wtorek, 4 września 2007

Wystąpienie Kard. Dziwisza

Publikujemy całe wystąpienie kard. Dziwisza, dzięki uprzejmości "Tygodnika Powszechnego". Podkreślenia w tekście zostały zrobione przez księdza arcybiskupa.


Drodzy Księża Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi!

Jako pasterze i przewodnicy wiernych zbieramy się co pewien czas, aby zastanawiać się nad biegiem wydarzeń w naszym polskim Kościele. Podejmowanie odpowiedzialności za losy Kościoła jest naszym obowiązkiem.

To jest już początek trzeciego roku mojego pobytu w kraju. Przez ten czas przyglądałem się i przyglądam dalej naszej kościelnej rzeczywistości z uwagą [trzy słowa wykreślone -red. "TP"]. Odbyłem wiele spotkań, wsłuchując się głos rozmówców. W imię odpowiedzialnej miłości pragnę podkreślić, że niczym nie są tak wypełnione serca naszych wiernych i duchownych jak pragnieniem jedności.

Chodzi o zachowanie jedności wewnątrz wspólnoty kościelnej. Jak mamy światu ukazywać jedność, skoro sami jesteśmy podzieleni?

A przecież jedność jest naszą racją stanu. Jako biskupi powinniśmy mówić językiem Ewangelii, czyli językiem jednoczącym. Tylko wtedy świat nas pozna, gdy będziemy stanowili jedno w kluczowych sprawach Kościoła. Jako odpowiedzialni za Kościół mamy ukazywać całemu światu wartość społeczną jedności.

Zostaliśmy powołani do budowania mostów i tworzenia atmosfery komunii. Wszyscy wiemy, że ta komunia Kościoła bardzo głęboko leżała na sercu Słudze Bożemu Janowi Pawłowi II. Jeśli nie będziemy stanowili jedno, przyszłość napisze dramatyczny scenariusz, a rzeczywistość przyjmie czarną postać.

Nadszedł czas, aby -w imię odpowiedzialności przed Ojcem Świętym i Kościołem, a także przed tymi, którzy po nas przyjdą -zabrać ostateczny głos w sprawie zasadniczej, a sprowokowanej przez Radio Maryja. Nie chodzi tu tylko o samą osobę dyrektora, lecz o naszą odpowiedzialność za duszpasterstwo, które stopniowo wymyka się spod kontroli biskupów i przechodzi winne ręce. Inaczej mówiąc, chodzi o odpowiedzialność za cały Kościół w Polsce! Nie możemy być obojętni na to, co się dzieje, i bezkrytycznie czekać na rozwój wydarzeń. Sami powinniśmy ten problem rozwiązać i odpowiednio ukierunkować!

Jesteśmy na progu niebezpieczeństwa kryzysu - ktoś inny przejmuje decydowanie o kierunku duszpasterstwa w Polsce. Tymczasem jest to nasza pasterska odpowiedzialność przed Bogiem i Kościołem. Chodzi oto, że coraz częściej Radio Maryja nie jest składnikiem jedności polskiego Kościoła, lecz staje się elementem przetargu oraz rozgrywek politycznych i społecznych.

Ciągle również słyszymy ciężkie oskarżenia ze strony ambasadorów i przedstawicieli dyplomatycznych różnych nacji o wywoływanie problemów narodowościowych oraz ich prośby, aby wnikliwie przyglądnąć się problematyce antysemityzmu pojawiającej się co pewien czas na falach katolickiego przecież radia. Zatem wydaje się, że należałoby zdecydowanie zażądać od ojców Redemptorystów, aby sprawa Radia Maryja została ustawiona według myśli Kościoła i ku dobru i jedności naszych wiernych. Istnieje bowiem wielkie, a czasem nawet w tym gronie nie uświadamiane zagrożenie, że Kościół w Polsce utożsamiany jest jedynie z pozycją Radia Maryja. Drodzy Księża Biskupi, ani Radio Maryja, ani Telewizja Trwam, ani ich dyrektor nie mogą przejąć odpowiedzialności za Kościół w Polsce, którą nam powierzył sam Jezus Chrystus. Od tej odpowiedzialności nikt nie może nas zwolnić! Chcemy być bowiem promotorami jedności i pokoju, aby stać się godnymi na miarę oczekiwań Ojca Świętego Benedykta XVI.

Jeszcze raz podkreślam, że nikt inny nie może przejąć odpowiedzialności za duszpasterstwo i Kościół w naszej Ojczyźnie, ponieważ tylko Biskupi zjednoczeni wokół Papieża, który jest zwornikiem jedności z woli naszego Pana Jezusa Chrystusa, są do tego powołani! Dlatego wydaje się bezwzględnie koniecznym ustanowienie nowego zarządu Radia Maryja i Telewizji Trwam, które będą służyły Kościołowi w Polsce pod kierownictwem biskupów zjednoczonych z Ojcem Świętym Benedyktem XVI, spadkobiercą ducha Jana Pawła II.

Kard. Stanisław Dziwisz
Tygodnik Powszechny
04-09-2007

Łącznik Krauzego z Samoobroną

Dzięki znajomości z Ryszardem Krauzem Lech Woszczerowicz błyskawicznie zrobił karierę w Samoobronie. To przez niego pieniądze miliardera płynęły na konto związku zawodowego Andrzeja Leppera


Prokuratura podejrzewa, że Ryszard Krauze w nocy z 5 na 6 lipca na spotkaniu w hotelu Marriott przekazał posłowi Samoobrony Lechowi Woszczerowiczowi informację o planowanej akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa.

Woszczerowicz zaprzecza: - Gadaliśmy po przyjacielsku, wypiłem trzy małe szklaneczki whisky i chciałem załatwić prośbę Leppera dotyczącą jego córek. Lepper skarżył się, że młodsza nie dostała się na prawo, a starsza nie może znaleźć pracy w kancelarii prawnej.

Woszczerowicz to jednak nie tylko przyjaciel Krauzego. To także jego łącznik z Samoobroną.

Poznali się w latach 80. w Zakopanem na nartach. Woszczerowicz - z wykształcenia ekonomista po politechnice - od połowy lat 70. miał sklep z butami, wcześniej był kierownikiem gastronomii w gdańskim hotelu Monopol.

- Ryszard chyba nic wtedy nie miał, jeździł maluchem - wspomina. - Do dziś się spotykamy, choć on taki bogaty jest. Często zaprasza dawnych znajomych do domu, a oni podziwiają wnętrza z otwartymi gębami. Opowiadamy kawały, śmiejemy się.

Woszczerowicz trafił do Samoobrony w 2002 r., gdy za pośrednictwem kolegi notariusza poznał szefową partii na Pomorzu Danutę Hojarską.

- Mówił, że podoba mu się nasza walka o los rolników. Jakoś mnie to nie dziwiło - wspomina Hojarska. - Wkrótce zaczął odbierać szefa [Leppera] z lotniska i woził go po Gdańsku. Szybko się zaprzyjaźnili.

- Zafascynował mnie Lepper i ta jego charyzma - wyjaśnia poseł.

Do Leppera mówił "Andrzejku", namówił go do noszenia markowej garderoby i zapraszał na spotkania towarzyskie w zaufanym gronie.

Dzięki tej znajomości syn Woszczerowicza Michał wystartował w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. Junior dostał pierwsze miejsce na warszawskiej liście Samoobrony, ale przegrał.

Z rolnictwem Woszczerowicz nigdy nie miał nic wspólnego: prowadził dwa lombardy, podróżował po świecie, bawił się w najlepszych trójmiejskich lokalach i w europejskich kurortach. Długo pracował dla Prokomu (w firmie zatrudniona jest również jego córka), ale nie musiał przychodzić codziennie do biura.

- Byłem aktuariuszem, czyli osobą, która doradza, czy dana inwestycja ma sens, i sprawdza ryzyko jej niepowodzenia - mówi.

Nieźle zarabiał: np. przez dziewięć miesięcy 2005 r. dostał za umowy-zlecenia 80 tys. zł. W kraju zarejestrowanych jest blisko 160 aktuariuszy, ale w spisie nie ma Woszczerowicza. - Bo ja jestem taki mędrek życiowy - mówi.

W marcu 2005 r. pojawił się na imprezie z okazji Dnia Kobiet organizowanej przez Hojarską w Nowym Dworze Gdańskim. Przywiózł Leppera swoim bmw, po czym ze sceny życzył paniom "wszystkiego najlepszego od firmy Prokom i prezesa Krauzego".

- Kim pan jest? - spytałem go wówczas.

- Leppera wożę czasami, ale tak naprawdę to jestem doradcą prezesa Krauzego - odparł. Prokom nie odpowiedział na nasze pytanie, czy Woszczerowicz rzeczywiście reprezentuje firmę.

Wkrótce udowodnił swoje możliwości. Dzięki Prokom Software, głównej spółce w imperium Krauzego, Danuta Hojarska zaczęła uchodzić na Żuławach (gdzie spółki-córki Prokomu mają setki hektarów upraw) za największego dobroczyńcę. Za pośrednictwem posłanki wiejskie dzieci dostały prokomowskie komputery i kilka tysięcy darmowych wejściówek do parku wodnego w Sopocie.

Prokom wpłacał też Samoobronie gotówkę, ale umowy zawierały klauzulę zabraniającą ujawniania sponsora. Przez ponad rok na podstawie umów podpisywanych m.in. osobiście przez Ryszarda Krauzego jego spółka podarowała ok. 100 tys. zł na "cele charytatywne".

Finansowanie partii politycznych przez firmy jest zabronione - dlatego pieniądze szły do Związku Zawodowego Rolników "Samoobrona", którym jak partią też kierował Lepper.

- Nie było mi dane poznać prezesa Krauzego - przyznaje Hojarska. - W zdobywaniu pomocy pomagał nam Woszczerowicz.

Kasa Prokomu poszła m.in. na festyn Samoobrony z okazji Dnia Dziecka i kupno tysięcy cukierków w papierkach z napisem "Samoobrona dzieciom". Działacze schowali je do jesiennych wyborów w 2005 r. i wykorzystali w kampanii do politycznej reklamy.

- Zaprowadziłem Hojarską do Prokomu, a potem ona wyciągnęła od tej firmy tysiące wejściówek do aquaparku, budując swoją pozycję - żałuje teraz Woszczerowicz.

Woszczerowicz wszedł do Sejmu jesienią 2005 r., startując z pierwszego miejsca w okręgu gdyńsko-słupskim. Gdy został posłem, dalej załatwiał wsparcie od Prokomu.

- Ale z pracy dla firmy się wypisałem - zastrzega. - Ryszard pomaga bezinteresownie wielu ludziom, także mnie, moja córka u niego pracuje. Zabiegałem nieraz o drobne wsparcie, nawet teraz mam obiecane komputery, które Prokom wycofuje. Jedną partię dałem niedawno do szkoły w jakimś Koszykowie czy jakoś tam.

Krzysztof Katka
Gazeta Wyborcza
04-09-2007

Rządowe podsłuchy prewencyjne?

Piątkowa multimedialna prezentacja prokuratury jednych przekonała, innych nie. Ale jednego dowodzi: urzędujący komendant główny policji i szef wielkiej spółki z udziałem skarbu państwa byli podsłuchiwani. Najprawdopodobniej zgodnie z prawem, czyli za zgodą sądu, bo inaczej prokuratura nie zaprezentowałaby tych podsłuchów publicznie.

Tylko na jakiej podstawie wnioskowano o podsłuch?

Nie mógł być założony z powodu podejrzenia o nakłanianie do fałszywych zeznań, bo prawo nie przewiduje podsłuchu dla wykrycia czy udowodnienia takiego przestępstwa.

Wiemy, że podsłuchiwany był - jeszcze jako wicepremier - Andrzej Lepper. Kaczmarek podczas wyjaśnień przed sejmową komisją ds. służb specjalnych miał mówić, że podsłuchiwano także drugiego wicepremiera - Giertycha. Na tę okoliczność miał na żądanie Giertycha złożyć przed komisją wyjaśnienia b. szef policji Konrad Kornatowski.

To może oznaczać, że podsłuchy zakładano wysokim urzędnikom państwowym czy szefom spółek z udziałem skarbu państwa wręcz rutynowo. A we wniosku do sądu pisano, że to w celu zapobiegania i wykrywania przestępstwa korupcji - bo w takim przypadku podsłuch można założyć.

Sam premier w sobotnim orędziu mówił: "Mój rząd ma niezłomną wolę walki z korupcją. (...) Dlatego jesteśmy gotowi zwrócić się także przeciwko tym, którzy działali razem z nami, udając kogoś innego, niż są w rzeczywistości".

Nie ma jawnych statystyk podsłuchów, a informacje o nich są tajemnicą państwową. Nie dowiemy się więc, czy rzeczywiście podsłuchów zakłada się coraz więcej. Ani ile założonych w trybie nagłym podsłuchów sąd później nie zatwierdza, uznając, że były nadużyciem.

Nie oskarżą Kaczmarka o przeciek

I druga sprawa. Prokuratura przedstawiła Januszowi Kaczmarkowi zarzut składania fałszywych zeznań. A więc prawdopodobnie już wie, że nie postawi mu zarzutu o przeciek.

Dlaczego? Zarzut kłamstwa dotyczy zeznań, jakie Kaczmarek jako świadek złożył w lipcu i sierpniu. Gdyby teraz miał się stać podejrzanym o przeciek - to w świetle prawa nie można mu zarzucić fałszywych zeznań, bo ma prawo do takich zeznań. Nikogo bowiem nie wolno zmuszać do składania zeznań przeciw samemu sobie. Także podstępem - najpierw przesłuchując w charakterze świadka.

Prokuratura musiałaby więc wycofać zarzut o fałszywe zeznania, skoro przestały być przestępstwem.

Nie można oczywiście wykluczyć, że tak zrobi. Tylko po co tak się spieszyła ze stawianiem zarzutu kłamstwa? I zatrzymała nie tylko Kaczmarka, ale też Kornatowskiego i Netzla?

Być może postawienie zarzutu było jedynie pretekstem do zatrzymania i zorganizowania pokazu w prokuraturze. A te miały służyć odebraniu wiarygodności Kaczmarkowi i Kornatowskiemu.

Taką wersję o instrumentalnym potraktowaniu zatrzymania potwierdzałoby to, że z procesowego punktu widzenia nie było potrzebne: wszyscy trzej wcześniej już dwukrotnie zeznawali na tę samą okoliczność, a wszystkie dowody w sprawie zostały już zebrane.

Trzeba też pamiętać, że prokuratura nie złożyła wniosku o areszt tymczasowy, dzięki czemu nie musiała poddać zgromadzonych materiałów ocenie sądu.

Sąd jednak prawdopodobnie zbada jednak zasadność zatrzymania, bo Kaczmarek zapowiada skargę.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
03-09-2007

Czego nie powiedziała prokuratura, a chcielibyśmy wiedzieć

1. Jaki Kaczmarek miał motyw by mówić akurat Krauzemu o akcji CBA wymierzonej w Leppera? A Krauze - by przekazać tę informację przez Woszczerowicza? Prokuratura nie powiedziała ani słowa o motywie.

2. Dlaczego Kaczmarek miał "zdradzić" akurat 5 lipca, skoro wiedział o tej akcji CBA od stycznia? Przyznaje to sam Ziobro.

3. Czego dokładnie dowiedział się Kaczmarek w Ministerstwie Sprawiedliwości 5 lipca? Czy poznał datę, godzinę i miejsce akcji CBA? Czy jak twierdzi wiceminister sprawiedliwości Andrzej Duda, dostał te informacje bo tylko przez Kaczmarka można było uprzedzić ochronę BOR wokół wicepremiera Leppera o akcji?

4. Czy Kaczmarek uprzedził BOR? A jeśli nie, to dlaczego? Ziobro twierdzi, że nie uprzedził. Czy BOR-owcy chroniący Leppera nie mogli być źródłem przecieku?

5. O czym Kaczmarek rozmawiał z prezydentem Kaczyńskim wieczorem 5 lipca? Dlaczego nie było tam nikogo z wojskowych służb specjalnych i BBN, skoro miała być mowa o terroryzmie - jak twierdzi sam prezydent.

6. Czy, kiedy i jak Kaczmarek umówił się z Krauzem na spotkanie 5 lipca? Wcześniej czy tego dnia? Przed wizytą w Ministerstwie Sprawiedliwości czy po? Przed wizytą u prezydenta czy po?

7. Kaczmarek, czekając na Krauzego, rozmawia przez telefon, sprawdza SMS-y. Kto do niego dzwonił, do kogo on dzwonił? Kto SMS-ował? Prokuratura billingów Kaczmarka nie ujawniła.

8. Co robił Kaczmarek między wejściem do Marriotta a wejściem do windy? Czy kogoś spotkał? Kamery tego nie nagrały, opisywał to tylko prok. Engelking.

9. Dlaczego poseł Woszczerowicz z informacją o prowokacji szykowanej przeciwko Lepperowi czeka ponad sześć godzin? Czy po wyjściu od Krauzego z kimś się kontaktował?

10. Gdzie dowód, że Kornatowski namówił Netzla na fałszywe zeznania? Skąd Netzel wiedział, że ma dać Kaczmarkowi takie alibi? Kornatowski 13 lipca w podsłuchanej rozmowie telefonicznej nie mówił Netzlowi ani o czasie ani miejscu rzekomego spotkania Netzla z Kaczmarkiem. Powiedział tylko, że ma podczas przesłuchania powiedzieć, że "widział się z naszym kolegą z Gdyni". Czy Netzel spotkał się wcześniej z Kaczmarkiem? A jeśli nie, to kto i kiedy miał mu powiedzieć, że ma dać Kaczmarkowi alibi?

11. Od kiedy i kto miał założony podsłuch: Kornatowski, Kaczmarek, Netzel, Marzec?

Według prokuratury Kornatowski miał załatwić Kaczmarkowi fałszywe alibi od Netzla 13 lipca. Czyli decyzja o jego podsłuchiwaniu musiała zapaść wcześniej. Kiedy i z jakim uzasadnieniem?

12. Czy kiedy Kaczmarek wszedł do apartamentu Krauzego, wchodził tam ktoś jeszcze? Co zarejestrowały kamery na 40. piętrze?

Agnieszka Kublik
Gazeta Wyborcza
03-09-2007

Tak dalej się nie da - mówi Jarosław Kaczyński

- Ta koalicja miała dwie twarze - jedną dobrą, dzięki której udało się wiele spraw załatwić. Drugą twarz - nieustannej awantury, nieustannych prób wyciskania czegoś. A w tym wszystkim miała jeszcze trzecią twarz i to była twarz nadużycia, przestępstwa po prostu - tak ocenia minioną koalicję w wywiadzie udzielonym "Naszemu Dziennikowi" premier Jarosław Kaczyński.


Jego zdaniem, Samoobrona i LPR całkowicie utraciły zdolność koalicyjną z PiS i nie ma żadnej możliwości powrotu do tego typu koalicji. - To, co można było zrobić dla Polski w tej koalicji, to żeśmy zrobili i tego jest niemało, ale już dalej się tak nie da - podkreśla premier.

"Giertych stoi dziś na czele całej opozycji"

Przyczyn zmiany postawy Romana Giertycha Jarosław Kaczyński upatruje w jego dążeniu, by być przywódcą formacji liczącej prawie 300 posłów. - On dzisiaj stoi na czele całej opozycji. To jeszcze się dotąd nikomu nie udało od 1989 roku, żeby stanąć na czele tak wielkiej formacji. Został szefem aż czterech partii, Może to przewidywał - mówi premier.

"Jetem przekonany, że PiS wygra wybory"

Oświadcza, że jest głęboko przekonany i ma ku temu przesłanki, że wybory wygra PiS. W jego ocenie polska scena polityczna to dziś z jednej strony PiS, z drugiej koalicja Giertych, Lepper, Tusk, Olejniczak. Sytuacja jest albo, albo. - Ja wierzę w Polaków i dlatego wierzę w rządy PiS - podkreśla.

Na pytanie: jakie warunki musiałaby spełnić Platforma, żeby uzyskać zdolność koalicyjną z PiS? Jarosław Kaczyński odpowiada: - Chcieć zmienić Konstytucję, my mamy projekt Konstytucji bardzo dobry, poprzeć ten projekt Konstytucji. A poza tym to się generalnie zmienić - moralnie i intelektualnie poprawić.

"Pomyliłem się co do Kaczmarka, Marcinkiewicza i Netzla"

- Można przypuszczać, że pan Kaczmarek bardzo utrudniał działania zmierzające do ukarania winnych wielkich afer - mówi Jarosław Kaczyński. Wydaje się, że Kaczmarek odegrał ogromna rolę, jeśli chodzi o blokowanie różnych spraw - dodaje premier.

- Myśmy sądzili, że to blokuje sytuacja, że prokuratorzy się boją ataku medialnego, że świadkowie, widząc, że ta władza jest tak atakowana, też nie chcą zeznawać, bo uważają, że przyjdzie nowa władza i wszystko się skończy - móai premier Kaczyński. Jak dodaje, jego środowisko tym tłumaczyło sobie, że wiele bardzo ważnych śledztw stało w miejscu. Premier zastrzega przy tym, że to tylko domysł, iż stał za tym Janusz Kaczmarek.

Premier przyznaje też, że pomylił się co do Janusza Kaczmarka, Kazimierza Marcinkiewicza i Jaromira Netzla.

cheko, PAP, IAR
Gazeta.pl
03-09-2007

Walka o głosy uderzy w bogatych

Zdaniem ekspertów, zamieszanie wokół Krauzego niczego dobrego przedsiębiorcom nie wróży. Nastroje w środowisku są fatalne. Eksperci nie mają wątpliwości: PiS rozpoczęło kampanię wyborczą wymierzoną przeciwko bogatym.

Wydarzenia wokół Ryszarda Krauzego i tzw. afery gruntowej zaniepokoiły biznes. Pojawił się nawet strach.
- Przedsiębiorcy mogą czuć się zagrożeni. Zwłaszcza w regionach sytuacja nie wygląda wcale lepiej niż ta, którą obserwujemy na scenie ogólnopolskiej. Liczba zatrzymań na podstawie pomówień wzrosła ostatnio kilkakrotnie. Nastroje w środowisku są fatalne. Przedsiębiorcy boją się posądzeń o korupcję, malwersacje. Wysiłek 17 lat działań Business Centre Club, by zachęcać do prowadzenia legalnego biznesu w Polsce, jest w tym momencie zagrożony. Nie mówiąc o inwestorach zagranicznych - ci, widząc, jak na podstawie pomówienia chce się zatrzymać Ryszarda Krauzego, pytają: po co mamy tu przychodzić? - uważa Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club .

Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich (KPP), uważa, że zamieszanie z zatrzymaniami i sposób działania służb wpisują się w kampanię wyborczą.
- Politycy, którzy nie mają czego zaoferować społeczeństwu, szukają wroga wewnętrznego. Kiedyś nazywany był cinkciarzem, badylarzem, dziś są to przedsiębiorcy i biznes. Politycy zapominają, że przedsiębiorcy, którzy dzięki talentowi i pracy odnieśli sukces, to także pracodawcy, którzy płacą podatki i często prowadzą międzynarodowe interesy. Nie można tego wykorzystywać do celów politycznych - uważa Andrzej Malinowski.


Polowanie na "cóśdaka"

Ekonomista prof. Jan Winiecki ma nadzieję, że wyborcy odsuną PiS od władzy.
- Te skandalizujące wydarzenia wpisują się w całokształt podejścia władzy do biznesu. Władza nie wie, skąd bierze się bogactwo, bo ci ludzie nigdy nie osiągnęli sukcesu. Uważają, że sukces jest następstwem nieuczciwości - mówi Jan Winiecki.

Według niego, działania PiS obliczone są na zdobycie prostego elektoratu.
- To "cóśdacy", czyli ci, którzy chcą, by "cóś" im dać. A skoro PiS nie może dać chleba, daje igrzyska. I to jest ich strategia wyborcza. Bo co może pomyśleć "cóśdak"? Myśli: dobrze, że chcą zatrzymać Krauzego, bo on może sobie ustawiać piramidy z piwa, a mnie brakuje na trzecie. Polityka PiS nastawiona jest na zdobycie głosów tych ludzi, których w społeczeństwach takich jak nasze, jest około 30 proc. - uważa prof. Winiecki.

I to wyraźnie słychać w słowach prezydenta Kaczyńskiego.
- Trzeba przeciwstawić się planowi budowy Rzeczypospolitej dla bogaczy, skonstruowanej w ten sposób, aby przewagę mieli ci, którzy mają pieniądze i tylko oni decydowali o państwie - grzmiał w Lubinie.

I dodawał, że w wyborach biedny i bogaty mają po jednym głosie.

Psy szczekają

Według psycholog dr Katarzyny Korpolewskiej, obecna sytuacja powoduje, że część przedsiębiorców może zacząć działać z mniejszym rozmachem.
- Niektórzy mogą się stąd wynieść tam, gdzie otoczenie okołobiznesowe jest stabilniejsze - uważa Katarzyna Korpolewska.

Jej zdaniem, sytuacja, w której chce się zatrzymać odnoszącego sukcesy biznesmena z niewyjaśnionych do końca przyczyn, jest dziwna i może działać zniechęcająco także na tych, którzy mają małe firmy lub dopiero myślą o prowadzeniu działalności gospodarczej.
- Sprawa Ryszarda Krauzego to sygnał, że lepiej się nie wychylać, bo można być o coś posądzonym - uważa psycholog.

Szefowie organizacji pracodawców nie boją się, że do ich drzwi zapukają służby.
- Zapraszam pana Kamińskiego, zapraszam CBA, CBŚ, niech przyjdą, sprawdzą. Jesteśmy czyści i będziemy występować w obronie ludzi, których później sądy najczęściej uznają za niewinnych. Dopóki nie ma wyroku, będziemy ich bronić - zapewnia prezes BCC.

Zdaniem prezydenta KPP, przedsiębiorcy sami sobie poradzą. I to na miejscu, w Polsce.
- Trzeba robić swoje i walczyć o najlepsze warunki dla prowadzenia biznesu - uważa Andrzej Malinowski.

Marek Goliszewski radzi przedsiębiorcom, by się nie bali, bo gospodarka potoczy się swoim torem.
- Psy szczekają, a karawana musi iść dalej. Jeśli przedsiębiorcy doświadczają przypadków łamania prawa - niech się do nas zgłoszą. Będziemy starali się im pomóc - zapewnia Marek Goliszewski.

Bartosz Krzyżaniak
Puls Biznesu
03-09-2007

Stracił pracę za odmowę poddania się lustracji - walczy w sądzie

Pracownik dydaktyczny Politechniki Częstochowskiej wytoczył jej proces za zwolnienie go z pracy po tym, jak odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego. Żąda przywrócenia do pracy i zaległego wynagrodzenia. Częstochowski sąd odroczył w poniedziałek proces do 10 października.

Starszy wykładowca Alfred Egeman to prawdopodobnie jedyna osoba, która straciła pracę po odmowie złożenia oświadczenia lustracyjnego. W kwietniu tego roku rektor Politechniki Częstochowskiej poinformował go o "utracie pełnionej funkcji" - na mocy nowej ustawy lustracyjnej. Egemana obejmował wówczas obowiązek złożenia oświadczenia lustracyjnego.

W maju Trybunał Konstytucyjny uchylił wiele przepisów nowej lustracji, m.in. wyłączył spod niej szeregowych naukowców. Wtedy Egeman wniósł pozew do częstochowskiego Sądu Rejonowego o przywrócenie do pracy i wynagrodzenie za czas pozostawania bez pracy. Politechnika w odpowiedzi na pozew - wnosząc o jego oddalenie - napisała, że wykonała tylko swój ustawowy obowiązek.

W poniedziałek sąd odroczył sprawę z powodów formalnych.

Helsińska Fundacja Praw Człowieka przyłączyła się do sprawy jako przedstawiciel społeczny. Mikołaj Pietrzak z tej fundacji powiedział PAP, że złożyła ona wniosek by do udziału w postępowaniu sąd wezwał Skarb Państwa. "Jeśli Politechnika w wyniku wyroku sądu miałaby zapłacić powodowi, to mogłaby potem dochodzić zwrotu tej kwoty od państwa" - oświadczył prawnik.

Dodał, że prawo nie przewiduje żadnych specjalnych instrumentów "usunięcia skutków, które nastąpiły z mocy prawa, na podstawie przepisów, które następnie uznane zostały za niekonstytucyjne". "Sąd będzie musiał zatem interpretować przepisy w kontekście wyroku TK" - dodał. Zapowiedział, że w przypadku przegranej przed polskimi sądami, sprawa na pewno trafi do Trybunału w Strasburgu.

Według Pietrzaka, pracodawcy generalnie nie decydowali się na wyrzucanie z pracy osób, które odmówiły złożenia oświadczenia lustracyjnego - czekając na wyrok TK.

"Gazeta Wyborcza" pisała, że po 30 latach pracy w Studium Wychowania Fizycznego Politechniki Egeman miał we wrześniu odejść na emeryturę, ale "padł ofiarą ustawy lustracyjnej". Nie należy mu się nawet odprawa emerytalna, bo został zwolniony dyscyplinarnie - pisała "GW".

cheko, PAP
Gazeta.pl
03-09-2007

TVP obstaje przy dzielonych programach, KRRiT zapowiada karę

Telewizja Polska SA - mimo ostrzeżeń Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - nie zrezygnuje z emitowania programów rozrywkowych w częściach, podzielonych przerwami reklamowymi.

- Działamy zgodnie z prawem i nie będziemy niczego zmieniać - mówi członek zarządu TVP Robert Rynkun-Werner. W czwartek Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wydała stanowisko potępiające zamiar telewizji publicznej emitowania audycji w częściach oddzielonych reklamami. Chodzi o programy rozrywkowe z nowej ramówki: "Przebojową noc" (TVP 1) i "Gwiazdy tańczą na lodzie" (TVP 2). Przewodnicząca KRRiT Elżbieta Kruk powiedziała nam, że jeśli TVP zrealizuje ten plan, regulator nałoży karę finansową (nadawcy publicznemu nie wolno przerywać audycji w celu nadania reklam).

RUT
Press
03-09-2007

Bierny, mierny, ale wierny nie sprawdził się w PZU

Ujawnione przez prokuraturę nagrania z podsłuchów w sprawie przecieku w aferze gruntowej dobitnie świadczą o porażce PiS w polityce kadrowej w spółkach skarbu państwa


- PZU to dość istotna spółka. Nie chciałem robić konkursu piękności, tylko wybrałem człowieka, do którego mam zaufanie - tak w lipcu 2006 r. minister skarbu Wojciech Jasiński tłumaczył nominację Jaromira Netzla.

W PiS nie jest tajemnicą, że bracia Kaczyńscy podzielili między siebie strefy wpływów w spółkach skarbu państwa. Prezydent obsadza kluczowe stanowiska w PKO BP, PZU i PKN Orlen, szefów reszty spółek rekomenduje premier. Prezesem PKO BP był zaufany człowiek Lecha Kaczyńskiego Sławomir Skrzypek (dziś prezes NBP), szefem rady nadzorczej PKO BP został Marek Głuchowski, prawnik z sopockiej kancelarii zaprzyjaźnionej z Lechem Kaczyńskim. Po odwołaniu prezesa PKO BP Andrzeja Podsiadły Głuchowski był nawet p.o. prezesa banku. Jeśli wierzyć Januszowi Kaczmarkowi, to w mieszkaniu jednego z partnerów z kancelarii Głuchowskiego Kaczmarek miał się spotkać z Lechem Kaczyńskim i Ryszardem Krauzem.

Aby zarządzać spółkami skarbu państwa pod rządami PiS, trzeba mieć zaufanie Kaczyńskich i być spoza "układu". Jarosław Kaczyński zdefiniował go jako czworokąt służb specjalnych, polityki, biznesu i mediów. Zaufania Kaczyńskich nie miał Igor Chalupec, w świecie biznesu uznawany za sprawnego menedżera. Stracił stanowisko prezesa Orlenu na rzecz Piotra Kownackiego, dawnego podwładnego prezydenta Kaczyńskiego z NIK. Za bardzo w "układzie" był poprzedni szef PZU Cezary Stypułkowski. Netzel miał być spoza układu. Choć nie miał doświadczenia w ubezpieczeniach, to jemu minister skarbu powierzył zarządzanie największą firmą ubezpieczeniową w tej części Europy. Gdy szef Komisji Nadzoru Finansowego Stanisław Kluza zagłosował przeciwko Netzlowi (szefa PZU musi zatwierdzić KNF), tłumacząc, że nie ma kompetencji, PiS uznało to za zdradę. Politykom nie mieściło się w głowach, że Kluza może głosować wbrew partii, która dała mu stanowisko.

Ujawnione w piątek nagrania rozmów Janusza Kaczmarka, Konrada Kornatowskiego i Jaromira Netzla pokazują, że stosowana przez PiS polityka kadrowa według zasady "BMW" - bierny, mierny, ale wierny (tego określenia używał o. Tadeusz Rydzyk w swojej szkole podczas wykładów ujawnionych przez "Wprost") ma krótkie nogi.

Netzel zawiódł zaufanie PiS. Przyznał to nawet premier. - Jeżeli chodzi o pana Netzla, to on energicznie bronił polskiego interesu narodowego w PZU - mówił wczoraj w TVN w programie "Kawa na ławę" Jarosław Kaczyński. - No, tylko dał się namówić na coś zupełnie fatalnego, to znaczy na te zeznania, no, to dawanie alibi, to jest sprawa pierwsza. I te dwie rzeczy trzeba od siebie rozdzielić.

Rok temu, gdy media rozpisywały się o niejasnych związkach Netzla z firmą Drob-kartel, której szefów oskarżono o pranie brudnych pieniędzy, politycy PiS zaciekle bronili szefa PZU. - Nic konkretnego nie zostało stwierdzone. A jeżeli to nieprawda, to komu tak strasznie zależy na tym, by natychmiast nastąpiła zmiana w PZU? Myślę, że mamy do czynienia z walką potężnych interesów - mówił prezydent Kaczyński.

Netzla miał rekomendować prezydentowi Marek Głuchowski. Mecenas przyznaje, że obaj dobrze się znają. - Kim ja jestem, żeby prezydentowi polecać czyjąś kandydaturę? - Głuchowski nie chce wprost odpowiedzieć, czy polecał kolegę prawnika.

Po postawieniu przez prokuratora Netzlowi zarzutów minister skarbu odwołał go ze stanowiska. Trwa poszukiwanie następcy. Dziś w zarządzie PZU jest tylko jedna osoba. Żeby podejmować decyzje, zarząd musi liczyć co najmniej dwóch członków.

Poszukiwanie prezesa w PKO BP zajęło radzie nadzorczej osiem miesięcy. Prezesem PKO BP miał zostać Kazimierz Marcinkiewicz, b. premier z PiS. Gdy media zarzuciły mu brak kompetencji, a PiS - obsadzanie spółek swoimi, premier Kaczyński wysłał Marcinkiewicza do EBOiR.

PiS nie będzie łatwo znaleźć kogoś zaufanego na miejsce Netzla. Wśród kandydatów politycy tej partii wymieniają wiceministra skarbu Pawła Szałamachę. Ale stanowisko w resorcie skarbu zaproponował mu Kazimierz Marcinkiewicz, który ostatnio popadł w niełaskę PiS. Zresztą Szałamacha twierdzi, że do PZU się nie wybiera. - Powinienem pozostać w Ministerstwie Skarbu, żeby zakończyć sprawę sporu z mniejszościowym akcjonariuszem, firmą Eureko - powiedział nam wczoraj.

Na giełdzie kandydatów krąży też nazwisko Rafała Antczaka, głównego ekonomisty PZU. Ale i on może się okazać niewystarczająco "swój", bo tworzył program gospodarczy PO w kampanii w 2005 r.

Najlepiej by było, gdyby minister skarbu, który wyznacza prezesa PZU, ogłosił konkurs na to stanowisko. Byłby przynajmniej cień szansy, że ktoś weźmie pod uwagę kompetencje.

Renata Grochal
Gazeta Wyborcza
02-09-2007

Co miał na myśli Ziobro? Czy groził opozycji?

Przyjdzie czas na ujawnienie kolejnych dowodów, które będą mówiły o panu Donaldzie Tusku, o panu Olejniczaku, o panu Giertychu i o panu Lepperze - mówił w sobotę Zbigniew Ziobro. W niedzielę tłumaczył, że został źle zrozumiany. Chodziło mu tylko o to, że te fakty będą źle świadczyć o wymienionych politykach.


Słowa ministra Ziobry w sobotę (dosłowny zapis)

"Przyjdzie czas na ujawnienie kolejnych faktów i dowodów. Myślę, że będą one robić nie mniejsze wrażenie niż te, które ujrzeliście państwo wczoraj. I będą mówić przede wszystkim nie tyle o panu Januszu Kaczmarku i o jego wspólnikach w przestępstwie, ale będą mówić o panu Donaldu Tusku, o panu Olejniczaku, o panu Giertychu, o panu Lepperze. Będziemy widzieć jaka jest w Polsce prawda ponieważ fakty, a nie opinie i nie słowa, będą świadczyć o ludziach i o tych, którzy na tych faktach i na tych słowach swoje działania, swoje oceny i swoje opinie opierają."

...i w niedzielę (dosłowny zapis)

"Te twarde dowody, nie tyle obnażają niewiarygodność pana Janusza Kaczmarka, bo w moim przekonaniu tej wiarygodności już od dawna nie było, ale one obnażają brak wiarygodności, tej części klasy politycznej, sceny politycznej, którzy na Januszu Kaczmarku opierali całe swoje działanie, niezwykle agresywną aktywność wymierzoną właśnie w działania przede wszystkim prokuratury, w działania organów ścigania, w działania tego rządu." Wypowiedź ministra

Minister mówił to samo w sobotę i w niedzielę, czy niezupełnie?

met
Gazeta.pl
02-09-2007