środa, 27 czerwca 2007

Agencja koalicji w funduszach środowiska

Zamiast likwidacji będzie centralizacja i kolejne stanowiska do obsadzenia przez koalicję. Rząd postanowił zmienić wojewódzkie fundusze ochrony środowiska w specjalną agencję.

Projekt ustawy o reformie finansów publicznych, który przyjął rząd, zaskakuje. - Zapisy dotyczące likwidacji funduszy ochrony środowiska zupełnie nie przypominają wcześniejszych propozycji Ministerstwa Finansów. Projekt wywrócono do góry nogami - przyznaje Wiesław Bury, prezes WFOŚ w Krakowie.

Inny z prezesów dodaje: - Miała być decentralizacja i oszczędności. Tymczasem rząd po cichu powołał twór, który będzie furtką do wyprowadzania pieniędzy z budżetu państwa i stworzy świetne posady do obsadzenia przez koalicjantów.

Założenia były ambitne. Likwidację od 2008 r. lokalnych funduszy celowych, w tym wojewódzkich funduszy ochrony środowiska, ogłosiła wicepremier Zyta Gilowska. - Ich przychody staną się dochodami jednostek samorządu terytorialnego - tłumaczył wiceminister finansów Adam Pęzioł. Jego zdaniem pieniędzy na ochronę środowiska nie będzie mniej, bo samorządy będą musiały przeznaczyć na ten cel wszystkie dochody z pobieranych od trucicieli opłat i kar (dziś utrzymują się z nich WFOŚ). Nie będą jednak mogły udzielać pożyczek, jak robiły dotąd fundusze, ale jedynie dotacje na konkretne przedsięwzięcia i dopłaty do kredytów. Aktywa funduszy to ponad 4,5 mld zł.

Wprowadzenie funduszy do urzędów marszałkowskich nie podobało się jednak LPR i Samoobronie, które w większości regionów są bardzo słabe (mają niewielu radnych w sejmikach). Teraz mniejsi koalicjanci mogą być spokojni, bo o podziale stanowisk będzie decydować centrala - we wtorek rząd przyjął projekt forsowany przez Ministerstwo Środowiska. Czytamy w nim m.in., że na bazie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska powstanie Agencja Finansowania Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Fundusze wojewódzkie stracą osobowość prawną i staną się jej częścią. Status agencji będzie nadawał minister odpowiedzialny za środowisko (z podkreśleniem, że jego kompetencje sięgają nawet do określenia siedzib oddziałów wojewódzkich agencji). Prezes agencji zatrudni też kierowników oddziałów.

- Dziś lokalnych prezesów wybierają rady nadzorcze, które są powoływane przez samorządy wojewódzkie, organizacje gospodarcze i rząd. Teraz będą to zwykłe synekury, bo prezes w Warszawie będzie delegował swoich ludzi do wszystkich oddziałów. Popatrzmy na KRUS, Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa... Za chwilę koalicja dostanie do obsadzenia kolejne stołki i z funduszu zostanie agencja towarzyska - ironizuje Kazimierz Czekaj, członek rady nadzorczej WFOŚ w Krakowie.

Samorządy obawiają się też centralizacji pieniędzy na ochronę środowiska. - Nie ma pewności, że przy jednej agencji pieniądze wypracowane przez konkretny region zostaną właśnie w nim. Poza tym agencja będzie mogła być dotowana przez państwo. Dziś fundusze nie mają takiego prawa - zaznacza Czekaj.

Co z oszczędnościami? Nie będzie też rad nadzorczych (to oszczędności około 2,2 mln zł). - Ale dyrektorzy w NFŚ zarabiają więcej niż prezesi w funduszach wojewódzkich. Po przemianowaniu w agencji dyrektor oddziału zarobi więcej od dzisiejszego prezesa. Gdzie więc te oszczędności?! Poza tym koszty działania instytucji publicznej są zawsze wyższe - twierdzi jeden z dzisiejszych prezesów WFOŚ.

Minister Gilowska wierzy, że rządowe zmiany można zablokować i wprowadzić rozwiązania MF. - Jeszcze nie mówmy hop! Nie wszystko stracone, bo projektem zajmie się teraz Sejm - podkreśla rzecznik Ministerstwa Finansów Jakub Lutyk. - Ze swojej strony apelujemy do posłów o rozsądek. Będziemy też apelować do premiera, żeby zajął w tej sprawie stanowisko - dodaje.

Wojciech Pelowski, AN
Gazeta Wyborcza
27-06-2007

Deweloperska wolnoamerykanka

Albo dopłacisz kilkadziesiąt tysięcy złotych, albo rozwiązujemy umowę, a wtedy szukaj sobie mieszkania gdzie indziej - przed taką alternatywą stawia swoich klientów coraz więcej firm deweloperskich. Powodem jest wzrost cen materiałów budowlanych i kosztów robocizny

Od kilku miesięcy "Gazeta" ostrzega, że część deweloperów może pod byle pretekstem rozwiązać umowę, bo z powodu dużego popytu na mieszkania ich ceny rosną tak szybko, że "odzyskane" mieszkania deweloper może sprzedać dużo drożej. W ostatnich tygodniach to zjawisko zaczęło się nasilać. Niektóre firmy próbują wymusić na swoich klientach dopłatę, choć w umowie zagwarantowały, że cena się nie zmieni.

- Niech się ludzie cieszą, bo i tak jest tanio - stwierdził prezes jednej z takich firm. Od klientów, którzy podpisywali z nią umowy w 2005 r. po 2,7-2,8 tys. zł za m kw., zażądał tuż przed oddaniem kluczy do mieszkań podpisania aneksu z ceną 3,1 tys. zł. - Niektórzy z nas sprzedali stare mieszkania, wzięli kredyty, a teraz mają wytrzasnąć z kapelusza po kilkanaście tysięcy złotych! - żalą się klienci.

Co mogą zrobić w tej sytuacji? - Iść na ugodę, co, niestety, oznacza zgodę na wyższe koszty - przyznaje analityk Open Finance Emil Szweda. Odmowę deweloper może bowiem uznać za powód do rozwiązania umowy. Zwraca wtedy pieniądze i wypłaca przewidziane w umowie odszkodowanie, np. 5 proc. wartości mieszkania. Problem w tym, że za tę kwotę nie kupi się dziś mieszkania o podobnej powierzchni, bo przez dwa lata ceny poszły w górę nawet o 100 proc.

O szczególnie drastycznych przypadkach Szweda radzi więc... informować media. - Nawet krótka informacja w telewizji potrafi schłodzić rozgrzaną głowę prezesa firmy deweloperskiej. Zwłaszcza jeśli realizuje ona kilka projektów, nie może pozwolić sobie na utratę reputacji - wyjaśnia Szweda.

Analityk Open Finance równocześnie zastrzega, że czasem żądania deweloperów są uzasadnione, np. gdyby z powodu wzrostu kosztów budowy realizacja inwestycji oznaczała dla nich straty lub nawet bankructwo.

Faktem jest, że w tym roku mocno podrożały niektóre materiały konstrukcyjne (np. cegły i bloczki) oraz koszty robocizny. Redaktor naczelny miesięcznika "Licz i buduj" Aleksander Sztorm, powołując się na dane wydawnictwa Sekocenbud, które od 20 lat monitoruje ceny w budownictwie, poinformował nas, że w pierwszym półroczu tego roku koszty budowy budynków wielorodzinnych wzrosły - w zależności od regionu kraju - od ok. 12 (w woj. zachodniopomorskim) do blisko 19 proc. (w woj. mazowieckim).

- Niektórzy deweloperzy próbują wykorzystać tę sytuację - uważa prezes firmy doradczej Reas Kazimierz Kirejczyk. Jego zdaniem podwyżki nie powinni domagać się deweloperzy, którzy właśnie kończą inwestycje, a pieniądze na nie brali od swoich klientów. - Ponieważ, finansując budowę z wpłat klientów, deweloper w ten sposób podzielił się z nimi ryzykiem, to należy im się premia w postaci niższej ceny mieszkania - mówi Kirejczyk.

Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza
27-06-2007

Polska znów stanie przed unijnym sądem

Szykujmy się na kolejny proces przed unijnym Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu. Komisja Europejska ma pretensje, że Polska wyznaczyła zbyt mało chronionych obszarów Natura 2000. Przed Trybunałem toczy się już postępowanie, które KE wytoczyła nam w sprawie obwodnicy Augustowa.

Ochrona środowiska to czuły punkt naszych kontaktów z Unią Europejską. Bruksela ekologię traktuje szalenie poważnie. Po awanturze w sprawie drogi przez Dolinę Rospudy teraz Komisja zarzuciła nam, że nie realizujemy uzgodnień w sprawie ochrony ptaków.

Zdaniem ornitologów, by zapewnić ochronę rzadkim gatunkom ptaków, w Polsce powinno być co najmniej 140 obszarów chronionych. Polska wyznaczyła 34 mniej. Co więcej, dziewięć z wyznaczonych obszarów tylko częściowo pokrywa się ze wskazaniami organizacji pozarządowych. A zdanie ekologów bardzo się liczy. Komisja porównuje zresztą, czy tereny wyznaczone przez rządy i organizacje ekologiczne są takie same.

"Kraje członkowskie muszą pilnie uzupełnić swoje sieci obszarów specjalnej ochrony ptaków, wyznaczając wszystkie ważne obszary" - przypomniał komisarz ds. środowiska Stawros Dimas.

Pierwsze upomnienie przyszło do Warszawy już przed rokiem. Ale Bruksela uznała, że od tego czasu zrobiliśmy za mało, i pozywa nas przed Trybunał w Luksemburgu. Tam toczy się już jedno postępowanie, związane z budową obwodnicy Augustowa, bo obszar Doliny Rospudy też jest w sieci Natura 2000.

Andrzej Geller
Dziennik.pl
27-06-2007

Rada Programowa TVP przeciw ingerencji LPR w sprawy programu

Przewodnicząca Rady Programowej TVP S.A., Janina Jankowska na środowym posiedzeniu upomniała członków rady, Krzysztofa Bosaka i Daniela Pawłowca, by nie wykorzystywali funkcji społecznych w TVP do działań partyjnych i politycznych.


Chodzi o apel posłów Bosaka i Pawłowca do Rady Nadzorczej TVP o zajęcie stanowiska w sprawie ewentualnej decyzji o przyznaniu Sławomirowi Sierakowskiemu prowadzenia programu w TVP.

Rada Programowa TVP poinformowała, że Jankowska uznała to za "niedopuszczalne naruszenie zagwarantowanej ustawą samodzielności nadawców i próby stosowania niedopuszczalnego nacisku politycznego, który stanowi złamanie art. 13 pkt. 1 ustawy o radiofonii i telewizji".

- Polityczne naciski wysyłane są z gmachu Sejmu pod logiem partyjnym LPR, rozpowszechniane poprzez PAP i inne media, a są kierowane bezpośrednio do Rady Nadzorczej TVP. Tym samym politycy LPR stawiają się ponad ustawą o radiofonii, lekceważą statutowe ciała telewizji publicznej, uderzają w wolność mediów - napisano w komunikacie Rady. Zdaniem przewodniczącej, tego rodzaju dyskusje powinny być prowadzone w Radzie Programowej TVP, a nie na forum publicznym.

O sytuacji Rada poinformowała także Przewodniczącą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Elżbietę Kruk.

mar, PAP
Gazeta.pl
27-06-2007

Polska łamie przepisy telekomunikacyjne

Za złą definicję abonenta w Prawie telekomunikacyjnym Polska trafi przed Trybunał Sprawiedliwości UE - ogłosiła Komisja Europejska (KE). Polsce przypada niechlubny tytuł lidera w łamaniu unijnych przepisów dotyczących telekomunikacji.

Mimo wielu upomnień z Brukseli i kilku nowelizacji Prawa telekomunikacyjnego, Polska wciąż nie dostosowała definicji abonenta do unijnych przepisów. Według obecnych uregulowań, określenie to dotyczy tylko osób, które podpisały umowę z operatorem. To wyklucza m.in. część użytkowników popularnych kart typu pre-paid, którzy są w rezultacie dyskryminowani - np. nie ma ich w książkach telefonicznych.

Co prawda najnowszy projekt nowelizacji przewiduje, zgodnie z prawem UE, rozszerzenie definicji abonenta, ale KE zdecydowała się skierować sprawę do Luksemburga, by jeszcze bardziej zmobilizować Polskę do zmiany przepisów, skoro dotychczasowe pisemne upomnienia nie przyniosły rezultatów.

Podobnie zniecierpliwienie budzi w Brukseli opór przed zagwarantowaniem lokalizacji osób dzwoniących pod numer alarmowy 112. Odpowiednim służbom umożliwia to szybkie dotarcie na miejsce wypadku i udzielenie pomocy; tymczasem w Polsce wciąż nie jest to możliwe. Komisji chodzi o to, by otrzymując wezwanie o pomoc, służby ratunkowe mogły w razie potrzeby zadzwonić do operatora, który natychmiast udzieliłby informacji, skąd wykonano telefon. Z technicznego punktu widzenia system, który sprawdził się w wielu krajach Europy, jest banalny, ale wymaga zmian organizacyjnych i zbudowania odpowiedniej centralnej bazy danych.

Polska pracuje nad zaawansowaną wersją tego systemu - wraz z wezwaniem pomocy służby ratunkowe natychmiast automatycznie dostaną informację o lokalizacji rozmówcy. Prace mają się zakończyć w 2010 roku.

"Doceniamy wysiłki Polski, ale nie możemy tak długo czekać i nie rozumiemy, dlaczego do tego czasu nie można korzystać z systemu uproszczonego" - dziwi się KE. Dlatego wysłała do Polski w tej sprawie tzw. uzasadnioną opinię - co stanowi ostatni etap procedury przed skierowaniem sprawy do Luksemburga.

Kolejne postępowanie dotyczy niezależności krajowego regulatora rynku telekomunikacyjnego, czyli Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE). To jeden z podstawowych wymogów unijnego prawa w tej dziedzinie. KE zarzuca Polsce, że urząd nie jest w pełni niezależny, bowiem możliwość odwołania w każdej chwili jego prezesa przez premiera nie gwarantuje bezstronności podejmowanych decyzji.

Tutaj także sprawę rozwiąże nowelizacja Prawa telekomunikacyjnego, która przewiduje 5-letnią kadencję prezesa UKE. "To by nam wystarczało, by uznać, że urząd jest niezależny i może działać bezstronnie" - tłumaczy przedstawiciel KE. Drugi etap postępowania o naruszenie przepisów ma zmobilizować Polskę do szybkiego poprawienia ustawy.

Komisja Europejska postanowiła włączyć się w spór UKE z Telekomunikacją Polską SA o ceny Neostrady. W lutym TPSA została ukarana grzywną w wysokości 339 mln zł za zawyżanie opłat. UKE argumentował, że chce walczyć z monopolistycznymi praktykami i otworzyć rynek internetu szerokopasmowego na konkurencję.

KE odpowiada: walka z monopolistą jest godna poparcia, ale musi się odbywać zgodnie z unijnymi zasadami, a uciekanie się do ingerencji na poziomie detalicznym powinno być ostatecznością. KE ma też za złe próby naciągania przepisów, by uzasadnić działania podejmowane wobec TPSA.

Polskie prawo nie przewiduje wyodrębnionego rynku detalicznych usług dostępu do internetu. Dlatego UKE próbował nakładać kary, włączając w tzw. analizie rynku dostęp do internetu szerokopasmowego do rynku stacjonarnej publicznej sieci telefonicznej. Dopiero po długiej wymianie listów w kwietniu UKE ostatecznie potwierdził, że zgadza się z argumentami KE w tej sprawie.

Prób regulacji na rynku detalicznym nie poprzedziła wymagana unijnym prawem analiza tego konkretnego rynku, która wykazałaby, że interwencja jest konieczna. KE przekonuje, że priorytetem powinno być dla UKE zapewnienie, by na rynku znalazło się jak najwięcej ofert, co zwykle można osiągnąć regulacjami na rynku hurtowym.

Przed unijnym trybunałem są też sprawy przeciwko Polsce za złe przepisy ograniczające uprawnienia UKE w niektórych dziedzinach oraz za brak książki telefonicznej, obejmującej użytkowników wszystkich sieci: komórkowych i stacjonarnych. KE uważa, że istnienie w Polsce kilku oddzielnych spisów abonentów jest niewystarczające. Ponadto wciąż otwarta jest procedura, która miała zdyscyplinować UKE do nadesłania w terminie analiz wszystkich rynków telekomunikacyjnych. Postępowanie najpewniej zostanie wkrótce zamknięte, bowiem do Brukseli nadeszły już prawie wszystkie oczekiwane dokumenty.

W sumie przeciwko Polsce na różnych etapach jest 7 postępowań z dziedziny telekomunikacji - najwięcej spośród wszystkich krajów UE. Następne w kolejności - Niemcy, Portugalia i Belgia - mają po 4 sprawy. "Jest z Polską problem" - zauważył w środę na konferencji prasowej przedstawiciel KE.

Interia.pl/PAP
Interia.pl
27-06-2007

MON chce zezwolić na zdradę polskiego munduru

MON chce tak zmienić przepisy, by polscy żołnierze mogli na swoich mundurach nosić amerykańskie dystynkcje na zagranicznych misjach - dowiedział się dziennik.pl. Dziś jest to niezgodne z przepisami. Ale nasi dowódcy w Iraku i Afganistanie i tak to robią za cichym przyzwoleniem ministerstwa. Plany te wywołały ostre protesty polityków z prawa i lewa.

Wojskowi tłumaczą, że noszenie przez polskich generałów amerykańskich gwiazdek na bluzach to nie zdrada i jest podyktowane względami praktycznymi. "Noszenie obcych dystynkcji jest rzeczywiście niezgodne z przepisami, ale już pracujemy nad tym, by to zmienić. Chodzi o to, że dystynkcje armii USA są rozpoznawane wszędzie na świecie. Podczas misji zagranicznych wiadomo dzięki temu, kto jest kim" - przekonuje dziennik.pl rzecznik MON, Jarosław Rybak.

Pułkownik Edward Jaroszuk z Żandarmerii Wojskowej tłumaczy dziennikowi.pl, że polskie stopnie na naramiennikach są mało widoczne, zwłaszcza podczas noszenia kamizelek kuloodpornych. "I nie jest tajemnicą, że nasi oficerowie już od pierwszej zmiany, która wyleciała do Iraku, noszą dystynkcje amerykańskie" - dodaje. Potwierdza to także ppłk Marek Zieliński, rzecznik kontyngentu w Iraku.

"Przejaw polskiego kundlizmu"

Ale polscy politycy - zarówno opozycyjni, jak i koalicyjni - są oburzeni. Były wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke (SLD) mówi wprost: "To ewenement. Widziałem różne armie świata, ale nigdzie nie spotkałem się z tym, by amerykański generał nosił dystynkcje polskiej armii lub innej. To się chyba nie zdarzyło nigdy w historii".

"To jakiś koszmar. Fatalny pomysł. Nawet w czasie bloku wschodniego polscy żołnierze mogli nosić i nosili polskie dystynkcje, a nie radzieckie. Jest to niedopuszczalne, żeby polscy żołnierze nosili dystynkcje innej armii. Na zagranicznej misji reprezentują NATO i Polskę" - denerwuje się szef sejmowej komisji obrony narodowej Bogdan Zdrojewski (PO).

Bronisław Komorowski (PO), były szef MON, jest bardziej dosadny: "To przejaw polskiego kundlizmu". I radzi, by - jeśli rzeczywiście polskie oznaczenia są nieczytelne - po prostu je zmienić na lepiej rozpoznawalne.

"To jakiś absurd" - grzmi także Szymon Pawłowski, rzecznik klubu LPR. "Dystynkcje na mundurze to kwestia tradycji i honoru. A noszenie amerykańskich gwiazdek uwłacza godności polskiego żołnierza" - mówi wzburzony poseł.

Szef resortu będzie się tłumaczył?

Janusz Maksymiuk z Samoobrony idzie dalej: "Zażądamy wyjaśnień od ministra obrony Aleksandra Szczygły. To powinno stać się tematem szerszej debaty. To absolutnie skandaliczna sprawa. Jeżeli na polskim mundurze są obce dynstynkcje, to nie jest to polski mundur".

Emocje studzi wojenny weteran - generał Roman Polko, były szef GROM, dziś zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego - przypominając: "Podczas wojny w Jugosławii Kurt Preis, oficer łącznikowy amerykańskich jednostek specjalnych, nosił polskie dystynkcje wojskowe. Chodziło właśnie o to, by wyróżniało się, kto jest kim".

Ale na to odpowiada jeden z oficerów: "W Wietnamie specjalnie Amerykanie nie nosili oznaczeń, aby snajper nie wiedział, kto jest dowódcą. I tylko gdy szeregowi żołnierze nie lubili jakiegoś oficera, celowo, na pokaz mu salutowali, co groziło mu śmiercią od snajperskiej kuli".

Dariusz Rembelski, Magdalena Rubaj
Dziennik.pl
27-06-2007

Celnicy zapowiadają akcję protestacyjną

Związki zawodowe służby celnej zapowiadają rozpoczęcie akcji protestacyjnej. Niewykluczone, że dojdzie do niej jeszcze podczas wakacji. Powodem protestu jest projekt Ministerstwa Finansów o Krajowej Administracji Skarbowej, który likwiduje służbę celną i skarbową a w ich miejsce powołuje administrację skarbową. Ustawa ma wejść w życie 1 stycznia.

Jak powiedział Radiu Gdańsk wiceprzewodniczący Zrzeszenia Związków Zawodowych służby celnej, Jarosław Łukowicz, podczas spotkania w Białymstoku, związkowcy wszczęli spór zbiorowy z rządem i powołali Komitet Protestacyjny.

Jak mówi Jarosław Łukowicz, funkcjonariusze chcą się przeciwstawić planom likwidacji służby celnej. Domagają się też wzrostu płac o 1500 złotych, uprawnień do tzw. emerytur mundurowych oraz zapewnienia właściwej ochrony podczas wykonywania obowiązków służbowych.

W przypadku braku realizacji tych postulatów, celnicy przystąpią do akcji protestacyjnej. Ponieważ nie wolno im strajkować, ewentualna akcji może polegać m.in. na oflagowaniu obiektów służby celnej czy też na bardzo skrupulatnej kontroli samochodów i osób na przejściach granicznych. Taka akcja może znacznie utrudnić ruch na przejściach.

Jak twierdzi przedstawiciel Zrzeszenia Związków Zawodowych służby celnej, w Białymstoku porozumiały się wszystkie związki działające na wschodniej granicy Polski.

IAR
Wp.pl
27-06-2007

Grupa nauczycieli dołączyła do protestu przed kancelarią premiera

Grupa około 80 nauczycieli dołączyła w środę około południa do protestu, trwającego przed kancelarią premiera. Według policji, w tej chwili w namiotowym miasteczku przed kancelaria przebywa około 650 osób, organizatorzy twierdzą, że jest ich ponad 1000.


Jak powiedział PAP prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, Sławomir Broniarz, nauczyciele będą przychodzić przed kancelarię dopóki będzie trwał protest pielęgniarek.

"Przez cały czas wspieramy nasze koleżanki, codziennie przybywają tu grupy z różnych stron kraju, przywozimy im jedzenie i rzeczy niezbędne do trwania w tych warunkach. Będziemy tu dotąd, aż rząd nie spełni postulatów pielęgniarek" - powiedział Broniarz.

W środę rano liczba osób protestujących przed kancelarią premiera była mniejsza niż we wtorek. Według szacunków dziennikarzy, przed siedzibą szefa rządu we wtorek było ich ok. 500, a środę rano protestowało ok. 300 osób. Te informacje potwierdza policja.

Pielęgniarki tłumaczyły dziennikarzom, że część ich koleżanek "wystraszyła się" deszczu i zimna. Mówiły też, że nie bez znaczenia był fakt, iż we wtorek kancelarię premiera opuściły cztery pielęgniarki, które protestowały tam od ośmiu dni.

Na pytanie, czy w środę jest możliwe zakończenie protestu, Grażyna Gaj z zarządu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP) odpowiedziała, że "wszystko zależy od dzisiejszych rozmów z premierem".

W miasteczku namiotowym od wtorku prowadzi głodówkę pięć osób. Jak poinformowała Gaj, są one pod stałą opieką lekarza, a ich stan jest dobry. Poinformowała ponadto, że w ciągu najbliższych godzin do prowadzących głodówkę ma dołączyć kolejna osoba.

W środę o godz. 18 związki zawodowe służby zdrowia, w tym m.in. lekarzy i pielęgniarek, spotkają się z premierem Jarosławem Kaczyńskim w Centrum "Dialog". Wcześniej Zarząd Krajowy OZZPiP ma opracować plan dalszych działań.

mp, PAP
Gazeta.pl
27-06-2007

Bunt reporterów ''Wiadomości''

Reporterzy "Wiadomości" oskarżają swoją szefową Dorotę Macieję o naciski polityczne. Chcą szybko porozmawiać o tym z prezesem TVP


Powodem buntu zespołu "Wiadomości" są m.in. wypadki z poprzedniej środy, o których opowiedziało nam kilku dziennikarzy TVP. Wszyscy anonimowo, bo mają zakaz rozmów z prasą. Ale chętnie opowiedzą o tym prezesowi Andrzejowi Urbańskiemu, który przychodząc do TVP na początku marca, obiecywał dziennikarzom pełną niezależność.

Przypomnijmy, że tydzień temu policjanci zepchnęli z ulicy pielęgniarki protestujące pod kancelarią premiera. To była pierwsza wiadomość w serwisach stacji radiowych i telewizyjnych. Dzień później na pierwszej stronie pisały o tym wszystkie gazety.

Dlatego w newsroomie "Wiadomości" wszyscy zaniemówili, gdy szefowa Dorota Macieja (pełni tę funkcję od połowy maja) oznajmiła w środę, że pierwszą informacją ma być nie protest pielęgniarek, tylko zapowiedź rozpoczynającego się w czwartek szczytu Unii Europejskiej.

Zespół zaprotestował. Ale Macieja ucięła dyskusję: szczyt pierwszy i kropka. Dziennikarze usiłowali ją przekonać, że szczyt będzie najważniejszą informacją, jak się zacznie, ale teraz najważniejszy jest protest pielęgniarek.

Macieja na to, że TVP nie będzie pokazywać incydentalnej sprawy kilku pielęgniarek, które same nie wiedzą, czego chcą, na dodatek ich protest to sprawa polityczna.

Wspierała ją Patrycja Kotecka, wiceszefowa Agencji Informacji (czapy nad wszystkimi programami informacyjnymi TVP). Pytała: I co z tego, że pielęgniarki stoją pod kancelarią premiera?

Dziennikarzy poparł wiceszef "Wiadomości" Grzegorz Kozak. I zespół postawił na swoim. Pierwszą informacją w środowych "Wiadomościach" był materiał o proteście.

Ale po wyemitowaniu programu doszło do awantury. Macieja zarzuciła dziennikarzom, że uprawiają politykę.

W odpowiedzi usłyszała, że mówi do nich językiem liderów PiS. To premier Jarosław Kaczyński pierwszy nazwał ten protest "haniebną polityczną akcją".

Następnego dnia Macieję w obronę wziął szef Agencji Informacji Jarosław Grzelak. Twierdził, że dziennikarze dali się wmanewrować w politykę, bo wszyscy wiedzą, że protest pielęgniarek nie przez przypadek odbywa się tu i teraz.

Reporterzy z niepokojem patrzą na to, że ich szefowie chcą - tak jak rządzący PiS - marginalizować protest pielęgniarek, traktować jak incydent bez znaczenia. - Najbardziej zadziwia nas to, że szefowie niemal wprost przyznają, że realizują politykę władz - mówią w "Wiadomościach".

Nowe kadry po przejściach

Nieoficjalnie mówi się, że Agencja Informacyjna w tajemnicy przygotowuje nowych prowadzących i nowych wydawców. Ciągle do zespołu sprowadzani są nowi dziennikarze z radiowej "Trójki" lub TVP 3.

M.in. Miłosz Horodyski, który został wyrzucony z publicznego radia w Krakowie na jesieni 2006 r., ponieważ na sprzęcie radiowym nagrywał reklamówki wyborcze PiS. Na dodatek jego żona startowała z list PiS do rady miasta, a on sam robił materiały obciążające konkurentów PiS.

Jednym z nowych wydawców "Wiadomości" został Rafał Kotomski, dziennikarz z Poznania, sygnatariusz apelu w obronie wiceprezesa publicznego radia Jerzego Targalskiego, który zasłynął obcesowym zachowaniem wobec podwładnych.

Historia z pielęgniarkami to kolejny przypadek próby politycznej ingerencji szefów Agencji.

Dwa tygodnie temu opisaliśmy, jak szef AI Jarosław Grzelak zabronił wyemitowania wypowiedzi senatora Kazimierza Kutza wygłoszonej nad grobem Barbary Blidy, że "jest ofiarą kamiennych serc". Była to aluzja do tego, że Blida popełniła samobójstwo, gdy rano do jej domu wkroczyła ABW.

Potem były próby marginalizowania informacji o tym, że CBA nadało kryptonim "Mengele" jednemu z wątków sprawy aresztowanego kardiochirurga z warszawskiego szpitala MSWiA.

Kierownictwo "Wiadomości" usiłowało też ocenzurować wypowiedź przewodniczącego Episkopatu Polski abp. Józefa Michalika, w której skrytykował PiS, a pochwalił będącego w opozycji do partii braci Kaczyńskich Marka Jurka.

Władze TVP zaprzeczyły wtedy temu, by w "Wiadomościach" dochodziło do politycznych nacisków.

Kotecka, oskarżana przez dziennikarzy o naciski, napisała wówczas w oświadczeniu: "Agencja dokłada wszelkich starań, aby przekazywać widzom TVP informacje prawdziwe, rzetelne i przygotowane na najwyższym poziomie".

Grzelak, Macieja i Kotecka mają zakaz rozmów z prasą.

Rzecznik TVP Aneta Wrona, proszona o komentarz do informacji o naciskach politycznych w "Wiadomościach" odpisała, że pytanie ma "charakter insynuacji i pomówienia", więc "ze strony TVP komentarza nie będzie".

Agnieszka Kublik
Gazeta Wyborcza
27-06-2007

Ksiądz pedofil nie pójdzie do więzienia

Molestował 14-letniego ministranta, a inne dzieci bił podczas lekcji religii. 43-letni ksiądz Marek K. nie pójdzie jednak za kraty. Usłyszał jedynie wyrok dwóch lat w zawieszeniu. Duchowny nie pracuje już w swojej parafii na Dolnym Śląsku. Dostał inną, w tym samym regionie.

Oprócz kary w zawieszeniu duchowny przez 10 lat nie będzie mógł też pracować z młodzieżą. Na taki wyrok skazał księdza z parafii w Przewornie sąd w Strzelinie (Dolnośląskie). Proces był tajny. Rzecznik Sądu Okręgowego we Wrocławiu, sędzia Bogusław Tocicki mówi jedynie, że duchowny był oskarżony o trzy przestępstwa. "Przede wszystkim o doprowadzenie w 2006 roku 14-letniego chłopca do poddania się innym czynnościom seksualnym, polegającym na głaskaniu po częściach intymnych" - mówi Tocicki.

Do tego ksiądz podczas religii bił siedmioro dzieci katechizmem po głowach. Jednego z uczniów uderzył też pięścią. Oskarżony był również o to, że lżył małe dziewczynki na ulicy i na lekcjach religii.

Obrońca księdza już zapowiedział apelację. Chce uniewinnienia duchownego.


Donat Szyller
Dziennik.pl
27-06-2007

"Trybuna": Pieniądze na Kościół zamiast na służbę zdrowia

"Trybuna" oburza się, że ministerstwo finansów przeznaczyło 58 milionów złotych dla Kościoła katolickiego. "Trybuna" podkreśla, że stało się tak w momencie, gdy brakuje pieniędzy na służbę zdrowia, zajęcia pozalekcyjne dla dzieci czy dofinansowanie przedszkoli.

Plan resortu finansów zaakceptowała już sejmowa komisja finansów publicznych. Ma to być rekompensata za nieprzejęcie przez Kościół nieruchomości w centrum Krakowa. Kościół otrzymał wcześniej tę nieruchomość od Komisji Majątkowej.

Za jej pośrednictwem Kościół może przejmować majątek państwowy. Komisja może przekazywać Kościołowi majątek bez żadnego uzasadnienia - przypomina "Trybuna".

Zauważa też, że chociaż decyzja komisji finansów publicznych zapadła przed dwoma tygodniami, na stronach internetowych Sejmu nie ma stenogramów z posiedzenia w tej sprawie - pisze "Trybuna". Dziennikarzy gazety zapewniono, że zapis wkrótce się pojawi.

łup, IAR
Gazeta.pl
27-06-2007

Finanse LPR: Tajemnica funduszu 3701

Wojciech Wierzejski w 2004 r. odpowiadał za finanse LPR w europarlamencie. Na koncie było ponad 200 tys. euro. Skorzystali wszechpolacy, pismo LPR "Racja Polska", związana z wszechpolakami Akademia Orła


W poniedziałek napisaliśmy o aferze finansowej w LPR: fikcyjnych umowach o dzieło, firmach-krzakach, ludziach-słupach. Z państwowych subwencji i dotacji korzystali wszechpolacy i politycy Ligi.

Warszawska prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie "podejrzenia wyłudzenia pieniędzy przez LPR". Według naszych informacji zamierza postawić zarzuty poświadczenia nieprawdy wiceprezesowi Ligi Wojciechowi Wierzejskiemu.

Za plecami europosłów

O tajemniczych operacjach finansowych z udziałem Wierzejskiego mówią również europosłowie, którzy dostali się do Brukseli z list LPR. W 2004 r. dziesięciu europosłów Ligi utworzyło polską delegację w eurosceptycznej frakcji Niepodległość i Demokracja. Mieli do dyspozycji ponad 200 tys. euro z tzw. Funduszu 3701. To pieniądze, jakie Parlament Europejski daje frakcjom na promocję działalności ich posłów.

Europoseł Bogdan Pęk, niegdyś w LPR: - Funduszem rozporządzał wtedy Wojciech Wierzejski. Z nadania europosła Macieja Giertycha. Wydawali te pieniądze za naszymi plecami.

Gdy w 2005 r. Pęk i kilku innych europosłów wystąpiło z Ligi, zaczęli pytać o pieniądze.

"Gazeta": - Była odpowiedź?

Pęk: - Nie. A Wierzejski i Giertych powinni to wytłumaczyć. Bo wykorzystywali pieniądze bez naszej zgody.

Wśród zbuntowanych był również Bogusław Rogalski. - Finanse LPR to wielka tajemnica - mówi. Rogalski był już przesłuchiwany przez warszawską prokuraturę. - Mogę potwierdzić, że prokuratorzy pytali mnie o Wierzejskiego - dodaje.

Zapytaliśmy o fundusz Macieja Giertycha odesłał nas do Wierzejskiego.

Wysłaliśmy do niego pytania. Nie odpowiedział.

My się dowiedzieliśmy, na co szły te pieniądze.

• 48 tys. euro - wówczas 195 tys. zł - dostała Młodzież Wszechpolska za zorganizowanie 12 konferencji o eurokonstytucji.

• 12 tys. euro - za szkolenia - trafiło do Akademii Orła, nieformalnej „uczelni” wszechpolaków.

• Za wydanie książeczki „Odrzućmy unijną konstytucję” 48 tys. euro zgarnęła Liga sp. z o.o. powiązana personalnie i organizacyjnie z LPR.

• Na artykuły w piśmie LPR „Racja Polska” poszło 32 tys. euro.

Liga sp. z o.o. później przekształciła się w Ars Politica, wydawcę pisma "Racja Polska" i portalu Prawy.pl.

Ars Politica i ekipa Prawy.pl to bohaterowie reportażu "Gazety" o aferze finansowej w LPR.

Zdenerwowany Wierzejski rzuca obelgami

We wczorajszym tekście w "Gazecie" zapytaliśmy, czemu wiceprezes Wierzejski ukrywa swój stan majątkowy poprzez rozdzielność majątkową z żoną. Jedyną odpowiedzią były obelgi - wczoraj w radiowych "Sygnałach dnia" poseł nazwał autorów artykułu szumowinami.

Wierzejskiego skrytykował wczoraj lubelski poseł LPR Andrzej Mańka. - Opisana przez "Gazetę" kwestia finansów powinna być jak najszybciej wyjaśniona. To dziennikarze są od tego, by informować opinię publiczną o finansowaniu partii - mówi Mańka "Gazecie".

I gani Wierzejskiego. - Powinien się bronić pod własnym nazwiskiem, a nie zasłaniać całą Ligą - mówi.

Mańka zapowiedział, że poruszy opisaną przez "Gazetę" sprawę na zebraniu klubu parlamentarnego i zarządu partii, które odbędą się dziś i jutro.

O Akademii Orła należącej do ludzi LPR i finansowanej z budżetu państwa oraz europarlamentu - jutro w "Gazecie"



Fundusz 3701

To nazwa jednej z części budżetu Parlamentu Europejskiego. Jest niezwykle zasobna - w 2005 r. było w niej zapisane 45,9 mln euro.

Z tej koperty finansowej korzystają eurodeputowani na pokrywanie "wydatków sekretariatu, bieżących wydatków administracyjnych oraz wydatków związanych z polityczną i informacyjną aktywnością grup politycznych i eurodeputowanych niezrzeszonych".

Wymagane jest jednak "rozsądne gospodarowanie". Wydatki z 3701 powinny być aprobowane przez skarbnika danej grupy politycznej. Podlegają one kontroli ze strony administracji europarlamentu, która w skrajnych przypadkach - np. ewidentnego marnotrawstwa - może odmówić zrefudnowania wydatków.

Reguły Parlamentu Europejskiego zezwalają, by z pozycji budżetowej 3701 finansowane było zatrudnianie współpracowników.

Piotr Głuchowski, Marcin Kącki, Marcin Kowalski, Wojciech Szacki, Jacek Brzuszkiewicz
Gazeta Wyborcza
27-06-2007

Bezprawne dotacje MEN

Wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski przyznał bezprawnie dotację fundacji z Łomianek - zarzuca NIK. Właśnie tam mieszka szef resortu Roman Giertych - informuje "Rzeczpospolita".

Zastrzeżenia Najwyższej Izby Kontroli dotyczą zwłaszcza księgowania wydatków ministerstwa edukacji. Z najnowszego raportu z dorocznej kontroli budżetowej wynika, że nieprawidłowości pojawiły się przy wydaniu aż 48 mln zł. Kontrolerzy uznali, że resort źle prowadzi księgi rachunkowe. Ostrze krytyki skupia się jednak na nielegalnych zdaniem specjalistów NIK dotacjach na kwotę 109 tys. zł. Chodzi o trzy dotacje dla placówek psychopedagogicznych i szkoły oraz sfinansowanie pomocy socjalnej dla uczennicy z Kwidzyna (NIK zauważa, że to zadania gmin, a nie MEN).

"Jedna z placówek z powodu remontu nie wystąpiła w terminie o dotację, a nie chcieliśmy pozbawiać jej pomocy" - tłumaczy wiceminister edukacji odpowiedzialna za finanse Sylwia Sysko- Romańczuk. Zapewnia, że MEN skierowało już wyjaśnienia do NIK.

Ministerstwu dostało się też - podaje dziennik - za przeznaczenie po ok. 30 tys. zł na wypoczynek dla dzieci, który organizował Caritas Wrocław oraz Fundacja "Pomoc rodzinie" z Łomianek (w tej podwarszawskiej miejscowości ma dom minister Giertych). NIK ustaliła, że wnioski o dotację złożono po terminie, a pieniądze przyznano poza konkursem. Izba jako winnego wskazuje wiceministra i szefa Klubu Parlamentarnego LPR Mirosława Orzechowskiego. To on wydał decyzję. NIK zawiadomiła już rzecznika dyscypliny finansów publicznych.

Szefujący instytucji z Łomianek ks. Jarosław Szymczak mówi: "Nic nie wiem o tym, by dotacja została przyznana poza konkursem. Pieniądze wydaliśmy na wakacje dla dzieci z rodzin wielodzietnych w naszym ośrodku rekolekcyjnym na wyspie Wolin".

Mirosław Orzechowski nie odpowiedział na telefon "Rzeczpospolitej".

PAP, Rzeczpospolita
Interia.pl
27-06-2007

Pielęgniarki: Zastraszano nas. Rząd: To nieprawda

Byłyśmy zastraszane, karmiono nas kanapkami, nie miałyśmy podpasek, komórki nie działały - żalą się dziś pielęgniarki, które osiem dni okupowały kancelarię premiera. Nikt ich nie straszył, dostawały ciepłe obiady, podpaski były, a telefony działały, o czym świadczy liczba udzielonych przez siostry wywiadów na żywo - odparowuje strona rządowa.

"Urzędnicy i pracownicy BOR byli dla nas mili na tyle, na ile mogli. Najgorsza była arogancja strony rządowej. Byłyśmy zastraszane. Wyniesiemy was, zajmie się wami prokurator - słyszałyśmy. Byłyśmy gotowe na najgorsze" - tak opisuje osiem dni okupacji szefowa związku pielęgniarek i położnych Dorota Gardias.

Obiad czy kanapki?

"Przez pierwsze dni spałyśmy na wykładzinie, położyłyśmy na to karton papieru" - opowiada Gardias. Siostry twierdzą, że dostawały tylko kanapki, a kiedy poprosiły o urozmaicenie posiłków, przyniesiono im... jajka w majonezie.

Kanapki były na śniadania i kolacje. Obiad był zawsze ciepły i pełny - dementuje w dzienniku.pl minister w kancelarii premiera Małgorzata Sadurska. "Ale gdy pielęgniarki domagały się podgrzania parówek czy usmażenia jajecznicy, nie byliśmy w stanie tego spełnić. Kancelaria to nie hotel" - tłumaczy dziennikowi.pl Sadurska.

"Jak na sytuację nielegalnego protestu, pielęgniarki nie miały złych warunków" - podsumowuje w rozmowie z dziennikiem.pl rzecznik rządu Jan Dziedziczak.

(Nie)działające komórki

Kolejny problem to łączność ze światem zewnętrznym. Pielęgniarki twierdzą, że nie miały regularnego kontaktu z koleżankami w miasteczku namiotowym - komórki przerywały połączenia albo w ogóle nie działały. Janina Jaraś, jedna z okupujących kancelarię pielgniarek, twierdzi, że gdy prosiły o przywrócenie łączności telefonicznej, usłyszała odpowiedź: "Łączność jest na zewnątrz budynku".

"O rzekomych problemach z łącznością niech świadczy wielka liczba wejść na żywo do różnych audycji i udzielonych wywiadów przez telefon. A także liczba wysłanych i odebranych SMS-ów" - odpiera zarzuty minister Sadurska. I dodaje, że pielęgniarki miały nawet do dyspozycji telefon stacjonarny.

Strach i podpaski

Minister zapewnia też, że nikt sióstr nie zastraszał. "Zostały tylko oficjalnie poinformowane, że są tam nielegalnie. Dostały też na piśmie wezwanie do opuszczenia budynku. I to wszystko" - tłumaczy Małgorzata Sadurska.

Nie zgadza się także z zarzutami, że pielęgniarkom brakowało ubrań i środków higieny. "Już w pierwszej paczce, którą dostały, były koce i ciepła ubrania. W łazienkach było mydło i ręczniki. Sprawdziliśmy też po sygnałach w mediach, że brakuje im podpasek - nie brakowało, podpaski były" - zapewnia minister i przyznaje, że paczka nie dotarła jedynie w niedzielę. Ale wtedy kancelaria była po prostu nieczynna.

Okrągły stół o służbie zdrowia

"Jak wreszcie zobaczyłyśmy z okien kancelarii miasteczko namiotowe, poczułyśmy, że to jest ten moment na naprawę systemu ochrony zdrowia" - tłumaczyła na konferencji prasowej szefowa związku pielęgniarek. "Chcemy okrągłego stołu na temat służby zdrowia, choć teraz najważniejsze są pieniądze dla pracowników tej służby i to jeszcze w tym roku" - dodała.

Zapytana o kontakty z posłanką Jolantą Szczypińską, Dorota Gardias powiedziała, że pełniła ona rolę ochrony swego rządu. "Chroniła swoją partię, ideologię, mówiła, że tylko ten i żaden inny rząd jest najlepszy dla Polski, o naszych postulatach nie było rozmowy" - mówi szefowa związku.

Dziś po południu siostry znów będą rozmawiać z premierem - tym razem o godz. 17 w Centrum "Dialog". Mówią, że to dla nich dzień nadziei, który zdecyduje, co dalej z ich protestem. Na razie on trwa, a nawet się rozszerza. Przed kancelarią już sześć pielęgniarek odmawia przyjmowania posiłków. Co trzy godziny ma do głodujących dołączać następna.

Wśród nich nie ma już czterech pielęgniarek, które do wczoraj głodowały w kancelarii premiera. Teraz te siostry odpoczywają pod opieką lekarzy w warszawskim szpitalu.

Przedstawiciele strajkujących pracowników służby zdrowia nie ukrywają, że traktują wczorajszą zgodę premiera na spotkanie z pielęgniarkami za przełom. Jednak wszyscy czekają na konkretne wyniki kolejnych rozmów.

Opozycja i Sejm

Szef PO Donald Tusk skrytykował dziś postawę szefa rządu wobec strajkujących pielęgniarek - nazwał je głupotą. Mówił, że decyzja o rozmowach była objawem słabości charakteru. "Zgrywanie politycznego macho nie jest żadną filozofią" - ironizował lider Platformy.

A pojutrze sprawą pielęgniarek zajmie się Sejm. Konwent Seniorów zdecydował, że rząd ma w piątek przedstawić posłom informację o strajku sióstr.

Magdalena Rubaj
Dziennik.pl
27-06-2007

Cicha furtka w sprawie praw człowieka

Na szczycie w Brukseli polski rząd zastrzegł sobie możliwość decyzji, że unijna Karta Praw Podstawowych nie będzie u nas obowiązywać

Karta Praw Podstawowych określa prawa i wolności, których poszanowanie mają gwarantować obywatelom krajów UE organy Unii. A także państwa członkowskie przy wykonywaniu kompetencji unijnych (np. dawaniu dopłat rolniczych).

Są tam zapisane prawa, które gwarantuje Konwencja Rady Europy o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, na podstawie której orzeka Trybunał w Strasburgu. A także m.in. prawa socjalne, gospodarcze, związkowe (np. prawo do strajku) i zupełnie nowatorskie - jak prawo do dobrej administracji.

Kartę ogłoszono na szczycie w Nicei w 2000 r. Miała być częścią unijnej konstytucji. Ale konstytucja upadła i Karta nigdy nie weszła w życie.

Czekała na decyzję krajów członkowskich. A ta zapadła na zakończonym właśnie szczycie w Brukseli. Szczyt ustalił, że zamiast eurokonstytucji będzie tzw. traktat reformujący. A w tym traktacie będzie odwołanie do Karty Praw Podstawowych jako części unijnego prawa, które będzie obowiązywać wszystkie kraje członkowskie.

Jedynym państwem, które zgłosiło zastrzeżenie, była Wielka Brytania. Londyn nie chce, by na Kartę można się było powoływać przed brytyjskimi sądami. I aby Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu nie mógł oceniać, czy Wlk. Brytania się do niej stosuje.

W komunikacie końcowym po szczycie znalazł się też zapis, że również dwa inne państwa zastrzegły sobie możliwość złożenia takiego samego zastrzeżenia. Okazuje się, ze to Irlandia i Polska.

- Karta jest bronią obywateli przeciw naruszeniom ich praw i wolności przez państwo przy wykonywaniu kompetencji unijnych. Rząd polski zastrzegł, że być może nie da swoim obywatelom tej broni. To co najmniej dziwne - mówi dr Adam Bodnar z Zakładu Praw Człowieka Uniwersytetu Warszawskiego. - W dodatku dzieje się to bez publicznej debaty. Dlaczego rząd nie uważa za stosowne, by wyjaśnić obywatelom powody, dla których nie chce, aby chroniło ich unijne prawo?

Robert Szaniawski, rzecznik MSZ, nie wiedział o zapowiedzi zastrzeżenia złożonej przez Polskę: - Może to wynikać z przyjętej przez nas ogólnej zasady pierwszeństwa prawa krajowego przed unijnym i rozgraniczania kompetencji organów Unii i Polski - powiedział.

Wlk. Brytania ma zastrzeżenia do tego, jak w Karcie unormowane jest prawo do strajku. Obawia się, że będzie wykorzystywane przez pracowników międzynarodowych przedsiębiorstw.

Jakie konkretne postanowienia Karty mogłyby się nie podobać rządowi polskiemu - rzecznik Szaniawski nie wiedział.

Niezależnie od zostawienia sobie furtki w sprawie obowiązywania całej Karty, nasza delegacja złożyła deklarację, że Karta nie będzie ograniczała możliwości uchwalania w Polsce prawa dotyczącego moralności publicznej.

Można się domyślać, że chodzi o zabezpieczenie, by unijne prawo nie wymusiło liberalizacji prawa aborcyjnego czy legalizacji związków osób tej samej płci.

Takie zastrzeżenie nasz rząd zgłaszał już od wejścia do UE, m.in. przy traktacie akcesyjnym.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
27-06-2007

Pielęgniarki mają wsparcie z Brukseli

Po ośmiu dniach strajku głodujące pielęgniarki opuściły kancelarię premiera z pustymi rękami. Pomoc otrzymają jednak zza granicy. Jak dowiedziało się "Życie Warszawy", w ich interesie wystąpią w Brukseli międzynarodowe organizacje pielęgniarskie.

Do walki o prawa pielęgniarek chce się włączyć Europejskie Forum Stowarzyszeń Pielęgniarskich (EFN), które skupia organizacje ze wszystkich krajów Unii. Zamierza ono interweniować w sprawie strajkujących w Radzie Europy, Komisji i Parlamencie Europejskim.

- Jesteśmy oburzeni postawą polskich władz. Należy się przyjrzeć przestrzeganiu praw człowieka w Polsce, w tym prawa do strajku - mówi dziennikowi Paul de Raeve, sekretarz generalny EFN.

By nagłośnić sprawę i zyskać wsparcie dla pielęgniarek na forum europejskim, stowarzyszenie rozpocznie rozmowy z Terrym Davisem, sekretarzem generalnym Rady Europy Vladimirem Spidlą, komisarzem ds. zatrudnienia, oraz polskimi eurodeputowanymi.

- Będę wspierał akcję, bo ze zgrozą patrzę na to, jak premier reaguje na strajk - zapewnia "Życie Warszawy" europoseł PO Bogdan Klich.

PAP, Życie Warszawy
Interia.pl
27-06-2007

Mundurki "z potrzeby ładu"

Wicepremier, szef resortu edukacji Roman Giertych powiedział w Łodzi, że inicjatywa przywrócenia do polskich szkół jednolitych strojów zrodziła się z potrzeby "ładu i porządku w tych placówkach".

Giertych bierze udział w pierwszej Gali Strojów Szkolnych, która odbywa się w Łodzi. Wystawcy z całej Polski prezentują na niej mundurki, w które mogliby od nowego roku szkolnego ubierać się uczniowie. Na galę przyjechali dyrektorzy placówek oświatowych z całego kraju.

Zdaniem wicepremiera, przywrócenie jednolitego stroju do polskich szkół to jeden z ważniejszych elementów programu "Zero tolerancji dla przemocy w szkołach". Giertych uważa, że jest to ważne m.in. ze względu na identyfikację i bezpieczeństwo uczniów.

- Ważne jest, aby każdy rodzic, który podróżuje autobusem czy tramwajem, mógł wiedzieć, z której szkoły jest dany uczeń - zaznaczył szef resortu edukacji. Według Giertycha, łódzka gala "ma zakończyć rewię mody, która przez lata trwała w polskich szkołach, gdzie biedniejsi uczniowie czuli się gorsi". Wicepremier uważa, że uczniowie mogą się różnić zainteresowaniami, ale nie poziomem bogactwa.

PAP
Interia.pl
27-06-2007

Pielęgniarki: Nie można robić z nas "Janosika"

Pielęgniarki zapowiadają kontynuację protestu. Rzeczniczka Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Ewa Obuchowska odczytała na konferencji prasowej komunikat Zarządu Krajowego Związku, który zdecydował, że "Białe Miasteczko" przed Kancelarią Premiara będzie stało do czasu podpisania porozumienia z rządem. Kontynuowany będzie też protest głodowy. Pielęgniarki domagają się podwyżki płac.


Podczas konferencji prasowej zaznaczyły, że premier z jednej strony mówi o bardzo dobrej sytuacji gospodarczej w kraju, a z drugiej o ty, że nie ma pieniędzy na podwyżki.

Pielęgniarki uważają, że nie można stawiać ich- jak mówią- " w sytuacji Janosika" . Tak odnoszą się do pomysłu rządu, by wyższymi podatkami dla najuboższych sfinansować podwyżki płac. Siostry oceniają, że ze strony premiera nie ma dialogu, jest tylko monolog.

Cztery pielęgniarki, które przebywały w Kancelarii Premiera mówią, że był wywierany na nie nacisk mający na celu usunięcie je z budynku. Dorota Gardias z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych powiedziała, że grożono im złożeniem doniesienia do prokuratury o przestępstwie, lub przewiezieniem do prokuratury. Przez pierwsze trzy dni pielęgniarki spały na wykładzinie, przykrywały się kartonami.

Pielęgniarki zaznaczają, że nie mają zastrzeżeń do pracowników BOR i urzędników, z którymi miały kontakt w Kancelarii Premiera. Według nich, "byli dla nich mili, na ile mogli". Natomiast- jak mówią pielęgniarki- najgorsza była dla nich "arogancja strony rządowej". .

Pielęgniarki zaznaczają, że przyjęły zaproszenie premiera na spotkanie, bo nie mogły odtrącić wyciągniętej do nich ręki. Przyznają jednak, że nie spodziewały się żadnych konkretnych propozycji ze strony premiera.

mp, IAR
Gazeta.pl
27-06-2007

Nauczyciele otwarcie przeciw Giertychowi

Nie godzimy się na politykę edukacyjną MEN, która dławi zasady tolerancji, wolności sumienia, swobody wypowiadania poglądów - mówią nauczyciele. Napisali list do ministra edukacji Romana Giertycha

Ci nauczyciele to:
• Marzanna Pogorzelska, anglistka z liceum w Kędzierzynie-Koźlu, która doniosła na siebie ministrowi edukacji, że wpaja uczniom zasady tolerancji, także wobec homoseksualistów;
• Tomasz Kalbarczyk, nauczyciel etyki z Lublina, i
• Przemysław Paradowski, nauczyciel WOS w liceum w Namysłowie.

Stronę internetową, na której można się pod listem podpisać, uruchomili
• Przemek Nerka, nauczyciel w jednym z opolskich gimnazjów, oraz
• Ludwik Trammer, nauczyciel informatyki w społecznym liceum w Warszawie.

Pod listem do wczoraj podpisało się ponad 750 osób z kraju (większość to nauczyciele) i z zagranicy. Trwa tłumaczenie strony internetowej na języki angielski, francuski i niemiecki.

- Wiemy, że interesują się nią ludzie w całej Europie - mówi Pogorzelska, pomysłodawczyni listu.

28-letni Przemek Nerka, który uczy w szkole od trzech lat, rozesłał już ponad tysiąc e-maili z listem do forumowiczów i znajomych.

Dlaczego to robi? - Nauczyciele to z reguły spokojne i cierpliwe osoby, ale wobec obecnych poczynań władzy już nie da się pozostać obojętnym - wyjaśnia. - Uznałem, że nie mogę siedzieć cicho, że także powinien zabrać głos, skoro minister miesza z błotem osoby cieszące się ogromnym szacunkiem i poważaniem wśród społeczeństwa, jak np. Jacek Kuroń.

Autorzy listu mają nadzieję, że wywoła on powstanie oddolnego ruchu, który wymusi na MEN poszanowanie takich wartości, jak: tolerancja, wolność sumienia, swoboda wypowiadania poglądów.

- Wierzymy, że nasza inicjatywa doprowadzi do zmiany lansowanej obecnie przez ministerstwo szkodliwej polityki edukacyjnej - podkreśla Pogorzelska.

Nauczyciele m.in. piszą w liście, że działania MEN pod kierownictwem Romana Giertycha tworzą klimat, w którym promuje się w szkołach "jedynie słuszne" poglądy oparte na pseudonaukowych teoriach, populistycznych opiniach i krzywdzących stereotypach. Że zabrania się prezentowania odmiennego punktu widzenia, czego przykładem choćby zakaz wstępu do szkół niektórych organizacji - pacyfistycznych, ekologicznych, wolnościowych, praw człowieka itp., choć działają legalnie i nie głoszą treści sprzecznych z Konstytucją RP.

"Sprzeciwiamy się retoryce nienawiści i pogardy wobec odmienności, której nie sposób zakwalifikować inaczej jak agresję słowną - niedopuszczalną zwłaszcza u tych, których zadaniem jest edukacja" - zaznaczyli autorzy listu.

Ich zdaniem ze szkoły, którą próbuje kształtować obecna ekipa, wyjdzie w świat uczeń pełen uprzedzeń wobec inności, bojący się wyrażania własnych poglądów, idący pokornie i bezrefleksyjnie za głosem większości. "Nie tak rozumiemy misję szkoły w Europie, na początku XXI wieku" - kończą nauczyciele.



Adres strony, na której znajduje się list: www.protestnauczycieli.pl.

Beata Łabutin
Gazeta Wyborcza
26-06-2007