czwartek, 14 czerwca 2007

Giertych zweryfikuje historię

PRZEGLĄD PRASY. We wrześniu minister Giertych powoła komisję, która zweryfikuje treść podręczników. Nie podoba mu się m.in. to, jak pisze się w nich o Okrągłym Stole - informuje "Rzeczpospolita".


O analizę książek do historii LPR apelowała krótko po tym, gdy Giertych został ministrem edukacji. Teraz MEN szykuje się, by ten postulat spełnić. Powstaje komisja, która ma zweryfikować wszystkie podręczniki. Te do historii pójdą na pierwszy ogień. Po nich książki do polskiego.

- Sprawdzimy wszystko. Weryfikacja potrwa dwa lata. Chodzi o uaktualnienie treści - potwierdza minister Giertych. Zmienione książki mają trafić do szkół w 2010 roku.

"Mówienie o Okrągłym Stole w superlatywach nie może być akceptowane"

Sprawdzimy, czy treść odpowiada prawdzie. Podręcznik, który nie opisuje śmierci Jana Pawła II i tego wszystkiego, co się wtedy działo, powinien być uzupełniony. Albo podręczniki do historii, które podają, że Okrągły Stół był pozytywnym wydarzeniem: mówienie o tym w samych superlatywach nie może być akceptowane - dodaje.

Ocena wydarzeń z 1989 roku jest według Romana Giertycha jasna. Już jako minister edukacji nazwał Okrągły Stół "zdradą narodową" i "spiskiem", a jego uczestnika Jacka Kuronia postawił w jednym szeregu ze Szczęsnym Potockim i Januszem Radziwiłłem. Czy taką ocenę chce zapisać w podręcznikach? - stawia pytanie "Rz".

- Nie można tego wydarzenia stawiać na piedestale ani potępiać w czambuł. W podręcznikach obowiązuje edukacyjny kompromis i ja go będę przestrzegał - deklaruje teraz Giertych. Nie wiadomo, kto miałby na polecenie MEN weryfikować podręczniki. Minister twierdzi, że do współpracy zaprosi historyków. Których? - Nie jestem jeszcze w stanie wskazać nazwisk - mówi.

mar, PAP
Gazeta Wyborcza
14-06-2007

Szewcy, czyli Giertych i książki 2

Gombrowicz i Witkacy na chwilę wrócili na listę lektur. - A potem głos zabrał minister Roman Giertych i powiedział "nie"


Tak się skończył dzień konsultacji ministerialnych w sprawie lektur.

Jeszcze w ubiegłym tygodniu Roman Giertych, minister edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, mówił, że uczniowie mają czytać przede wszystkim Sienkiewicza. O "Trans-Atlantyku" Witolda Gombrowicza wypowiadał się lekceważąco ("To książka o człowieku, który w 1939 r. migał się od służby wojskowej i wyjechał do Argentyny w poszukiwaniu przygód"). Po awanturze, jaka wybuchła, MEN zwołał na środę konsultacje.

Miały być poważne - Giertych zaprosił ministra kultury. Przyszedł jego zastępca Tomasz Merta. Ale sam Giertych na spotkanie nie przyszedł. Reprezentowała go dyrektor departamentu, w którym powstało rozporządzenie z lekturami, Urszula Przybylska-Zioło. - Na pytanie, dlaczego z listy lektur wypadły wielkie nazwiska, odpowiedziała: "W sprawy polityki się nie mieszam" - opowiada jeden z uczestników spotkania.

Zebrani uznali, że MEN wycofuje się z dotychczasowych planów. Co ogłosiły wszystkie media.

Urzędnicy MEN przyjęli propozycje ministra kultury (bo w odpowiedzi na propozycję Giertycha minister kultury Kazimierz M. Ujazdowski przygotował własny zestaw lektur). To: w podstawówce "Bajki robotów" Stanisława Lema, w gimnazjum "Ziele na kraterze" Melchiora Wańkowicza, a w liceum "Sklepy cynamonowe" Brunona Schulza. Minister kultury nie godził się również na obecność Jana Dobraczyńskiego w kanonie lektur. Tomasz Merta: - To średniej klasy pisarz. Nie powinien być w kanonie.

MEN proponowało aż trzy tytuły, ale dyrektor Przybylska-Zioło prosiła: - Jeden Dobraczyński musi zostać.

Wiceminister kultury Tomasz Merta: - Miałem wrażenie jak z gaszenia pożaru: MEN już opracował dokument, a my mogliśmy tylko ratować, co się da. A powinno się zacząć od powołania zespołu fachowców i profesjonalnej debaty nad lekturami.

- Nie skończyliśmy jeszcze negocjacji - zapowiada Merta. Chce walczyć m.in. o obecność w kanonie lektur pisarzy emigracyjnych (Mackiewicz, Bobkowski, Stempowski).

Negocjacji nie skończył też nieobecny minister Giertych. Wieczorem ogłosił w PAP: - Co do Mackiewicza i Bobkowskiego nie ma problemu. Na Gombrowicza nie zgodzę się. Nie dlatego, żebym miał coś przeciwko niemu, tylko dlatego, że nie ma miejsca. Wątpię też, by na liście znalazł się Witkacy, choć "Szewcy" to dobry dramat. Na nowej liście nie znajdą się też "Bajki robotów" Lema - też z braku miejsca. A "Inny świat" Herlinga-Grudzińskiego będzie w do czytania we fragmentach, gdyż do MEN docierały sygnały od rodziców, że w książce są brutalne sceny i dosadne opisy. Jednak to postać, której nie można pominąć - zaznaczył minister.

Giertych skorygował też swoją urzędniczkę - z książek Dobraczyńskiego zostaje nie "Cień ojca", ale "Listy Nikodema".

Wieczorem MEN podsumował prace: "W najbliższym czasie Ministerstwo Edukacji Narodowej przygotuje projekt rozporządzenia uwzględniający ustalenia z dzisiejszego spotkania oraz uwagi pisemne, które napłynęły i napłyną do resortu edukacji".

• O lektury „Gazeta” walczy od dwóch tygodni: 31 maja napisaliśmy, że w projekcie nowego kanonu lektur nie ma Gombrowicza, Witkacego, Goethego, Kafki, Conrada, Dostojewskiego i Herlinga-Grudzińskiego. A w zamian resort dorzucił m.in. Dobraczyńskiego. Zaprotestowali nauczyciele, artyści, naukowcy. Również premier Kaczyński: - Nie będzie kanonu lektur bez klasyków XIX i XX wieku - powiedział.

ape
Gazeta Wyborcza
14-06-2007

Czy Gosiewski "wyczarował" uzdrowisko?

Matka Przemysława Gosiewskiego wywalczyła status uzdrowiska dla Dąbek. To tym większy sukces, jeśli wziąć pod uwagę, że pierwsza próba się nie udała - pisze DZIENNIK. Wcześniej jej syn załatwił Włoszczowie przystanek kolejowy.

Jeszcze tego lata leżące koło Darłowa Dąbki mają uzyskać status uzdrowiska. Wszystko za sprawą energicznej działaczki ekologicznej Jadwigi Czarnołęskiej-Gosiewskiej, pediatry w ośrodku zdrowia i matki Przemysława Gosiewskiego.

W lokalnym samorządzie nikt nie neguje zasług Pani Gosiewskiej, ale powtarzają się pytania, czy w rozwiązaniu problemu nie pomógł także jej syn - wicepremier. "Syna o pomoc nie prosiłam, przynajmniej na razie" - zaprzecza Jadwiga Czarnołęska-Gosiewska. I dodaje: "Składałam, jak należy, wnioski w Ministerstwie Zdrowia, w Narodowym Funduszu Zdrowia, nasi urzędowi geolodzy prowadzili badania złóż borowinowych".

Podobnie twierdzi także lobbowany w tej sprawie przez organizatorkę akcji wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. "Pani Gosiewska jest bardzo aktywną osobą. Mieszanie w całą sprawę wicepremiera to ogromne nadużycie" - twierdzi.

Faktem jest jednak, że już kilka lat temu Dąbki bezskutecznie starały się o status uzdrowiska. "Nie mieliśmy stwierdzonych żadnych surowców leczniczych i nikt nam nie wytłumaczył, że to konieczne, by starać się o status uzdrowiska. Wtedy odpuściliśmy na jakiś czas" - przyznaje wicewójt Darłowa, Karolina Nakielska.

Temat powrócił po dojściu do władzy partii Przemysława Gosiewskiego. Rodzina Gosiewskich mieszka na tym terenie od lat, a sam wicepremier od czasów studenckich często odwiedza rodziców. Ponad rok temu Jadwiga Gosiewska, wspólnie z innymi działaczami stowarzyszenia Ekologiczny Klub Obywatelski "Czuwanie", zaprosiła do Dąbek wiceministra zdrowia Bolesława Piechę oraz przedstawicieli resortu ochrony środowiska. Pokazała bazę uzdrowiskową już funkcjonującą w okolicy i oświadczyła, że Dąbki powinny stać się uzdrowiskiem jak najszybciej.

Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Minister zdrowia wydał już zaświadczenie aprobujące wyniki ekspertyz leczniczych właściwości borowin z Dąbek i tamtejszego klimatu. Sprawę zakończy podpis premiera przyznający Dąbkom status uzdrowiska.

Dla miejscowości oznacza to przede wszystkim dotacje z Narodowego Funduszu Zdrowia, przeznaczane na turnusy rehabilitacyjne. Bez tych pieniędzy tutejsze ośrodki rehabilitacyjne trzeba by zamknąć. I choć matka Gosiewskiego zaklina się, że z pomocy syna nie skorzystała, wicepremier jeszcze w tym roku ma zostać honorowym obywatelem Darłowa. Za zasługi dla miasta i regionu.

Gosiewski, który jako poseł reprezentuje okręg świętokrzyski, podobnych honorów odebrał już całkiem sporo. Za załatwienie niezwykle nowoczesnego tomografu dla Świętokrzyskiego Centrum Onkologii otrzymał nagrodę Kielc. Gmina Włoszczowa przyznała mu tytuł honorowego obywatela po tym, jak załatwił najsłynniejszy w Polsce przystanek dla pociągów dalekobieżnych.

Teraz Gosiewski obiecuje, że pod Kielcami wkrótce powstanie lotnisko. Jednak jego aktywność najczęściej spotyka się z krytyką, i to nawet ze strony kolegów z PiS. "Nie zazdroszczę wicepremierowi jego skuteczności w załatwianiu lokalnych spraw. W przypadku Włoszczowy wręcz mu współczuję. Otwarcie tam stacji było tak absurdalne, że nawet mieszkańcy nie muszą dobrze tego odbierać" - mówi Antoni Mężydło.

Może się jednak mylić. Bo to właśnie wicepremier Gosiewski otrzyma w tym roku tytuł honorowego obywatela Darłowa.

Anna Monkos, Dariusz Olejniczak
Dziennik.pl
13-06-2007

Wielka kasa od Wildsteina

500 tys. zł po dziewięciu miesiącach pracy? Nawet tyle dostali dyrektorzy w TVP zatrudnieni przez jej poprzedniego szefa Bronisława Wildsteina, którzy niedawno odeszli z Telewizji Polskiej.


I tak Andrzej Mietkowski, przyjaciel Wildsteina, dostanie 561 tys. zł. Od lipca 2006 do marca 2007 r. był dyrektorem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, która nadzoruje wszystkie programy informacyjne TVP. Razem z premią zarabiał 33 tys. zł. Kontrakt gwarantuje mu sześciomiesięczne odszkodowanie i wypłatę rocznych poborów, jeśli nie zacznie pracować u konkurencji TVP.

Mietkowski odszedł, gdy na Woronicza przyszedł Andrzej Urbański. Ten sam los spotkał Marcina Mazurka, szefa biura zarządu Telewizji i prawą rękę Wildsteina od jego pierwszego dnia na Woronicza. W sumie Mazurek dostanie 568 tys. zł (składa się na to 12-miesięczne odszkodowanie i wypłata rocznych poborów, jeśli nie zacznie pracować u konkurencji).

706 tysięcy dla dyrektora biura finansów

Ale i tak nie są rekordzistami. Piotr Dmochowski-Lipski, dyrektor biura finansów i restrukturyzacji, także przyjaciel Wildsteina, ma w podpisanym przez poprzedniego prezesa kontrakcie zapisaną sumę 706 tys. zł. Składa się na nią wypłata odszkodowania w wysokości rocznego wynagrodzenia (353 tys. zł) i przysługująca mu roczna pensja, o ile nie pójdzie pracować do konkurencji. Na razie Dmochowski-Lipski na Woronicza pracuje.

Najmniejsze z tej grupy zagwarantowane pieniądze ma Dariusz Wieromiejczyk, szef Agencji Filmowej nadal zatrudniony w TVP. Gdyby Telewizja rozwiązała z nim umowę, dostałby ok. 246 tys. zł.

Wildstein zmienił kontrakty, gdy zaczął się spodziewać odwołania

Z naszych informacji wynika, że Wildstein zmienił kontrakty na korzystniejsze dla dyrektorów, a mniej korzystne dla TVP, gdy zaczął spodziewać się, że zostanie odwołany. Wcześniej krytykował swego poprzednika Jana Dworaka za powołanie tuż przed odejściem kilku nowych kierowników, m.in. Krzysztofa Knittla (publicystyka kulturalna w "Jedynce"), i Stanisława Wójcika (dyrektora ekonomicznego).

Mieli oni jednak zwykłe umowy o pracę z trzymiesięcznym wypowiedzeniem. Wildstein zwolnił ich w pierwszych dniach urzędowania. Knittel ogłosił wtedy, że swoją odprawę (24 tys. zł netto) przeznaczy w połowie na rodzinne domy dziecka towarzystwa Nasz Dom.

B. szef TAI: To standardowe kontrakty

Mietkowski w rozmowie z "Gazetą" nie chce potwierdzić wysokości swojego odszkodowania. - Nie sumowałem tego - tłumaczy i dodaje: - Nie wiem, czy np. za miesiąc nie podejmę pracy w konkurencyjnej firmie i wtedy przestanie obowiązywać umowa o zakazie pracy dla konkurencji.

Były szef TAI mówi też, że kontrakty podpisywane z dyrektorami za prezesury Wildsteina są standardowe, jak za poprzednich prezesów.

Pracownik pionu finansów: Tak wysokich odpraw nigdy nie było

- To nieprawda - zaprzecza jeden z pracowników pionu finansów TVP. Jako przykład podaje najwyższą jak dotąd odprawę, którą dostał Tomasz Posadzki, wieloletni szef zarządu z czasów prezesury Roberta Kwiatkowskiego i Dworaka - 342 tys. zł (82 tys. zł odszkodowania i 260 tys. zł w ramach "klauzuli konkurencyjności").

Jarosław Szczepański, b. rzecznik TVP za czasów Dworaka, potwierdza: - Standardowe umowy dyrektorów generalnych przewidywały od 6 do 12 miesięcznych wynagrodzeń. Tak wysokich odpraw jak 500 czy 700 tys. zł nie było.

- Praca w TVP jest tak niepewna, że każdy stara się wynegocjować taki kontrakt, by gdy z dnia na dzień straci pracę, miał za co żyć, zanim znajdzie następną - opowiada nam jeden z byłych dyrektorów TVP. - Ale o tak wysokich odprawach nigdy nie słyszałem - zastrzega.

TVP nie chce komentować

Telewizja Polska odmówiła nam skomentowania sprawy odpraw dla dyrektorów mianowanych przez Wildsteina. Czy obecni dyrektorzy TVP mają podobne kontrakty? Aneta Wrona, rzecznik Telewizji:- W kontraktach nie ma zapisów o takich odprawach.

Nasi rozmówcy z rady nadzorczej Telewizji podkreślają, że umowy zawierane w czasach poprzedniego prezesa są zgodne z prawem, choć "nieetyczne", bo tak wysokie.

Wildstein nie chciał z nami rozmawiać: - Nie będę pani udzielał żadnego komentarza ani dziś, ani żadnego innego dnia.


Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski
Gazeta Wyborcza
14-06-2007

Zapłacisz haracz, jak nie zbudujesz

Kupiłeś działkę, ale nie masz dość pieniędzy, żeby zacząć budowanie domu. O to, by zostało Ci jeszcze mniej zatroszczy się minister budownictwa. Andrzej Aumiller chce pobierać haracz w wysokości pięciu procent rocznie od wartości takiego gruntu.

Jeśli działka kosztuje 100 tysięcy złotych, rocznie zapłacisz od niej 5 tysięcy złotych podatku. No chyba, że od momentu jej kupienia w ciągu 4-5 lat rozpoczniesz budowę domu. Minister Aumiller wymyślił, że haracz pobierałby tylko od gruntów, które objęte są planami zagospodarowania przestrzennego. Ale nie wyklucza, że podatek mógłby wynieść nawet dziesięć procent, jeśli zgodziliby się na to inni ministrowie.

Podobno ma to zapobiec spekulacji działkami, czyli kupowaniu i przetrzymywaniu ich, aż ceny wzrosną. Szef resortu budownictwa uważa, że wysokie ceny gruntów budowlanych są winą takich spekulantów. Jednak eksperci nie zgadzają się z nim. "Ci, którzy naprawdę skupują grunty, by na nich zarobić, poradzą sobie. Bo czymże jest pięć procent, jeśli wartość ziemi pod inwestycje rośnie o 30-50 procent rocznie. Zresztą zawsze mogą ją sprzedać przed upływem 4, 5 lat, a i tak zarobią. Albo nowy podatek wliczą w cenę" - uważa Jacek Bielecki, szef Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

Za to chytry plan Aumillera utrudni życie tym, którzy kupują działkę jako zabezpieczenie na starość, czy po prostu dobrą wieloletnią lokatę. Oczywiście po kieszeni dostaliby też ci, którzy kupili ziemię, ale na razie nie mają funduszy na stawianie domu.

Specjaliści nie zostawiają na tym planie suchej nitki. "Myślę, że specjalna opłata antyspekulacyjna zostałaby zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny ze względu na nierównomiernie rozłożone obciążenia podatkowe. Dlaczego daninę mieliby płacić właściciele działek objętych planem zagospodarowania, a ci bez planów już nie?" - pyta Jerzy Bielawny, wicedyrektor Instytutu Studiów Podatkowych. "To jest pomysł niekonstytucyjny. Zbyt mocno ingeruje we własność prywatną" - twierdzi Maciej Dymkowski, analityk firmy RedNet zajmującej się rynkiem nieruchomości.

Bartłomiej Bajarski
Dziennik.pl
14-06-2007

Samoobrona walczy "świniami" o wpływy w TVP

Młodzi ludzie związani z Samoobroną toczą brudną wojnę o wpływy w TVP. Podkładają sobie nawet "świnie". Piszą listy do prezesa TVP z donosami o tym, że np. "kolega", który jest w radzie nadzorczej TVP żyje z kobietą na kocią łapę. Na dodatek ta kobieta robi programy dla TVP. Nadawca sugeruje więc niewinnie, że "to się nie godzi".

Autorem tego listu jest popierany przez Samoobronę członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Tomasz Borysiuk. Borysiuk donosi w nim na Tomasza Rudomino, który dostał się do TVP także dzięki Samoobronie.

Dlaczego Borysiuk skarży się na Rudomino? Bo tego ostatniego Samoobrona już nie lubi. Rudomino kilka razy podpadł Andrzejowi Lepperowi (choćby tym, że nie chciał niedawno odwołania Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa TVP). Być może więc młodzi z Samoobrony walczą już zawczasu o posadę po Rudomino albo po prostu chcą się przypodobać wicepremierowi Lepperowi.

Do listu dotarł tvn24.pl. Borysiuk pyta w nim prezesa TVP, czy ten wie kto produkuje dla telewizji program "Podróżnik". No i czy ten program, który produkuje - bądź co bądź - konkubina Rudomino nie emituje przypadkiem jakieś kryptoreklamy.

Borysiuk jest bardzo podejrzliwy w swoim liście. Pyta też prezesa TVP czy słyszał coś o produkowaniu przez samego Rudomino jakiś programów dla telewizji. "Jeśli tak jest, to mamy skandal, bo to złamanie przepisów" - tłumaczył się z donosu w tvn24.pl.

Co na to Rudomino? Twierdzi, że od dłuższego czasu jest zastraszany przez Samoobronę. Powiedział nawet, że w dniu odwołania prezesa TVP Bronisława Wildsteina, Borysiuk miał zadzwonić do jego "znajomej producentki telewizyjnej" i szantażować ją. Borysiuk miał powiedzieć jej, że jeśli Rudomino nie zagłosuje za odwołaniem Wildsteina, to program "Podróże" zejdzie z anteny.


Michał Pietrzak
Dziennik.pl
13-06-2007