poniedziałek, 25 czerwca 2007

Giertych nie zamierza przeprosić rodziny Kuroniów

Nie zamierzam przepraszać rodziny Kuroniów - oświadczył wicepremier i szef LPR Roman Giertych, komentując poniedziałkowy wyrok sądu w sprawie jego sugestii o zdradzie przez Jacka Kuronia ideałów "Solidarności" i za porównanie go do słynnych zdrajców z historii Polski - Janusza Radziwiłła i Szczęsnego Potockiego.


Giertych zapowiada także, że odwoła się od wyroku.

- Nie zamierzam nikogo przepraszać za moje poglądy. uważam, że Okrągły Stół był zdradą. Nie twierdziłem, że wszyscy jego uczestnicy byli zdrajcami - powiedział wicepremier.

Jak podkreślił, uznaje działalność Jacka Kuronia za złą dla kraju. "Nie chcę naruszać niczyjej czci, tylko mam takie zdanie polityczne i go nie zmienię, tylko dlatego ze sądy mnie karzą karami finansowymi" - dodał.

Zaznaczył, że sąd nie przyjął jego wniosku, o przesłuchanie go w charakterze strony i dlatego nie mógł "złożyć żadnego dowodu".

cheko, PAP
Gazeta.pl
25-06-2007

"Premier nie może mówić, że pielęgniarki popełniły przestępstwo"

Premierowi nie wolno mówić, że pielęgniarki, które od 7 dni siedzą w Kancelarii Premiera popełniły przestępstwo. W ten sposób premier, z racji pełnionej funkcji, narusza domniemanie niewinności pielęgniarek - mówi portalowi "Gazeta.pl" prof. Zbigniew Hołda. Jego zdaniem pielęgniarki jeśli nawet łamią prawo, to skutki tego są żadne.


Od momentu zajęcia przez cztery pielęgniarki pokoju nr 7 w Kancelarii Premiera, Jarosław Kaczyński mówi, że pielęgniarki okupują kancelarię i tym samym popełniają przestępstwo. "Zasada jest prosta, rokowania są możliwe wtedy, kiedy nie ma przestępstwa. Jest przestępstwo - okupacja jest przestępstwem - nie ma rokowań" - mówi premier. Według rządu pielęgniarki w każdej chwili mogą zostać z niej usunięte.

Jakie przestępstwo popełniły pielęgniarki

Rzeczywiście można pielęgniarkom zarzucić złamanie art. 193 Kodeksu Karnego - przyznaje prof. Zbigniew Ćwiąkalski. Chodzi o tak zwane naruszenie miru domowego. Przepis ten mówi, że "Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu albo wbrew żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku."

Nie wiemy jakie przestępstwo zarzuca premier pielęgniarkom. Cały czas mówi ogólnikowo - zwraca uwagę prof. Zbigniew Hołda. Ale nawet jeśli chodzi o naruszenie miru domowego, to trzeba wziąć pod uwagę art. 115 par. 2 Kodeksu Karnego, i ocenić jaka jest szkodliwość ich czynu.

Prof. Hołda wylicza co wiadomo: Pielęgniarki na wdarły się do kancelarii, tylko legalnie weszły. Odbyły tam spotkanie z minister Kalatą i wiceministrem Piechą. Niezadowolone, że nie doszło do spotkania z premierem, zostały. Nie wiemy, czy ktoś je wzywał do opuszczenia kancelarii.

Szkodliwość zerowa

Ja bym tu w ogóle nie mówił o przestępstwie w świetle art. 115 par. 2 KK - ocenia prof. Hołda. Stopień winy - żaden, szkodliwość społeczna - zerowa, rozmiar wyrządzonej, lub grożącej szkody - żadne - wylicza prof. Hołda. Poza tym, zdaniem profesora protest pielęgniarek mieści się w granicach przyjętych w przypadku akcji protestacyjnych. I przestrzega - funkcjonariusz państwowy powinien się wyrażać oględnie. Premier nie powinien mówić, że popełniono przestępstwo, bo łamie w ten sposób domniemanie niewinności.

Prof. Ćwiąkalski też zwraca uwagę, na bardzo znikomy stopień winy pielęgniarek. I porównuje to z blokadami, które były dziełem Andrzeja Leppera - w końcu wicepremiera w tym rządzie. O tych przestępstwach premier nie mówi - zwraca uwagę Ćwiąkalski. Korona z głowy by premierowi nie spadła, gdyby poświęcił pięć minut pielęgniarkom - podsumowuje profesor.

Michał Engelhardt
Gazeta.pl
25-06-2007

Sąd: Giertych ma przeprosić rodzinę Kuronia

Roman Giertych musi przeprosić syna i brata Jacka Kuronia za swe sugestie o zdradzie przez Kuronia ideałów "Solidarności" i za porównanie go do słynnych zdrajców z historii Polski - Janusza Radziwiłła i Szczęsnego Potockiego - postanowił w poniedziałek warszawski sąd.


W sierpniu 2006 r. media doniosły, iż z akt SB wynika, że w latach 1985-89 Kuroń miał prowadzić z bezpieką rozmowy mające charakter negocjacji politycznych. Miał m.in. w 1988 r. rozmawiać z SB o przygotowaniach do Okrągłego Stołu.

- Ja nie twierdzę, że Jacek Kuroń był agentem SB, ja twierdzę coś znacznie gorszego i zawsze tak twierdziłem - że to porozumienie, które zostało zawarte przy Okrągłym Stole m.in. przez niego, było porozumieniem, które szkodziło Polsce i było zdradą ideałów milionów ludzi, którzy należeli do Solidarności - powiedział wtedy Giertych. Pytany, czy należy usunąć Kuronia z podręczników szkolnych, odparł: - Nie, tak samo jak Szczęsnego Potockiego czy Janusza Radziwiłła nie należy usuwać z podręczników historii.

Giertych nie udowodnił oskarżeń

Roman Giertych, zarzucając Jackowi Kuroniowi udział w zdradzie narodowej i przyrównując go do innych zdrajców ojczyzny, naruszył prawo rodziny do kultywowania pamięci po zmarłym, bo nie udowodnił swych oskarżeń - tak sąd uzasadniał swój poniedziałkowy wyrok w tej sprawie.

Mocą orzeczenia sądu Giertych tydzień po uprawomocnieniu się go ma opublikować na swój koszt na pierwszej stronie piątkowej "Gazety Wyborczej" oświadczenie, w którym przeprosi Andrzeja i Macieja Kuroniów (brata i syna Jacka) za swe zarzuty i wyrazić "głębokie ubolewanie z powodu niestosowności tej wypowiedzi, naruszającej prawo rodziny do kultu zmarłego". Ma on też wpłacić 15 tys. zł na Fundację im. Gai i Jacka Kuroniów.

Powodowie domagali się 50 tys. zł, ale sąd uznał, że kwota 15 tys. zł będzie odpowiednia i wystarczająco dotkliwa.

Nie chodziło o pieniądze a o przeprosiny

Sędzia Małgorzata Borkowska uzasadniając wyrok mówiła, że o ile nie można ograniczać debaty publicznej - także o najnowszej historii - do "jedynie słusznej" wersji, to kiedy stawia się tak poważne zarzuty jak udział w zdradzie narodowej, należy je rzetelnie udokumentować w oparciu o fakty - a pozwany Giertych tego nie uczynił.

Obecny w poniedziałek w sądzie Andrzej Kuroń mówił dziennikarzom po wyroku, że nie zależało mu na tym, by iść z tą sprawą do sądu, bo zanim to uczynił, rodzina Kuroniów wysyłała list do Giertycha z prośbą o przeprosiny, ale nie było na nie odpowiedzi. "Nie chodziło nam o pieniądze" - zapewnił.

Reprezentujący nieobecnego w sądzie Giertycha mec. Grzegorz Radwański powiedział, że możliwa jest apelacja jego klienta. "Nam chodziło, by sąd w ogóle ocenił Okrągły Stół i udział w nim Jacka Kuronia, a tego sąd nie uczynił" - dodał.

Młodszy brat, zmarłego w 2004 r. Kuronia oraz syn pozwali Giertycha, żądając przeprosin w "Gazecie Wyborczej" oraz wpłaty 50 tys. zł zadośćuczynienia na Fundację Gai i Jacka Kuroniów. Pozwany wniósł o oddalenie pozwu, twierdząc, że inkryminowana wypowiedź mieściła się w granicach swobody wypowiedzi, a każdy ma prawo do własnej oceny Okrągłego Stołu. Wyrok jest nieprawomocny.

mar, PAP
Gazeta.pl
25-06-2007

Premier: Brak dróg to wina karteli budowlanych

Ciężkie działa przeciwko branży budowlanej wytoczył rząd. Najpierw minister budownictwa oskarżył producentów materiałów o zmowę cenową, a potem premier wypalił: bez walki z kartelami budowlanymi nie będzie nowych dróg. I coś jest na rzeczy, bo choć sezon w pełni, ceny cementu i cegieł - tak jak nagle wzrosły - tak nagle spadły, już o 30 procent.

Premier nie ma wątpliwości - winę za kłopoty z budową nowoczesnych tras ponoszą m.in. firmy budowlane i producenci materiałów, którzy wykorzystują okazję do szybkiego zarobku.

"Od samego początku mówiłem, że w branży jest zmowa cenowa i że ten wzrost cen był nienormalny" - mówił z kolei minister Andrzej Aumiller. "Ceny nie wynikały ani ze wzrostu kosztów energii czy płac. Wynikały tylko z nakręcania koniunktury" - tłumaczył Aumiller szalejące podwyżki w sklepach z materiałami budowlanymi.

Ale to się skończyło, bo teraz ceny spadają w równie szaleńczym tempie. "Ceny cementu spadły w ostatnim czasie z 700 zł do 500 zł za tonę, a cegły z 7,5 zł do 5,5 zł" - wyliczył Aumiller. I dodał, że należy się spodziewać dalszych spadków cen, nawet o kolejne kilkanaście procent, bo klienci zorientowali się, że są oszukiwani.

Niestety, szanse na to, że ceny powrócą do tych sprzed dwóch lat, gdy tona cementu kosztowała 250 zł, a cegła 3 zł, są zerowe. Cementownie i cegielnie będą mówić, że wzrosły im koszty produkcji, bo więcej kosztuje paliwo, prąd, wypożyczenie, zakup lub konserwacja maszyn. I że wzrosły płace dla robotników, którzy szantażują pracodawców, że jak nie dostaną podwyżek, to wyjadą na Zachód.


Michał Pietrzak
Dziennik.pl
25-06-2007

Będzie spór zbiorowy z rządem?

Forum Związków Zawodowych rozważa wejście w spór zbiorowy z rządem. Podczas poniedziałkowego, nadzwyczajnego posiedzenia FZZ mają też zapaść decyzje, w jaki sposób finansowo i organizacyjnie wesprzeć protest pielęgniarek.

"Jest propozycja komitetu protestacyjno-strajkowego FZZ wszczęcia sporu zbiorowego z rządem o łamanie praw pracowniczych i wolności związkowych" - powiedział podczas obrad wiceszef FZZ Antoni Duda. Dodał, że propozycja jest obecnie analizowana przez katedrę prawa pracy Uniwersytetu Warszawskiego.

W spotkaniu forum uczestniczą przedstawicielki protestujących przed kancelarią premiera pielęgniarek. Zaapelowały one do FZZ o aktywne wsparcie protestu. "Miasteczko (namiotowe przed kancelarią) musi być utrzymane. Proponujemy, by z poszczególnych regionów przyjeżdżały kilkuosobowe delegacje, zasilające protest" - powiedziała szefowa dolnośląskiego oddziału Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, Lilianna Pietrowska. "Nic tak nie podnosi nastroju jak nowa grupa osób, która wchodzi do obozu. Potrzeba nam świeżej krwi" - podkreśliła Pietrowska.

Forum deklaruje pełne poparcie akcji protestacyjnej. W późniejszych godzinach w poniedziałek ma zapaść decyzja, w jaki sposób wesprzeć ją finansowo oraz przeprowadzić wspierające protesty i pikiety w poszczególnych województwach.

PAP
Interia.pl
25-06-2007

LPR chce powołania komisji śledczej ds. firmy Dochnala

Szef LPR Roman Giertych zapowiedział w poniedziałek, że jeszcze tego dnia Liga złoży wniosek o powołanie sejmowej komisji śledczej ds. działalności Larchmont Capital lobbysty Marka Dochnala, do którego należy ta firma. Giertych poinformował, że "pewnym kandytatem" do zasiadania w komisji z ramienia Ligi jest poseł LPR Wojciech Wierzejski.

Giertych powiedział, że choć Larchmont Capital została "częściowo zbadana podczas prac komisji śledczej ds. PKN Orlen", to należy dokładniej przeanalizować jej działanie.

Szef LPR podkreślił, że powiązania tej firmy "sięgały do Pałacu Prezydenckiego" oraz "obejmowały osoby związane" z szefem rządu. W ocenie Giertycha, powołanie komisji pozwoli prześledzić "w jaki sposób była w Polsce prowadzona prywatyzacja, w jaki sposób narażano na stratę skarb państwa".

W sobotę premier Jarosław Kaczyński potwierdził, że koalicja porozumiała się co do powołania takiej komisji. "Uważam, że komisja, może nie tyle orlenowska, ale skoncentrowana na zbadaniu działalności spółki, która była własnością Marka Dochnala, przydałaby się" - mówił w sobotę szef rządu.

łup, PAP
Gazeta.pl
25-06-2007

Prokuratura potwierdza: Jest śledztwo ws. finansów LPR

To już nie pogłoski. Prokuratura potwierdza, że jest śledztwo w sprawie przekrętów finansowych w Lidze Polskich Rodzin. Na razie śledczy nie chcą nikomu stawiać zarzutów. "Jest śledztwo, ale w sprawie, a nie przeciwko komuś. I nie chodzi tylko o Ligę, ale także o PO" - grzmiał z kolei Roman Giertych.

Śledztwo prowadzi warszawska Prokuratura Okręgowa. Przyznała ona, że rzeczywiście jest śledztwo w sprawie wyprowadzania pieniędzy z LPR na podstawie fikcyjnych umów. O sprawie napisały "Gazeta Wyborcza" i "Newsweek". Według nich, Liga zlecała ekspertyzy niby-specjalistom, często działaczom Młodzieży Wszechpolskiej. Wiele z tych osób, które podpisały z partią umowy, nigdy niczego nie napisało - doniosły media.

Śledztwo w warszawskiej prokuraturze to odprysk postępowania w innej sprawie - złożenia fałszywej deklaracji podatkowej przez Jana S. Grozi mu za to osiem lat więzienia. Przy okazji tej sprawy śledczy zajęli się także finansami Ligi. Tłumaczą jednak, że na razie nie ma podstaw, by stawiać komukolwiek zarzuty. Jednak rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Katarzyna Szeska podkreśliła, że sprawa cały czas jest badana.

Gdy tylko prokuratura potwierdziła, że śledztwo jest prowadzone w sprawie, a nie przeciwko komuś, ciężkie działa wytoczył szef LPR Roman Giertych. "Ten zarzut mediów jest tak absurdalny, że właściwie nie można na niego odpowiedzieć. To co, mieliśmy zatrudniać działaczy Partii Demokratycznej, którzy nie byli w stanie swojej partii dobrze zarejestrować?" - ironizował wicepremier. Zarzucił także "GW" i "Newsweekowi" kłamstwo.

Giertych przekonywał, że finanse partii są przejrzyste. A poza tym śledztwo jest nie tylko w sprawie LPR, ale także PO. "I nie tylko" - dodał tajemniczo Giertych.

Wojciech Wierzejski, który według mediów miał dostać zarzuty w sprawie przekrętów finansowych, oświadczył, że składa prywatny pozew przeciwko autorom publikacji. Jego partia z kolei domaga się wielkich przeprosin na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" i na stronie internetowej "Newsweeka".

Magdalena Miroszewska
Dziennik.pl
25-06-2007

Z mieczykiem Chrobrego nie wejdziesz na mecz

Hitlerowska swastyka, herb francuskiego Frontu Narodowego i tak lubiany przez działaczy LPR mieczyk Chrobrego - wszystkie te symbole znalazły się na liście PZPN znaków zakazanych na polskich stadionach - pisze DZIENNIK.

Jeśli więc działacz LPR z mieczykiem w klapie będzie chciał wejść na mecz, nie będzie wpuszczony. "To wielka pomyłka i osobista potwarz" - oburza się wiceszef LPR Sylwester Chruszcz.

Polski Związek Piłki Nożnej dla wszystkich organizatorów meczy ligowych w naszym kraju przygotował "Vademecum bezpieczeństwa na obiektach piłkarskich w Polsce".

W dokumencie przekazanym do wszystkich jednostek związku zawarto m.in. wykaz znaków zakazanych i ich symboliki. Wydział ds. bezpieczeństwa na obiektach piłkarskich zalecił, by osób prezentujących je na ubraniach czy flagach nie wpuszczać na stadiony.

Jeszcze do niedawna każdy czołowy polityk LPR z dumą prezentował w klapie charakterystyczny znak zapożyczony od przedwojennej endecji: srebrny miecz skierowany w dół, opleciony biało-czerwoną szarfą. Dziś to już rzadkość. Mieczyki zostały zastąpione kwadratowym logo partii.

W liście do prezesa PZPN Michała Listkiewicza, wiceszef LPR napisał, że w działalności Obozu Wielkiej Polski, którego symbolem był mieczyk Chrobrego, "trudno doszukać się zapisu o faszyzmie, który jest historycznie dla polskiego ruchu narodowego skrajnie odległą ideologią". "Nie znam tego listu, zapoznam się i pewnie jakoś odpowiem" - mówi DZIENNIKOWI Listkiewicz.

Obok mieczyka Chrobrego w "Vademecum" znalazła się m.in. swastyka, symbole jednostek Waffen-SS, NSDAP czy Hitlerjugend. Ale jest też znak legalnie działającego we Francji Frontu Narodowego Jean-Marii Le Pena czy flaga konfederacji stanów południowych z okresu wojny secesyjnej. "My nie jesteśmy fachowcami w tych sprawach" - przyznaje prezes PZPN.

Publikacja była przygotowywana we współpracy ze stowarzyszeniem Nigdy Wicej. "To organizacja afiliowana przy FIFA" - wyjaśnia wiceprezes PZPN Eugeniusz Kolator, który nie wyklucza, że mieczyk Chrobrego zniknie z "Vademecum". Na liście przedstawionej przez stowarzyszenie nie znalazły się żadne symbole komunistyczne, również zakazane prawnie w Polsce.

Mikołaj Wójcik
Dziennik.pl
24-06-2007

MON nie mówi całej prawdy o rannych w Iraku

MON ma dwie różne statystyki na temat żołnierzy rannych w Iraku, którymi żongluje w zależności od potrzeby - pisze DZIENNIK. Oficjalnie rany odniosło 55 polskich żołnierzy, w rzeczywistości ta liczba jest trzy razy wyższa.

Dowódca Wojsk Lądowych generał broni Waldemar Skrzypczak bada w Afganistanie nastroje polskich żołnierzy. Jedenastu z nich chce bowiem wrócić do kraju. Misja w Iraku też nie wygląda tak kolorowo, jak przedstawia ją MON. "Więcej żołnierzy odnosi rany, więcej z nich na własną prośbę wraca do Polski" - mówią nam żołnierze.

Na początku misji w Iraku resort obrony informował niemal o każdym ostrzale czy ataku moździerzowym na polskie bazy. "Teraz opinia publiczna dowiaduje się o nich tylko wtedy, gdy ktoś ginie lub odnosi poważne obrażenia" - mówi nam jeden z żołnierzy. "Nawet nie wiecie, ilu żołnierzy wraca do kraju" - mówi inny.

Zapytaliśmy o to w MON. Jak się okazało, w ministerstwie funkcjonują co najmniej dwie statystyki dotyczące rannych. Na nasze pytanie departament prasowo-informacyjny odpowiedział bowiem oficjalnie: "Dotychczas w Iraku miało miejsce 20 wypadków śmiertelnych oraz 44 przypadki, gdzie żołnierze i pracownicy wojska zostali ranni podczas działań operacyjnych (ostrzał, zasadzka, najechanie na minę, katastrofa śmigłowca, wypadek drogowy w czasie patrolu). W tych okolicznościach 36 żołnierzy odniosło obrażenia poważne (rany od kul i odłamków, naruszenia układu kostnego, ubytek ciała, amputacja części nogi czy dłoni). Łącznie do kraju ewakuowanych było 55 rannych (w tym chorych) osób personelu PKW Irak".

Tymczasem zupełnie inne dane na temat Iraku podał w rozmowie z DZIENNIKIEM rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej Jarosław Rybak, gdy... zapytaliśmy go o domniemany bunt na misji w Afganistanie.

Przypomnijmy zdarzenie: dwóch podoficerów w bazie Wazi Khwa namawiało innych żołnierzy do złożenia próśb o powrót do kraju. Dziewięciu się do nich przyłączyło. We wnioskach napisali, że obawiają się o własne bezpieczeństwo, gdyż ich zdaniem samochody humvee, którymi mieli jeździć na patrole, są za słabo opancerzone.

Jarosław Rybak, tłumacząc to zdarzenie, ujawnił faktyczną liczbę żołnierzy rannych w Iraku. Co ciekawe, jest ich o prawie... 100 więcej. "150 rannych żołnierzy rotowano do kraju" - powiedział nam rzecznik resortu obrony.

Jak tłumaczą taką żonglerkę danymi żołnierze? "55 rannych to prawdopodobnie tylko ci, którzy odnieśli naprawdę bardzo poważne obrażenia: zostali mocno postrzeleni, trafieni odłamkami" - podejrzewa chorąży służący w VIII kontyngencie w Iraku.

"Ta okrojona statystyka jest przygotowana dla mediów. Chodzi o to, żeby duża liczba wypadków nie kłuła w oczy. Szersza uwzględnia wszystkie wypadki" - twierdzi mł. chor. sztab. Tomasz Kloc, żołnierz I kontyngentu ciężko ranny podczas akcji. Przy okazji afery afgańskiej okazało się także, że 225 żołnierzy zjechało z Iraku na własną prośbę. Na jaw wyszedł też fakt, że 21 wojaków wróciło stamtąd ze względów dyscyplinarnych.

Kto wprowadził w MON tę cenzurę? Kto żongluje danymi? "Nie o każdym ostrzale się przecież informuje. Podaje się tylko informacje znaczące. Jeżeli wpadał do bazy pocisk moździerzowy i niczego nie niszczył, to nie publikowaliśmy na ten temat komunikatów. Nigdy jednak nie było polityki świadomego przemilczania faktów" - tak tłumaczy nam znikomą liczbę komunikatów Piotr Paszkowski, rzecznik prasowy MON za czasów ministra Radosława Sikorskiego.

Prawda jest taka, że pełniejsze informacje na temat Iraku docierały do kraju do jesieni ubiegłego roku, do kiedy w bazie w Diwaniji był akredytowany korespondent Informacyjnej Agencji Radiowej. "On nas czasem uprzedzał, szybciej podawał informacje" - przyznaje Paszkowski.

Jak naprawdę wygląda więc sytuacja polskich żołnierzy w irackich i afgańskich bazach? "Tam każdy dzień jest loterią, swoistym hazardem" - opowiada nam jeden z irackich weteranów.

Izabela Leszczyńska
Dziennik.pl
25-06-2007

Premier: Jesteśmy za biedni na podatek katastralny

Nie będzie podatku katastralnego, przynajmniej na razie - uspokaja premier Jarosław Kaczyński. Tłumaczy, że powszechny i bardzo wysoki podatek od nieruchomości zmuszałby najbiedniejszych do sprzedawania mieszkań i domów za bezcen. "A to byłaby publiczna zbrodnia" - ucina szef rządu.

Premier ostatecznie uciął spekulacje o wprowadzeniu podatku katastralnego od nieruchomości. Miałby on zapewnić w budżecie środki na podwyżki m.in. dla strajkujących pielęgniarek. Taka darowizna na rzecz fiskusa oznaczałaby wydatek rzędu nawet kilkuset złotych miesięcznie dla każdego, kto ma dom czy mieszkanie. Ale szef rządu uspokoił - podatku nie będzie, przynajmniej na razie.

"Nie mamy zamiaru go dziś wprowadzać. Uważam, że nie należy stwarzać poczucia zagrożenia dla emerytów, którzy mają mieszkania czy domy na własność. Bo stwarzanie wrażenia, że muszą się za ćwierć ceny tego pozbywać, byłoby publiczną zbrodnią" - tłumaczył Jarosław Kaczyński.

Ale szef rządu przyznał, że Ministerstwo Finansów ma kilka pomysłów, skąd wziąć pieniądze na podwyżki dla strajkującej służby zdrowia. W tym podniesienie podatków dla najbogatszych.

Wizja podatku katastralnego pojawiła się, kiedy rząd zaczął się zastanawiać, skąd wziąć pieniądze dla strajkujących pielęgniarek. Mówiło się o podniesieniu podatku dla najbogatszych, a także o wprowadzeniu powszechnego podatku od nieruchomości. Tzw. podatek katastralny to danina w wysokości kilku procent wartości nieruchomości, płacona fiskusowi przez każdego, kto ma dom, mieszkanie czy działkę.

Podobny podatek funkcjonuje w wielu zachodnich krajach. Wynosi od 0,5 proc. do 1,8 proc. Gdyby wprowadzono go w Polsce, to byłby to ogromny wydatek dla polskich rodzin. Średniej wielkości mieszkanie w centrum Warszawy kosztuje już nawet 500 tysięcy złotych. Jeśli podatek wynosiłby 1 proc., to rocznie rodzina, która mieszka w tym mieszkaniu oddawałaby fiskusowi 5 tysięcy złotych. To ponad 450 złotych miesięcznie! W przypadku wyżej wycenianych domów, suma byłaby już naprawdę kosmiczna. Co ważne, podatek nie zależałby od zarobków.

Magdalena Miroszewska
Dziennik.pl
25-06-2007

Kalata wyda pół miliona na barek

Minister pracy nie ma Polakom nic sensownego do zaoferowania. I nic dziwnego, bo całą swoją energię koncentruje na polepszaniu bytu swojego i swoich kolegów z Samoobrony - pisze "Fakt". Tym razem Anna Kalata lekką ręką chce wydać pół miliona na remont małego bufeciku w resorcie.

Rozrzutnej minister marzy się bar w stylu kawiarniano-klubowym z połowy lat 50. Przynajmniej tak wskazuje przygotowany już projekt. Za przebudowę i remont wnętrza sali i zaplecza o łącznej powierzchni niecałych 31 metrów kwadratowych Anna Kalata jest gotowa zapłacić do 137 tys. euro (czyli nawet 520 tys. zł) - pisze "Fakt".

Minister pracy w barku chętnie widziałaby meble skrzyniowe dające komfort i poczucie prywatności, a także podłogę z drewna egzotycznego. Ściany mają być w odcieniach piaskowych. A domową atmosferę wnętrza ma podkreślać obniżający się sufit. Tak właśnie ma wyglądać bufet w Ministerstwie Pracy. Brakuje tylko widoku na morze - wylicza "Fakt".

Do wygód minister Kalaty podatnicy powinni się już przyzwyczaić. Najbliższa współpracownica Andrzeja Leppera od dawna udowadnia, że nie żałuje naszych pieniędzy na wygody dla siebie i swoich kolegów z Samoobrony. "Fakt" przypomina, że kilka miesięcy temu pani minister zatrudniła wizażystkę, która uczyła panią minister, jak porządnie się umalować, jakie kupować ubrania, buty i apaszki, a nawet robiła jej manikiur. Za miesiąc pracy ta ekskluzywna doradczyni pobierała 11 tysięcy złotych.

Anna Kalata nie szczędzi pieniędzy także swojemu leniwemu zespołowi. W urzędzie zatrudnia kolegów z Samoobrony. Jednemu z nich zaledwie po trzech miesiącach pracy wypłaciła 23 tysiące złotych premii. A w sumie swoim kompanom z resortu w 2006 roku wypłaciła ponad 8 milionów złotyczh nagród.

Kontrolerzy NIK zamierzają sprawdzić wszystkie umowy-zlecenia zawarte przez resort pracy w 2006 i 2007 r. Informator tygodnika "Wprost" twierdzi, że jest w czym szperać. Kontrolerzy mogą się natknąć na wiele kontrowersyjnych umów przynajmniej na kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Sama minister co miesiąc dostaje ponad 12 tysięcy złotych. Ma dom o powierzchni prawie 400 metrów kwadratowych, a na koncie prawie 50 tysięcy złotych oszczędności.

A co szefowa resortu pracy proponuje społeczeństwu? Anna Kalata chce zabrać Polakom wcześniejsze emerytury. Proponowała kobietom pracę w kopalniach. A jak już zdecydowała w tamtym roku podnieść zasiłek rodzinny, to o... całe 5 zł. Z kolei złotym środkiem na walkę z bezrobociem pani minister jest wygnanie rodaków za granicę.

"Dobrze, że Polacy pracują za granicą. Nawiązują tam kontakty gospodarcze, podnoszą swoje kwalifikacje" - dumnie komentowała w zeszłym roku. Nic więc dziwnego, że za jej kosztownych rządów spada bezrobocie.

Tak ma wyglądać barek minister Kalaty




Dziennik.pl
25-06-2007

Premier już zawiadomił prokuraturę o okupacji kancelarii?

Do prokuratury trafiło z kancelarii premiera zawiadomienie o nielegalnej okupacji gmachu przez cztery pielęgniarki, które od tygodnia koczują w budynku rządu - dowiedziało się "Życie Warszawy".


Premier wielokrotnie powtarzał, że pielęgniarki przebywające w kancelarii popełniają przestępstwo, gdyż bezprawnie okupują rządowy budynek. Teraz najpewniej sprawą zajmie się prokurator - uważa stołeczny dziennik.

Pielęgniarki, które wspierają swoje koleżanki, protestując przed kancelarią premiera, są oburzone. - To kolejna próba złamania tych wymęczonych kobiet. Premier, zamiast spojrzeć im w twarz, woli rozmawiać za pośrednictwem sądu - mówi z żalem Ewa Obuchowska, rzecznik Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych oraz jedna z liderek protestu.

Jak udało się dowiedzieć "Życiu Warszawy", premier powoli traci cierpliwość do protestujących kobiet i nawet dzisiaj może podjąć ostateczną decyzję o usunięciu pielęgniarek z kancelarii.

asz, PAP
Gazeta.pl
25-06-2007

Pielęgniarki prosiły o mydło i podpaski. Szczypińska: A co w zamian?

- Dziewczyny prosiły o mydło, majtki i podpaski. A posłanka Szypińska spytała: A co w zamian? - opowiadają pielęgniarki o sytuacji koleżanek w kancelarii premiera. Szczypińska (PiS): - To kłamstwo.


"Nasze koleżanki traktowane są w sposób naruszający ich godność i standardy praw człowieka" - napisały wczoraj w komunikacie władze związku pielęgniarek.

Pielęgniarki nie były przygotowane do okupacji gmachu kancelarii premiera. Weszły tam we wtorek w delegacji, która miała przekazać postulaty pracowników służby zdrowia. Premier nie chciał z nimi rozmawiać. Delegacja została w budynku, a przed gmachem - 50 pielęgniarek. Tak zaczęła się trwająca szósty dzień pikieta.

Pielęgniarki na zewnątrz mają utrudniony kontakt z czterema koleżankami w środku (budynek chroni tzw. kurtyna zakłócająca połączenia komórkowe). Ale od czwartku wiedzą, że koleżanki proszą o podpaski.

- Byłem świadkiem, jak o to prosiły - mówi Wiesław Siewierski, szef Forum Związków Zawodowych. - Dostały jedną podpaskę. Następnego dnia, w piątek, dały BOR-owcom pieniądze. Przynieśli im dwie podpaski. Trzy podpaski dostały w sumie.

Pikietującym pielęgniarkom udało się skontaktować z szefową związku Dorotą Gardias w nocy z soboty na niedzielę - posłanka PiS Jolanta Szypińska zadzwoniła ze swojej komórki na telefon stacjonarny w kancelarii.

Siewierski: - Jak Dorota zaczęła mówić, jak tam jest, dziewczyny płakały, a jedna zemdlała.

- To przerażające, bo prosiły o mydło, ręczniki, majtki i podpaski. A posłanka Szypińska spytała tylko: A co w zamian? - mówi Krystyna Ciemniak z władz związku pielęgniarek. - One żyją tam, śpią na podłodze, przykrywają się gazetami.

Potwierdza to Siewierski: - Kiedy padło pytanie, czy chociaż można dostarczyć karimaty, poseł Szczypińska powiedziała, że nie, to nie Hilton. A na pytanie, czy można dostarczyć podstawowe rzeczy, usłyszeliśmy: w zamian za co?

"W ten sposób majtki pielęgniarek stały się kartą przetargową" - piszą pielęgniarki w komunikacie.

Grażyna Gaj, sekretarz związku pielęgniarek, dodaje: - Już w czwartek przekazałyśmy paczkę dla dziewczyn. Był koc i pakunek z bielizną i środkami higienicznymi. Kiedy rozmawiałyśmy w nocy z Dorotą Gardias, dowiedziałyśmy się, że dostały koc. To niewyobrażalne.

Siewierski: - Reszta została w biurze przepustek. W sobotę dziewczyny dowiedziały się, że mogą ją sobie odebrać... jak będą wychodziły.

Agnieszka Kublik: Czy negocjowała pani z pielęgniarkami w sprawie dostarczenia podpasek?

Jolanta Szczypińska (PiS): Nie. To nie był temat negocjacji.

Ale wie pani, że proszą o podpaski?

- O podpaskach usłyszałam po raz pierwszy w niedzielę, około trzeciej nad ranem. Pani Gardias przedstawiła listę, zażyczyła sobie m.in. dresów, skarpetek i środków higieny osobistej, w tym podpasek. Pielęgniarki miały przygotować paczkę. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiły.

Związkowcy twierdzą, że w sprawie podpasek miała pani zapytać: "co w zamian?".

- To kłamstwo. Nie wiem, czy potrzebują podpasek. Żadna z pielęgniarek nie sygnalizowała mi tego.

Przecież powiedziała pani, że o podpaskach usłyszała pani wczoraj w nocy.

- A teraz mówię, że nie nie pamiętam, co było na tej liście. A dlaczego mnie o to pani pyta?

Bo podkreślała pani w czwartek w Sejmie, że to pani koleżanki pielęgniarki i jest pani z nimi w stałym kontakcie.

- Nic nie wiem, że potrzebują podpasek. Co chcą, dostają. Sama zaniosłam dwie paczki. Gdyby pielęgniarki chciały przekazać podpaski, toby przekazały.

Najwyraźniej nie, skoro prosiły panią o podpaski o trzeciej nad ranem.

- Nie wiem, czy prosiły o podpaski.

To teraz już pani wie. Czy im je pani zawiezie?

- Nie, bo jeśli ich nie potrzebują, to nie będę zawoziła.

Co by się stało, gdyby w odruchu kobiecej solidarności przyniosła im pani paczkę podpasek?

- Nie życzę sobie takiej rozmowy.

Agnieszka Pochrzęst, Adam Czerwiński
Gazeta Wyborcza
25-06-2007

"Rz": Podatek dla najbogatszych to podatek katastralny

Ekstrapodatek dla najbogatszych, o którym mówi premier Jarosław Kaczyński, to podatek katastralny - dowiedziała się nieoficjalnie "Rzeczpospolita".


Według niej, wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska dostała polecenie od premiera przygotowania odpowiedniej ustawy, która umożliwiłaby wprowadzenie w Polsce katastru. Dzięki niemu fiskus mógłby oszacować dla celów podatkowych wartość nieruchomości znajdujących się w rękach Polaków.

Takie rozwiązanie funkcjonuje w wielu krajach świata, m.in. w Szwecji, Kanadzie i Francji. Rocznie tamtejsi obywatele płacą fiskusowi od 0,5 do 1,8 proc. wartości posiadanych nieruchomości. Pomysły wprowadzenia katastru w Polsce pojawiały się w latach 90.

Resort finansów, który - jak zapowiedział premier - przygotowuje odpowiednią ustawę, milczy. Nie wydano żadnego oświadczenia, mimo iż wcześniej to zapowiadano. Sama minister Gilowska, gdy usłyszała przez telefon pytanie "Rz" o podatek, odpowiedziała "do widzenia" i rozłączyła się.

Tymczasem prawie połowa (44 proc.) Polaków deklaruje chęć poniesienia kosztów wyższych płac pielęgniarek - wynika z sondażu GfK Polonia na zlecenie "Rzeczpospolitej".

asz, PAP
Gazeta.pl
25-06-2007

Pijani działacze PO pobili policjanta

Dwaj policjanci w szpitalu, w tym jeden w stanie ciężkim - to efekt burdy we wrocławskim pubie. Jak dowiedział się reporter RMF FM, sprowokowali ją przewodniczący klubu radnych PO we Wrocławiu i były radny tej partii. Obaj byli pijani.

Bohaterowie historii to obecny szef klubu partii w radzie miejskiej Marek Ignor i były radny Paweł Kocięba-Żabski.

Jak poinformował Wojciech Wybraniec z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, do zdarzenia doszło w niedzielę ok. godz. 18. - Policję wezwała właścicielka klubu fitness, do której zaszli obaj panowie w poszukiwaniu alkoholu. Jeden z nich groził kobiecie i ją wyzywał. Kobieta bardzo się wystraszyła i wezwała funkcjonariuszy - mówił Wybraniec.

Ostatecznie obu mężczyzn, wyglądających na pijanych, zatrzymano w lokalu obok klubu fitness. - Obaj mężczyźni po krótkiej, dość agresywnej wymianie zdań napadli na policjantów. Jeden z nich zaatakował wieszakiem, drugi krzesłem - relacjonował Wybraniec. Ostatecznie mężczyźni zostali obezwładnieni. Marek Ignor trafił do izby wytrzeźwień, a Paweł K.-Ż. do szpitala wojskowego, gdyż źle się poczuł.

Policja nie zdołała zbadać ich alkotestem - mężczyźni odmówili poddania się badaniu. Pobrano od nich krew, aby ustalić zawartość alkoholu.

- Ustalamy który z zatrzymanych mężczyzn groził kobiecie. Nie wiemy też, który z nich pierwszy zaatakował policjantów. Wszystko to zostanie ustalone w toku śledztwa - mówił Wybraniec. Dodał, że obaj zatrzymani opuścili już izbę wytrzeźwień i szpital.

W grudniu 2005 r. Paweł K-Ż. został skazany przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu prawomocnym wyrokiem na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu i próbę przekupienia policjanta.

W oświadczeniu złożonym przez biuro prasowe Platformy Obywatelskiej, Zarząd Krajowy partii informuje, że "w związku z wydarzeniami, które miały miejsce 24 czerwca we Wrocławiu, dotyczącymi zatrzymania samorządowców PO, zarząd postanowił zawiesić w prawach członka partii Marka Ignora, szefa wrocławskiego klubu radnych PO, do czasu wyjaśnienia kulisów całego zajścia". Ponadto zarząd PO informuje, że drugi z zatrzymanych nie jest członkiem Platformy Obywatelskiej.

Interia.pl/PAP
Interia.pl
25-06-2007

Białe Miasteczko liczy 110 namiotów i wydaje biuletyn

Cztery pielęgniarki wciąż czekają na premiera. A Jarosław Kaczyński powtarza, że kobiety okupujące kancelarię popełniają przestępstwo.


Pielęgniarki nie przyjdą dziś na spotkanie z szefem rządu do Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog" - ustaliły władze ich związku zawodowego. Chcą spotkania w kancelarii premiera.

- To my też nie idziemy - ogłosił Krzysztof Bukiel, szef związku lekarzy, który prowadzi strajk w 285 szpitalach. - Pielęgniarki w pięć dni osiągnęły więcej niż my przez pięć tygodni - mówi.

Pielęgniarki zaczęły protest spontanicznie, gdy we wtorek nie doczekały się na spotkanie z premierem. - Panie otrzymały zgodnie z prawem wezwanie do opuszczenia budynku. Gdyby to byli mężczyźni, toby ich tutaj dawno nie było. Ale takiej sytuacji nie można kontynuować - ostrzegł w sobotę premier.

Kobiety zadeklarowały, że wyjdą, ale muszą to uzgodnić z koleżankami przed budynkiem. Jednak kontakt telefoniczny jest utrudniony, a urzędnicy z kancelarii nie zgodzili się, by jedna z nich wyszła na zewnątrz i wróciła. Nie było też zgody, by odwiedził je prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Pielęgniarki poprosiły o mediację rzecznika praw obywatelskich. - Zgodził się, czekamy na decyzję premiera - mówi Ewa Obuchowska, rzeczniczka związku pielęgniarek.

W nocy z soboty na niedzielę z pikietującymi spotkały się pielęgniarki z PiS: posłanka Jolanta Szczypińska i senator Janina Fetlińska. "Proponowałyśmy rozwiązania. Pani senator zaprosiła nas do wspólnej modlitwy" - poinformowały protestujące pielęgniarki.

W Białym Miasteczku przed kancelarią są już 3 tysiące pielęgniarek. Siostry się wymieniają. - Jesteśmy gotowe rozpocząć głodówkę - mówi pielęgniarka Beata ze szpitala MSWiA w Warszawie. - Strasznie zmarzłam w nocy, ale się nie poddamy - podkreśla pielęgniarka ze Szczecina, która koczuje od wtorku.

Białe Miasteczko liczy 110 namiotów (we wtorek były cztery). Jedzenie przywożą warszawiacy. Na płocie Łazienek napisy, skąd przybyli protestujący, przy namiotach transparenty: "Kwa, kwa, pielęgniarka ciężko ma" i "Chcemy godnie żyć". W sobotę solidarność z pielęgniarkami manifestowało 300 górników i hutników z Sierpnia 80.

Komitet protestacyjny zaczął wydawać biuletyn: jest w nim i o ciszy nocnej (trwa od godz. 22 do 6 nad ranem), i o prośbie o mediację do RPO. Przewodnicząca związku pielęgniarek Krystyna Ciemniak zaapelowała o wsparcie do Marii Kaczyńskiej oraz prezydenta Lecha Wałęsy.

- Jest pat i obie strony muszą ustąpić - ocenia dr Krzysztof Tronczyński, wiceminister zdrowia w rządzie AWS, lekarz psychiatra. - Pielęgniarki powinny wyjść z kancelarii. Ale szef rządu mógłby je do tego zachęcić. Trzeba pozwolić im na kontakt z koleżankami z zewnątrz. Znam część tych dziewczyn i potrafię sobie wyobrazić, że im dłużej siedzą zamknięte, tym bardziej stają się nieustępliwe.

Adam Czerwiński, Agnieszka Pochrzęst
Gazeta Wyborcza
25-06-2007

Kaczmarek: Dokumentacja medyczna szybko wróci do szpitala MSWiA

Dokumentacja medyczna zabrana przez funkcjonariuszy CBA "szybko" wróci do szpitala MSWiA w Warszawie - zapewnia minister spraw wewnętrznych i administracji Janusz Kaczmarek w rozmowie z tygodnikiem "Wprost".


Zapowiedział jednocześnie, że w tej sprawie spotka się z przedstawicielami resortów sprawiedliwości i zdrowia.

- Potwierdziły się informacje, że funkcjonariusze CBA zabrali ze szpitala MSWiA dokumentację medyczną niezbędną do jego bieżącej pracy, w tym do leczenia pacjentów - mówi Kaczmarek w rozmowie, której fragment opublikowany został na stronach internetowych tygodnika.

Jak podkreślił, podjął działania, "by te dokumenty szybko wróciły do szpitala, przynajmniej w kserokopiach". Zdaniem szefa MSWiA, popełniono błąd i należy go "jak najszybciej naprawić tak, aby pogodzić dobro prowadzonego postępowania z prawidłowym działaniem szpitala".

W sprawie dokumentacji medycznej ze szpitala MSWiA Kaczmarek chce się spotkać z przedstawicielami resortów sprawiedliwości i zdrowia. - Powiem im, że trzeba wypracować metody śledcze, które z jednej strony będą zgodne z prawem, a z drugiej uwzględnią społeczne emocje i wrażliwość - powiedział Kaczmarek.

Dokumentacja ze szpitala MSWiA w Warszawie została zatrzymana przez Centralne Biuro Antykorupcyjne po zatrzymaniu b. ordynatora kardiochirurgii tego szpitala Mirosława G.

az, PAP
Gazeta.pl
24-06-2007

Giertych: to Michnik stoi za strajkami

W rozmowie z tygodnikiem „Wprost” wicepremier Roman Giertych twierdzi, że w Polsce trwa „zorganizowana akcja przeciw rządowi”. Kto za nią stoi? - Siły, które zbudowały układ postkomunistyczny i obóz związany z byłą Unią Wolności, czyli dziś to jest „Gazeta Wyborcza”.
- To im trzeba się przeciwstawić, a nie pielęgniarkom. To Kwaśniewski i Michnik za tym stoją – mówi Giertych.

- Lewica i Demokraci to ugrupowanie komunistyczno-przestępcze. Chcę wskrzesić komisję orlenowską, żeby to udowodnić – tłumaczy „Wprost" wicepremier. I dodaje, że komisja jest potrzebna, aby wykryć nieprawidłowości. – Bo układ, zawarty między Michnikiem a Kwaśniewskim prawie 20 lat temu, istnieje do dziś – argumentuje lider LPR. Cała rozmowa Anity Werner i Pawła Siennickiego z Romanem Giertychem w najnowszym numerze tygodnika „Wprost"

wprost.pl, PU
Onet.pl
24-06-2007