wtorek, 3 lipca 2007

PO szykuje wniosek o odwołanie szefowej MSZ

Platforma Obywatelska chce dymisji minister spraw zagranicznych Anny Fotygi. Prawdopodobnie już w środę wniosek o wotum nieufności wobec szefowej polskiej dyplomacji trafi do marszałka Sejmu - poinformował wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak.


Platforma obwinia Fotygę przede wszystkim za "szum informacyjny" wokół czerwcowego szczytu UE w Brukseli. "To co +sprzedawano+ jako wielki polski sukces, może okazać się wielką porażką" - mówił Dolniak, nawiązując do różnych interpretacji tzw. kompromisu z Joaniny, pozwalającego odłożyć w czasie głosowanie nad decyzją, na którą nie zgadza się kilka krajów członkowskich.

Fotyga krytykowana też w PiS



Dolniak podkreślił, że Fotyga krytykowana jest też przez polityków z obozu rządzącego. Szef sejmowej komisji spraw zagranicznych Paweł Zalewski (PiS), pytany we wtorek w radiu TOK FM o ustalenia czerwcowego szczytu UE, ponieważ pojawia się w tej sprawie coraz więcej pytań odparł, że "komisja spraw zagranicznych usiłowała w ubiegłym tygodniu dojść do odpowiedzi na nie". "I muszę przyznać, że zamiast uzyskać jednoznaczne potwierdzenia minister SZ Anny Fotygi, mamy coraz więcej pytań" - powiedział.

"Działalność minister Fotygi to ciąg politycznych pomyłek"

Dolniak zaznaczył też, że według PO, jeszcze przed brukselskim szczytem Fotyga zasługiwała na wotum nieufności za "całokształt" jej działalności, ale Platforma nie chciała składać takiego wniosku dla dobra negocjacji unijnych.

"Teraz czara się przelała. Działalność minister Fotygi to ciąg politycznych pomyłek, waśni i kłótni, problematyczna dyplomacja w stosunkach z Rosją, pogorszenie relacji z Niemcami" - wyliczał.

Zdrojewski: Do dziś Polska nie ma ambasadora w stolicy przewodniczącej w tym półroczu w UE

Szef klubu parlamentarnego PO Bogdan Zdrojewski powiedział, że szefowa polskiej dyplomacji jest odpowiedzialna między innymi za pogarszanie wizerunku naszego kraju w Europie i na świecie oraz złe stosunki najbliższymi sąsiadami - głównie Rosją i Niemcami. Kolejnym grzechem minister Fotygi jest - zdaniem Platformy Obywatelskiej - brak polityki kadrowej w MSZ. Bogdan Zdrojewski wyjaśnił, że chodzi o nieobsadzenie przez długi czas polskich placówek dyplomatycznych. Do dziś - przypomniał - Polska nie ma ambasadora w stolicy przewodniczącej w tym półroczu Unii Europejskiej Portugalii, Lizbonie.



Zgodnie z konstytucją, Sejm wyraża wotum nieufności ministrowi większością głosów ustawowej liczby posłów (minimum 231).

us, PAP, IAR
Gazeta.pl
03-07-2007

Ks. Jankowski o kelnerkach, które zatrudni: Brzydkie nie mają szans

Chciałbym wspomóc biednych, przede wszystkim domy dziecka, nieść pomoc dla moich podopiecznych - tak ksiądz prałat Henryk Jankowski tłumaczy chęć otworzenia przez Instytut jego imienia sieci klubo-kawiarni. Duchowny zastrzegł, że kobiety chcące pracować w kawiarniach muszą być ładne. - Brzydkie nie mają szans - podkreślił prałat.


"Cele są różne, bo chciałbym wspomóc biednych i przede wszystkim domy dziecka. Siostry prowadzą dom dziecka w Warszawie i uważam, że trzeba im pomóc finansowo. To ma przynieść ogromną pomoc dla moich podopiecznych" - tak w "Kropce nad i" w TVN24 prałat skomentował we wtorek pomysł otworzenia klubo-kawiarni.

"Wszystko co się robi, zbliża do Boga" - argumentował prałat. "Będę się starał pomagać ludziom potrzebującym. To będzie mała pomoc, ale zawsze pomoc" - podkreślił.

"Koledzy-księża niech się wezmą do roboty" - tak odparł na pytanie o ewentualną krytykę jego działań ze strony innych duchownych.

We wtorek w prasie pojawiły się informacje, że w 16 największych polskich miastach powstanie sieć klubo-kawiarni prowadzonych przez Instytut, w których będzie można napić się wina z butelek z wizerunkiem księdza prałata i być obsłużonym przez piękne kelnerki legitymujące się zaświadczeniem od swojego proboszcza.

"Kobiety chcące pracować w kawiarniach muszą być ładne"

Duchowny potwierdził te doniesienia. Zapowiedział, że oprócz konsumpcji alkoholu w klubo-kawiarniach, które chce otworzyć, będzie można poczytać prasę i książki. Klientów będą obsługiwały kelnerki w strojach związanych z regionem, w którym znajduje się dany lokal. "Np. w Gdańsku będą Kaszubki, nie będzie chałtury" - obiecuje ksiądz prałat. Jednocześnie duchowny zastrzega, że chcące pracować w kawiarniach kobiety muszą być ładne. "Brzydkie nie mają szans" - dodał prałat.

W klubo-kawiarniach sprzedawane będą także kosmetyki opatrzone inicjałami księdza Jankowskiego. "To jest troszeczkę przesada, ale też akceptuję. Trzeba patrzeć na zapotrzebowanie ludzi" - komentuje tą inicjatywę gdański duchowny.

Gadżety z ks. Jankowskim

Inne gadżety, związane z kapelanem "Solidarności", które mają być dostępne w klubo-kawiarniach, to T-shirty z wizerunkiem księdza prałata i piwo z wizerunkiem Benedykta XVI. "To produkują w Niemczech, będę to musiał ściągnąć z Niemiec" - wyjaśnił ksiądz Jankowski.

Ksiądz Jankowski potwierdził też chęć nakłonienia Mela Gibsona do wyprodukowania filmu biograficznego na temat jego osoby. Zaznaczył, że aktor i reżyser "jest bardzo wierzący. - Ja bym chciał być taki wierzący jak pan Gibson" - dodał.

Ksiądz Jankowski zapowiedział, że przygotowywany film ma być dokumentem o jego życiu i z nim w roli głównej. "Dlaczego ktoś ma grać ks. Jankowskiego i źle zagra, jak mogę ja sam to zrobić" - tłumaczył.

us, PAP
Gazeta.pl
03-07-2007

Minister Kultury blokuje listę lektur Giertycha

Minister kultury robi co może, by zablokować Romana Giertycha. Wczoraj się tylko kłócili, ale dziś, gdy szef edukacji - mimo sprzeciwu resortu kultury - ogłosił nową listę lektur, Kazimierz Michał Ujazdowski wystąpił do Rządowego Centrum Legislacji, by wstrzymało publikację rozporządzenia ministra edukacji. Problem w tym, że nowy kanon lektur zaakceptował już sam premier.


Minister Ujazdowski chce wstrzymać publikację do czasu "omówienia rozbieżności". Ale jeśli ma małą siłę przebicia i centrum legislacji rozporządzenie Giertycha jednak opublikuje, uczniowie nie będą już musieli czytać w szkole Witolda Gombrowicza i Bruno Schulza. A jak usłyszą tytuły "Solaris" i "Cyberiada" to nie będą musieli wiedzieć, że ich autorem jest Stanisław Lem. Minister edukacji Roman Giertych skreślił tych pisarzy z listy lektur szkolnych. Obowiązkowo będą czytani Henryk Sienkiewicz, Jan Paweł II i Jan Dobraczyński.

Z listy wypadły także fragmenty "Szewców" Witkacego, czy "Procesu" Kafki, a także w całości lektura Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata". Te pozycje znalazły się jedynie na liście lektur w zakresie rozszerzonym szkół ponadgimnazjalnych. Nie będzie też Jana Lechonia.

A co znalazło się w spisie lektur? Fragmenty "Cierpień młodego Wertera" Goethego i "Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego. Uczniowie przeczytają aż cztery powieści Sienkiewicza - "W pustyni i w puszczy", "Krzyżaków", "Potop" i Quo Vadis". Obowiązkowa ma też być biografia Karola Wojtyły "Wujek Karol. Kapłańskie lata Papieża".

Natomiast uczniowie szkół ponadgimnazjalnych mają poznać "Pamięć i tożsamość" napisaną już przez samego Jana Pawła II i dzieło arcybiskupa Kazimierza Majdańskiego "Będziecie Moimi świadkami..." o historii księży, przebywających w obozie koncentracyjnym w Dachau.

Na listę lektur trafił też "Cesarz" Ryszarda Kapuścińskiego" i "Listy Nikodema" Jana Dobraczyńskiego. W spisie znalazły się ponadto "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego i "Lord Jim" Conrada, choć do tych dzieł minister Giertych podchodził wcześniej sceptycznie.

Wicepremier Giertych ustalił listę, nie licząc się z protestami nauczycieli i ministerstwa kultury. Nawet potomkowie Sienkiewicza nie chcieli umieszczenia na liście powieści ich przodka kosztem Gombrowicza, który jest jednym z najczęściej tłumaczonych na inne języki polskich pisarzy.

"Wydaje mi się, że wypracowaliśmy dobry kompromis" - powiedział dziś minister. Ale nie wytłumaczył z kim ten kompromis zawarł, skoro protestowało tyle środowisk.

Nowy spis będzie obowiązywał uczniów rozpoczynających naukę w pierwszych i czwartych klasach szkół podstawowych, w pierwszych klasach gimnazjów i liceów. Pozostałych uczniów będzie obowiązywać stara lista.

Andrzej Geller
Dziennik.pl
03-07-2007

PO: Giertych przynosi hańbę polskiej szkole

Platforma Obywatelska po raz kolejny skrytykowała ministra edukacji Romana Giertycha, tym razem za nowy kanon lektur szkolnych, w którym zabrakło m.in. Witolda Gombrowicza. Ministrowi dostało się też za wyniki tegorocznych matur, które - zdaniem PO - pokazują, że pomysły Giertycha demotywują uczniów.


"Mamy ministra, który przynosi wstyd pięknej tradycji polskiej edukacji, przynosi hańbę polskiej szkole, nie rozumie na czym polega istota nauczania i dobro kultury narodowej" - ocenił podczas wtorkowej konferencji prasowej poseł PO Rafał Grupiński, polonista z 21-letnim stażem w oświacie, historyk kultury.

PO stara się dobrze reprezentować tych, których obecnie rządzący nazywają >>wykształciuchami<<, będzie cały czas w sporze z ministrem edukacji, dopóki będzie zarządzał polską szkołą - zadeklarował.

Grupiński ocenił, że pomysły edukacyjne Giertycha: "amnestie maturalne, psucie kanonu lektur, próby wprowadzenia do szkół sprzedaży podręczników, czyli w istocie korupcji do oświaty, mundurki" - czynią go jednym z najgorszych ministrów III i IV RP.

"Normalnie ministrowie płacą za swoje grzechy, jeśli szkodzą państwu, przed Trybunałem Stanu. Minister Giertych powinien stanąć przed Trybunałem Głupoty" - mówił Grupiński.

W jego ocenie, jedną z największych bolączek polskiej szkoły jest brak kontaktu z najnowszą literaturą współczesną. "Na szczęście minister Giertych wycofał się z niektórych swoich decyzji, choć myślę, że nie śpi po nocach z powodu Witkacego, Conrada, Kafki czy Herlinga-Grudzińskiego (którzy zostają w kanonie lektur)" - mówił.

Szef klubu PO Bogdan Zdrojewski ocenił z kolei, że ostatnie wyniki matur pokazują, iż pomysły Giertycha doprowadzają do "demotywacji i osłabienia woli kształcenia". "Chcemy podkreślić, że tego typu działalność powinna być przedmiotem specjalnego publicznego oskarżenia" - oświadczył.

Giertych podpisał we wtorek rozporządzenie wprowadzające nowy kanon lektur szkolnych. Znalazły się w nim m.in. fragmenty "Cierpień młodego Wertera" Johanna W. Goethego i "Innego świata" Gustwa Herlinga-Grudzińskiego. Uczniowie przeczytają też cztery powieści Henryka Sienkiewicza.

Rozporządzenie wejdzie w życie 1 września, ale lektury według zawartego w nim wykazu będą na razie omawiać tylko uczniowie w klasach pierwszych i czwartych szkół podstawowych, w klasach pierwszych gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, czyli w pierwszych klasach trzyletnich etapów edukacyjnych. W pozostałych klasach lektury będą omawiane według dotychczasowego wykazu, do zakończenia etapu edukacyjnego.

cheko, PAP
Gazeta.pl
03-07-2007

Wciskanie mundurka

MEN wyda na promocję szkolnych mundurków ponad 650 tys. zł. To prawie tyle samo, ile minister Roman Giertych chce przeznaczyć na podręczniki dla ubogich uczniów


Jestem w szoku. Po co wydawać te pieniądze? Przecież mundurki już są obowiązkowe! - mówi Krystyna Szumilas (PO), przewodnicząca sejmowej komisji edukacji.

Parlament zdecydował, że mundurki są obowiązkowe w szkołach podstawowych i gimnazjach. Roman Giertych, szef Ligi i minister edukacji, walczył o nie jak lew. Bo łatwiej będzie zauważyć w szkole "obcego", zatrą się różnice między bogatymi a biednymi.

Teraz minister Giertych nie kryje, że dla niego ważniejsze jest to, iż mundurek jest symbolem zmian, jakie LPR wprowadza w szkołach. W poniedziałkowym wywiadzie dla prawicowego "Naszego Dziennika" zapowiedział, że będzie dążył do tego, by także licealiści ubrali mundurki.

Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło właśnie przetarg na kampanię "Promocja stroju jednolitego", czyli mundurków. Mają być billboardy: w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców oraz na stacjach warszawskiego metra - w sumie 900, a w miastach mniejszych - 300. I wszystko razy dwa, bo treść rozklejanego plakatu ma się zmienić po dwóch tygodniach. Potem jeszcze pomiar "rezultatów i ogólnych efektów realizowanej kampanii". Koszt: 656 tys. zł. Wygra firma, która zaproponuje najniższą stawkę. Czas realizacji: do 9 września 2007 r. Wszystko odbywa się pod hasłem: "Bezpieczna i dobra polska szkoła".

Mundurki już kosztują. Ponad 50 mln zł MEN zaplanowało wydać na dofinansowanie mundurków dla ubogich uczniów (kryterium: 351 zł dochodu na głowę w rodzinie). Tydzień temu w Łodzi MEN zorganizował też galę stroju szkolnego. Bynajmniej nie za pieniądze producentów, tylko Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli (nieoficjalnie wiemy, że impreza kosztowała 70 tys. zł).

Po co MEN chce wydawać pieniądze na kampanię zachęcającą do noszenia mundurków, choć każda szkoła miała obowiązek wpisania jednolitego stroju do swojego statutu do końca czerwca. Mundurki już dawno są wybrane, wszyscy rodzice o tym wiedzą.

Marek Kawa (LPR) z komisji edukacji: - Chodzi o przekaz zachęcający do akceptacji szkolnych mundurków. Bo na razie media straszą, że min. Giertych wprowadza uniformizację, że to urawniłowka. Do tego redukuje się ideę naprawy polskiej oświaty. A mundurki mogą skutkować lepszym zachowaniem uczniów. Nie trzeba skąpić na to grosza.

Tyle samo pieniędzy co na billboardy - czyli ok. 700 tys. zł - MEN przeznacza na dofinansowanie zakupu podręczników dla ubogich uczniów. - Zamiast wydawać na niepotrzebną kampanię, lepiej już wydać te pieniądze na kolejne podręczniki - mówi Szumilas (PO).

- Ministerstwa mogą finansować informacyjne lub społeczne kampanie reklamowe - mówi Jakub Lutyk, rzecznik prasowy Ministerstwa Finansów. Jako przykład rzecznik podaje informowanie o warunkach wykupu obligacji albo kampanię Ministerstwa Rolnictwa o możliwości sięgnięcia po fundusze unijne.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
03-07-2007

PiS boi się solidarności?

Rząd nie chce podpisać unijnej Karty Praw Podstawowych, bo ta podnosi standardy prawa pracy - mówi marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Od Karty dystansuje się także Rzecznik Praw Obywatelskich


Jeden z europosłów koalicji powiedział "Gazecie", że wątpliwości rządu budzą zawarte w w Karcie Praw Podstawowych w rozdziale "Solidarność" gwarancje socjalne, związkowe i dotyczące prawa pracy.

Wczoraj publicznie mówił o tym w audycji "Gość Radia ZET" marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Jego zdaniem Karta wymusi podniesienie płac i polepszenie warunków pracy, a to sprawi, że Polska nie będzie już atrakcyjna dla unijnych inwestorów.

- Teraz inwestycje unijne są przesuwane do Polski dlatego, że praca jest tańsza. Jeżeli koszt pracy będzie porównywalny do tego w Unii czy równy mu, to per saldo na tym stracimy. Ja myślę, że o to chodzi. Pan prezydent jest przecież specjalistą od prawa pracy - mówił Borusewicz.

Rząd Jarosława Kaczyńskiego zastrzegł w dokumencie przyjętym na szczycie w Brukseli, że może przyłączyć się do tzw. protokołu brytyjskiego. W. Brytania wynegocjowała, że żadne roszczenia wobec niej nie mogą być dochodzone przed jej sądami i sądami unijnymi w oparciu o zapisy Karty Praw Podstawowych. Głównie chodzi o prawa związkowe i prawa do strajku zapisane w rozdziale "Solidarność".

Czy polski rząd chce się wyłączyć z tego samego powodu? Premier Jarosław Kaczyński i minister spraw zagranicznych Anna Fotyga sugerują, że chodzi im tylko o sprawy moralności publicznej. Ale te zastrzegliśmy już sobie, przystępując do Unii. W dodatku Unia z zasady nie ingeruje w te dziedziny, pozostawiając je w gestii państw członkowskich.

"Solidarność" chce Karty

W tej chwili polskie prawo chroni pracowników nie gorzej niż unijne - uważa sędzia Teresa Romer specjalizująca się m.in. w europejskim prawie pracy.

Ale odstajemy w innej dziedzinie. - Nie mamy ogólnej ustawy zakazującej dyskryminacji we wszystkich sferach życia - mówi sędzia Romer. - Nie wdrożyliśmy wielu unijnych dyrektyw antydyskryminacyjnych, m.in. w dostępie do towarów i usług. Nie mamy też centralnego organu, który zajmowałby się przeciwdziałaniem dyskryminacji. Karta zakazuje dyskryminacji np. ze względu na obywatelstwo, narodowość, język, wyznanie, orientację seksualną. Jednak z tego powodu podpisanie Karty w niczym nam "nie grozi", bo ogólny zakaz dyskryminacji ze względu na jakąkolwiek cechę i tak zapisany jest wprost w naszej konstytucji - podkreśla sędzia.

Prof. Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, uważa, że polskie manewry w sprawie Karty mogą rząd skompromitować.

- Zastrzeżenie rządu jest pozbawione znaczenia prawnego - twierdzi. - W. Brytania swoje zastrzeżenie wynegocjowała. Polska nie. Może to więc oznaczać co najwyżej, że zrywamy zawarte już porozumienie i otwieramy nowe negocjacje. To narazi nas na opinię partnera nieodpowiedzialnego i niegodnego zaufania. I choćby już z tego tylko powodu jest szkodliwe.

Konferencja międzyrządowa, która ma opracować tekst traktatu reformującego Unię (z odwołaniem do Karty), rozpocznie się przed końcem lipca.

NSZZ "Solidarność" wystąpił już do rządu o wyjaśnienie powodów zastrzeżenia Karty i ponowił apel, by Kartę przyjąć w całości.

RPO w rozkroku

Głos zabrał też w ubiegły piątek rzecznik praw obywatelskich. Ale nie oponuje przeciw wyłączeniu spod Karty, jedynie oferuje swoje usługi w jej "analizowaniu".

"Tego rodzaju analizie Karty powinna towarzyszyć dyskusja nad jej postanowieniami oraz wynikającymi z jej przyjęcia konsekwencjami. Rzecznik Praw Obywatelskich - jako konstytucyjny organ stojący na straży praw i wolności - będzie podejmował starania, by decyzja o ewentualnym przyjęciu Karty przez Rząd Rzeczypospolitej została podjęta po przeprowadzeniu tego rodzaju analizy i dyskusji, która zresztą została już zainicjowana".





Ewa Siedlecka

Komentarz

Wydaje się, że dla rzecznika praw obywatelskich Karta jest raczej kłopotem niż pomocą w skutecznej obronie naszych praw. To zdumiewające, zważywszy na to, że obrona tych praw jest jego konstytucyjnym obowiązkiem.

Karta daje gwarancję, że poziom ochrony naszych praw będzie rósł razem z podnoszeniem się unijnych standardów. Oczywiście im więcej gwarancji dla nas, tym więcej obowiązków dla władzy. I tu może być źródło rezerwy do Karty dr. Janusza Kochanowskiego - zwolennika silnego państwa.

Silne państwo to przede wszystkim silna władza. A - jak wiadomo - prawa i wolności obywateli siłę władzy ograniczają. Rzecznik stanął więc w rozkroku.

Tym bardziej karkołomnym, że temat stał się delikatny politycznie. Bo rząd, który szedł do wyborów pod hasłem solidarności społecznej, najbardziej niepokoi rozdział Karty zatytułowany "Solidarność".

Rozkrok rzecznika ma też aspekt komiczny. Otóż od początku swojej kadencji za swoje sztandarowe zadanie uznał pomoc Polakom pracującym za granicą (o czym obywateli informuje nieodmiennie nagłówek jego strony internetowej).

Jeśli nie przystąpimy do Karty, to najlepszym sposobem na poprawienie sobie warunków pracy przez Polaków będzie zatrudnienie się za granicą.

A wtedy rzecznik pomoże.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
03-07-2007

Giertycha wychowanie do posłuszeństwa

Minister edukacji Roman Giertych wyłożył wczoraj w "Naszym Dzienniku" swoje credo. Uczniowie "powinni się szczegółowo dowiedzieć, na czym polega zabijanie dzieci nienarodzonych", i po to zmieni program biologii i wychowania do życia w rodzinie. Z lektur wypadnie ostatecznie Gombrowicz, bo minister nie chce książek bez "pozytywnego podejścia do wychowania". Zmienią się podręczniki do historii, bo niektóre są "tragiczne, np. gdy porównuje się chrzest Polski z wejściem Polski do UE". Mundurki są ważne dla ministra, bo "strój jednolity jest symbolem tych zmian, które w szkołach wprowadzimy". A "jeśli przebudujemy szkołę, za 20 lat będziemy mieli przebudowane społeczeństwo" - wieści Giertych.



Aleksandra Pezda: Minister Giertych twierdzi, że dziś polska szkoła "podchodzi do młodego człowieka bez wymagań", co jest "przyczyną rozpasania, wzrostu agresji, totalnego rozwydrzenia" itd.

Irena Dzierzgowska, b. wiceminister edukacji narodowej: Minister Giertych postrzega świat w czarno-białych kolorach. Sądzi, że człowiek jest z natury zły i nie wolno dać mu wolności, bo ją źle wykorzysta. Na nieszczęście pewnie też nie przeczytał żadnej porządnej książki o wychowaniu. Nie wie więc, że w pedagogice karci się zarówno postawę skrajnie permisywną - czyli "rób dziecko, co chcesz", jak i tę przeciwną - autorytarną.

Nie istnieje jedna "polska szkoła". Wśród 33 tys. placówek są takie, które stawiają na dyscyplinę, i te liberalne. To zależy od dyrektora, nauczycieli i środowiska.

Giertych chce "formowania całego pokolenia w duchu podstawowych kanonów klasycznego wychowania" i cnót takich jak: "prawdomówność, czystość, odpowiedzialność, pracowitość, uczciwość, rzetelność, odwaga, męstwo i patriotyzm".

- W tym ministerialnym rejestrze brakuje wolności, twórczości, niezależności i samodzielności. Czyli cnót potrzebnych dzisiaj młodemu człowiekowi, który musi rozwiązywać problemy współczesnego świata. Ale nawet kanonu Giertycha uczniowie nie będą w stanie realizować. Bo odpowiedzialność wymaga wolności, której uczniowie mieć nie będą, bo mamy ich krótko trzymać. W praktyce minister wdraża tylko jedną cnotę: posłuszeństwo.

Giertych zapowiada: "Wystarczy rozporządzenie, trzeba dopisać po jednej sekwencji do podstaw programowych". Strachy na Lachy czy rzeczywiście pozmienia programy nauczania historii, biologii, języka polskiego?

- Tego wszystkiego nie można lekceważyć. Bo programy szkolne minister może łatwo zmienić - ostateczny kształt rozporządzenia zależy wyłącznie od niego. Straszy też jego język: owo "formowanie" całego pokolenia, wynoszenie się ponad całą Europę, że to my ich nauczymy, jak powinien świat wyglądać. To, co powiedział o mundurkach, przypomina rewolucję chińską: chodzi tylko o podporządkowanie sobie całego społeczeństwa. I wreszcie ten koszmarny pomysł z nauczaniem o aborcji. Minister odkrył karty: chodzi mu o wychowanie oparte na strachu.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
03-07-2007

Giertych skreślił Gombrowicza. Ujazdowski jeszcze walczy. Premier Kaczyński mówi pas.

Nowy projekt kanonu lektur szkolnych pojawił się wczoraj na stronie internetowej MEN. Wrócili: Witkacy, Goethe, Kafka, Conrad, Dostojewski, Herling-Grudziński, o których walczyła "Gazeta" na czele frontu wykształciuchów. Tylko nie ma Gombrowicza.





Nieoficjalnie w ministerstwie mówią, że próbowali dopisać "Ferdydurke" nawet podstępem (w wykazie pisarzy emigracyjnych do wyboru), ale minister edukacji Roman Giertych był czujny: - Zmieniamy lektury, żeby zniknęły książki, które nie pokazują pozytywnego podejścia do wychowania - powiedział "Naszemu Dziennikowi".

- Kanon musi zawierać to, co ważne i wartościowe literacko. A Gombrowicz nie jest pisarzem "przeciw wartościom" czy "przeciw patriotyzmowi". Teksty Gombrowicza nie są ani antywychowawcze, ani destrukcyjne. To raczej dyskusja z polskością po to, by ją wzmocnić - protestuje Tomasz Merta, wiceminister kultury.

Oburzony minister kultury Kazimierz M. Ujazdowski wydał specjalne oświadczenie: "Kanon lektur musi być wolny od wszelkich prób ideologizacji".

Giertych zapowiadał, że projekt podpisze w poniedziałek, ale do wieczora tego nie zrobił.

Merta: - Jeśli minister podpisze, to złamie procedury. Powinien ostateczną wersję uzgodnić na posiedzeniu rządu.

Co może zrobić teraz minister kultury? - Ostatecznie takie spory rozstrzyga premier - mówi Merta.

Ale Jarosław Kaczyński już z Gombrowicza zrezygnował. Jan Dziedziczak, rzecznik rządu powiedział "Gazecie": - Za oświatę odpowiada minister Giertych. Nie udało się z Gombrowiczem, trudno. Ale udało się z innymi pisarzami!

A jeszcze trzy tygodnie temu premier mówił: - Nie wyobrażam sobie szkoły bez Gombrowicza.

• W „Ferdydurke” jest słynna scena pojedynku: szkolni koledzy Miętus i Syfon walczą na miny. U Gombrowicza wygrywają miny nobliwe i uładzone nad karykaturalnymi ohydami.

• W telefonicznym sondażu PBS DGA dla „Gazety" 45 proc. badanych uznało wczoraj, że min. Giertych pogorszy polską szkołę, a 35 proc. - że jego działania szkoły nie zmienią. Tylko 16 proc. jest zdania, że Giertych szkołę poprawi.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
03-07-2007

"Rz": Miliony na informatyzację niewykorzystane

PRZEGLĄD PRASY: Publiczna administracja nie umie wykorzystać unijnych pieniędzy przeznaczonych na informatyzację. Dotyczy to zarówno niewielkich urzędów gminnych, jak i ministerstw - pisze "Rzeczpospolita".


Chociaż z Internetu korzysta prawie 14 mln Polaków i praktycznie wszystkie firmy, to nadal nie ma możliwości, by za pomocą sieci cokolwiek od początku do końca załatwić w urzędach. Administracja chętniej wydaje pieniądze na transport czy ekologię niż na infrastrukturę informatyczną. Na ten cel wykorzystana została zaledwie jedna czwarta przeznaczonych na to unijnych funduszy z lat 2004 -2006 - podkreśla "Rz".

Użytkowników Internetu w Polsce wprawdzie przybywa, ale dzieje się tak głównie w większych miastach. W mniejszych i na wsi panuje internetowa posucha - tylko 22 proc. ich mieszkańców ma dostęp do globalnej sieci.

Niewiele jest spraw, które można załatwić, nie wychodząc z domu. Dlatego najrzadziej w Unii kontaktujemy się z urzędami przez Internet -robi to zaledwie sześciu na 100 Polaków. Od Norwegów, którzy przez sieć załatwiają 57 proc. urzędowych spraw, dzieli nas przepaść.

Szansą na zmianę tego stanu jest ponad 5 mld zł unijnych pieniędzy, z których samorządy będą mogły skorzystać do 2013 r. Ale już widać, że nie radzą sobie z informatyzacją. Ponad 70 proc. projektów IT jest opóźnionych. Większość pieniędzy trafia do urzędów marszałkowskich, a nie do gmin, gdzie są najbardziej potrzebne.

Przykład idzie z góry. Lokalna administracja ma z informatyzacją taki sam problem jak centralna. W tym roku miało być uruchomionych 16 rządowych projektów, a dotychczas rozstrzygnięto zaledwie dwa przetargi. Brakuje jednego odpowiedzialnego urzędu. Od czasu, gdy dwa miesiące temu Ludwik Dorn został marszałkiem Sejmu, stanowisko szefa komitetu RM do spraw informatyzacji jest nieobsadzone.

kar, PAP
Gazeta.pl
03-07-2007

Telewizja cenzuruje swój własny program

Małgorzata Raczyńska, dyrektor TVP 1, wstrzymała materiał o biurze podróży Neckermann w programie "Na celowniku". Reporterzy i producenci dokumentu, który stawia pod znakiem zapytania rzetelność biura, są oburzeni - pisze DZIENNIK.

"Nawet nie widziała tego filmu, a zdjęła go. Jest sezon urlopowy, zapewne wielu Polaków wykupiło wycieczki w Neckermannie, mają prawo dowiedzieć się, jakie niespodzianki ich czekają" - mówią twórcy.

Jak dowiedział się DZIENNIK, Raczyńska podjęła decyzję o nieemitowaniu programu po tym, jak na jej biurko trafił list od szefów biura. Żądali oni wycofania emisji dokumentu, zarzucając jego twórcom jednostronność i grożąc oddaniem sprawy do sądu.

"Łukasz Bajbak, który realizował cały reportaż, był agresywny i arogancki w stosunku do naszych pracowników" - tłumaczy Krzysztof Piątek, prezes Neckermann Polska. "Poza tym według nas tym programem jego producentka Joanna Wąsowska-Klimek chciała załatwić własne interesy, bo wykupiła u nas wycieczkę i w ostatniej chwili, tuż przed wylotem zorientowała się, że warunki jej się nie podobają. Uważam, że załatwianie prywaty przy takiej okazji jest nie fair".

Joanna Wąsowska-Klimek, autorka cyklu "Na celowniku", nie ukrywa, że zawarła umowę z Neckermannem, ale nie jest jedyną, której ta sprawa dotyczy. "Nie uprawiam prywaty, dziennikarz ma obowiązek poinformować o nierzetelności biura. W materiale jest opisywana sprawa moja, ale i innego bohatera, który znalazł się w podobnej sytuacji" - opowiada producentka.

"Chodzi o zapis w umowie, którą klienci zawierają z Neckermannem. Jest tam fragment po niemiecku, który dotyczy powrotu z wycieczki. Zgodnie z nim, jeżeli ktoś ma opłacony pobyt do piątku, wraca w sobotę nad ranem. Oznacza to, że musi opuścić hotelowy pokój najpóźniej do godziny 12 i np. do 3 w nocy, na którą zaplanowano wylot, jest w hotelu nieproszonym gościem. Ewentualnie może przedłużyć dobę hotelową, ale musi to zrobić na własny koszt" - tłumaczy.

Narzekających na usługi Neckermanna nie trudno znaleźć w sieci. W serwisie informacyjnym branży turystycznej od skarg na Neckermanna gęsto. "Brak profesjonalizmu i solidności" - pisze jedna z klientek. "Właśnie wróciliśmy z wycieczki na Kretę. Zupełnie przypadkowo dowiedzieliśmy się, że w piątek o godzinie 11 musimy opuścić hotel, a samolot mamy dopiero następnego dnia o 6.30 rano. Na nasze pytanie, czy mamy z dzieckiem (5 lat) iść na plażę, rezydentka bezczelnie odpowiedziała: tak. Nikt nas nie uprzedził, że będzie taka sytuacja. W efekcie byliśmy zmuszeni dopłacić 60 euro, żeby zostać do rana w pokoju".

Podobne rozczarowanie przeżyła Joanna Wąsowska-Klimek i, jak twierdzi, dla dobra innych ofiar Neckermanna zdecydowała się zrealizować film. Reporter "Na celowniku" pojechał do biura podróży, by spotkać się z rzeczniczką firmy Magdaleną Plutecką-Dydoń. Przypadkiem spotkał tam człowieka, który składał reklamację w tej samej sprawie. "Pracownicy biura nie chcieli pozwolić nam z nim porozmawiać, grozili policją" - mówi Łukasz Bajbak.

Decyzja o zdjęciu reportażu wywołała w telewizji wiele kontrowersji. "Teraz w sezonie urlopowym program mógłby być ostrzeżeniem dla tych, którzy wybierają się na wyjazd z Neckermannem" - twierdzi Wąsowska. "Program był kolaudowany przez prawnika i mojego bezpośredniego szefa Mariusza Pilisa. Nie mieli żadnych zastrzeżeń. Dyrektor TVP 1 podjęła swoją decyzję, choć nie widziała reportażu".

"Pismo od Neckermanna przyszło na trzy godziny przed emisją. Był czas na zwołanie kolegium" - mówi Mariusz Pilis, producent "Na celowniku", który odpowiada za dział reportażu w redakcji publicystyki TVP 1. "W tym materiale nie było żadnych uchybień. Nie rozumiem decyzji o przesunięciu tego w czasie. Telewizja nie powinna działać w ten sposób" - dodaje Pilis.

Małgorzata Raczyńska nie chciała rozmawiać z DZIENNIKIEM. Za pośrednictwem rzecznika TVP Anety Wrony powiedziała, że nie podjęła decyzji o zdjęciu programu, ale o jego wstrzymaniu do czasu zapoznania się ze wszystkimi okolicznościami. W sprawę ma zostać także wprowadzony Andrzej Urbański. "Mamy nadzieję, że prezes ją wyjaśni. Nie pozwolimy, żeby nas ktoś zastraszał czy cenzurował" - mówi Wąsowska-Klimek.

Na pytanie, czy sprawa trafi do sądu, jeśli TVP wyemituje program, Krzysztof Piątek z Neckermanna odpowiada: "Nie widzieliśmy tego filmu, ale z samych zajawek wynika, że jest on przepełniony agresją i nie uwzględnia się w nim naszego stanowiska. Sądzę, że nie spotkamy się w sądzie, bo telewizja go nie wyemituje".

Izabela Marczak, Anna Nalewajk
Dziennik.pl
02-07-2007

Prałat Jankowski: Nawet zatańczę i zaśpiewam

Ksiądz Henryk Jankowski ma wiele pomysłów. Chciałby na przykład, by jego instytut otworzył sieć kawiarni. Nie boi się swoim wizerunkiem firmować linii perfum. I jak zdradza w rozmowie z DZIENNIKIEM, namawia gwiazdę kina Mela Gibsona, by nakręcił o nim film.



Szef instytutu, prezes Olchowik, planuje przeprowadzić casting na kelnerki, które będą pracować w kawiarniach instytutu imienia księdza prałata. Czy to dobry pomysł?
Ks. Henryk Jankowski:
Jakoś trzeba to zrobić, a to bardzo popularna metoda.

Czy ksiądz prałat będzie w jury oceniającym kwalifikacje?
Osobiście nie mam nic przeciwko, ale nie będę dawał satysfakcji ewentualnym krytykom tej sytuacji.

Jakie predyspozycje musi posiadać przyszła kandydatka na kelnerkę?
W środku muszą być poukładane, uczciwe, powinny też mieć opinię od proboszcza.

A wygląd?
Wszystko musi być na najwyższym poziomie, żeby prezes instytutu nie musiał się wstydzić.

Czyli te piękne kobiety mają przyciągać do kawiarni i pana instytutu?
Jak będą trochę przyciągać, to dobrze (śmiech). Jednak okaże się, czy ta metoda się sprawdzi. Najwyżej będzie na Olchowika...

Koszulka, ręcznik, wizytownik, krawat, a nawet perfumy z wizerunkiem prałata. Czy ta komercjalizacja księdza wizerunku nie jest przesadą?
To bardzo dobry pomysł! Długo nie trzeba było mnie przekonywać do takich działań. W tej materii mam długoletnie doświadczenie, wszystko robiłem pod własnym nazwiskiem. Sam odpowiadałem też za swoje pomyłki. Lepiej jeśli dzięki mnie zarobią, niż mieliby stracić niezależność, będąc na czyimś utrzymaniu. Jestem za, póki to służy budowaniu dobra. Jak będzie trzeba, to nawet zatańczę i zaśpiewam!

Skąd pomysł, aby film biograficzny o księdzu wyreżyserował Mel Gibson?
To wielki człowiek i porządny katolik. Poza tym wybitny artysta. "Pasja" to prawdziwe arcydzieło. Osobiście jeszcze się nie spotkaliśmy, ale będzie okazja...

Jaka?
Żeby opowiedzieć o kimś historię, trzeba go najpierw poznać (śmiech).

Kiedy więc ksiądz spotka się z Gibsonem?
Nie wiem, ale coś słyszałem o wrześniu.


Piotr Nisztor
Dziennik.pl
02-07-2007