sobota, 18 sierpnia 2007

Abp Głodź ostrzega ministra edukacji

- Jeżeli min. Legutko chce konfliktu, to będzie go miał - powiedział "Dziennikowi" abp Sławoj Leszek Głódź. Chodzi o pomysł nowego szefa resortu edukacji, który chce wycofać decyzję swego poprzednika o wliczaniu stopnia z religii do średniej ocen w szkole.


- Nowy minister edukacji rozpoczyna swoje urzędowanie od konfliktu z Kościołem - ostrzega abp Głódź. Współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu w kolejnych słowach rysuje wizję wojny rządowo-kościelnej, jaka ma wybuchnąć wskutek decyzji ministra: - Jeżeli minister Legutko chce konfliktu i dysharmonii społecznej, to będzie ją miał. Zapowiedź zniesienia religii z listy przedmiotów wliczanych do średniej, bez konsultacji z Kościołem, uważam za arogancję. Episkopat za kilka dni zajmie oficjalne stanowisko w tej sprawie. Religia nie jest polem do eksperymentów, a Kościół manekinem, na którym można sobie prowadzić badania - mówi abp Głódź.

Zdaniem "Dziennika" wszystko wskazuje, że ta wypowiedź hierarchy to nie jednorazowy upust emocji, ale przemyślane stanowisko całego Kościoła. Bo także abp Kazimierz Nycz, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego, przekonuje, że uczeń, który wybiera religię, a takich jest 90 proc., ma prawo, by jego praca była oceniana i doceniana. A abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, w rozmowie z "Dziennikiem" stwierdza, że sytuacja, w której uczeń wybiera albo religię, albo etykę i nie jest z tych przedmiotów oceniany to absurd.

asz, PAP
Gazeta.pl
18-08-2007

Solidarne państwo nie dla wiejskich dzieci

Tysiące dzieci ze wsi mogą stracić przedszkole, bo PiS zapomniał uchwalić ustawę, którą sam napisał.


Na żółtych niziutkich krzesełkach trzylatki, na wyższych czerwonych pięciolatki. Dzieci z popegeerowskiego Barnima w Zachodniopomorskiem uczą się malować i bawić w grupie. Od roku działa tu małe przedszkole - 18 dzieci, cztery dni w tygodniu po cztery godziny - za pieniądze z Unii Europejskiej na wyrównywanie szans edukacyjnych. Piąty dzień finansuje samorząd z funduszu antyalkoholowego.

Barnim to jedyne przedszkole w gminie. Następne jest 12 km dalej w Stargardzie Szczecińskim, ale przepełnione, dzieci ze wsi nie przyjmie.

Dla przedszkolanki Edyty Swat to przy okazji jedyna szansa na pracę. Stara się nie chorować, bo nie ma jej kto zastąpić. No i ma sukces - tylu chętnych, że od września mogłaby utworzyć drugą grupę.

Nie wiadomo jednak, czy zachowa choćby tę starą. Bo unijne pieniądze kończą się w grudniu, a rząd nie wpisał małych przedszkoli do ustawy o systemie oświaty. Teraz gmina - nawet gdyby chciała - nie ma podstaw, żeby dać pieniądze na przedszkole.

Takich nietypowych przedszkoli jest w Polsce 800, dzieci - 9 tys. Są wyjątkowo tanie. Swat: - Rocznie to będzie jakieś 15 tys. zł na moje pół etatu i 7 tys. na mebelki.

- Nie wszystkie gminy chcą zadbać o małe przedszkola. Ustawa by je zmobilizowała - mówi Elżbieta Królikowska z Federacji Inicjatyw Oświatowych i koordynator projektu UE "Małe przedszkole w każdej wsi".

Federacja i kilka innych organizacji, które prowadzą wiejskie przedszkola, napisały do MEN: "Jeśli zmiany ustawowe nie zostaną wprowadzone przed końcem września, samorządy nie zarezerwują w budżetach środków na dalsze finansowanie ośrodków".

Wyrównywanie szans edukacyjnych było hasłem kampanii wyborczej PiS. Jego posłowie rok temu wpisali więc małe przedszkola do nowelizacji ustawy oświatowej. Ale projekt utknął w sejmowej komisji edukacji, bo min. Roman Giertych nie chciał słyszeć o pomysłach PiS. Miał własne i przepychał je w Sejmie przez inną komisję - "Solidarne państwo".

- Mieliśmy dwie wykluczające się nowelizacje, obie popierane przez rząd. Ta PiS była lepsza, ale przechodził projekt Giertycha - tłumaczy Krystyna Szumilas (PO), przewodnicząca komisji edukacji.

Komisja czekała - a nuż Giertychowskie poprawki przepadną w głosowaniu?

Maria Nowak (PiS), wiceprzewodnicząca, żałuje poniewczasie: - Można było wyłączyć małe przedszkola z naszego projektu i tylko nimi się zająć, ale jakoś nie wyszło. MEN było niechętne.

Ale Nowak liczy, że przedszkola uda się jeszcze uchwalić, zanim się Sejm rozwiąże.

Trzy czytania, głosowanie, senat i podpis prezydenta - czy zdążą?

Tymczasem z małych przedszkoli uciekają nauczyciele stażyści. Bez wpisania do ustawy oświatowej nie dają im awansu - tłumaczy Teresa Ogrodzińska, prezes Fundacji Rozwoju Dzieci im. Komeńskiego, która prowadzi 300 takich przedszkoli.

Z przedszkolami jest w Polsce najgorzej w całej Unii Europejskiej. Według danych Fundacji w miastach chodzi do nich tylko 52 proc. trzy-pięciolatków. A na wsiach - niespełna 17 proc., prawdziwa katastrofa!

Ogrodzińska: - Dzieci, które nie chodziły do przedszkola, gorzej radzą sobie w szkole. Z naszych badań wynika, że uczniowie z rodzin uboższych i gorzej wykształconych poradzą sobie w szkole, ale muszą zacząć przedszkole w wieku trzech lat.

Swat: - Upadły PGR-y, po nich państwowe przedszkola i dzieci z naszego Barnima zaczynały edukację w szóstym roku życia. Co one potrafią? Niektóre z mojego przedszkola nie umiały trzymać kredki i nie wiedziały, co to jest farbka.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
18-08-2007

Prokurator o prokuratorach w czasach Ziobry

Szef Stowarzyszenia Prokuratorów RP Krzysztof Parulski podał przykłady łamania zasady prokuratorskiej niezależności, przed którymi Stowarzyszenie przestrzegało


Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wezwała Parulskiego na przesłuchanie po apelu Stowarzyszenia Prokuratorów RP o nieuleganie politycznym naciskom. "Gazeta" napisała o tym 5 lipca, a Parulski skomentował apel. Polskie i międzynarodowe organizacje prawników protestowały przeciw wszczęciu postępowania w tej sprawie, traktując to jako próbę zastraszenia prokuratorów.

Parulskiego przesłuchano pod koniec lipca. Nie chciał powiedzieć, co zeznał - został zobowiązany do zachowania tajemnicy. Kilka dni później prokuratura postanowiła, że śledztwa nie będzie (przedtem było to tzw. postępowanie wyjaśniające). "Gazeta" dostała dostęp do akt sprawy. Co jest w zeznaniach Parulskiego?

Zaczynają się dostarczonym przez niego wyrokiem w sprawie dyscyplinarnej prokuratora, który dostał naganę m.in. za to, że wypowiadał się o prowadzonej przez siebie sprawie do mediów.

Konferencje prasowe Ziobry

Dalej Parulski podał przypadki, gdy prokurator generalny Zbigniew Ziobro za pomocą mediów - na konferencjach prasowych - wypowiadał się o tym, jakie decyzje w konkretnych sprawach powinni podjąć prokuratorzy. M.in. chodziło o polecenie wypuszczenia z aresztu sprawców linczu we Włodowie czy nie wszczynanie postępowania po wycieku z IPN tzw. listy 500. "Opisane zachowania pozostają w kolizji z art. 10 ust. 2 ustawy o prokuraturze [mówi on, że zarządzenia, wytyczne i polecenia prokuratora generalnego nie mogą dotyczyć czynności procesowych] i mogą wskazywać na przekroczenie uprawnień służbowych przez prokuratora generalnego" - czytamy w zeznaniach Parulskiego.

Zastraszanie i karanie nieposłusznych prokuratorów

Podaje też przykłady wykorzystywania prawa do zastraszania i karania nieposłusznych prokuratorów. Jak przypadek Małgorzaty Wilkosz-Śliwy, która jako rzecznik prokuratora generalnego za rządów SLD krytykowała Zbigniewa Ziobro, gdy był jeszcze posłem. Po objęciu przez Ziobrę ministerstwa sprawiedliwości oddelegowano ją do Prokuratury Rejonowej w Rybniku, ma także postępowanie dyscyplinarne. Albo przypadek (opisany przez "Gazetę") prokuratora Jerzego Niekrawca odwołanego z funkcji szefa opolskiej prokuratury po tym, jak zaczęła ona przesłuchiwać władze opolskiego PiS na okoliczność ujawnienia tajemnicy państwowej. Prokuratura Krajowa poinformowała wtedy "Nasz Dziennik", że podejrzewa się Niekrawca o malwersacje. Potem okazało się, że chodzi złe rozliczenie 300 złotych.

To forma ingerowania w konstytucyjną wolność słowa

Wreszcie Parulski podał własny przykład. "To postępowanie traktuję jako formę ingerowania w konstytucyjną wolność słowa i wynikające z niego prawo do krytyki" - zeznał. Przypomniał, że już w związku z jego krytycznymi uwagami na sejmowej komisji rozpatrującej zmiany w ustawie o prokuraturze przygotowane w Ministerstwie Sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro polecił wszcząć wobec niego postępowanie służbowe.

Awans prokuratora polecała radna PiS

Parulski opowiedział też o prokuratorze ze Szczecina, którego awans polecała radna PiS-u "w związku z planami naszej partii odnośnie promowania swoich" - jak napisała w piśmie polecającym prokuratora. Informowała o tym, że ów prokurator działa na rzecz partii, udzielając porad w biurze senatora PiS-u [prokuratorom nie wolno udzielać porad prawnych i zachowywać się w sposób mogący nasuwać wątpliwości co do ich politycznej bezstronności]. Prokurator, którego poleciła radna, awansował.

Zeznania Parulskiego prokuratura oceniła jako "ogólnikowe" i nie podzieliła opinii, że w podanych przykładach mogło dojść do naruszenia ustawy o prokuraturze. I sprawę zamknęła.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
18-08-2007

"Dziennik Łódzki": Proboszcz zapłaci za "kanalię"

Ks. Jacek M., proboszcz parafii w Pleckiej Dąbrowie koło Kutna, ma zapłacić rolnikowi Henrykowi S. sto złotych nawiązki za to, że w kazaniu wymienił jego nazwisko i nazwał "nieumytą mendą i kanalią plączącą się po ziemi bez sensu" - informuje "Dziennik Łódzki".


Ksiądz nie żałuje wypowiedzianych z ambony słów. - Skłoniły mnie do tego parafianki, które żaliły mi się, że S. nielegalnie handluje wódką i rozpija ich mężów i synów.

W trakcie procesu pełnomocnik księdza udowodnił, że jego klient mówił prawdę. Sąd uznał, że proboszcz chciał zwalczać alkoholizm. Zaznaczył jednocześnie, że kapłan nie miał prawa nazywać rolnika "kanalią i mendą". - Każdy człowiek, niezależnie od statusu społecznego, zasługuje na szacunek. Takich obraźliwych epitetów, znieważających i godzących w cześć człowieka, nie można używać publicznie - argumentował Sylwester Przygodziński, sędzia Sądu Rejonowego w Kutnie.

Z uwagi na dobrą opinię księdza sąd postanowił warunkowo umorzyć postępowanie na 2 lata. Ponadto zasądził 500 zł nawiązki na rzecz dowolnej placówki kulturalnej oraz sto zł na rzecz Henryka S. Proboszcz ma też pokryć koszty procesu.

Pełnomocnik księdza zapowiada apelację. On sam nie zmienia zdania na temat powoda. - Działałem w interesie społecznym. Cieszy mnie, że melina przestała funkcjonować. Napiętnowałem zło.

asz, PAP
Gazeta.pl
18-08-2007

Nowy koalicjant dla starego rządu

W najbliższym tygodniu w Sejmie powstanie nowy klub parlamentarny, zapowiada "Rzeczpospolita". Według gazety to w większości inicjatywa posłów, którzy odeszli z Samoobrony. Będą wspierać rząd oraz przekonywać prezydenta i premiera by Sejm trwał, a wybory odbyły się dopiero za dwa lata.


Klub miałby powstać na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Jego zaczątkiem ma być działające już w parlamencie, liczące 7 posłów, Koło Ludowo-Narodowe. Inicjatorzy akcji twierdzą, że mają już 15 podpisów potrzebnych do rejestracji klubu.

Na razie trudno określić ilu posłów się w nim znajdzie. Zdaniem pos. Waldemara Nowakowskiego, niedawnego dezertera z Samoobrony, można obecnie liczyć na 17 osób. Pos. Alfred Budner, który też rozstał się z Samoobroną, zapowiada, że po dwóch, trzech tygodniach nowy klub zbierze większość, potrzebną do funkcjonowania rządu Jarosława Kaczyńskiego.

Zapał posłów studzi Joachim Brudziński (PiS), według którego deklaracje polityków w sprawie wyborów poszły już za daleko. - "Ale gdyby posłowie Samoobrony i LPR zdecydowali, by ten rząd trwał wbrew swoim liderom, mielibyśmy partnera do rozmowy. Gdyby taka większość się pojawiła, być może premier by ją rozważył", mówi Brudziński.

asz, PAP
Gazeta.pl
18-08-2007

Gardocki: Kaczyńscy szkodzą polskiemu wymiarowi sprawiedliwości

Prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki skrytykował w piątek braci Jarosława i Lecha Kaczyńskich za podkopywanie polskiego wymiaru sprawiedliwości przez ciągłą krytykę i polityczne ingerowanie w jego działalność.


W wywiadzie dla agencji Reutera, Gardocki powiedział, że premier i prezydent kilkakrotnie atakowali Trybunał Konstytucyjny za unieważnianie ustaw; nie zgadzali się także z wyrokami innych sądów. Dodał, że chodzi tu o "próbę wywarcia pośredniego nacisku".

Reuter pisze, że Gardocki został nominowany na prezesa SN za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, ale nie jest otwarcie związany z żadną polityczną opcją i dopiero ostatnio zaczął publicznie krytykować Kaczyńskich.

Zdaniem Gardockiego, premier Kaczyński mylił się potępiając sądy za to, że odmówiły odrzucenia pozwów obywateli Niemiec w sprawie odzyskania ziemi na terenach należących przed II wojną światową do państwa niemieckiego.

Gardocki: Sądy nie mogą orzekać w imię interesu narodowego

- Zdecydowanie nie zgadzam się z politykami, którzy naciskają, by sądy wydawały wyroki zgodnie z narodowym interesem, czyli korzystnym dla Polaków. To jest nie do zaakceptowania. Wyroki muszą być orzekane zgodnie z prawem - podkreślił Gardocki.

Prezes SN oświadczył również, że bracia Kaczyńscy nie mają racji dążąc do zaostrzenia kar w czasie, gdy spada przestępczość.

Zdaniem Gardockiego, nieufność podsycił minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, gdy dawał do zrozumienia, że lekarz brał łapówki, a sąd odrzucił większość dowodów. - Takie działania są szkodliwe dla niezależnego wymiaru sprawiedliwości. Dają wrażenie wpływania na przyszłe wyroki - ocenił rozmówca Reutera.

- Niektóre konflikty między politykami a trybunałami konstytucyjnymi, czy ich odpowiednikami, muszą mieć miejsce - powiedział Gardocki, zaznaczając jednak, że w Polsce "normalna krytyka i akceptowalne spory przekroczyły granice".

mar, PAP
Gazeta.pl
17-08-2007

Premier chce więcej kontroli?

Kontrola bez uprzedzenia, po godzinach pracy i w dni wolne oraz żądanie wydania dokumentów w każdej chwili. To uprawnienia, które mają dostać pracownicy kancelarii premiera - dowiedziało się "Życie Warszawy".


W KPRM jest już gotowy projekt zmiany rozporządzenia o zasadach przeprowadzania kontroli w podległych premierowi instytucjach. "Chcemy ułatwić urzędnikom kancelarii przeprowadzanie kontroli realizowanych na polecenie premiera" - mówi Jacek Kościelniak, zastępca szefa KPRM i minister w kancelarii premiera. Jak dodaje, nowym rozporządzeniem zajmie się najpewniej już w przyszłym tygodniu Komitet Stały Rady Ministrów.

Według gazety, nowe rozporządzenie znacznie poszerza kompetencje premiera. Jeśli Jarosław Kaczyński uzna, że na przykład w danym ministerstwie potrzebna jest kontrola, a nie było jej w planach na dany rok, to pracownicy KPRM będą mogli wejść do resortu bez uprzedzenia. Nie będą także musieli przedstawiać żadnego programu kontroli. To - zdaniem wiceministra obrony Bogusława Winida - może być sprzeczne z konstytucją. Zgodnie z art. 7, normy prawne powinny precyzyjnie określać kompetencje organów władzy. Minister proponuje, by każda kontrola miała wcześniej przygotowany program.

W niektórych przypadkach kontrolerzy będą nawet mogli sprawdzać dokumentację po godzinach pracy oraz w dni wolne. Rozporządzenie jest już po uzgodnieniach międzyresortowych. Najwięcej wątpliwości wśród ministrów budzi zapis o możliwości zwolnienia dyscyplinarnego albo odwołania kontrolowanego pracownika. Rządowe Centrum Legislacji, które analizowało nowe rozporządzenie, wskazało, że takie rozwiązanie to powielenie kompetencji NIK.

Rozporządzenie krytykuje Julia Pitera z PO. "To najprostszy sposób na sparaliżowanie skutecznej pracy urzędników. Osoby zatrudnione w ministerstwach przestaną być kreatywne, bo będą się bały popełnić błąd i w konsekwencji będą jedynie ślepo wykonywać polecenia" - mówi. Pomysł nie podoba się też posłowi Grzegorzowi Napieralskiemu z SLD. "To kolejny element wprowadzania państwa policyjnego. Już widać, że na sam koniec rządów Jarosław Kaczyński zaczyna strzelać na oślep i być może wydaje mu się, że jeszcze kilka osób zdąży skontrolować i wsadzić do więzienia" - stwierdza na łamach "Życia Warszawy".

cheko, PAP
Gazeta.pl
17-08-2007

Nauczyciele czekają na obiecaną ustawę. Pójdą do sądu?

Rząd naobiecywał nauczycielom, że utrzyma ich emerytalne przywileje, ale nie utrzymał. I teraz nauczyciele nie wiedzą, czy wracać do pracy, czy nie. Może będą pozywać rząd do sądu.


Pani Wioletta od 30 lat uczy historii w gdańskiej podstawówce.

Zarabia 2,4 tys. zł (brutto). Mąż od pół roku jest na bezrobociu, czasem łapie pracę dorywczą. A wychowują dwójkę dzieci, nastolatków.

- Z mojej pensji utrzymujemy cały dom, na razie jakoś od biedy starcza. Ale za kilka tygodni będzie tragedia - mówi kobieta.

Pani Wioletta w maju złożyła wypowiedzenie z pracy. I od września ma dostawać 1,2 tys. wcześniejszej emerytury. Chciała pracować jeszcze trzy-cztery lata, ma siły, zdrowie, dobry kontakt z uczniami, ale...

...nie miałam wyjścia. Gdybym nie wzięła wcześniejszej, musiałabym dociągnąć do 60 lat, a w tym wieku to już za wiele nie nauczę. Po za tym miałabym jeszcze niższą emeryturę.

O co chodzi?

Artykuł Karty nauczyciela, która daje nauczycielom z minimum 30-letnim stażem szansę przechodzenia na wcześniejsze świadczenia, wygasa z końcem roku. Nikt nie wie, ilu spośród 40 tys. takich nauczycieli, żeby się załapać na Kartę, odeszło ze szkoły. Musieli to zrobić do końca maja.

Gdyby tego nie zrobili, musieliby pracować do ustawowego wieku emerytalnego: (60 lat kobiety i 65 lat mężczyźni). Ich emerytura wyliczana po nowemu byłaby też niższa o dobre 100 czy 200 zł. Przy nauczycielskich emeryturach (średnio 1250 zł brutto) to kupa forsy. Dlatego - jak już wiemy od pani Wioletty - chcąc nie chcąc, wielu złożyło wymówienia.

Nie uwierzyli kwietniowym zapewnieniom minister pracy Anny Kalaty, a nawet samego premiera Kaczyńskiego, że mogą pracować dłużej i prawa do wcześniejszej emerytury nie stracą. Rząd obiecywał bowiem, że jeszcze w maju wyśle do Sejmu specjalną ustawę, w której przedłuży bezterminowo szanse wcześniejszej emerytury.

Pani Wioletta - i tacy jak ona - miała rację. Rząd nie zdążył, niczego do Sejmu nie posłał.

Nie posłał, ale fason trzymał. W czerwcu nadal zapewniał, że dramatu nie ma. Odpowiedzialny za emerytury wicepremier Przemysław Gosiewski dawał nadzieje, że nauczyciele, którzy wbrew sobie złożyli wypowiedzenia, będą mogli je wycofać. Ustawa, choć spóźniona, w końcu będzie.

I rzeczywiście, w lipcu Sejm przyjął rządową specustawę. Pani Wioletta odetchnęła, ale na wszelki wypadek wypowiedzenia nie wycofała.

I znów miała rację. Bo poprawki zgłosił Senat i specustawa musiała wrócić do Sejmu. Najbliższe posiedzenie - 22 sierpnia, ale w głównym porządku obrad sprawy nauczycieli nie ma. Posłowie mają teraz inne rzeczy na głowie (zgadnijcie jakie).

A czas biegnie. Wypowiedzenia z pracy nauczyciele mogą wycofać praktycznie do końca przyszłego tygodnia, bo dyrektorzy szkół 25-26 sierpnia zwołują rady pedagogiczne i muszą wiedzieć, kto będzie u nich pracował, a kto nie.

Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego: - Dyrektorzy nie mogą czekać w nieskończoność. Jak natychmiast nie będzie specustawy, to uznają, że kto złożył wymówienie, nie pracuje.

Broniarz zapowiada nauczycielskie pozwy sądowe o odszkodowanie od państwa, bo rząd zrobił im wodę z mózgu.

- Nauczyciele mają prawo czuć się oszukani, ale w sądzie raczej nie będą mieli zbyt wielkich szans na odszkodowanie - mówi jednak Zbigniew Hołda, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Bo trudno wyliczyć, ile przez obietnice rządu stracili.

Pani Wioletta nie ma z tym kłopotów: przez trzy dodatkowe lata dostawałaby wynagrodzenie o 1200 zł wyższe niż emerytura. Tyle straci na obiecankach cacankach.

Chyba że jednak Sejm jednak zdąży, a prezydent szybko podpisze.

A może się jednak uda, czyli końcówka optymistyczna

Po południu zapytaliśmy o nauczycieli czterodniową minister pracy Joannę Kluzik--Rostkowską. Zadzwoniła wieczorem: - Interweniowałam w Sejmie. Będę rozmawiała z szefem klubu PiS Markiem Kuchcińskim i marszałkiem Ludwikiem Dornem. Mam nadzieję, że 22 sierpnia specustawa dla nauczycieli będzie głosowana w Sejmie. To teraz dla mnie najpilniejsza sprawa.

Wicepremier Przemysław Gosiewski, odpowiedzialny za emerytury, jest na zasłużonym urlopie. Dziś związki nauczycielskie wysyłają apel do resortu edukacji, pracy i premiera. Dołączamy i my z "gazetową" prośbą w imieniu m.in. pani Wioletty.


Leszek Kostrzewski
Gazeta Wyborcza
17-08-2007