środa, 13 czerwca 2007

Strażnicy praw autorskich sami naruszają prawo?

Związek Producentów Audio-Video - organizacja ścigająca każdego, kto złamie prawo autorskie - sama być może łamie to prawo. "Na swoich stronach internetowych używają programu Alladyn, łamiąc zasady licencji" - twierdzi Zbigniew Braniecki, jeden z jego twórców. Pewni są tego jego prawnicy.

O tym, że mogło dojść do naruszenia zasad licencji, doniósł serwis Dziennik Internautów. "Po bliższych badaniach i konsultacji z prawnikami mogę potwierdzić wstępnie, że ZPAV naruszył warunki licencji" - w mailu do DI napisał Braniecki.

"Z całą pewnością korzystają ze zmodyfikowanej wersji biblioteki Alladyn, na co nie zezwala żadna licencja. Natomiast istnieje również ogromna szansa, że nie posiadają licencji na program Pajączek NxG Pro, którego posiadanie jest wymogiem korzystania z Alladyna w tej wersji, choć nadal nie uprawnia to do modyfikacji kodu źródłowego" - wyjaśnia Braniecki.

Poproszony o komentarz, pełnomocnik ZPAV odparł, że "to niewielki program" i "że w tym przypadku wytoczono wielkie działa". Miał przyznać jednak, że wielkość utworu nie ma znaczenia dla faktu, czy będzie się go traktować jako utwór chroniony prawem autorskim. Najciemniej pod latarnią?


Jan Sochaczewski
Dziennik.pl
13-06-2007

Budują Świątynię Opatrzności i łamią prawo

Fundacja, która zajmuje się budową w Warszawie Świątyni Opatrzności Bożej, łamie prawo - pisze "Rzeczpospolita". I wytyka kościelnej organizacji lekceważenie przepisów dotyczących walki z praniem brudnych pieniędzy.

Jakie są przewinienia fundacji? Organizacja przez kilka lat nie zgłosiła się do generalnego inspektora informacji finansowej. A taki obowiązek nakłada na nią ustawa o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy - wylicza "Rzeczpospolita". Fundacja powinna też m.in. prowadzić rejestr transakcji, informować o wszystkich podejrzanych wpłatach na swoje konto.

Zarząd fundacji, choć upominany przez MSWiA, nie wypełnił tych zaleceń. A za to grozi kara trzech lat więzienia.

A co na to sama fundacja? Tłumaczy, że jej ustawa nie obowiązuje - pisze "Rzeczpospolita".


Magdalena Miroszewska
Dziennik.pl
13-06-2007

Ustawa hazardowa to bubel prawny

Ministerstwo Finansów pracowało nad ustawą hazardową pół roku. Powstał bubel niezgodny z Konstytucją i prawem UE.

To, że projekt nowelizacji ustawy hazardowej jest gniotem, wynika wprost z przebiegu konsultacji międzyresortowych, które trwają od połowy maja.

Wszyscy, jak leci

Wystarczy zajrzeć do konkluzji opinii Rządowego Centrum Legislacji (RCL): "Nieprecyzyjne i nieprzemyślane rozwiązania mogą spowodować zakwestionowanie zgodności z konstytucją projektowanych regulacji i nieosiągnięcie zakładanych celów nowelizacji".

Ale nie tylko RCL ma zastrzeżenia. Swoje uwagi, niekiedy bardzo poważne, wnieśli: prezesi Narodowego Banku Polskiego, Urzędu Komunikacji Elektronicznej i Głównego Urzędu Statystycznego, szefowie resortów kultury i dziedzictwa narodowego, spraw wewnętrznych i administracji, edukacji narodowej, sprawiedliwości i skarbu państwa, Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, Koordynator ds. Służb Specjalnych, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Urząd Komitetu Integracji Europejskiej i Kancelaria Premiera.

Tylko RCL ma do projektu kilkadziesiąt uwag, a i tak zaznacza, że są to tylko te "możliwe do przedstawienia we wskazanym terminie". Chodzi przy tym głównie o plany MF dotyczące nadmiernego zaostrzenia nadzoru nad rynkiem hazardu, które mogą naruszać "swobody chronione konstytucyjnie".

RCL odnosi się też do wprowadzenia specjalnych 10-procentowych dopłat dla prywatnego hazardu. Ujawniając ten pomysł resortu finansów, pisaliśmy w „PB”, że nie tylko firmy hazardowe, ale także eksperci nie mają wątpliwości: to rozwiązanie może zabić prywatny hazard, a przy tym jest absurdalne ze względów technicznych. Chodzi m.in. o to, że gracze, w poszukiwaniu tzw. bonusów, często wrzucają pieniądze do wielu automatów, grając tylko za część wpłaconej kwoty. Po wprowadzeniu dopłat musieliby z każdej wpłaty odprowadzić 10 proc. Mogliby w ogóle nie zagrać, a i tak stracić wszystkie pieniądze! Te wątpliwości potwierdza RCL: „Możliwa jest sytuacja, gdy dopłata została uiszczona, ale dana osoba nie »uczestniczyła « w grze albo uwzględniono jej reklamację”. Zdaniem legislatorów, oznaczałoby to powstanie nadpłaty, którą powinno się zwrócić. Tyle że ustawa zakłada, iż dopłaty „nie podlegają zwrotowi”!

Martwe przepisy

Równie druzgocąca dla Ministerstwa Finansów jest opinia Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, który konkluduje, że "art. 3a projektu ustawy ( ) nie jest zgodny z prawem UE". Chodzi o zapis całkowicie zakazujący w Polsce hazardu w internecie. Jak już pisaliśmy w "PB", eksperci nie mają wątpliwości, że taki przepis jest niemożliwy do wyegzekwowania. Potwierdza to opinia szefa Kontrwywiadu Wojskowego, który twierdzi, że przepis ten będzie "martwą literą prawa". Przy tym narzeka on na zbyt krótki czas na wyrażenie opinii, szczególnie że, na co zwraca uwagę, "z dotychczasowego doświadczenia wynika, że prace legislacyjne nad projektami ustaw regulujących tego rodzaju problematykę wskazują na możliwość

potencjalnego oddziaływania na treść aktu prawnego zagrożeń o podłożu korupcyjnym".

Warto przy tym wspomnieć, że już kilka tygodni temu jeden z uczestników prac nad nowelizacją, zwracając "PB" uwagę na to, że już na etapie rządowym projekt zmieniany jest w dziwnych okolicznościach, wskazywał właśnie na pojawienie się na samym finiszu prac zapisu zakazującego hazardu w internecie.

- To zakaz nie do wyegzekwowania i jako taki idzie na rękę lobbystom e-bukmacherów działających w Polsce, a zarejestrowanym w rajach podatkowych - twierdził.

Dawid Tokarz
Puls Biznesu
13-06-2007

Samoobrona uczy, jak wybierać urzędników

"Określona formacja sprawuje władzę w Polsce. I tak jak jest zasada w pokerze, że wygrany zgarnia całą pulę, jest to naturalne" - to przepis na zatrudnianie urzędników autorstwa Wojciecha Słomki z Samoobrony. Taki instruktaż usłyszeli dyrektorzy jednej z rządowych agencji.

Samoobrona nie zwalnia z wielkimi porządkami w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. "Gazeta Wyborcza" opisuje, jak szef kadr tej agencji instruował dyrektorów regionalnych oddziałów. Wojciech Słomka z Samoobrony szkolił dyrektorów, jakich ludzi mają zatrudniać w terenie. Spotkanie nagrał jeden z urzędników.

"Jeśli stawiamy w jednym szeregu kompetencje człowieka i one są analogiczne u bezpartyjnego i - żeby rzec kolokwialnie - partyjnego, to wybieramy tego właśnie partyjnego" - mówił bez ogródek Słomka. "I tak jak jest zasada w pokerze, że wygrany zgarnia całą pulę, jest to naturalne" - dodawał. Urzędnicy po tym spotkaniu wzięli sobie do serca, że mają zatrudniać tylko ludzi z Samoobrony.

Słomka broni się w rozmowie z gazetą, że chodziło mu o zatrudnianie ludzi polecanych przez wszystkich koalicjantów. Ale ARiMR była kontrolowana przez PiS. I to właśnie ludzie rządzącej partii tracą stanowiska na rzecz Samoobrony.



Paweł Wysocki
Dziennik.pl
13-06-2007

Za brak mundurków odpowie dyrektor

Już tylko dziesięć dni pozostało szkołom podstawowym i gimnazjom na wybranie jednolitych strojów. W większości szkół uczniowie założą kamizelki i koszulki, których cena nie przekroczy 50 zł. Przeciwko jednolitym mundurkom protestują dyrektorzy szkół specjalnych i przyszpitalnych.

Jeśli do 23 czerwca rady rodziców nie ustalą wzoru stroju, dyrektorzy szkół podstawowych i gimnazjów będą mieć kłopoty. Roman Giertych, minister edukacji narodowej, zapowiedział, że ci dyrektorzy, którzy nie zadbają o schludny wygląd uczniów, poniosą konsekwencje służbowe. Tymczasem problemy z wprowadzeniem jednolitych strojów zgłasza coraz więcej szkół.

Rodzice protestują

Wielu rodziców protestuje przeciwko mundurkom. Dyrektor jednej ze szkół na internetowym forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty zapytał, co ma zrobić, jeśli rodzice podejmą uchwałę o niewprowadzeniu mundurków.

Piotr Bronny, radca prawny, wyjaśnia, że taka uchwała jest nieważna z uwagi na niezgodność z obowiązującymi przepisami prawa.

Rodzice pytają również, co jest, a co nie jest strojem.

- Dyrektorka powiadomiła nas, że musimy wybrać dół i górę stroju, bo tak nakazuje ustawa - pisze jeden z rodziców.

Ustawa z 7 września 1991 r. o systemie oświaty (Dz.U. z 2004 r. nr 256, poz. 2572 z późn. zm.) nie definiuje terminu jednolity strój. Zdaniem Piotra Bronnego strojem jest to, co ubieramy na siebie. Dlatego nie mogą nim być sznurówki. Natomiast są nim już skarpetki, bluza, spodnie.

Problem szkół specjalnych

Największy kłopot z wprowadzeniem jednolitych strojów mają szkoły specjalne, a także przyszpitalne.

- Do naszych placówek chodzą dzieci z różnym rodzajem niepełnosprawności, dla których określenie jednolitego stroju jest naprawdę trudne - mówi Krzysztof Lausch, dyrektor Zespołu Szkół Specjalnych nr 103 w Poznaniu.

Duże wyzwanie stanowi wybór stroju dla dzieci z autyzmem. Jednym z jego objawów jest przywiązanie do przedmiotów, np. ulubionej koszulki. Dlatego dyrektorzy szkół specjalnych zwracają się do kuratorów oświaty, aby zwolnili ich z obowiązku wprowadzania mundurków. MEN jednak nie zamierza wprowadzać wyjątków.

- Na terenie szkoły podstawowej i gimnazjum noszenie przez uczniów jednolitego stroju jest obowiązkowe. Dlatego dyrektor szkoły specjalnej, wspólnie z rodzicami, wprowadza taki rodzaj jednolitego stroju, który uwzględni różnego rodzaju nadwrażliwości - oświadcza MEN.

Klemens Stróżyński, rzecznik prasowy Kuratorium Oświaty w Poznaniu, dodaje, że obecnie nie ma żadnych wytycznych dotyczących wprowadzania jednolitych strojów. Wyjaśnia jednak, że kuratorium oświaty jako urząd nadzorujący pracę szkoły musi kontrolować przestrzeganie prawa. Dlatego w przypadku niewprowadzenia mundurków w danej szkole wizytator wyda odpowiednie zalecenie.

Jeżeli dyrektor szkoły nie wykona zalecenia, kurator może wystąpić z wnioskiem o odwołanie go. W interesie dyrektora szkoły jest więc wypracowanie wraz z rodzicami wzoru jednolitego stroju.

Kłopotliwy nadzór

Na dyrektorach szkół będzie także spoczywał obowiązek dopilnowania, żeby dzieci nosiły wybrane stroje. Tymczasem już teraz wielu rodziców, np. z krakowskiej SP nr 23, zapowiedziało, że nie kupi wybranego stroju.

Iwona Sobka, dyrektor Szkoły Podstawowej w Dobrzynie, sądzi, że ok. 10 proc. uczniów nie będzie systematycznie nosić mundurka. Dyrektorzy zapowiadają jednak, że nie będą karać takich uczniów.

- Brak stroju ewentualnie może mieć wpływ na ocenę z zachowania, ale każda taka sprawa musi być oceniana indywidualnie. Ważne jest bowiem, dlaczego dziecko nie ma jednolitego stroju - mówi Małgorzata Nowak, dyrektor Zespołu Szkół w Niemcach w woj. lubelskim.

MEN natomiast podkreśla, że usprawiedliwieniem nie będzie mogła być trudna sytuacja finansowa rodziców uczniów. Pochodzący z biednych rodzin będą mogli starać się o dofinansowanie zakupu stroju. Każdy uprawniony otrzyma 50 zł.

Kuratorzy oświaty natomiast wierzą, że dyrektorzy wiedzą, co zrobić z niezdyscyplinowanymi rodzicami i uczniami

- Jeśli pojawią się problemy, jestem pewna, że dyrektorzy rozstrzygną je w sposób właściwy i zgodny z prawem - mówi Ewa Jakubowska z Kuratorium Oświaty w Katowicach.

Natomiast Klemens Stróżyński uważa, że pojedynczy uczniowie nie będą ponosić konsekwencji za brak mundurka.

Trudny wybór

Niektóre szkoły już wybrały stroje. Z sondy przeprowadzonej przez GP wynika, że od 3 września w szkołach będą noszone różnego rodzaju kamizelki dla chłopców (30-40 zł) i tuniki dla dziewcząt (30-35 zł), ponieważ mają dobrą jakość i przyzwoitą cenę. Niewiele szkół zdecyduje się na komplety, np. spodnie, spódnica i bluza.

- Taki zestaw to wydatek rzędu 100-200 zł, na który stać niewielu rodziców - mówi Joanna Matraszek, mama dwójki dzieci.

Wiele szkół jednak ciągle nie zdecydowało, w co ubiorą się uczniowie 3 września.

- Oferta firm odzieżowych jest uboga. Wydaje się, że producenci liczą na szybki zysk, zapominając o jakości - mówi Iwona Sobka.

Ponadto pojawiają się zarzuty, że dyrektorzy zarobią na mundurkach.

- W żaden sposób nie chcę uczestniczyć w zakupie mundurków. W mojej szkole zajmie się nią rada rodziców - mówi Ryszard Sikora, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 36 w Krakowie.

Dyrektorzy uważają, że lepiej byłoby, gdyby ustawodawca określił kilka wzorów mundurków, spośród którego szkoły mogłyby sobie wybrać swój. Wówczas wiele firm wprowadziłoby je do swojej oferty, rodzice mogliby je kupić po prostu w sklepie, a szkoły nie traciłyby czasu i energii na działalność niezwiązaną z edukacją.


Jolanta Góra
Gazeta Prawna
13-06-2007

Wszystkie rządowe samoloty są popsute

Gdyby premier czy prezydent musieli nagle lecieć z międzynarodową wizytą, musieliby skorzystać z usług którejś z linii lotniczych. Wszystko dlatego, że żadna z 13 rządowych maszyn nie nadaje się do użytku. Są albo zepsute, albo potrzebują remontu - pisze "Życie Warszawy".

36. specpułk, który przewozi polskie VIP-y, w tej chwili nie byłby w stanie obsłużyć praktycznie żadnego lotu - powiedział dziennikowi rzecznik sił powietrznych major Wiesław Grzegorzewski. "Kancelaria premiera musiałaby sobie sama jakoś poradzić" - przyznał otwarcie.

Wszystko przez awarie i katastrofalny stan rządowych maszyn. Cała 13 na razie jest uziemiona. Samoloty czekają albo na naprawę, albo na remont. Wczoraj do latania nadawały się tylko śmigłowce.

O awariach rządowych samolotów słyszymy co i rusz. W niedzielę w Norwegii utknęła polska delegacja z wiceministrem obrony. Popsuł się przewożący VIP-ów tupolew. Po Polaków trzeba było wysłać dwa samoloty transportowe, wypożyczone z innej jednostki wojskowej.

Jednak kancelaria premiera jeszcze poczeka na nowe maszyny. Nie tak dawno unieważniono przetarg na samoloty dla najważniejszych osób w państwie. Na wyniki nowego trzeba będzie poczekać kilka miesięcy.


Magdalena Miroszewska
Dziennik.pl
13-06-2007

Lepper przegrał polską wódkę

Nieudolność Ministerstwa Rolnictwa będzie nas kosztowała klęskę w Parlamencie Europejskim - pisze DZIENNIK. Niemcy za naszymi plecami skutecznie przekonują, że wódkę można produkować z winogron, kukurydzy czy nawet bananów. Co w tym czasie robi Polska? Zupełnie nic.

Polska na własne życzenie przegrywa walkę o korzystną dla nas definicję wódki. I wszystko wskazuje na to, że wkrótce tę polską specjalność będzie można produkować z winogron, a nawet bananów w całej Europie.
20 czerwca w Parlamencie Europejskim odbędzie się głosowanie nad nową definicją wódki. Sprawa wydaje się przesądzona. Niespodziewanie bowiem do grona przeciwników tradycyjnej receptury wódki z ziemniaków lub zboża dołączyły Niemcy.

Telewizja TVN24 dotarła do listu wysłanego z Berlina do 24 państw Wspólnoty. Dietrich Guth, szef departamentu Unii Europejskiej i Międzynarodowych Spraw Rolniczych niemieckiego Ministerstwa Rolnictwa, namawia w nim do przyjęcia liberalnej definicji wódki. Wśród adresatów pisma zabrakło Polski i Litwy. W naszym Ministerstwie Spraw Zagranicznych zawrzało. "Musimy szybko wyjaśnić tę sprawę, dziś poprosiłem o to zastępcę ambasadora Niemiec" - mówi DZIENNIKOWI wiceminister Krzysztof Szczerski.

Zdenerwowanie MSZ jest zrozumiałe. Jednak to nie resort spraw zagranicznych jest odpowiedzialny za lobbing w sprawie definicji wódki, ale Ministerstwo Rolnictwa. Co Andrzej Lepper jako minister rolnictwa i wicepremier zrobili w tej kwestii? Zadaliśmy to pytanie wicepremierowi przez jego biuro prasowe. Nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi. Andrzej Lepper był wczoraj za granicą.

Wytłumaczenie dla możliwej prestiżowej porażki Polski znaleźliśmy w Brukseli. "Nie było żadnej porządnej dyplomatycznej ofensywy. Polska całą sprawę przespała. I teraz mamy tego efekty" - oskarża Bogusław Sonik, europoseł zajmujący się pracami nad definicją wódki.

Do tej pory wódka produkowana była tylko z ziemniaków, zboża lub w ostateczności buraków cukrowych. W Unii Europejskiej słynęli z niej przede wszystkim Polacy, Litwini i Skandynawowie. "Wódka to tradycja i historia, daje nam poczucie swojskości. Zmiany w jej składzie spowodują wymywanie składników naszej tożsamości narodowej, którą częstokroć odnawiamy przy stole" - mówi antropolog kultury, profesor Roch Sulima.

Wtóruje mu znawca kuchni Robert Makłowicz: "Wódka to nasz flagowy produkt znany na całym świecie. Wprawdzie np. Francuzi próbowali swoich sił w jej produkcji, ale powstało prawdziwe paskudztwo".

Już niedługo takie paskudztwo może zalać unijny rynek wart kilka miliardów euro rocznie. Na prawo do nazwy wódka ostrzą sobie bowiem zęby także inne kraje Wspólnoty. Jeśli Francuzom, Brytyjczykom czy Hiszpanom uda się przeforsować zmianę definicji, będzie ją można robić ze wszystkich płodów rolnych, nawet bananów czy odpadów po winogronach. Co to oznacza? "Spadnie jakość, a wódka utraci swój unikalny smak, co zaszkodzi naszej pozycji wiodącego producenta" - wieszczy Magda Winiarska, redaktor naczelna miesięcznika "Rynki alkoholowe".

Magdalena Janczewska
Dziennik.pl
13-06-2007

Wiadomości dobre dla PiS

Nie puścimy tego, to może zaszkodzić PiS-owi - tak Patrycja Kotecka zwykła zwracać się do reporterów, wydawców i prezenterów "Wiadomości" TVP


Kotecka od kilku dni jest p.o. zastępcy szefa Agencji Informacji, odpowiada za całą informację w telewizji publicznej: "Wiadomości", "Panoramę" i "Teleexpress". W Agencji zaczynała jako dziennikarka, ale szef Agencji oddelegował ją "do zadań specjalnych". W tej roli działa w "Wiadomościach". Przedtem pracowała w "Super Expressie", "Życiu Warszawy" i TV 4.

Dziennikarzom AI nie wolno oficjalnie rozmawiać z prasą. Wiedzą, że gdyby ujawnili ręczne sterowanie informacjami w interesie PiS, wylecieliby z pracy. Z rozmów z kilkunastoma pracownikami Agencji rekonstruuję trzy przypadki ingerencji w "Wiadomości".

Wyciąć Kutza

30 kwietnia, pogrzeb Barbary Blidy, byłej posłanki SLD, która popełniła samobójstwo, gdy ABW wkroczyła do jej domu.

Na pogrzeb przybyli politycy. Senator Kazimierz Kutz, podobnie jak Blida Ślązak, mówi nad grobem: - Pani Barbaro, żegnam panią. Jest pani ofiarą kamiennych serc.

Szef AI Jarosław Grzelak dzwoni do szefa "Wiadomości" Radosława Rybińskiego, że "setka" Kutza (dźwięk plus obraz) nie pójdzie, bo uderza w PiS.

Grzelak argumentuje, że to nie informacja, bo Kutz wypowiada się o cudzych intencjach, że nie każda wypowiedź, nawet bardzo dobra i emocjonalna, jest uprawniona, by ukazać się na antenie.

Rybiński popiera Grzelaka. Od kolegów słyszy, że zachowuje się jak cenzor. Tuż przed emisją programu do newsroomu przychodzi Kotecka przypilnować, by wypowiedź Kutza nie poszła.

W geście protestu prowadzący to wydanie "Wiadomości" Marcin Leśkiewicz nie podpisuje się na końcu programu jako współwydawca. Autorka materiału Joanna Wajda wycofuje swoje nazwisko.

Po emisji Rybiński przyznaje się do błędu, przeprasza dziennikarzy. Reporterom i wydawcom zakazuje rozmów z Kotecką. Jeśli chce ona naciskać na "Wiadomości", musi rozmawiać z szefem programu. Kilka dni później Rybiński składa wymówienie.

Nie krytykować CBA

31 maja "Gazeta Wyborcza" publikuje informację, że CBA sprawie dr. G. nadało kryptonim "Mengele".

Na porannym kolegium dyskusja, czy to temat dla "Wiadomości". Szefowa Dorota Macieja, następczyni Rybińskiego, ma wątpliwości, nie lubi robić materiałów za "Gazetą". W końcu zapada decyzja: robimy.

Ale po południu wkracza Kotecka i mówi, że skoro "Mengele" to nie kryptonim całej sprawy, tylko wątku zabójstwa, to nie ma o czym informować. Co w tym złego, że CBA posłużyło się takim kryptonimem? - pyta. - Skoro dotyczył tylko przypadków śmierci pacjentów, był uprawniony.

Zespół jest solidarny. Nie godzi się, by tej informacji w dzienniku nie było. Kotecka ustępuje, ale walczy o treść. Nie podobają się jej zdania, że to nie pierwsza wpadka CBA i że nikt z CBA nie chciał się wypowiedzieć przed kamerą.

Oba zdania wypadają z materiału (informacja, że to news "Gazety" - też). Autor Łukasz Słapek protestuje i nie podpisuje się pod materiałem.

Nie puszczać arcybiskupa

7 czerwca przewodniczący Episkopatu Polski abp Józef Michalik podczas uroczystości Bożego Ciała karci PiS: - Partia, która obecnie rządzi w Polsce, i partia, która jest w opozycji, nie zdała egzaminu moralnego, odmawiając prawa ochrony życia od momentu poczęcia. Są jeszcze uczciwi politycy, jak były marszałek Sejmu. Chcemy otoczyć go modlitwą.

Kotecka dzwoni do reportera, że ma nie puszczać tej wypowiedzi. Abp Michalik przesadził w krytyce PiS, to, co mówił, jest niesprawiedliwe i nieprawdziwe.

Reporter informuje o telefonie wydawcę. Zespół "Wiadomości" jest oburzony, odmawia cenzurowania słów przewodniczącego Episkopatu. TVP wypowiedź abp. Michalika nadaje.

Czułość na Ziobrę

Kotecka zaczęła pojawiać się w "Wiadomościach" kilka miesięcy temu, gdy Grzelak został szefem Agencji Informacji. Grzelaka powołał Andrzej Urbański tuż po objęciu prezesury TVP (zastąpił Bronisława Wildsteina).

Dziennikarze starają się opierać naciskom. Nie chcą - jak mówią - robić "monitora rządowego" ani mieć etykiety "żołnierzy PiS-u".

Ale - podkreślają - są realistami, pracują w telewizji państwowej, której władze dbają o interes swoich szefów, czyli PiS-u. I pamiętają, co mówił Urbański, gdy tylko został prezesem - że TVP ma promować sukcesy Polski.

Pytam, czy Kotecka zna się na robieniu telewizyjnych newsów. Dziennikarze "Wiadomości" odpowiadają, że nie ma takich doświadczeń. I zaraz dodają, że ma inne doświadczenie - była (a może jest?) narzeczoną Zbigniewa Ziobry. Minister sprawiedliwości w jednym z wywiadów tak mówił o Koteckiej: - Jest bardzo kobieca. Ma szereg takich cech charakteru, które działają na mnie jak balsam.

- Gdy tylko robimy coś o Ziobrze, jego resorcie, o CBA czy dr. G. - opowiadają dziennikarze - Kotecka staje się wyczulona bardziej niż zwykle.

Kilka razy przynosiła do "Wiadomości" przecieki, np. z Ministerstwa Skarbu czy Ministerstwa Sprawiedliwości. Raz przyniosła 15 stron zeznań trzech świadków w sprawie dr. G. Wszystkie dla kardiochirurga niekorzystne. Do pliku dołączono wydruk z nazwiskami tej trójki, ich adresami i telefonami. Ot tak, by reporterom ułatwić pracę. Zespół "Wiadomości" odmówił.

Dzwonię do Patrycji Koteckiej. - Mam odgórny zakaz rozmów z prasą - odmawia.

Dorota Macieja podobnie. Grzelak porozmawia, jeśli zgodzi się na to rzecznik TVP Aneta Wrona.

Wrona: - O nie, rozmowa pani z Grzelakiem nie jest możliwa. Proszę przysłać pytania na piśmie, a ja je przekażę.

Prezes Andrzej Urbański pytany o polityczne naciski wyjaśnia, że wypowiedź Kutza poszła w innych programach informacyjnych. - Kutz to nie królowa angielska czy prezydent Ameryki, nie ma obowiązku puszczania jego wypowiedzi w głównych "Wiadomościach" - tłumaczy.

Zapewnia, że o cenzurze nie ma mowy. O próbach nacisku nie słyszał. - Jeśli tak było, to zapraszam do siebie pracowników "Wiadomości", niech mi o tym opowiedzą, zapewniam dyskrecję - mówi. I obiecuje natychmiast sprawdzić, jak to z tymi naciskami było.



Po 20 minutach prezes Urbański wyjaśnia: - Rozmawiałem z szefową "Wiadomości". Zapewniła, że nie było wypowiedzi, by czegoś nie dawać, bo to zaszkodzi PiS-owi.

Agnieszka Kublik
Gazeta Wyborcza
13-06-2007

Poczyta Ujazdowski Giertychowi

Minister edukacji Roman Giertych i minister kultury Kazimierz M. Ujazdowski będą dziś rozmawiać o kanonie lektur. Ujazdowski przyniesie swój projekt

Spotkanie odbędzie się dzisiaj w MEN.

Chodzi o sprawę, którą opisaliśmy dwa tygodnie temu - w projekcie MEN nowego kanonu lektur szkolnych zabrakło m.in. książek Gombrowicza, Witkacego, Goethego, Kafki, Dostojewskiego, Conrada i Herlinga-Grudzińskiego. Dopisał m.in. trzy tytuły Jana Dobraczyńskiego (pisarz katolicki, przed wojną członek Stronnictwa Narodowego, w stanie wojennym działacz PRON).

Zaprotestowali nauczyciele, artyści, naukowcy. Premier Jarosław Kaczyński zapowiedział: - Nie będzie wykluczania klasyki XIX i XX w. z kanonu lektur.

Przeciwny pomysłowi Giertycha minister kultury Kazimierz M. Ujazdowski napisał w specjalnym oświadczeniu: "Kanon lektur szkolnych powinien być ukształtowany przy uwzględnieniu hierarchii dokonań literackich, szacunku dla integralności całej polskiej literatury oraz troski o znajomość literatury europejskiej". Przygotował własną propozycję kanonu, w której powrócił do wykluczonych przez MEN książek i dodał kolejne, m.in. Stanisława Lema, Andrzeja Bobkowskiego, Józefa Mackiewicza i Marii Dąbrowskiej. Poza ministrami w dzisiejszym spotkaniu wezmą udział przedstawiciele 20 organizacji społecznych - głównie związki, i to nie tylko oświatowe - zaproszono np. związek zawodowy Budowlani. Będą tylko dwie organizacje, które na co dzień zajmują się książkami - Stowarzyszenie Nauczycieli Polonistów i Polska Izba Książki. - To błąd. Tak fundamentalne decyzje powinien podejmować specjalnie powołany zespół fachowców, w formie poważnej debaty, i to osobno dla każdego poziomu nauczania - mówi Grażyna Bogucka, członek Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów, autorka programu nauczania j. polskiego.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
13-06-2007