wtorek, 12 czerwca 2007

Kurski ma przeprosić Agorę i zapłacić 10 tys. zł

Jacek Kurski (PiS) ma przeprosić wydawcę "Gazety Wyborczej" Agorę S.A. za nieprawdziwe i godzące w jej renomę zarzuty, że "funkcjonuje w układzie medialnym" ze spółką J&S i że z tego wynikają "oszalałe ataki na PiS" ze strony gazety - orzekł we wtorek Sąd Okręgowy w Warszawie.


Kurski ma też wpłacić 10 tys. zł na Zakład dla Niewidomych w Laskach. Wyrok jest nieprawomocny. W sądzie nie było we wtorek ani Kurskiego, ani jego pełnomocnika. Nie wiadomo więc, czy będzie on składał apelację od tego orzeczenia.

Chodziło o wypowiedź Kurskiego z maja 2006 r., gdy był on gościem programu "Warto rozmawiać" w TVP2. Demonstrując egzemplarz "Gazety Wyborczej" z artykułem na swój temat powiedział, iż są w nim "same kłamstwa". Ponadto wskazywał, że "GW" wiele miejsca na kolejnych stronach poświęca na "oszalałe ataki na PiS". Poseł uznał, że ataki te wynikają z faktu, iż gazeta "funkcjonuje w układzie medialnym" ze spółką J&S importującą do Polski paliwa, która - według Kurskiego - wyprowadza z kraju miliony. Dowodem na ten układ miała być - według posła - całostronicowa reklama J&S w gazecie. W jego opinii, reklama tej spółce nie jest potrzebna, bo J&S to monopolista na polskim rynku.

Wydająca "Gazetę Wyborczą" Agora S.A pozwała Kurskiego za tę wypowiedź, żądając przeprosin w gazecie, w TVP2 przed programem "Warto rozmawiać" lub "Panoramą" oraz 25 tys. zł. We wtorek sąd nakazał przeprosiny, ale zasądzoną kwotę ograniczył do 10 tys. zł uznając, że poseł poniesie także koszty ogłoszeń w gazecie i telewizji.

Sędzia Elżbieta Ziołkowska, uzasadniając wyrok, podkreśliła, że Kurski nie wykazał prawdziwości swych zarzutów, które - obiektywnie biorąc - są zniesławiające i godzą w renomę firmy, mogą też powodować utratę wiarygodności przez gazetę. "Zarzucanie gazecie, że pisze teksty na zamówienie, za pieniądze lub że funkcjonuje w jakimś układzie, jest obraźliwe" - zaznaczył sąd.

W opinii sądu, Kurski przyszedł do telewizyjnego studia z zamiarem wygłoszenia tych zarzutów. "Miał ze sobą egzemplarz gazety z zaznaczonymi fragmentami. W studiu nie było też nikogo ze strony redakcji czy spółki Agora, kto mógłby odpowiedzieć na słowa posła Kurskiego. Nie przerwał on swej wypowiedzi, mimo że napominała go obecna w studiu redaktor Janina Paradowska" - mówiła sędzia Ziołkowska.

Sąd podkreślił, że "posła na Sejm szczególnie obowiązuje zasada podawania informacji wiarygodnych i sprawdzonych - także dla dobra swej partii. Właśnie od posłów należy wymagać szczególnej kultury słowa, bo ma ona wpływ na kształtowanie opinii publicznej".

jg, PAP
Gazeta.pl
12-06-2007

Premier chce powołać ministra ds. Euro 2012

Ktoś na poziomie ministra, kto zajmowałby się organizacją Euro 2012 byłby potrzebny - powiedział Jarosław Kaczyński pytany o planowane zmiany w rządzie. Premier nie wykluczył też innych, drobnych zmian w gabinecie.


Szef rządu zwrócił uwagę, że obecnie w rządzie "jest wakat po ministrze, dziś wicepremierze Gosiewskim". Przemysław Gosiewski, szef komitetu stałego Rady Ministrów został wicepremierem na początku maja.

- Sądzę, że należałoby ten wakat wypełnić, jest pewna luka. Nie ukrywam, że myślę o EURO 2012 - powinien być ktoś na poziomie ministra, kto będzie się zajmował tą ważną sprawą - tłumaczył premier. - Sądzę że ta decyzja niedługo zapadnie - dodał Kaczyński.

Media informowały w ostatnich tygodniach, że do Kancelarii Premiera przejdzie szefowa gabinetu prezydenta Elżbieta Jakubiak, która miałaby odpowiadać za przygotowania do EURO 2012.

met, PAP
Gazeta.pl
12-06-2007

Kraków: b. działacze MW oskarżeni o szerzenie pornografii

O rozpowszechnianie pornografii oskarżyła krakowska prokuratura czterech mężczyzn, którzy naklejali obsceniczne plakaty na znak sprzeciwu wobec kwietniowego "Marszu tolerancji" w Krakowie.

Jak podawał "Super Express", wśród zatrzymanych na rozklejaniu plakatów byli działacze związani z Młodzieżą Wszechpolską i kandydaci na posłów z ramienia LPR Maksymilian G. z Krakowa i Robert P. z Lublina, a także działacz Młodzieży Wszechpolskiej Michał S.

Oskarżeni wyjaśniali, że chcieli w ten sposób zaprotestować przeciwko dewiacjom seksualnym.

Pięciu młodych mężczyzn, naklejających własnej produkcji czarno-białe plakaty zatrzymała krakowska policja w przeddzień "Marszu Tolerancji", który 21 kwietnia przeszedł ulicami Krakowa.

Prokuratura zarzuciła im, że 20 kwietnia rozpowszechniali na ulicach Krakowa pornografię poprzez naklejanie plakatów, na których przedstawiono m.in. seks z udziałem ludzi i zwierząt. Według prokuratury, na plakatach była prezentowana pornografia zwykła i "ostra", tzn. z udziałem zwierząt, za co grozi kara do 8 lat pozbawienia wolności. Jeden z uczestników akcji plakatowania jako nieletni odpowie przed sądem rodzinnym.

W trakcie zatrzymania, w samochodzie jednego z uczestników akcji plakatowej znaleziono 114 plakatów, drewnianą pałkę i wiatrówkę.

Wszyscy czterej przyznali się do winy, trzech z nich złożyło wyjaśnienia. - W swoich wyjaśnieniach podali, że chcieli zwrócić tymi plakatami uwagę społeczeństwa na potrzebę zaprotestowania przeciwko zachowaniom dewiacyjnym, prezentowanym według nich przez uczestników demonstracji - powiedział przedstawiciel prokuratury.

Jak dodał, podejrzani w swoich wyjaśnieniach podali, że ich zachowanie nie było inspirowane przez żadną partię polityczną ani przez żadną organizację finansowane. Związków takich nie ustalono także w toku postępowania.

W toku postępowania dwóch oskarżonych wyraziło chęć dobrowolnego poddania się karze. Ustalona z prokuraturą kara dla produkującego plakaty, niepracującego Maksymiliana G. wynosi dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat i 6 tys. zł grzywny. Proponowana kara dla 20-letniego studenta Michała S. to rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i tysiąc złotych grzywny. Wnioski w tej sprawie razem z aktem oskarżenia trafiły do sądu.

asz, PAP
Gazeta.pl
12-06-2007

Pomysł SLD: Można bezkarnie lżyć prezydenta

Możliwe, że już za kilka miesięcy słowa "Przestań pieprzyć" będzie można bezkarnie powiedzieć już nie tylko pod adresem ministra edukacji, ale i prezydenta. Sojusz Lewicy Demokratycznej proponuje bowiem wykreślenie z kodeksu karnego paragrafu chroniącego głowę państwa przed publicznym znieważeniem - pisze DZIENNIK.


Teraz za obrazę głowy państwa grozi do trzech lat więzienia. Sojusz Lewicy Demokratycznej chce wykreślić ten paragraf z kodeksu. Politycy tej partii argumentują, że obowiązujące przepisy mają charakter cenzury politycznej, ograniczają wolność słowa i prawo obywateli do nieskrępowanego wyrażania poglądów. Twierdzą też, że paragraf zamiast chronić głowę państwa przed znieważaniem, w rzeczywistości jedynie ją ośmiesza. "W przypadku ochrony prezydenta przed znieważaniem prokuratorzy często bywają nadgorliwi. Pojawiają się wtedy takie historie jak ściganie bezdomnego Huberta K." - zauważa Piotr Gadzinowski (SLD).

Bezdomny Hubert H. był pierwszą osobą oskarżoną o publiczne znieważenie Lecha Kaczyńskiego. "Wy kmioty Kaczyńskiego" - krzyczał do policjantów, którzy próbowali go wylegitymować na warszawskim Dworcu Centralnym. Policja ścigała go potem przez kilka miesięcy. W końcu został uniewinniony.

Projekt ustawy autorstwa SLD czeka na pierwsze czytanie w Sejmie. Szanse ma jednak nikłe. Posłowie PiS i PO zgodnie go krytykują. "Jestem absolutnym przeciwnikiem okazjonalnego grzebania w prawie" - mówi Mirosław Drzewiecki z PO. "Myślę, że wnioskodawcy idą za daleko. Nie wiem, czy by tak samo chętnie wykreślali ten zapis, gdyby prezydentem wciąż był Aleksander Kwaśniewski. Poza tym, jaki cel ma ta propozycja? Co to ma zmienić? Czy chcemy przyjąć, że każdy może mówić o głowie państwa, co chce?" - dodaje.

Podobnie wypowiada się Paweł Zalewski z PiS. "Nie jest tak, że obowiązujące przepisy dają prezydentowi immunitet przed krytyką. Nie można go tylko obrażać, bo wtedy znieważa się państwo. Na tej samej zasadzie nie wolno znieważać flagi czy herbu. To nie są polskie wymysły. Podobne rozwiązania stosuje się na świecie" - mówi Zalewski.


Dziennik.pl
12-06-2007

Wierzejski o "Roman, przestań pieprzyć!": Furia nienawiści

- Ostanie tygodnie przynoszą ze strony mediów niekontrolowaną wręcz furię nienawiści, na skalę niespotykaną dotąd w historii LPR - napisał na swoim blogu Wojciech Wierzejski, komentując wczorajszą wypowiedź dziennikarza Radia Zet. - Po wywiadzie z Romanem Giertychem Marek Starybrat powiedział na antenie: "Roman, przestań pieprzyć!".


Zdaniem Wierzejskiego wypowiedź dziennikarza to nie przypadek. - Nie był to swoisty "incydent", ale przykład ilustrujący nastawienie chorego z nienawiści światka żurnalistów do LPR jako takiej - napisał na blogu poseł LPR i dodał, że w odpowiedzi na "rzeczowe argumenty" jego partii dziennikarze mają tylko "chamstwo i prymitywizm".

- Żurnaliści są polityczną stroną sporu. Zakłamaną, obłudną, ideologicznie zacietrzewioną , a do tego prostacką - stwierdził Wojciech Wierzejski.

Wczoraj LPR zaapelowała o ukaranie Radia Zet przez KRRiT za "znieważanie urzędnika państwowego". Wieczorem przewodnicząca Rady Elżbieta Kruk stwierdziła jednak, że nie ma podstaw, by ukarać stację za wypowiedź dziennikarza. Jej zdaniem sprawa kwalifikuje się co najwyżej do sądu lub rozpatrzenia przez Radę Etyki Mediów.

Prezes Radia Zet niezwłocznie przeprosił za zachowanie Starybrata. - Był to niefortunny komentarz prowadzącego, podsumowujący rozmowę Moniki Olejnik z wicepremierem Romanem Giertychem. Wypowiedź ta, oczywiście, nie powinna była znaleźć się na antenie. Prezes Radia Zet w imieniu swoim i stacji przeprosił już listownie wicepremiera - powiedziała rzeczniczka radia Katarzyna Brzezińska.

asz
Gazeta.pl
12-06-2007

Pies jak krowa, świnia czy kura

Dla większości z nas pies jest zwykłym zwierzęciem domowym, podobnie jak kot. Posłowie jednak chcą z niego zrobić... zwierzę gospodarskie, takie jak krowa, świnia czy kura - wytyka "Życie Warszawy".

"Pomieszczenie inwentarskie" i to spełniające szczególne normy - zamiast kojca. Konieczność doglądania co najmniej raz dziennie, zamiast klasycznego spaceru. Karmienie dwa razy dziennie i to odpowiednio dostosowaną paszą, a nie karmą. No i w końcu - właściciele psów do spisu rolnego.

Takie - według "ŻW" - mogą być konsekwencje pomysłu, który zrodził się w Sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, gdzie posłanka Elżbieta Łukacijewska z PO zaproponowała, by psa wpisać na listę zwierząt gospodarskich. Ma to umożliwić rolnikom, którzy w wielu częściach kraju zmagają się z atakami hord wilków, starania o odszkodowania od państwa za zagryzione psy.

Problem w tym, że ewentualne wpisanie psa na listę zwierząt gospodarskich niesie dużo dalej idące i poważniejsze konsekwencje - zauważa gazeta. "To jest po prostu absurd" - ocenia Marek Chrapek, wiceminister rolnictwa. Zwraca uwagę, że prawo nie rozróżnia psa, który jest na wsi w gospodarstwie rolnym, od psa, który jest trzymany w miejskim mieszkaniu.

"Ja sobie tego nie wyobrażam. Choćby dlatego, że zaraz się okaże, że państwo powinno dopłacać do zwalczania chorób zakaźnych wśród psów, za co w tej chwili płacą ich właściciele" - powiada Chrapek. O absurdzie mówi też inspekcja weterynaryjna, bo wówczas w grę wchodziłby zupełnie inny nadzór nad produkcją pasz dla psów, prowadzenie przez hodowców specjalnych ksiąg i rejestrów, nie mówiąc o kwestii nadzoru nad rozrodem. "Nie wiem, jak posłowie sobie to wszystko wyobrażają" - zwraca uwagę Krzysztof Jeżdżewski, zastępca głównego lekarza weterynarii.

Posłowie z komisji mają jutro ostatecznie zdecydować, czy rzeczywiście zwrócą się o dopisanie psów do rejestru zwierząt gospodarskich - czytamy w "Życiu Warszawy".

PAP, Życie Warszawy
Interia.pl
12-06-2007

Ludwik Dorn wycofa z TK wniosek o delegalizację Samoobrony?

Samoobrona liczy, że Ludwik Dorn wycofa z Trybunału Konstytucyjnego wniosek o delegalizację partii - dowiedziała się "Rzeczpospolita". Marszałek Sejmu na razie zwleka z decyzją.


O zbadanie legalności działania Samoobrony, która od kandydatów na parlamentarzystów wymagała podpisywania weksli in blanco, wystąpił do TK poprzedni marszałek Marek Jurek. Ale ten opuścił szeregi PiS. - Ludwik Dorn zapowiedział, że przyjrzy się zasadności wniosku Jurka i - w naszym przekonaniu - dojdzie do konkluzji, że wniosek jest absurdalny. Po czym go wycofa - mówi dziennikowi Mateusz Piskorski, rzecznik Samoobrony.

Rzecznik marszałka Sejmu Witold Lisicki zaprzecza, że Dorn już podjął decyzję. - Marszałek na razie nie zamierza wycofać wniosku - powiada. Ale o przyszłości nie chce mówić. A według informacji "Rz" PiS będzie trzymać Samoobronę w niepewności przynajmniej do wyboru nowego prezesa Najwyższej Izby Kontroli (powinno do tego dojść w czerwcu lub lipcu). Nie zamierza bowiem dopuścić do kolejnej licytacji żądań, od których LPR i Samoobrona uzależniają poparcie kandydata PiS - czytamy w "Rzeczpospolitej".

asz, PAP
Rzeczpospolita
12-06-2007

MEN wydobędzie potencjał płci

W tym celu zamierza zorganizować w szkołach publicznych oddzielne klasy dla chłopców i dziewcząt.

Kiedy? Wiceminister edukacji Sylwia Sysko-Romańczuk zapowiedziała wczoraj: - Myślimy o pilotażu, ale jeszcze nie w tym roku i nie w następnym.

Sam minister Roman Giertych mówił wcześniej, że pilotażowo powstanie po jednym takim gimnazjum w każdym województwie.

Resort zorganizował wczoraj konferencję naukową "Perspektywa edukacji zróżnicowanej - doświadczenia zachodnich szkół męskich i żeńskich".

Wiceminister Sysko-Romańczuk tłumaczyła przy tej okazji, że dobrodziejstwem szkół, w których osobno uczą się dziewczęta i chłopcy, jest to, że "kładą nacisk na wydobycie potencjału wynikającego z płci".

Gościem konferencji, która wg MEN ma być początkiem debaty na ten temat w Polsce, był m.in. prof. Cornelius Riordan, socjolog ze Stanów Zjednoczonych. Od 20 lat prowadzi on badania nad szkolnictwem zróżnicowanym.

Wczoraj tłumaczył, że nie można jednoznacznie wykazać wyższości tego typu szkół nad koedukacyjnymi. Według niego na osiągnięcia uczniów trzykrotnie większy wpływ mają środowisko domowe (m.in. poziom wykształcenia rodziców i dochody) oraz środowisko szkolne (umiejętności nauczycieli i innych uczniów).

Ale zwolennicy szkół zróżnicowanych uważają, że dzięki nim dziewczęta poprawiają wyniki z przedmiotów ścisłych i są bardziej zmotywowane do uprawiania sportu, bo pozbywają się kompleksów wobec chłopców. Z kolei chłopcy mają być bardziej zainteresowani nauką i chętniej brać udział w kółkach dyskusyjnych, muzycznych, teatralnych i plastycznych, od których w szkołach koedukacyjnych stronią.

Mirosław Sawicki, minister edukacji w latach 2004 -05 (rząd SLD): - Społeczeństwo jest koedukacyjne, a szkoła ma być jego miniaturą. Koedukacja uczy m.in. szacunku dla płci przeciwnej, poszanowania różnic, opieki nad słabszymi itp. W dodatku na zróżnicowane szkoły nas nie stać: czy w gminach, gdzie jest tylko jedno gimnazjum, zorganizować drugie, tylko dla dziewcząt? A jeśli powołać po jednej takiej szkole w województwie - to które dzieci do niej posłać?

Irena Dzierzgowska, wiceminister edukacji w latach 1997-2000 (rząd AWS-UW): - Minister Giertych jak zwykle zmierza w stronę przeciwną niż Unia Europejska. W UE mówi się do znudzenia o równości płci, poszanowaniu inności itd. A minister się od tego odwraca i będzie teraz dzielił uczniów według płci. Po co? Czy wiedzie go złudna wiara podobna do tej, że jeśli oddzielimy dzieci zdolne do niezdolnych, to te pierwsze szybciej się będą rozwijały? A jeśli oddzielimy chłopców, którzy mają na pierwszym etapie nauczania gorsze wyniki od dziewcząt, to co zyskamy? Dziewczęta pójdą do przodu, a chłopców poślemy od razu do wojska? Nie wiadomo, kto na tym zyska, ale na pewno stracą i chłopcy, i dziewczynki.

Według przytaczanych na wczorajszej konferencji statystyk z lat 90. najwięcej w Europie zróżnicowanych szkół ma Irlandia - 44 proc., potem Wielka Brytania - 16 proc., Luksemburg - 14 proc., i Austria - 10 proc. W krajach skandynawskich takich szkół w ogólne nie ma.

MEN podało dane dla Polski - 75 szkół, ale liczonych razem z seminariami duchownymi. Wszystkich szkół jest w Polsce ok. 33 tys.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
12-06-2007

Polsko, nie wetuj!

Wetując rozmowy w sprawie nowego traktatu, Polska wepchnie Unię Europejską w kryzys - ostrzegł wczoraj szef Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Pötering. Ale premier Jarosław Kaczyński się nie przestraszył

Polska sama skrzywdzi się najbardziej, jeśli zastosuje weto. Bo też potrzebuje solidarności - mówił wczoraj "Gazecie" w Brukseli szef Parlamentu Europejskiego. - Solidarność nie jest drogą w jedną stronę. Nie można być przeciwko wszystkim. Apeluję do polskich przyjaciół, by nie blokowali porozumienia.

To najostrzejsze słowa, jakie dotychczas padły pod adresem rządu Jarosława Kaczyńskiego. I to w dodatku z ust niezwykle przychylnego Polsce polityka CDU - partii Angeli Merkel, kanclerz Niemiec przewodzących teraz UE.

Choć Pötering nie sprecyzował, jak Polska "może się skrzywdzić", dopowiedział to wczoraj przewodniczący Bundestagu, który też brał udział w spotkaniu parlamentarzystów w Brukseli. - Będziemy mieć Europę dwóch prędkości - ostrzegł Norbert Lammert (też z CDU). Część krajów może się integrować szybciej i głębiej, zostawiając maruderów w tyle.

Dziewięć dni przed szczytem UE w Brukseli Warszawa znalazła się w centrum sporu o układ sił w Unii. Aż 25 z 27 krajów Unii zgadza się, by decyzje zapadały tzw. podwójną większością. Polska chce ten mechanizm zmienić, uzależniając siłę głosu każdego kraju nie bezpośrednio od liczby jego ludności, ale wyciągając z niej pierwiastek kwadratowy.

Choć jak dotąd Polskę poparły tylko Czechy, prezydent i premier powtarzają jak zaklęci, że są gotowi umierać za system pierwiastkowy. Polscy negocjatorzy zapewniają, że jest on bardziej demokratyczny i daje równy wpływ na decyzje w Unii obywatelom wszystkich państw członkowskich, bez względu na wielkość kraju. I osłabia pozycję Niemiec, choć tego już negocjatorzy nie mówią głośno.

Polski upór coraz bardziej irytuje partnerów. Ale ostrzeżenia płynące z Brukseli i Berlina nie robią wrażenia w Warszawie. Wręcz przeciwnie: po wczorajszym spotkaniu z kanclerzem Austrii Alfredem Gusenbauerem Jarosław Kaczyński powtarzał, że Unia nie może zignorować polskich postulatów.

Premier zapewnił, że jeśli Polska uzna, iż w jej interesie jest zawetowanie rozmów w sprawie nowego traktatu, to nie zawaha się tego zrobić. Ma jednak nadzieję, że partnerzy zgodzą się na rozpoczęcie rozmów o nowym systemie głosowania.

Presja na Polskę będzie rosła. W czwartek do Warszawy przyjeżdża francuski prezydent Nicolas Sarkozy - zwolennik okrojenia traktatu konstytucyjnego, ale też i utrzymania podwójnej większości. Bracia Kaczyńscy widzą w nim sojusznika, choć dyplomaci w Paryżu czy Brukseli wątpią w to, by poparł system pierwiastkowy. Wielkim sukcesem Warszawy byłoby to, gdyby zgodził się w ogóle o nim rozmawiać.

Polski nie poprze też hiszpański premier José Luis Zapatero, który w piątek przyjeżdża do Polski. Jego kraj przyjął eurokonstytucję w referendum w 2005 r.

W najbliższą sobotę w Berlinie do podwójnej większości będzie przekonywać prezydenta (bądź premiera) kanclerz Angela Merkel. Wszystko rozstrzygnie się już na szczycie, pewnie w nocy z czwartku na piątek 22 czerwca.

Jacek Pawlicki, Konrad Niklewicz
Gazeta Wyborcza
12-06-2007