czwartek, 28 czerwca 2007

LPR zapowiada masowe pozwy przeciwko zniesławiającym ją mediom

Liga Polskich Rodzin zapowiada pozwy do sądów przeciwko dziennikarzom i mediom przekazującym - jej zdaniem - nieprawdziwe informacje dotyczące partii. Liga chce przejrzeć artykuły na swój temat z ostatniego roku.


Oficjalny czwartkowy komunikat klubu LPR jak i wypowiedzi posłów LPR nie pozostawiają wątpliwości, że sprawa ma związek z publikacjami "Gazety Wyborczej". - Straciliśmy cierpliwość do ataków "Gazety Wyborczej", a także pozostałych mediów. "GW", a w ślad za nią jak za panią matką inne środki masowego przekazu często zniesławiają LPR - powiedział rzecznik klubu LPR Szymon Pawłowski.

"GW" zamieściła cykl artykułów utrzymujących, że finanse LPR opierają się m.in. na fałszywych dokumentach, firmach-krzakach, ludziach-słupach. w odpowiedzi liga złożyła akt oskarżenia do sądu.

LPR nie zamierza poprzestawać na bieżącym monitoringu mediów. Chce przejrzeć publikacje sięgające 12 miesięcy wstecz. - Przejrzymy to, na co do tej pory przymykaliśmy oko. Jeśli będzie jakaś nieprawdziwa informacja, jakaś informacja zniesławiająca LPR to sprawa zostanie skierowana do sądu - zapowiada Pawłowski.

Z pieczołowitością przejrzą "GW"

W tej chwili tworzony jest specjalny sztab, który będzie zbierał materiały i pisał pozwy.

- "Gazeta Wyborcza" będzie przeglądana ze szczególną pieczołowitością" - mówi poseł. Poza nią, Liga chce przejrzeć inne dzienniki, tygodniki, a nawet miesięczniki. Według szacunków Pawłowskiego po wakacjach może być gotowych 300 pozwów.

- Chodzi o to, żeby każdy dziennikarz, który będzie pisał artykuł o LPR miał świadomość, że jeśli spróbuje zmanipulować jakieś fakty, jeśli spróbuje nagiąć jakieś fakty, insynuować jakąś nieprawidłowość, zniesławiając w ten sposób LPR będzie musiał się liczyć z tym, że czeka go parę nieprzyjemnych wizyt w sądzie - podkreślił Pawłowski.

- To są pogróżki - uważa zastępca redaktora naczelnego "GW" Piotr Stasiński. - Staramy się ze wszystkich sił pisać rzetelne materiały - powiedział wicenaczelny "GW" i dodał, że "trudno przestraszyć się pogróżek Giertycha".

az, PAP
Gazeta.pl
28-06-2007

LPR sprzeciwia się projektowi Traktatu Reformującego UE

Liga Polskich Rodzin sprzeciwia się projektowi Traktatu Reformującego. LPR nie zgadza się m.in. na nadanie UE osobowości prawnej, gdyż - jej zdaniem - oznacza to m.in. "tworzenie nowego superpaństwa".


Liga jest także przeciwna Karcie Praw Podstawowych, która - w ocenie polityków LPR - "zawiera ideologiczne zapisy przeciwko życiu i rodzinie".

- Nie będzie zgody LPR na przyjęcie Traktatu Reformującego. Zapisy tego Traktatu będą godzić w tożsamość Polski - mówił na czwartkowej konferencji prasowej w Sejmie szef klubu LPR.

Orzechowski uważa, że "z Traktatu wychodzą niedobre informacje, które - gdyby były przyjęte - mogłyby zawrócić procesy toczące się w Polsce".

Wiceszef UKIE Daniel Pawłowiec stwierdził z kolei, że trzeba powiedzieć, iż "Traktat Reformujący powstał w wyniku niemieckiego szantażu".

Zdaniem Pawłowca, Traktat, "ze względu na treść i zakres merytoryczny", jest konstytucją dla UE. - Zmiany w porównaniu do eurokonstytucji są w dużej mierze zmianami kosmetycznymi i dotyczą tylko nomenklatury - mówił wiceszef UKIE.

- Polski rząd ma jeszcze instrumenty, żeby negocjować poszczególne zapisy. LPR będzie wspierał w polskim rządzie wszystkie te głosy, które mają na celu zachowanie polskiej suwerenności - podkreślił Pawłowiec. Jak dodał, należy poczekać na zakończenie Konferencji Międzyrządowej.

Nowy traktat pod nazwą Traktat Reformujący ma zostać przyjęty przez Konferencję Międzyrządową (IGC) do końca tego roku; zastąpi odrzuconą przez Francję i Holandię eurokonstytucję.

Najważniejsze dla Polski postanowienie prawie trzydniowych negocjacji dotyczy systemu ważenia głosów w Radzie UE jaki ma zostać zapisany w nowym traktacie. Warszawa ostatecznie odstąpiła do promowanej przez siebie metody pierwiastkowej i przystała na przedłużenie obowiązywania systemu nicejskiego.

Przywódcy państw UE uzgodnili, że do 2014 roku będą obowiązywały dotychczasowe, korzystne dla Polski zasady głosowania w Radzie UE jakie przewiduje Traktat z Nicei.

Dopiero potem zacznie obowiązywać system podwójnej większości państw (55 proc.) i obywateli (65 proc.) z eurokonstytucji. Przez trzy kolejne lata, do 2017 roku, każdy kraj będzie mógł zażądać powtórnego głosowania w systemie nicejskim i jeśli zbuduje mniejszość blokującą - decyzja nie zapadnie.

az, PAP
Gazeta.pl
28-06-2007

Podwyżki dla lekarzy = trzy razy wyższe podatki

Podatek dochodowy w wysokości 90 proc.? To może się zdarzyć, jeśli rząd zdecyduje się sfinansować żądania lekarzy i pielęgniarek, podnosząc podatki - ostrzega Platforma Obywatelska. Taka ogromna podwyżka w 2008 roku czekałaby "Kowalskiego", który dziś płaci 30 proc. podatku dochodowego. Jeszcze więcej zapłaciliby najbogatsi. Im trzeba by podnieść podatek z 40 proc. do 120 proc.

Absurd? Tak, ale to wynika z prostego rachunku, jaki przeprowadziła Platforma Obywatelska. Wzięła pod uwagę żądania lekarzy i zapowiedzi rządu, że można je spełnić, jeśli najbogatszym Polakom podniesie się podatki.

Gdyby tak się stało, rząd musiałby trzykrotnie podnieść podatki dla Polaków wpadających w 30-procentowy i 40-procentowy próg podatkowy. Oszczędziłby tylko tych z 19-procentowym progiem. Tylko w ten sposób można zebrać 12 mld zł, które są potrzebne do spełnienia postulatów białego personelu.

Platforma poszła dalej. Obliczyła też, że oznaczałoby to bankructwo 6 proc. pracujących na etatach w tym kraju. Najbogatsi wynieśliby się za granicę. Bo jaki sens miałoby prowadzenie interesów w kraju, który chce zabrać biznesmenowi 120 proc. rocznego dochodu?

To byłby rozbój w biały dzień. Gdyby rząd zdecydował się na takie rozwiązanie, mogłoby dojść do niepokojów społecznych znacznie większych niż teraz, gdy strajkuje służba zdrowia.


Michał Pietrzak
Dziennik.pl
28-06-2007

Pielęgniarki: Rząd zmarnuje sześć miliardów

"Te pieniądze nie pójdą na podwyżki, a na przykład na sprzęt medyczny. Wtedy te sześć miliardów to będzie marnowanie pieniędzy" - tylko tyle pielęgniarki mają do powiedzenia premierowi, który zaproponował strajkującym siostrom podwyżki.

"Wprowadzenie tych pieniędzy do systemu, nie zaznaczając, że mają iść na płace, spowoduje, że każdy dyrektor może zdecydować, czy kupi sondę do USG, czy wyda je na inne zakupy" - tłumaczyła w radiowych "Sygnałach Dnia" szefowa pielęgniarskiego związku Dorota Gardias. Dodała, że jeżeli rząd nie podkreśli wyraźnie, na co mają iść pieniądze, to obiecane sześć miliardów będzie "marnowaniem pieniędzy".

Gardias podkreśliła, że wczorajsze spotkanie pielęgniarek z premierem nie rozwiązało problemów, z jakimi boryka się służba zdrowia. Dlatego pielęgniarskie miasteczko namiotowe nie zniknie sprzed kancelarii premiera. A siostry jeszcze dziś zdecydują, co dalej z protestem.

Zarzekają się jednak, że strajku nie zakończą. Szefowa OZZPiP zapewniała, że do stolicy jadą kolejne autokary z pielęgniarkami. Koleżanki powiedziały mi, że to, co słyszą, to jest stanie w miejscu - tłumaczyła Gardias.

Na wczorajszych negocjacjach szef rządu zaproponował pielęgniarkom, że ich płace wzrosną od 2006 do 2008 roku o 50 procent. Bo ustawa gwarantująca podwyżki została uchwalona w 2006 roku. Zapewnił, że tegoroczny 30-procentowy wzrost, który dała, jest pewny również w przyszłości.

Magdalena Miroszewska, IAR
Dziennik.pl
28-06-2007

Posłowie chcą 14 tys. na biura

Dyskusję o ewentualnym obowiązku dostosowania biur poselskich do potrzeb osób niepełnosprawnych posłowie sprowadzają do dyskusji o większych pieniądzach na biura - pisze "Życie Warszawy".

Sprawa likwidacji barier w biurach poselskich na forum Sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich stała się punktem wyjścia do rozmowy o dodatkowych pieniądzach. Choć żaden z posłów nie negował konieczności ułatwiania życia niepełnosprawnym, rozmowy toczyły się wokół kwestii podniesienia ryczałtów na prowadzenie biur poselskich. Dziś jest to 10 tys. zł miesięcznie, posłowie postulują podniesienie jej do kwoty 14 tys. zł. Dla podatników oznaczałoby to konieczność wydania z budżetu dodatkowych 22 mln zł rocznie - oblicza "ŻW".

Kilka miesięcy temu lubelskie stowarzyszenie Grupa Aktywnej Rehabilitacji wysłało do Kancelarii Sejmu pismo, w którym zwraca uwagę, że osoby niepełnosprawne mają kłopoty z dostępem do biur poselskich. - Tak zdecydowanie być nie powinno. Biura poselskie powinny być tak samo dostępne dla wszystkich wyborców, również tych, którzy jeżdżą na wózkach - zwraca uwagę Adam Orzeł, szef stowarzyszenia. Dlatego domaga się wprowadzenia przepisów, które by nałożyły na posłów obowiązek lokowania biur poselskich w miejscach, w których nie ma barier architektonicznych.

- W ostatnich kilku latach czynsze za wynajem biur kilkakrotnie poszły w górę. My tymczasem od wielu lat ryczałt na ich prowadzenie mamy na takim samym poziomie - mówi "ŻW" Marek Suski (PiS), szef Sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. - Wielu posłów ogranicza już z tego względu działalność filii swoich biur. Sam kilka lat temu lokal wynajmowałem za 500 zł, a dziś płacę ponad trzy tys. zł. Idea jest słuszna, ale zalecenie, by biura poselskie lokować w budynkach bez barier, byłoby niewykonalne.

PAP/Życie Warszawy
Interia.pl
28-06-2007

Tajne oświadczenia majątkowe

Chociaż rząd przygotował ustawę nakazującą wiceministrom ujawnienie majątków, kilkunastu do tej pory tego nie zrobiło - informuje "Rzeczpospolita".

Wszyscy ministrowie i większość wiceministrów ujawnia swoje oświadczenia majątkowe. Jednak kilkunastu wiceministrów tego nie zrobiło.

Formalnie nie muszą, ale po objęciu władzy przez PiS rząd zapowiadał ujawnienie majątków. - Rząd zmierza do tego, by w przyszłości swoje oświadczenia majątkowe upubliczniali także sekretarze stanu i podsekretarze poszczególnych resortów - informował ówczesny rzecznik rządu Konrad Ciesiołkiewicz. Zapis nakładający na nich taki obowiązek znalazł się w przygotowanej przez rząd nowej ustawie antykorupcyjnej, którą od trzech miesięcy zajmują się posłowie.

W Ministerstwie Skarbu oświadczeń na stronie internetowej nie opublikowali podsekretarze stanu: Ireneusz Dąbrowski i Sławomir Urbaniak. "Rz" poprosiła o ich przesłanie biuro prasowe. Bez sukcesu. "W chwili obecnej trwa proces od tajniania (wykreślania danych wrażliwych, np. nr parceli, mieszkania) oświadczeń majątkowych ministrów. Po odtajnieniu oświadczeń przez kancelarię tajną oświadczenia zostaną Panu przekazane lub umieszczone na stronie internetowej MSP" - poinformowało "Rzeczpospolitą" biuro prasowe.

Rzecznik rządu Jan Dziedziczak nie chce komentować sprawy. -To rozdwojenie jaźni: rząd sam na własnym podwórku nie może wyegzekwować pewnych zasad i tworzy akt prawny, który ma do ich stosowania zmusić - oburza się Julia Pitera, posłanka Platformy Obywatelskiej. Grażyna Kopińska, szefowa Programu Walki z Korupcją Fundacji Batorego, uważa, że premier powinien namówić wiceministrów do upublicznienia oświadczeń.

PAP/Rzeczpospolita
Interia.pl
28-06-2007

Nie polityka nas tu przygnała

Rozbiły namioty pod kancelarią premiera, ale twierdzą, że polityki mają powyżej uszu. Wiele z nich deklaruje, że nie będzie już głosować w wyborach.


Białe miasteczko przed urzędem premiera ma już 10 dni. Zaczęło się od trzech namiotów rozbitych przez pielęgniarki, które zostały przed kancelarią, czekając na delegację, z którą nie chciał się spotkać premier.

Namiotów zaczęło przybywać, kiedy policja zepchnęła pielęgniarki z jezdni. Ze szpitali w całym kraju ruszyły delegacje kobiet, które poczuły, że powinny się trzymać razem.

Oddziały, odprawy i obchody

Pielęgniarki urządziły tam sobie życie jak w szpitalu. - Przecież porządek być musi - tłumaczy Grażyna Gaj z zarządu związku pielęgniarek. Jest "oddziałową" w miasteczku.

Każdy, kto przyjeżdża, idzie najpierw do "izby przyjęć", która jest też kantorkiem "oddziałowej", jej zastępców i skarbnika. Tam spisuje się dane, a "przyjęty" kierowany jest do wskazanego oddziału, czyli sektora na trawniku.

We wtorek powstał oddział specjalny - w harcerskim namiocie kładzie się "pacjentki" prowadzące głodówkę.

Podobnie jak w szpitalu są odprawy i obchody. Każdego ranka o godz. 7 mieszkanki zbierają się przy izbie przyjęć. Grażyna Gaj ogłasza komunikaty i rozdziela zlecenia - żeby np. sprzątać papierki z chodnika, bo pielęgniarki muszą świecić przykładem.

Gaj prowadzi też obchody. Zagląda do namiotów, sprawdza, jak miewają się protestujący. - Tak jestem nauczona i jak widać to działa - uśmiecha się.

Pielęgniarki codziennie pracują przez osiem godzin. Równo 19 minut po każdej godzinie ustawiają się wzdłuż jezdni i równo 30 minut grzechoczą plastikowymi butelkami, gwiżdżą i trąbią. Rytuał powstał na pamiątkę policyjnej akcji, gdy zepchnięto je z jezdni.

Receptura pustaka

Podczas przerw w pracy kobiety siedzą przed namiotami, rozmawiają o swoich rodzinach, opowiadają kawały. Nie słychać dyskusji o polityce.

- Bo to nie polityka nas tu przygnała, tylko trudne warunki, w jakich żyjemy - opowiada Jolanta Sieczkowska, położna z Radomia. - Jestem w tym zawodzie już 27 lat i już dość mam pracy w dwóch miejscach.

W dwóch szpitalach? - dopytuję.

- Jeszcze niedawno w Radomiu praca dla położnej była tylko w jednym szpitalu, dlatego pracowałam w różnych miejscach. Ostatnio przy produkcji stropów i bloczków betonowych. Zaczynałam jak każdy facet z łopatą, teraz znam na pamięć recepturę na porządny pustak. Ale jak wracam z cegielni, myję czarne ręce kwaskiem cytrynowym i pędzę do szpitala.

Urszula Śliż przyjechała z Leżajska. - Żeby pomóc panu premierowi zrozumieć, jak ciężko jest w służbie zdrowia. Bo głosowałam na jego partię, sama należę do PiS i nie zamierzam tego zmieniać. A mój mąż jest nawet radnym PiS i nie miał nic przeciwko temu, żebym tu przyjechała. Przecież wie, że nikt mną nie kręci, nie namawia mnie żadne SLD, i widzi, jak ciężko pracuję za 1200-1300 zł.

Kaczogród nie ufa politykom

Najwięcej pielęgniarek przyznaje się do głosowania na Platformę, w tym siostry z Wrocławia, Olkusza, Nysy. Ale szpitale Radomia i Podkarpacia były bastionami PiS.

- Wybrałam PO - zdradza pani Marzena ze szpitala w Toruniu. - Przekonał mnie ojciec Rydzyk. Któregoś dnia trafił na nasz oddział. O godz. 2 w nocy zabolał go bark, kazał wezwać lekarza na konsultację. Prosiłam, żeby nie budzić doktora, on burknął tylko, że nie za to dostaje pieniądze, żeby spać na dyżurze. Później zaczął ze mną rozmawiać, pytał o dzieci. I zaraz zadzwonił do pomocnika. Był środek nocy, a on kazał wieźć dla nich prezenty: różańce i modlitewniki. Nie można tak traktować ludzi.

W miasteczku spotkałem jeszcze kilkadziesiąt kobiet, które głosowały na PiS. Dziś większość niechętnie się do tego przyznaje.

- Wybrałam PiS, bo bałam się Platformy, że sprywatyzuje szpitale i nie będzie pracy - mówi pielęgniarka z Warszawy.

Jak zagłosują w następnych wyborach?

- Na pewno nie na PiS - odpowiada Jagoda Konkel. - Już wolałabym Leppera. On przynajmniej serce posiada.

- SLD już było, PO się boimy, a Lepper to nie dla nas - tłumaczą i mówią, że chyba w takim razie głosować nie będą.

- Po tym wszystkim już w nic nie wierzymy - mówią pielęgniarki z Wrocławia. To samo zdanie jak echo powtarza się przed innymi namiotami w miasteczku, które pielęgniarki nazywają Kaczogrodem.

Adam Czerwiński
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Strasburg zbada oceny z religii

Trybunał Praw Człowieka chce od rządu wyjaśnień w sprawie skargi na stopnie z religii i brak etyki

Skargę wniósł w 2002 r. ojciec ucznia podstawówki. Chłopiec z przyczyn światopoglądowych nie chodził na lekcje religii. Rodzice nie chcieli, żeby miał na świadectwie kreskę i oczekiwali, że zgodnie z ustawą oświatową szkoła zorganizuje dziecku lekcje etyki. Jednak szkoła ich nie zorganizowała. Jak wynika z najnowszych danych, na 32 tys. szkół w Polsce etykę prowadzi tylko 353.

Chłopiec miał więc na świadectwie w miejscu oceny z religii/etyki kreskę. Jak twierdzi jego ojciec, z powodu niechodzenia na religię był prześladowany przez rówieśników. Zmienił szkołę, ale w nowej też nie było etyki.

MEN i rzecznik praw obywatelskich, do których zwrócił się o interwencję ojciec chłopca, odpowiedzieli, że Trybunał Konstytucyjny nie uznał, żeby lekcje religii w szkole naruszały konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa czy naruszały wolność sumienia.

Rodzic poskarżył się więc do Strasburga. Uważa, że na skutek obowiązujących w Polsce przepisów praktyki nauczania religii w szkole i umieszczania na świadectwie oceny z religii/etyki naruszono wolność sumienia jego syna i dopuszczono do dyskryminacji z powodu światopoglądu.

Trybunał zakomunikował tę sprawę polskiemu rządowi. To znaczy, że oczekuje od rządu wyjaśnień i ustosunkowania się do skargi. Po tym zdecyduje, czy sprawę oddalić, czy przyjąć do dalszego rozpoznania.

Stopnie z religii na świadectwie wprowadzono w Polsce w 1992 r. Ostatnio minister edukacji Roman Giertych zapowiedział, że wyda rozporządzenie, by stopień z religii był wliczany do średniej. Pomysł popiera Kościół, oprotestował go SLD. Rozporządzenie ma zobowiązać szkoły do organizowania lekcji etyki dla uczniów, którzy nie chodzą na religie. Dziś nie jest to obowiązkowe.

es
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Radiowa awantura o listę 500

Redaktorzy Informacyjnej Agencji Radiowej Polskiego Radia protestowali wczoraj przeciwko puszczeniu w serwisie informacji o liście agentów SB. Jednemu z nich zagrożono zwolnieniem z pracy

- Wiceprezes Polskiego Radia Jerzy Targalski powiedział, że wszyscy, którzy mają w tej sprawie wątpliwości, to komuchy, ubecy i przeciwnicy lustracji. Nie przyjmował żadnych argumentów - opowiada jeden z uczestników wczorajszego spotkania wydawców serwisów IAR z kierownictwem publicznego Radia.

Spotkania zażądali wydawcy po tym, jak Rafał Brzeski, jeden z dyrektorów IAR, puścił w ubiegłym tygodniu "przeciek" z tzw. listy 500 - sporządzonego przez IPN wykazu osób publicznych uznawanych przez SB za agentów.

Brzeski osobiście przyniósł listę ośmiu nazwisk, twierdząc, że pochodzą z pewnego źródła w IPN. Na liście znajdowali się sami politycy SLD i jeden z PSL.

Redaktorzy Michał Bochenek i Michał Gajewski, którzy tego dnia odpowiedzialni byli za zawartość serwisów IAR, kolejno odmówili puszczenia tej informacji, uznając ją za niewiarygodną.

Wtedy Brzeski, przy pomocy swoich zaufanych ludzi, sam napisał depeszę i umieścił ją w serwisie informacyjnym, z którego korzystają publiczne i prywatne rozgłośnie w całym kraju. Na końcu depeszy napisał, że Polskie Radio wkrótce opublikuje całość listy. Jeszcze tego samego dnia IPN wydał oświadczenie, że nazwiska nie pochodzą z wykazu sporządzonego w IPN.

Sam Brzeski nie był w stanie uwiarygodnić przed zespołem przyniesionych przez siebie informacji. Najprawdopodobniej korzystał z listy sporządzonej w 2004 r. przez byłego rzecznika interesu publicznego Bogusława Nizieńskiego, z której przecieki opublikował kiedyś tygodnik "Głos."

Według źródeł "Gazety" na wczorajszym spotkaniu redaktorzy IAR mówili, że akcja Brzeskiego skompromitowała publiczne medium i uderzyła w jego wiarygodność. - Były też uwagi, że tak naprawdę takie działanie uderza w lustrację oraz IPN - relacjonuje nasz rozmówca.

Brzeski ze spotkania wyszedł. Jego decyzji bronił Jerzy Targalski, wiceprezes Radia. Gajewski - wydawca, na którego dyżurze opublikowano nazwiska z listy i który miał o to największe pretensje - po zebraniu miał się dowiedzieć, że będzie zwolniony z pracy. Pytany przez "Gazetę" odmówił wypowiedzi.

Kilka godzin później w Sejmie toczyła debata nad sprawozdaniem KRRiT, a w rzeczywistości nad kondycją mediów publicznych. PO i SLD po raz kolejny podkreślały, że jak nigdy dotąd zostały upartyjnione i już widać tego konsekwencje, m.in. spada słuchalność radia, a TVP traci doświadczonych i popularnych dziennikarzy. - Koalicja zawłaszczyła media, ale nie robi nic, aby wypełniały misję - mówił Rafał Grupiński (PO).

Mediów publicznych bronił Jacek Kurski (PiS): - Zmiany w mediach publicznych idą w dobrym kierunku, panuje w nich obiektywizm.

knysz, w
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Kodeks Ziobry na przełaj

Wszystko wskazuje na to, że przed wakacjami będziemy mieli nowy, znacznie surowszy kodeks karny. Krytyczne opinie ekspertów sejmowa komisja ignoruje

Wczoraj sejmowa komisja ds. solidarnego państwa zaczęła prace nad liczącym ponad sto stron rządowym projektem nowelizacji kodeksu karnego. Udało się jej zaakceptować połowę nowych przepisów. Dyskusji praktycznie nie było.

Tymczasem większość z 18 opinii ekspertów, jakie powstały na zamówienie Biura Ekspertyz Sejmowych, ocenia projekt jako bardzo kontrowersyjny. Wątpliwości budzi już sama zmiana filozofii karania na zdecydowanie bardziej represyjną.

Dyrektor Biura dr Michał Królikowski obliczył, że w 99 przypadkach zaostrzono sankcje za konkretne przestępstwa, do tego wprowadzono 23 nowe typy przestępstw, ograniczono możliwość łagodzenia kar i wymuszono jeszcze większe niż dziś zaostrzanie kar recydywistom.

Eksperci podnoszą, że nie ma to uzasadnienia, bo przestępczość spada, poczucie bezpieczeństwa w społeczeństwie rośnie, a więzienia są przepełnione. Tymczasem konstytucja pozwala ograniczyć prawa i wolności tylko w sposób niezbędnie konieczny. "Ani przedłożony projekt, ani uzasadnienie do niego, ani analiza polskiej rzeczywistości nie wskazują na konieczność wprowadzenia tych zmian" - pisze w swojej opinii dr hab. Jarosław Warylewski z Uniwersytetu Gdańskiego.

Dr Warylewski za niedopuszczalne uważa m.in. pozbawienie osób skazanych na dożywocie wszelkich szans na przedterminowe zwolnienie. To sprawi, że skazany stanie się zagrożeniem dla funkcjonariuszy i współwięźniów: "Więźniowi pozbawionemu nadziei na wyjście z więzienia nie grozi pogorszenie jego sytuacji prawnej nawet w przypadku popełnienia np. kolejnego zabójstwa".

Zasadnicze wątpliwości ekspertów budzi obniżenie wieku odpowiedzialności karnej nieletnich za o wiele więcej przestępstw, niż to ma miejsce dziś. "W świetle badań z zakresu psychologii rozwojowej nie ma naukowych podstaw, by uważać dzieci i młodzież w wieku do lat 18 za niedojrzałą do podejmowania prawnie wiążących decyzji, wykonywania pracy zarobkowej, zawierania małżeństwa czy współdecydowania o losach kraju, a uznania jej za w pełni odpowiedzialną karnie" - pisze dr Anna Walczak-Żochowska z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

Jednoznacznie negatywnie oceniają eksperci przepis, dzięki któremu bezkarnie można będzie przekroczyć granice obrony koniecznej wobec kogoś, kto wdarł się do mieszkania, domu, samochodu lub na ogrodzony teren.

- To niczym nieuzasadniona amerykanizacja polskiego prawa. Nie rozumiem, po co ten przepis, skoro wprowadzamy inny, w którym taka sytuacja się zmieści, że "nie jest przestępstwem przekroczenie granic obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami" - mówił wczoraj na posiedzeniu komisji prokurator Paweł Marcinkiewicz ze Związku Zawodowego Prokuratorów.

- Nie ma nic złego w amerykanizacji prawa, bo prawo amerykańskie jest lepsze niż nasze - ucięła wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa (PiS).

Tymczasem w swojej ekspertyzie prof. Jerzy Giezek z Uniwersytetu Wrocławskiego podnosi wiele wątpliwości wobec tego przepisu. M.in. taką, że pozwala praktycznie z zimną krwią bezkarnie zabić kogoś, kto bez uprzedzenia wszedł np. do czyjegoś ogrodu. Albo byłego małżonka, który niezaproszony pojawi się w części mieszkania zajmowanej przez byłą żonę.

- To sygnał do społeczeństwa, że państwo będzie wspierać ludzi, którzy się bronią - tłumaczył na wczorajszej komisji w imieniu ministerstwa prokurator Tomasz Szafrański. "Trudno się oprzeć wrażeniu, że bezprawie stanie się promowaną przez prawo reakcją na przejawy innego bezprawia" - czytamy w opinii prof. Giezka.

Za tydzień kolejne posiedzenie.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Bardzo dobry na kuratora, ale niestety bezpartyjny

Jerzy Ambroży nie został pomorskim kuratorem oświaty, choć poparło go ośmiu z dziewięciu członków komisji konkursowej. Wystarczyło, że przeciw był przedstawiciel ministra edukacji Romana Giertycha.

Ambroży od 1990 r. jest dyrektorem Zespołu Szkół Usługowych w Gdyni. Jest też doktorem Instytutu Badań Edukacyjnych MEN, autorem wielu publikacji o profilowanym kształceniu zawodowym. Nigdy nie był związany z żadna partią.

- To był zdecydowanie najlepszy kandydat spośród startujących we wszystkich trzech dotychczasowych konkursach - mówi Ryszard Zarucki, przewodniczący komisji konkursowej. - Na dziewięciu członków komisji ośmiu opowiedziało się za nim, tylko przedstawiciel ministerstwa złożył zdanie odrębne. Rekomendowaliśmy pana Ambrożego ministerstwu i wojewodzie. Roman Giertych przychylił się jednak do zdania odrębnego i kandydatura przepadła.

W oficjalnym komunikacie MEN czytamy: "Według Ministra kandydat nie spełnił warunków formalnych, tj. nie przedstawił wszystkich wymaganych w rozporządzeniu dokumentów. W zaistniałej sytuacji Wojewoda Pomorski został upoważniony do ponownego rozpisania konkursu. Minister Edukacji Narodowej podkreślił, że powodem decyzji nie jest negatywna ocena przygotowania Jerzego Ambrożego do pracy na stanowisku Pomorskiego Kuratora Oświaty."

Nikt nie umiał nam odpowiedzieć, o jakie warunki formalne chodzi. Nie wie tego ani Ambroży, ani przewodniczący Zarucki.

- Zdziwił mnie ten komunikat, ale odczytuję go jako zachętę do ponownego startu - mówi Ambroży.

- To wybieg, pan Ambroży przepadł, bo nie był swój - uważa Franciszek Potulski, rzecznik pomorskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego, wiceminister edukacji za rządów SLD.

Dobrze o Ambrożym mówi też "Solidarność". Związek wysłał list do ministra Giertycha, w którym zarzuca mu "prowadzenie niejasnej polityki kadrowej". - Przez to, że urząd kuratora próbuje się upolitycznić, wiele osób, które nadawałoby się na tę funkcję, po prostu rezygnuje - twierdzi Wojciech Książek, szef gdańskiej sekcji oświatowej "S", wiceminister oświaty za rządów AWS.

Pomorze kuratora nie ma od lutego, kiedy do dymisji podał się Adam Krawiec. Minister Giertych domagał się tego po tragedii w Gimnazjum nr 2, gdzie koledzy poniżyli 14-letnią Anię. Dziewczynka popełniła samobójstwo.

W pierwszym konkursie na to stanowisko startowała tylko jedna osoba, ale zrezygnowała jeszcze przed rozstrzygnięciem. W następnym - w kwietniu - było dwóch kandydatów, ale do rozstrzygnięcia nie doszło.

- To był gorący okres przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, kiedy nie było wiadomo, kto i kiedy ma składać oświadczenia lustracyjne - opowiada Ryszard Zarucki. - Ministerstwo przysłało wykładnię, że kandydaci muszą takie oświadczenia złożyć. Zrobili to, ale po wskazanym przez ministra terminie, więc konkurs unieważniliśmy.

W czwartym konkursie na wygraną liczy Elżbieta Grabarek-Bartoszewicz, była przewodnicząca rady Gdańska, teraz działaczka PiS. - Za kilka dni zgłosimy oficjalnie jej kandydaturę - mówi Marian Szajna, działacz gdańskiego PiS.

Jeszcze dwa lata temu Grabarek-Bartoszewicz była szefową LPR w radzie miasta. Z Ligi odeszła, bo nie dostała wysokiego miejsca na liście kandydatów do Sejmu.

Maciej Sandecki
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Nie będzie cyfry, będzie Murdoch?

Czy obejrzymy Euro 2012 z lepszym obrazem i dźwiękiem? Prawdopodobnie nie. Wszystko wskazuje na to, że rząd opóźni start telewizji cyfrowej w Polsce, by pomóc TV Puls.


We wtorek premier Jarosław Kaczyński spotkał się na kolacji z Rupertem Murdochem, 76-letnim magnatem medialnym kontrolującym koncern News Corp. W Polsce należy do niego telewizja TV Puls. - Obie strony zabiegały o to spotkanie. Przebiegało w świetnej atmosferze, rozmawiano o sytuacji międzynarodowej. Temat inwestycji w Polsce był poruszany, ale marginalnie - tak relacjonuje przebieg trwającej przez ponad dwie godziny rozmowy Jan Dziedziczak, rzecznik rządu. O spotkaniu szefa rządu z jednym z najbardziej wpływowych ludzi w światowym biznesie poinformowały "Dziennik" oraz branżowy miesięcznik "Press" (w swoim serwisie elektronicznym).

Tego samego dnia rynek medialny obiegła sensacyjna informacja: TV Puls, której głównym kłopotem jest mały zasięg (teraz dociera do 16 proc. polskich domów), będzie mogła ubiegać się o nowe częstotliwości. Pozwolą jej skuteczniej rywalizować z takimi gigantami jak Polsat czy TVN. Jak to możliwe, skoro Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji od lat powtarza, że nie ma już wolnych częstotliwości? Okazuje się, że są.

Za kilka lat Polska - jak i cała Unia - ma przejść na cyfrowy system nadawania (teraz mamy analogowy). Dzięki tej zmianie dostaniemy dużo lepszą jakość odbioru i masę dodatkowych usług (np. zakupy za pomocą pilota). Na potrzeby budowy tego systemu zarezerwowano pakiet częstotliwości. I od kilku lat są zablokowane.

Teraz Elżbieta Kruk, przewodnicząca KRRiT, oraz Anna Streżyńska, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, ogłosiły, że chcą część z nich uwolnić, gdyż system cyfrowy będziemy wprowadzać dopiero za kilka lat. Na częstotliwości można więc ogłosić konkurs i oddać je komuś na kilka lat. Miałby je zwolnić w momencie uruchomienia nadajników cyfrowych. - Żadne decyzje w tej sprawie nie zostały jeszcze podjęte - podkreśla Streżyńska. - Wykonaliśmy analizy i przekazaliśmy je Krajowej Radzie. Jeśli zaproponowane przez nas rozwiązania będą jej pasowały, to nadawcy będą mogli ubiegać się o nowe częstotliwości w drodze otwartego konkursu.

Nadawcy komercyjni krytykują ten pomysł. - Istnieje poważne zagrożenie, że rozdanie nowych pasm będzie kolidować z planami uruchomienia telewizji cyfrowej. Część z nich może wywoływać zakłócenia - mówi Andrzej Zarębski, szef rady nadzorczej Polskiego Operatora Telewizyjnego (spółki powołanej przez Polsat oraz TVN do cyfrowego nadawania programów telewizyjnych). Zwraca on uwagę także na inny problem - przy uruchomieniu telewizji cyfrowej mogą pojawić się kłopoty ze zwolnieniem tych częstotliwości. - Widownia się do nich przyzwyczai, a nadawca będzie czerpał z nich przychody. Zwolnienie częstotliwości za kilka lat bez awantury będzie bardzo trudne, dlatego wydaje mi się, że poprzednia polityka polegająca na bardzo ostrożnym przyznawaniu naziemnych pasm była słuszna - mówi.

Jednak szefowe KRRiT i UKE są przekonane, że ze zwolnieniem częstotliwości przy starcie telewizji cyfrowej nie będzie problemu. - To kwestia jasnego zapisu w koncesji. Wystarczy jasno nakreślić termin i warunki, w których nadawca ma to zrobić. Spory wokół tych częstotliwości nie zablokują cyfryzacji, bo nadawcy dostaną tylko część zarezerwowanych pasm - przekonuje Streżyńska.

A czas nagli. Komisja Europejska postuluje całkowite wyłączenie nadajników analogowych do końca 2012 r. - Tymczasem obowiązująca od maja 2005 r. strategia cyfrowa przyjęta przez ówczesną Radę Ministrów miała zostać znowelizowana, ale prace ugrzęzły. Ostatnie posiedzenie zespołu międzyresortowego zaplanowane na początek kwietnia tego roku zostało bezterminowo odwołane. I nie wiadomo, co dalej - mówi Zarębski.

Według naszych nieoficjalnych informacji TV Puls już 11 kwietnia złożyła do Krajowej Rady wniosek o rozszerzenie swojej sieci nadajników o kilkadziesiąt nowych lokalizacji. - Ten cały pomysł to jest szukanie miejsca w eterze dla Ruperta Murdocha. KRRiT pytała UKE o możliwość pozyskania częstotliwości głównie w tych miejscowościach, gdzie swoich nadajników nie ma tylko TV Puls - twierdzi nasze źródło zbliżone do UKE.

Józef Birka z radu nadzorczej Polsatu nie ma wątpliwości: KRRiT preferuje TV Puls. - Rada zgodziła się na zmianę profilu tej stacji z religijnego na bardziej uniwersalny. Gdy my byliśmy udziałowcem Pulsu, nie było o tym mowy. Niedawno nagle ogłoszono konkurs na pięć częstotliwości, a na koniec premier spotkał się Murdochem - wymienia Birka.

Elżbieta Kruk, przewodnicząca KRRiT: - Mieliśmy te częstotliwości trzymać w szufladzie? W ubiegłych latach NIK już zarzucał Krajowej Radzie, że chomikuje pasma. W całej tej sprawie musimy dbać nie tylko o interes nadawców, ale również o interes odbiorców, którzy nie mają dostępu do wielu stacji w niektórych rejonach - zaznacza Kruk.

- Czy to przypadek, że zmianę strategii ogłoszono w dniu, gdy z premierem spotkał się Rupert Murdoch? - pytam szefową KRRiT.

- Wystąpiłam do UKE z wnioskiem w tej sprawie w marcu albo kwietniu. Wizyta Murdocha nie ma tu żadnego znaczenia - ucina Kruk.

Vadim Makarenko
Gazeta.pl
28-06-2007