Pijesz, palisz, kłamiesz, nie uczysz się, bijesz kolegów, masz ADHD - za karę idziesz do szpitala psychiatrycznego. Tak jest w polskich domach dziecka - wynika z raportu Rzecznika Praw Obywatelskich
RPO sprawdził, jak często i z jakich powodów domy dziecka, ośrodki szkolno-wychowawcze i pogotowia opiekuńcze posyłają wychowanków do szpitali psychiatrycznych. Wyniki raportu są wstrząsające.
Rzecznik zainteresował się problemem po lekturze artykułu w "Gazecie" "Wakacje w szpitalu psychiatrycznym". Przed rokiem spędzały je tam dzieci z podwrocławskich domów dziecka, dzięki czemu szpital dostawał pieniądze z NFZ.
„Umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym (...) jest ingerencją w podstawowe wolności człowieka. W praktyce jednak jest niejednokrotnie traktowane niemal jak dodatkowy »środek wychowawczy «” - pisze w raporcie rzecznik Janusz Kochanowski. I dalej: „Wychowawcy zgłaszają do leczenia dzieci z zaburzeniami zachowania, agresją, ADHD, dysleksją, trudnościami szkolnymi, a lekarze - zapewne z obawy przed odpowiedzialnością - przyjmują je na leczenie i wypisują z zaleceniem indywidualnego, życzliwego traktowania”.
Pracownicy RPO skontrolowali w całym kraju 316 placówek. Wzięli pod lupę lata 2004-06. "W szpitalach psychiatrycznych przebywały dzieci ze wszystkich rodzajów placówek opiekuńczych, nie wyłączając rodzinnych domów dziecka, aczkolwiek najwięcej było wychowanków domów dziecka [publicznych]" - podaje raport. Dlaczego dzieci idą do psychiatryka? Raport sypie przykładami, cytując skierowania i karty pacjentów.
Trzynastolatek spędził w szpitalu pięć dni, bo był "agresywny, wracał ze szkoły torami, odrzucał naukę". U dwunastolatka "nie zadziałał nadzór kuratora, nadal zdarzały się ucieczki i kradzieże". Ośmiolatek "przejawiał zaburzenia emocjonalne, wandalizm, prowokował konflikty". Piętnastolatek "nałogowo palił papierosy, nie stosował się do regulaminu placówki, nie uczęszczał do szkoły, pił alkohol".
Niekiedy zamiast diagnozy pisano: "włóczęgowski tryb życia", "bezrefleksyjny sposób działania", "pobicie młodszego brata", "malowanie się czerwoną farbą", "nadseksualność", "zaniedbania środowiskowe i pedagogiczne". Albo po prostu: "decyzja lekarza".
Raz szpital napisał do pogotowia opiekuńczego, że 14-letnia pacjentka nie wymaga hospitalizacji. Pogotowie opiekuńcze odpowiedziało: możemy odebrać dziewczynę, ale za pięć dni.
By dziecko trafiło do szpitala, potrzebne jest nie tylko skierowanie od lekarza, ale także pisemna zgoda rodziców bądź opiekunów lub decyzja sądu. Gdy biuro RPO prosiło o te dokumenty, szpitale często odpowiadały, że są one w papierach szpitalnych, a te są tajne. Mówiono, że "informacji brak" bądź "zgoda została wyrażona". Gdzie i kiedy - nie wiadomo. Niekiedy zamiast rodzica taką zgodę wyrażał dyrektor domu dziecka.
"Często oświadczenie miało charakter zgody blankietowej" - ujawnia raport. Rodzic podpisywał zgodę na zabiegi chirurgiczne, ginekologiczne, umieszczenie w szpitalu, w tym psychiatrycznym, i czasem na przetwarzanie danych osobowych. Hurtem.
"Pobyt dzieci w szpitalu psychiatrycznym jest przejawem bezradności wychowawców, którzy mają nierealistyczne oczekiwania, że w szpitalu agresywny wychowanek dostanie lekarstwo i będzie grzeczny" - podsumowuje dr Irena Kowalska, pełnomocnik RPO ds. rodziny. Jej zdaniem dzieci z takich placówek nierzadko wymagają terapii, ale powinna ona mieć miejsce w domu lub ośrodku, a nie w szpitalu.
- Wychowawcy zachowują się po cwaniacku i próbują uciec od własnej roli - komentuje dla "Gazety" prof. Bogusław Śliwerski, pedagog i rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. - A tak nie wolno. Wyrządzają krzywdę dzieciom. Utwierdzają je w przekonaniu, że są niepotrzebne i niechciane. Naruszają ich godność.
Anna Kołtunowicz, koordynator kampanii Rodzice Zastępczy - Miłość Prawdziwa: - Dzieci z domów dziecka potrzebują dobrej opieki, a nie szpitali psychiatrycznych. A już na pewno nie kwalifikują się do tego mali pacjenci z ADHD. Jeśli skierowanie dziecka do szpitala nie jest uzasadnione medycznie, to skandal. Należałoby karać osoby, które doprowadziły do takiej sytuacji.
Paweł Urbanowicz ze Stowarzyszenia Zastępczego Rodzicielstwa nie dziwi się: - Taki system. Sam pracowałem w publicznym domu dziecka cztery lata. Jeden wychowawca ma kilkudziesięciu podopiecznych i 26-godzinne pensum. Nie jest w stanie stworzyć normalnej więzi, dzięki której mógłby oddziaływać na wychowanków. Nie może bić, szuka więc innych, skutecznych sposobów.
- Raport wysłaliśmy do minister Anny Kalaty, której podlegają domy dziecka i ośrodki szkolno-wychowawcze. Czekamy na jej propozycje, jak rozwiązać problem - mówi Stanisław Wileński z biura RPO.
Adam Czerwiński, Marcin Markowski
Gazeta Wyborcza
31-07-2007