "Zorby". Według niego, Nowak, pracownik jednej z polskich placówek w Budapeszcie, jest powiązany z marginesem społecznym, trudni się handlem walutą i posiada dwa samochody.

Na tę informację błyskawicznie zareagował "Drop". Napisał z Budapesztu do polskiego MSW, że ktoś chce skompromitować Nowaka: "Odnoszę wrażenie, że inspiratorem tego typu informacji mogą być środowiska syjonistyczne z Polski lub Węgier, (...) ponieważ (...) dr Nowak jest bardzo wrażliwy na wszelkie przejawy kosmopolityzmu żydowskiego. "Drop" wyliczał zasługi Nowaka, przedstawiał go jako młodego, zdolnego naukowca, który ma świetne kontakty z intelektualistami węgierskimi i jest bardzo przydatny.

Latem 1974 r. Nowak wrócił do Polski z placówki w Budapeszcie. W październiku tego roku W. Długokęcki napisał: "Należy stwierdzić, że dr Nowak jest wartościowym kandydatem do operacyjnego wykorzystania przez Wydział VIII Departamentu I MSW" (wywiadu), który zajmował się doborem i werbunkiem agentury w kraju. Według Długokęckiego, Nowaka należało wykorzystać do typowania nowych kandydatów na tajnych współpracowników SB.

"Wprost" cytuje też z dokumentów IPN notatkę z 5 maja 1976 r.: "Informuję, że akta sprawy dotyczącej Nowaka zostają zatrzymane do dalszego wykorzystania - proszę o ich przerejestrowanie na ppłk. W. Borowika z Wydziału III Departamentu I MSW".

mig, PAP
Gazeta.pl
09-09-2007

Gilowska: Łączymy politykę wolnorynkową z solidarną

"Jeśli mnie chcecie na tej liście, to jestem" - tymi słowami Zyta Gilowska potwiedziła swój start z listy PiS w październikowych wyborach. Jej zdaniem, partia będzie nadal pielęgnować wysoki wzrost gospodarczy, na który rząd "chucha i dmucha".


Premier Jarosław Kaczyński poinformował w niedzielę podczas konwencji politycznej PiS, że Zyta Gilowska wystartuje w wyborach parlamentarnych z listy PiS w Wielkopolsce.

"Wszystkie obiektywne wskaźniki pokazują, że Polska rozwija się dobrze" - powiedział premier Jarosław Kaczyński podczas konwencji programowej PiS w Poznaniu. Lider Prawa i Sprawiedliwości podkreślił, że Polska dalej może dalej kroczyć taką drogą, mimo licznych ataków na rząd.

"Polsce potrzebna jest mocna gospodarka. Ten rozwój, który jest przed nami, musi być w dobrym ręku. Sądzę, że najlepiej, żeby na tej ziemi, Ziemi Wielkopolskiej, kandydatem była osoba, która za to odpowiada, która odnosi sukcesy, która nie jest sługą żadnych układów, która służy Polsce i potrafi to zrobić, specjalista od gospodarki - pani Zyta Gilowska" - powiedział premier podczas konwencji.

Minister finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego powiedziała, że nie można dopuścić, aby do władzy znów doszli postkomuniści, którzy - jak stwierdziła - przefarbowali się dziś na demokratów.

Gilowska powiedziała, że PiS będzie chciał połączyć rzetelną wolnorynkową politykę gospodarczą z solidarną polityką prospołeczną.

Zgodnie z zapowiedziami szefowej resortu finansów, partia będzie nadal pielęgnować wysoki wzrost gospodarczy, na który - jak stwierdziła Gilowska- rząd "chucha i dmucha".

Zyta Gilowska dodała, że PiS będzie także nadal skutecznie wykorzystywać czlonkostwo w Unii i środki unijne. PiS chce także obniżać podatki tam gdzie to możliwe, zwłaszcza te obciażające ludzką pracę.

Jak zapewniła minister, Prawo i Sprawiedliwość będzie stawiać na zaradność, pracowitość i przedsiębiorczość.

łup, IAR, PAP
Gazeta.pl
09-09-2007