poniedziałek, 13 sierpnia 2007

Jak zarobić na końcu koalicji

Nawet 200 tys. zł odpraw chcieli załatwić kolegom z Samoobrony dyrektor generalny PFRON Marcin Domagała i prezes funduszu Ryszard Wijas. Dziś decyzję w sprawie odpraw i odszkodowań ma podjąć zarząd funduszu.


Rozpad koalicji poruszył działaczy Samoobrony zatrudnionych w "oddanym" tej partii Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Już na początku lipca, kiedy koalicja z PiS zaczęła się kruszyć, niektórzy dyrektorzy centrali podpisali z Ryszardem Wijasem, szefem PFRON z nadania Samoobrony, nowe umowy o pracę.

Wydłużono im okresy wypowiedzenia do sześciu miesięcy, niezależnie od okresu zatrudnienia w PFRON (wg kodeksu pracy wypowiedzenie to maksimum trzy miesiące, gdy ktoś pracował co najmniej trzy lata).

Co więcej - zagwarantowano, że po rozwiązaniu umowy przez pracodawcę dostaną odprawy w wysokości 12 pensji. Dyrektor, który zarabia w PFRON np. ok. 8 tys. zł brutto, dostałby ok. 96 tys. odprawy.

Mało? Mało. W zeszłym tygodniu prezes Wijas powołał specjalny "zespół ds. aneksu do umów o pracę". Trzyosobowy zespół nadzorował Marcin Domagała, dyrektor generalny PFRON, twórca partyjnej gazetki Leppera "Głos Samoobrony".

Zespół opracował aneks z rocznym zakazem pracy u konkurencji do umów o pracę z roczną odprawą. Według aneksu PFRON miałby wypłacić pracownikowi odszkodowanie - jednorazowo lub w ratach dodatkowo jeszcze 12 miesięcznych pensji.

Kto zarabiał 8 tys., mając taką umowę i taki aneks, mógłby liczyć aż na 192 tys. odprawy. Kogo dokładnie miałaby dotyczyć zmiana, nie wiadomo - ale w pracach zespołu była mowa o dyrektorach centrali funduszu i jego oddziałów.

Pomysł skrytykowali w pisemnych opiniach prawnicy i kierownictwo wydziału finansowego. - Z kim konkuruje fundusz? Z organizacjami pozarządowymi, z samorządami? - pytali.

Zwracali uwagę na niezgodność z zasadą jawności gospodarowania środkami publicznymi i na skutki finansowe dla funduszu. Ocenili, że propozycja jest niezgodna z regulaminem pracy i regulaminem wynagradzania PFRON i byłaby "precedensem w stosunku do umów z innymi pracownikami".

Ci są oburzeni. - To rozbój w biały dzień. Panowie załatwiają sobie gigantyczne odprawy za kilka miesięcy pracy, a na podwyżki i nagrody dla merytorycznych pracowników oczywiście nie wystarczy - mówią "Gazecie".

Zespół po krytycznych opiniach wycofał się ze 100-proc. odszkodowania. Według ostatnich ustaleń osoby, które podpiszą zakaz konkurencji, mają dostawać przez rok 25 proc. pensji. Dla zarabiających teraz ok. 8 tys. byłoby to 24 tys. zł odszkodowania rocznie. Plus blisko 100 tys. zł odprawy z podstawowej umowy o pracę.

Być może dziś zarząd PFRON przyjmie te zasady. Bo to jest dziwny zarząd. Po odejściu wiceprezesa Tomasza Bujaka (w proteście przeciw polityce kadrowej Wijasa) są w nim tylko dwie osoby. Nawet gdyby wiceprezes Marian Leszczyński (w funduszu od lat 90.) był przeciw, to głos prezesa z Samoobrony zdecyduje.

Ta metoda została już sprawdzona. 7 sierpnia dwuosobowy zarząd powołał dziesięć nowych oddziałów PFRON. Leszczyński był przeciw, Wijas za, jego głos przeważył. Nowe oddziały mają ruszyć 1 stycznia 2008 r.

Czyżby prezes szykował posady już nie dla Samoobrony? Z naszych informacji wynika, że był gotów odejść od Leppera i liczył na przedłużenie kariery w PFRON nawet po rozpadzie koalicji.

W rozmowie z "Gazetą" dyrektor Domagała potwierdza istnienie "zespołu ds. aneksu". Kto nim kierował? - Nie pamiętam - odpowiada i wyjaśnia: - Zakaz konkurencji dotyczyłby ok. 40 osób, niewykluczone, że również szeregowych pracowników. Ja sam bym na tym nie skorzystał, bo takie umowy mają obowiązywać od 1 stycznia 2008 r.

Tyle że w kopii takiej umowy, do której dotarła "Gazeta", nic o styczniu 2008 r. nie ma. Jest za to informacja, że to załącznik do umów podpisanych w lipcu.

Pytamy więc dalej: - Z kim według pana konkuruje PFRON?

- Gdyby ktoś poznał lukę w systemie komputerowym funduszu, która daje możliwość wyprowadzenia dużych pieniędzy, nie mógłby się tą wiedzą z nikim podzielić - mówi Domagała.

"Gazeta": - Pan zna taką lukę? - Nie, ale są też inne sytuacje - odpowiada Domagała. - Jakie? - Nie potrafię teraz odpowiedzieć. Zapewniam, że chodzi nam o finanse publiczne, nie o prywatne kieszenie. Ostateczną decyzję w sprawie aneksów podejmie prezes Wijas.

Marcin Kącki
Gazeta Wyborcza
13-08-2007

Kaczmarek: Ziobro nagrywał rozmowy. Ziobro: On też

Czy dowodem przeciwko Lepperowi, o którym mówi Zbigniew Ziobro jest nagranie ich rozmowy z 14 czerwca? Taką wersję potwierdzają informatorzy ''Wiadomości'' TVP. Jeśli to prawda, to pojawia się pytanie, kto nagrywał Leppera? Czy zrobił to sam Ziobro? A może stały za tym służby specjalne - CBA albo ABW?


O zwyczaju nagrywania swoich gości przez Zbigniewa Ziobro mówi w wywiadzie dla "Newsweeka" Janusz Kaczmarek. Oto fragment tej rozmowy:

"Newsweek": Czy widząc, co się dzieje wokół pana i pańskiej rodziny, nagrywał pan niektóre spotkania?

- Zarzucam sobie, że tego nie robiłem. Za to minister Ziobro miał zwyczaj nagrywania swoich rozmówców.

Bez ich wiedzy? Żartuje pan?

- Nie. Mówię poważnie, nagrywał ich. Były takie wizyty, przed którymi Ziobro informował współpracowników, że będzie swoich gości nagrywał z ukrycia. Nawet do mnie mówił, że za chwilę będzie kogoś nagrywał. W tym celu do ministerstwa zostały zakupione dyktafony. Sądzę, że minister Ziobro lubi dominować nad innymi. Próbuje też obsadzać swoimi ludźmi wszelkie kluczowe stanowiska i zdobywać przyczółek za przyczółkiem na drodze do jak największej władzy. Taką taktykę zastosował najpierw w Krakowie i Małopolsce, potem w ministerstwach i spółkach państwowych, a wreszcie w prokuraturze.

Czy to prawda, że minister sprawiedliwości ma takie nagrania? Wygląda na to, że tak. Fakt nagrywania niektórych rozmówców potwierdził sam Zbigniew Ziobro na antenie TVN 24. Przyznał, że w niektórych sytuacjach, zawsze za wiedzą prokuratorów, rejestrował swoje spotkania. Ziobro podkreślił, że działo się to tylko w wyjątkowych sytuacjach i wobec '"podejrzanych" gości.

Minister zwrócił jednak uwagę, że zwyczaj nagrywania rozmów nie jest obcy także temu, który mu to zarzuca, czyli Januszowi Kaczmarkowi. Ziobro ujawnił, że niejednokrotnie słuchał nagrań rozmów Janusza Kaczmarka z dziennikarzami.

strem
Gazeta.pl
12-08-2007

Biskupi chcą usunąć ojca Rydzyka?

Abp Gocłowski: Jestem przekonany, że Episkopat Polski powinien się zająć Radiem Maryja z powodu istotnych kwestii etycznych


Sprawa Radia Maryja jest wciąż publiczna. W czwartkowym komunikacie Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej zdementowało sugestie "Naszego Dziennika", jakoby ucałowanie ręki papieskiej przez ojca Rydzyka było poparciem Watykanu dla rozgłośni polskich redemptorystów mimo antysemickiej wypowiedzi jej dyrektora.

25 sierpnia zbierze się Episkopat Polski i według niektórych biskupów zajmie się sprawą toruńskiego radia. Takie przypuszczenie wyraził kilka dni temu bp Mieczysław Cisło, przewodniczący Komitetu do spraw Dialogu z Judaizmem Episkopatu Polski, który skrytykował też słowa ojca Rydzyka o Żydach.

Wczoraj zaś bp Tadeusz Pieronek powiedział "Dziennikowi", że na sierpniowym posiedzeniu większość biskupów wypowie się za wystąpieniem Episkopatu do Stolicy Apostolskiej o odsunięcie ojca Rydzyka od kierowania Radiem Maryja. Inny znawca spraw kościelnych powiedział nam, prosząc o nieujawnianie jego nazwiska, że za tą radykalną decyzją jest sporo biskupów wysokiej rangi.

Rozmawialiśmy na ten temat z abp. Tadeuszem Gocłowskim, metropolitą gdańskim.

Jan Turnau: Czy można przypuszczać, że Episkopat Polski zajmie się tą sprawą 25 sierpnia?

Abp Tadeusz Gocłowski: Jestem przekonany, że Episkopat Polski powinien się wypowiedzieć, bo rzecz ma charakter publiczny, dotyczy spraw bardzo wysokiego szczebla i istotnych kwestii etycznych.

Czy jest wielu biskupów polskich, którzy rozumieją szkodliwość działalności partyjnej tej rozgłośni i antysemickich wypowiedzi ojca Rydzyka?

- Problem polega na tym, że niektórym naszym biskupom trudno odróżnić niekwestionowane dobro, jakie czyni Radio Maryja, od niebezpieczeństwa, jakim jest wciąganie Radia Maryja w układy polityczne: rozgłośnia katolicka nie może popierać żadnej partii.

Czy Watykan ustosunkuje się do sprawy antysemickiej wypowiedzi ojca Rydzyka, gdy autentyczność taśm zostanie oficjalnie potwierdzona?

- Stolica Apostolska już się właśnie wypowiedziała i jej stosunek do antysemityzmu jest od dawna znany. Trudno mi więc powiedzieć, czy zajmie się tą sprawą jednak partykularną.

Jan Turnau
Gazeta Wyborcza
11-08-2007

Opozycja atakuje Ziobrę, PiS go broni

Posłowie PiS bagatelizują i wyśmiewają słowa Andrzeja Leppera o Zbigniewie Ziobro. - Lepper jest niewiarygodny - mówi Marek Suski. - To jest absurdalne - komentuje Tadeusz Cymański. - Lepper chce odwrócić uwagę - dodaje karol Karski. Z kolei posłowie opozycji domagają się dymisji ministra, a przedstawiciel PSL mówi nawet o więzieniu.


- Zaraz po akcji CBA Lepper nic nie mówił o rozmowie ze Zbigniewem Ziobro - skomentował rewelacje Andrzeja Leppera poseł Marek Suski z PiS - Moim zdaniem to tylko potwierdzenie, że przeciek wyszedł od Kaczmarka. To jest ta sama linia obrony - powiedział Marek Suski.

Z kolei Tadeusz Cymański jest zdania, że wystąpienie Leppera "pogłębia tylko nastrój kabaretowy".

- Ja nie wierzę w to, że Zbigniew Ziobro ostrzegł Leppera - mówi też Przemysław Gosiewski. Jak dodał, gdyby to była prawda, oznaczałoby to, że świadomie godził się na popełnienie przestępstwa. - A wiem, że pod tym względem, Zbigniew Ziobro jest bardzo pryncypialny - zaznaczył Gosiewski.

"Ta sprawa ma wymiar groteskowy"

Minister w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński uważa, że słowa Leppera "brzmią dość niewiarygodnie". Kamiński przypomniał, że tuż po akcji CBA Lepper zarzucał zwierzchnikom służb, że nie został ostrzeżony o planowej akcji CBA.

- Dziwi mnie, że Lepperowi zajęło ładnych kilkanaście dni, aby sobie przypomnieć, iż rzekomo był o tym ostrzegany - powiedział Kamiński. Jak dodał, nie widzi żadnego logicznego powodu, dla którego minister Ziobro miałby ostrzegać Leppera.

- To dla mnie dość absurdalny zarzut, cała sprawa ma wymiar raczej groteskowy i sytuuje się w tym nurcie twórczości Andrzeja Leppera, w którym sytuuowali się Talibowie w Klewkach - powiedział Kamiński.

"Jeśli był źródłem przecieku, powinien siedzieć w więzieniu"

Tymczasem opozycja jest surowa w sądach. - Jeżeli Ziobro był rzeczywiście źródłem przecieku o akcji CBA to powinien siedzieć w więzieniu - twierdzi Franciszek Stefaniuk z PSL. - To on jest autorem tych wszystkich spektakli, które obserwujemy w ostatnich miesiącach, z zatrzymaniami, nagrywaniem filmów natomiast bez orzeczenia sądu. Okazuje się, że wszystkie podstawy tych zatrzymań są kontrowersyjne. Udzielenie Andrzejowi Lepperowi informacji o akcji CBA traktowałbym jako poważne, bardzo poważne przestępstwo - powiedział Stefaniuk.

W sprawie przyspieszenia wyborów poseł PSL jest sceptyczny. - Przeżywałem już kilkanaście takich akcji, gdy zapowiadano przyspieszone wybory. Uważam, że jesienne wybory są nierealne. Poza tym jeżeli ktoś jest u władzy i chce nowych wyborów, to znaczy, że nie powinien w nich startować. Otrzymał już przecież mandat i powinien go sprawować z pełną pokorą i odpowiedzialnością wobec społeczeństwa. Natomiast jeżeli ktoś przychodzi do Sejmu, żeby sobie urządzać igrzyska i zabawy, to znaczy że nie dorósł do piastowania mandatu parlamentarnego - powiedział Stefaniuk.

"To oznacza polityczny koniec Ziobry"

Senator PO Stefan Niesiołowski powiedział, że jeśli Lepper mówi prawdę, to Ziobro powinien być aresztowany.

- Jeżeli to prawda, to oznacza to polityczny koniec Zbigniewa Ziobro i premier Kaczyński powinien odwołać ministra. Co więcej pan Ziobro powinien zostać aresztowany, bo to jest przestępstwo. Tego oczekuję, jeśli to jest prawda. Udowodnienie tego spoczywa na panu Lepperze. Dobrze by było, gdyby Lepper te sensacje potrafił jakoś uprawdopodobnić - mówił Niesiołowski.

Według niego, wypowiedź Leppera stawia w bardzo kłopotliwej sytuacji ministra Ziobro. - Gdyby premier Kaczyński był konsekwentny, to powinien odwołać ministra. Chciałbym przypomnieć, że premier wielokrotnie powtarzał, iż samo podejrzenie, które co prawda nie ma charakteru procesowego, ale polityczne, powinno oznaczać dymisję - podkreślił senator PO.

"Kaczmarek nie ma opinii konfabulanta"

Wiceszef PO Bronisław Komorowski uważa, że jeśli to Zbigniew Ziobro ostrzegł Leppera o akcji CBA w ministerstwie rolnictwa, to powinien zostać odwołany ze stanowiska.

- Pan premier Jarosław Kaczyński wcześniej publicznie twierdził, że wystarczy samo podejrzenie o uwikłanie w jakieś niejasne działania, aby zostać zdymisjonowanym. Zgodnie więc z tą logiką postawienie w stan podejrzenia pana Zbigniewa Ziobry też powinno prowadzić do jego dymisji - powiedział Komorowski. Przypomniał, że wcześniej podejrzenia premiera stały się podstawą do dymisji Leppera i Kaczmarka.

Zdaniem wiceszefa PO, informacji Leppera na temat Ziobry nie można lekceważyć. Zwrócił też uwagę, że pokrywają się one z wcześniejszymi sugestiami Kaczmarka na temat źródła przecieku o akcji CBA w ministerstwie rolnictwa. Kaczmarek sugerował w czwartek, w liście otwartym do Ziobry, że oskarżając go o udział w przecieku o akcji CBA próbuje ukryć swoją rolę w nim.

Zdaniem Komorowskiego, informacje Leppera i Kaczmarka są wiarygodne. - Fakt, że i Kaczmarek, i Lepper wskazują Zbigniewa Ziobro jako źródło informacji, jakie uzyskali niezależnie to już jest potwierdzenie podejrzeń - uważa wiceszef PO. Jak Komorowski podkreślił, Kaczmarek nigdy nie miał opinii konfabulanta.

W lipcu Platforma złożyła w Sejmie wnioski o odwołanie wszystkich ministrów rządu Jarosława Kaczyńskiego, w tym również Ziobry. Komorowski zapowiedział, że jego klub nie zamierza ich wycofywać.

strem, mt, PAP
Gazeta.pl
11-08-2007

Wassermann: jestem przedmiotem ataków niektórych mediów

Od wielu miesięcy jestem przedmiotem nieustannych ataków niektórych mediów, dążących do zdyskredytowania mojej osoby. Ta akcja oparta jest na fałszywych stwierdzeniach - napisał koordynator służb specjalnych Zbigniew Wassermann w oświadczeniu.


"Ta akcja oparta jest na fałszywych stwierdzeniach, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością zdarzeniach, przemyślnie zmanipulowanych faktach. Tak zwana wanna Wassermanna, rura gazowa na Bielanach, krzywdzenie staruszki Gąsiorowej, sugerowanie korupcyjnych powiązań z mafią paliwową czy mafią węglową, to tylko niektóre przykłady w moim przekonaniu zorganizowanych i inspirowanych działań przeciwko mojej osobie" - napisał Wassermann.

"Jestem pewny, że niewiele potrzeba, aby inspiratorzy tej przestępczej działalności zostali ujawnieni i ponieśli konsekwencje swojego niegodziwego postępowania" - czytamy w oświadczeniu Wassermanna.

W wywiadzie dla tygodnika "Newsweek" były szef MSWiA Janusz Kaczmarek twierdzi, że Zbigniew Ziobro był autorem przecieków, które miały skompromitować koordynatora specsłużb Zbigniewa Wassermana.

"Pan minister Zbigniew Wasserman był bohaterem wielu krytycznych artykułów prasowych, bardzo często nieprawdziwych. Część z tych artykułów powstała z inspiracji ministra Ziobro" - cytuje Kaczmarka "Newsweek" na swoich stronach internetowych.

Eksminister opowiada tygodnikowi, że Minister Zbigniew Ziobro zakazał mu kontaktów z niektórymi dziennikarzami i redakcjami.

- Ziobro mi powiedział: "Jeśli się nie dostosujesz, skończysz jak Wasserman". Faktem jest, że pozycja polityczna ministra Wassermanna jest trudna, bo miał i ma wyjątkowo bezwzględnego przeciwnika - dodaje Kaczmarek cytowany przez "Newsweek".

Sprawa "wanny Wassermanna" dotyczyła głośnego sporu między Wassermannem a fachowcami, którzy w 2003 r. wykańczali mu dom w Krakowie. Ówczesny poseł PiS nie chciał zapłacić wykonawcom, argumentując, że wadliwe podłączenie wanny z hydromasażem stanowiło zagrożenie dla życia jego rodziny i jego samego. Ekspertyzy wykazały wadliwość instalacji, co mogło grozić porażeniem prądem.

Wanda Gąsior 75-letnia teściowa właściciela firmy, której Wassermann odmówił zapłaty, w listach do mediów pisała o gnębieniu prywatnych przedsiębiorców przez nieuczciwych zleceniodawców i jako przykład podawała budowę domu Wassermanna, nazywając ministra "oszustem". Wassermann poczuł się pomówiony i sporządził prywatny akt oskarżenia.

W sierpniu ub.r. Sąd Rejonowy dla Krakowa Nowej Huty uznał, że Gąsior pomówiła ministra i nakazał przeproszenie go i zapłacenie mu tysiąca złotych jako częściowe naprawienie wyrządzonej szkody. Gąsior odwołała się od wyroku - Sąd Apelacyjny uznał, że powinna przeprosić ministra Wassermanna, ale uchylił obowiązek zapłacenia ministrowi tysiąca złotych. Gąsior przeprosiła ministra.

Na początku sierpnia 2007 r. Wanda Gąsior złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka przeciwko Polsce za to, że polskie sądy nakazały jej przeproszenie ministra-koordynatora służb specjalnych. Od Wassermanna domaga się 10 tys. euro i pokrycia kosztów sądowych.

mt, PAP
Gazeta.pl
11-08-2007

"Premier mówi, że ma taśmy na wielu polityków"

- Premier powiedział, że jeśli chodzi o korupcję w Polsce i - w ogóle - zwalczanie przestępczości, to on ma bardzo szerokie materiały na wielu, wielu polityków, w tym Platformy Obywatelskiej - mówi Roman Giertych o swoim sobotnim spotkaniu z premierem. - Jak je ujawni w trakcie postępowania komisji czy kampanii wyborczej, to - użył określenia - wielu buty pospadają - relacjonuje Giertych. - Premier nie dysponuje takimi taśmami i nie zamierza ich używać do walki politycznej - mówi z kolei rzecznik rządu, Jan Dziedziczak


- To była bardzo ostra wymiana zdań - mówi Giertych w rozmowie z TVN24. - To było dla mnie bulwersujące, że premier chce się w czasie kampanii posłużyć materiałami zgromadzonymi przez służby - ocenia Giertych.

Na sobotnim spotkaniu z szefem LPR premier poinformował go, że zrywa koalicję z Ligą. Szef LPR mówił tuż po rozmowie, że Jarosław Kaczyński zapowiedział poniedziałkowe odwołanie ministrów z Ligi. Giertych dodał, że dotyczy to także prawdopodobnie Samoobrony.

Jak mówi, że treść rozmowy z premierem ujawnia, bo spotkanie odbyło się oficjalnie, w kancelarii premiera. - Ani jeden fragment rozmowy nie był prywatny ani półprywatny - podkreśla wicepremier.

Dziedziczak uważa, że relacja Romana Giertycha jest nieprawdziwa, a twierdzenia premiera o "posiadaniu taśm na polityków" - całkowicie niemożliwe.

Lipiński: Nie mam zielonego pojęcia o taśmach

- Ja nic na ten temat nie wiem - mówi w rozmowie z TVN 24 Adam Lipiński, wiceprezes PiS. - Ja nie mam zielonego pojęcia o jakichkolwiek taśmach. Nie wiem, jakie materiały operacyjne ma policja, urząd korupcyjny i prokuratura - zastrzega.

Lipiński "absolutnie wyklucza", że politycy PiS mogli zbierać jakiekolwiek materiały mające na celu kompromitowanie innych polityków, prowokując ich do wypowiedzi.

- To jest wciąganie nas w bagno, w którym od pewnego czasu się nasza debata publiczna znalazła - mówi Lipiński. - To przykre, że premier Giertych w tę konwencję wchodzi - dodaje.

mar
Gazeta.pl
11-08-2007

Liga i Samoobrona chcą osłabić pozycję Dorna

PRZEGLĄD PRASY. LPR i Samoobrona wraz z opozycją chcą odebrać PiS władzę w Sejmie - pisze "Rzeczpospolita". Jeśli zmienią regulamin, marszałek będzie miał związane ręce, a wzrosną kompetencje Prezydium Sejmu.


Sposób na przejęcie władzy w Sejmie przez opozycję i zbuntowanych koalicjantów PiS jest banalnie prosty: to nie marszałek Ludwik Dorn, ale jego zastępcy mieliby ustalać porządek obrad. Oni też decydowaliby, jakimi projektami ustaw zajmą się posłowie, a które będą "leżakować" w oczekiwaniu na rozpatrzenie.

Do realizacji tego planu politycy przystąpią, jeśli nie dojdzie do samorozwiązania Sejmu ani nie powstanie nowy rząd bez Prawa i Sprawiedliwości. Projekt zmiany regulaminu Sejmu przygotowała kilka miesięcy temu Liga Polskich Rodzin. Jego przyjęcie było ceną, jakiej Roman Giertych zażądał od PiS w zamian za poparcie Ludwika Dorna na marszałka Sejmu. Teraz LPR przypomniała sobie o tamtej sprawie i zapowiada, że nie zrezygnuje z pomysłu na osłabienie pozycji marszałka.

Według Giertycha Ludwik Dorn musi wprowadzić tę propozycję do porządku obrad Sejmu najpóźniej w październiku. Lider LPR twierdzi, że wtedy wspólnie z opozycją uda się przegłosować te zmiany. - A to oznacza, że władza w Sejmie przejdzie w ręce prezydium, w którym PiS nie ma większości - mówi "Rzeczpospolitej" Giertych. W prezydium zasiada bowiem pięciu wicemarszałków (po jednym z PO, SLD, LPR, PSL i Samoobrony) oraz reprezentujący PiS marszałek Ludwik Dorn.

mar, PAP
Gazeta.pl
11-08-2007

Papież nie popiera Rydzyka

Watykan odcina się od antysemickich komentarzy Tadeusza Rydzyka. Stolica Apostolska wydała komunikat o audiencji szefa Radia Maryja u Benedykta XVI - papież ojca-dyrektora nie popiera, pisze DZIENNIK.

Wydane wczoraj przez Stolicę Apostolską oświadczenie odnosi się do krótkiego spotkania z Benedyktem XVI w minioną niedzielę po modlitwie Anioł Pański. Uczestniczył w nim, obok innych pielgrzymów, także dyrektor toruńskiego radia. Watykan początkowo nie wydał żadnego komunikatu o spotkaniu. Ceremonia została jednak przedstawiona przez Radio Maryja i związany z nim "Nasz Dziennik" jako wyraz poparcia papieża dla zakonnika.

A przecież nie umilkła jeszcze burza po ujawnieniu przez "Wprost" taśm z jego wykładów, na których są antysemickie komentarze. We wczorajszym oświadczeniu Watykanu czytamy: "Ucałowanie ręki Benedykta XVI przez o. Tadeusza Rydzyka w minioną niedzielę nie pociąga za sobą żadnej zmiany dobrze znanego stanowiska Stolicy Apostolskiej w sprawie stosunków między katolikami i żydami".

O potępienie redemptorysty przez Watykan od tygodni apelowały organizacje żydowskie na czele z amerykańskim Centrum Simona Wiesenthala. O zajęcie ostrego stanowiska w tej sprawie także przez polski rząd wystąpił ambasador Izraela w Polsce David Peleg.

Czy lakoniczne oświadczenie Watykanu wystarczy? "To za mało. Głos Benedykta XVI powinien być zdecydowanie bardziej konkretny, wyraźny, stanowczy" - mówi DZIENNIKOWI Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polsce. "Za pontyfikatu Jana Pawła II Tadeusz Rydzyk przycichł, bo papież ostro sprzeciwiał się wszelkim objawom antysemityzmu. Odkąd go nie ma, Rydzyk znów podniósł głowę. A trudno o coś bardziej umacniającego negatywne stereotypy o Polsce" - tłumaczy. Zdecydowanej reakcji polskich władz nie doczekał się też ambasador Izraela. Autentyczności taśm z wykładów zakonnika wciąż nie rozstrzygnęła toruńska prokuratura.

Senator PO Jarosław Gowin uważa jednak, że oświadczenie Watykanu to pierwszy krok, za którym pójdą o wiele poważniejsze sankcje, łącznie z odsunięciem Rydzyka od kierowania Radiem Maryja. "Zwróciło się o to nieformalnie kilku najważniejszych polskich biskupów. Są pełni obaw, że dalsza działalność redemptorysty będzie miała katastrofalne skutki dla autorytetu Kościoła. Watykan ustosunkuje się do tego stanowiska, kiedy autentyczność taśm zostanie potwierdzona. Ja nie mam wątpliwości, że nagrania są prawdziwe" - mówi senator. Jego zdaniem papież nawet nie był świadomy, że wśród spotykających się z nim pielgrzymów był Rydzyk.

Wśród biskupów popierających odwołanie dyrektora toruńskiej rozgłośni jest Tadeusz Pieronek. "Oficjalne stanowisko Episkopatu zostanie ustalone podczas spotkania plenarnego w połowie sierpnia. Spodziewam się, że większość biskupów opowie się wówczas za wystąpieniem do papieża o odsunięcie Rydzyka" - mówi DZIENNIKOWI bp Pieronek.

W kompromitujących nagraniach ojciec Rydzyk uznał m.in., że "sprawa Jedwabnego służyła tylko temu, by środowiska żydowskie mogły wyłudzić od Polski 65 mld dolarów". "Panie prezydencie: przyjdą do pana i powiedzą: proszę mi oddać ten skafander. Ściągaj spodnie. Dawaj. Buty dawaj" - radził Lechowi Kaczyńskiemu. Już następnego dnia po ujawnieniu kompromitujących wypowiedzi o odwołanie dyrektora Radia Maryja zaapelował na łamach DZIENNIKA słynny watykanista i przyjaciel Jana Pawła II George Weigel.

"Tak jak wielokrotnie i jasno podkreślał Jan Paweł II, nie ma miejsca na antysemityzm, gdy autentycznie chce się zrozumieć katolicyzm. Mam nadzieję, że ojciec Rydzyk otrzyma od swoich zwierzchników możliwość wycofania się ze sceny publicznej, aby móc zrobić rachunek sumienia w tym względzie" - tłumaczył Weigel.

Jędrzej Bielecki
Dziennik.pl
10-08-2007

IPN chroni posła Mularczyka?

Adwokackie postępowanie dyscyplinarne w sprawie zachowania posła Arkadiusza Mularczyka przed Trybunałem Konstytucyjnym utknęło w miejscu


Rzecznik dyscyplinarny Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie od dwóch miesięcy nie może porozumieć się z IPN w sprawie dostępu do teczek sędziów, które poseł Arkadiusz Mularczyk dostał do wglądu w trakcie rozpatrywania przez Trybunał Konstytucyjny w maju ustawy lustracyjnej.

Mularczyk, współautor ustawy, poseł PiS reprezentujący w tej sprawie Sejm przed Trybunałem, walczył o odroczenie wydania wyroku. PiS chciał by wszyscy zobowiązani nową ustawą lustracyjną złożyli oświadczenia lustracyjne do IPN, zanim Trybunał - co powszechnie przewidywano - wyłączy część z nich spod działania lustracji.

Pierwszego dnia rozprawy Mularczyk zażądał - bezskutecznie - wyłączenia czterech sędziów, którzy w przeszłości wypowiadali swoje opinie o idei lustracji.

Drugiego dnia oznajmił, że widział w IPN informacje świadczące o tym, że dwaj sędziowie Trybunału współpracowali z tajnymi służbami PRL-u. I zażądał przerwy w rozprawie. Po paru godzinach prezes TK Jerzy Stępień wyłączył tych sędziów w oparciu o informacje Mularczyka i rozprawa potoczyła się dalej. W jej trakcie okazało się, że to, co jest w IPN na temat sędziów, nie ma większego znaczenia.

- Czy wiedział pan, że sędzia Grzybowski został zarejestrowany już po wyborach 19 czerwca 1989 r.? Czy wiedział pan, że sędzia Jamróz odmówił współpracy z SB z powodów moralnych i został wyrejestrowany jako nieprzydatny? Dlaczego pan zataił przed nami te informacje? - pytał Mularczyka wzburzony prezes Stępień.

- Nie oceniałem tych dokumentów, powiem szczerze, nie pamiętam, co tam było - odpowiadał zmieszany Mularczyk.

IPN tym razem nierychliwy

Okręgowa Rada Adwokacka w Krakowie, gdzie Mularczyk zarejestrowany jest jako adwokat, uznała, że wprowadzając Trybunał w błąd, mógł on naruszyć zasady adwokackiej etyki.

Rzecznik dyscyplinarny mec. Zbigniew Kubicki 15 maja zwrócił się do IPN w sprawie zapoznania się z aktami. Na odpowiedź czekał blisko miesiąc.

Chociaż udzielenie identycznej odpowiedzi marszałkowi Sejmu Ludwikowi Dornowi (PiS), który chciał dostępu do akt dla Mularczyka, zajęło IPN-owi parę godzin.

- Odpowiedzieliśmy rzecznikowi, że powinien złożyć wniosek, jak każdy obywatel. I będzie się mógł zapoznać z aktami w Warszawie - mówi rzecznik IPN Andrzej Arseniuk.

Ale w tym trybie nie można robić kopii dokumentów. - Przed sądem dyscyplinarnym powinienem mieć kopie, żeby je sądowi okazać - mówi "Gazecie" rzecznik Kubicki. - Dlatego zwróciłem się o dostęp w trybie kodeksu postępowania karnego.

Ten wniosek warszawski IPN dostał 11 lipca. Kiedy odpowie? - Kiedy odpowiedź przygotuje nasz dział prawny - mówi Arseniuk.

Posłowi więcej wolno

W obronie Mularczyka stanął marszałek Dorn. Wysłał do rzecznika Kubickiego pismo, że postępowanie dyscyplinarne nie może być prowadzone, bo w czasie postępowania przed Trybunałem wypełniał swoje poselskie obowiązki, a to jest chronione immunitetem materialnym, który uchylić może tylko Sejm i tylko, jeśli został przez posła naruszony interes prawny innych osób.

Jednak zdaniem rzecznika Kubickiego, immunitet nie obejmuje postępowania dyscyplinarnego w ramach adwokatury.

Co na to sam Mularczyk? - W tej sprawie obejmuje mnie immunitet materialny. Zamówiłem ekspertyzę sejmowego Biura Studiów i Analiz, która to potwierdza. Pozwać mogą mnie najwyżej sędziowie Trybunału, gdyby uznali, że naruszyłem ich dobra osobiste. Ale jeśli rzecznik zażąda wyjaśnień czy stawienia się przed sądem dyscyplinarnym - nie będę się uchylał. Chociaż legalność takiego postępowania dyscyplinarnego może budzić wątpliwości - mówi Mularczyk.

Wobec posła wolno mniej

Sam Mularczyk wytoczył prywatny proces karny prof. Andrzejowi Zollowi za wypowiedź w Radiu TOK FM, że wprowadzając Trybunał w błąd, Mularczyk popełnił przestępstwo przekroczenia uprawnień, a także pomówienia sędziów.

- Wygląda na to, że według pana poseł z jednej strony ma być chroniony przed odpowiedzialnością, a z drugiej - przed krytyką. Prof. Zoll nie mógłby pana pozwać, gdyby go pan obraził. Nie sądzi pan, że jest w tym jakaś nierównowaga? - zapytaliśmy posła Mularczyka.

- Ja nie walczę z krytyką. Wiele mediów o mnie źle pisało i ich nie pozywałem. Ale prof. Zoll ma w opinii publicznej dużo większy autorytet jako prawnik niż ja, i jego opinie mają dużą wagę. Dlatego chcę doprowadzić albo do tego, żeby mnie przeprosił, albo by to sąd orzekł, że nie miał racji - odparł Mularczyk.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
09-08-2007

Ks. Jankowski jedzie do Kobylańskiego w interesach

Prałat Henryk Jankowski spotka się w Urugwaju z Janem Kobylańskim - biznesmenem, antysemitą, sponsorem Radia Maryja. Zbierze też pieniądze dla swojego Instytutu, a Polonii ogłosi przesłanie: Naszą gospodarkę opanowali Żydzi i Ukraińcy.


Ksiądz Jankowski otrzymał od Jana Kobylańskiego oficjalne zaproszenie do Urugwaju. W trakcie rozpoczynającej się za kilka dni wizyty prałat spotka się również z ks. Januszem Bolonkiem, nuncjuszem apostolskim Urugwaju oraz południowoamerykańską Polonią, dla której ma odprawić uroczystą mszę.

Antysemita i sponsor Radia Maryja

Kobylański to prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ). Nie ukrywa swoich antysemickich poglądów. Był honorowym konsulem RP do czasu, gdy na wniosek Władysława Bartoszewskiego MSZ pozbawił go tej funkcji. To dlatego, że biznesmena podejrzewano, że mógł wydać w czasie wojny w ręce gestapo ukrywającą się rodzinę żydowską. IPN badał tę sprawę od 2005 r. i, nie przesłuchując nawet Kobylańskiego, w tym roku ją umorzył. Biznesmen to również sponsor Radia Maryja.

Ks. Jankowski przyznaje, że z Kobylańskim "zna się od lat". Korespondują ze sobą, teraz po raz pierwszy mają się spotkać osobiście. Łączą ich podobne poglądy na współczesną Polskę.

W przesłanym nam wczoraj liście otwartym na temat Stoczni Gdańsk, którym podzieli się również z Polonią, prałat pisze: "Powiedzmy to głośno: Stocznia Gdańsk przechodzi w ręce narodów, które niejednokrotnie w historii demonstrowały otwartą wrogość wobec Polaków, negowały polskość i tradycje historyczne Rzeczypospolitej. Właścicielami Stoczni Gdańsk, symbolu wolności Polaków, są dziś Żydzi i Ukraińcy. Dosłownie, nie w przenośni".

- Dlaczego ksiądz odwiedza człowieka podejrzewanego o wydawanie Żydów w czasie wojny? - zapytaliśmy duchownego.

- Nie wierzę w to.

- Nie przeszkadza księdzu, że swój majątek Kobylański zbił na kontaktach gospodarczych z krwawym dyktatorem Paragwaju Alfredo Stroessnerem?

- Nic mi o tym nie wiadomo. Jak się spotkamy, to go o to zapytam.

Prałat zamierza w Urugwaju zebrać także pieniądze na swój Instytut. Chce za nie w najbliższym czasie otworzyć ogólnopolską sieć księgarnio-kawiarni.

- Oczywiście, że nie lecimy tam rekreacyjnie, tylko w interesach - potwierdza Mariusz Olchowik, prezes Instytutu ks. Henryka Jankowskiego. - Przedstawimy Polonii naszą ofertę. Jestem przekonany, że uda nam się zebrać sporą sumę, bo ks. Jankowski to pewny partner, a ryzyko biznesowe jest niewielkie.

Abp Gocłowski: Ksiądz prałat nie reprezentuje Kościoła

Pierwsza księgarnio-kawiarnia ma zostać otwarta już w październiku w Warszawie na ul. Francuskiej. W lokalach oprócz serwowania kawy ma być krzewiona "działalność patriotyczna i niepodległościowa". Sprzedawane będą książki wydane przez Instytut - "Wojna cywilizacji w Europie" Macieja Giertycha czy "Agenci SB w Kurii Gdańskiej" Petera Rainy. Lokale mają mieć wspólną nazwę, robocza wersja to: "Bardzo miła atmosfera jest". Kawiarnie to kolejny biznes duchownego - po wypuszczeniu na rynek wina "Monsignore" (prałat) i wody mineralnej "Jankowski".

Arcybiskup gdański Tadeusz Gocłowski podkreśla, że prałat nie dostał jego zgody na wyjazd, choć powinien o nią wystąpić: - Ksiądz prałat nie reprezentuje już Kościoła, tylko samego siebie. Przecież wszyscy znamy jego poglądy, więc co się dziwić, że się spotyka z tego typu ludźmi. Szkoda na to miejsca w gazecie.

Maciej Sandecki
Gazeta Wyborcza
09-08-2007

Ukryte reklamy w Radiu Maryja

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji sprawdza, czy radio o. Rydzyka nie łamie ustawy o RTV.


Na tle łagodnej muzyki fletowej rozbrzmiewa głos o. Rydzyka: - W Polsce jest całe morze mediów niepolskich i liberalnych. Z sześciu dzienników każdy ma niepolski kapitał. Dochodzą do tego kanały radiowe i telewizyjne, często antypolskie i antykatolickie, założone także przez agenturę antypolską. M.in. o tym można przeczytać w "Naszym Dzienniku".

R. Maryja maskuje nielegalne reklamy

To jedna z reklam nadawanych kilka razy dziennie w Radiu Maryja. Rozgłośnia stara się, żeby je zamaskować - komunikatów nie poprzedza nigdy sygnał wprowadzający blok reklamowy. Dlaczego? Bo reklamy są tu nielegalne odkąd w 2001 r. Radio Maryja otrzymało status "nadawcy społecznego".

Skargę do KRRiT w tej sprawie skierował Rafał Maszkowski, informatyk, badacz Radia Maryja. Jej wzór umieścił też na swojej stronie internetowej www.radiomaryja.pl.eu.org.

"Spodziewam się dużego oporu ze strony KRRiT"

- Największą trudnością przy próbie zaangażowania innych w tę sprawę może być brak wiary w sens takich skarg. Ale ważne jest podniesienie problemu. Nie może być tak, że rozgłośnia, która nadaje treści antysemickie i ksenofobiczne, dostaje od państwa tyle przywilejów. Spodziewam się dużego oporu ze strony KRRiT. Jeżeli Rada będzie się uchylać od działania, mogę się odwoływać do wyższych instancji, z europejskimi włącznie - mówi nam Maszkowski.

KRRiT już skargę otrzymała. - Sprawa jest właśnie przez nas monitorowana. Sprawdzamy fragmenty programów pod tym kątem - mówi Stanisław Celmer, dyrektor Departamentu Reklamy KRRiT. Jak długo to potrwa, na razie nie wiadomo. Celmer: - Krajowa Rada jest na urlopie, dopiero 21 sierpnia będzie spotkanie, wcześniej na pewno nie.

Nie płacą za koncesję, ale nie mogą nadawać reklam

Nadawca społeczny zgodnie z ustawą "upowszechnia działalność wychowawczą i edukacyjną, działalność charytatywną, respektuje chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki, oraz zmierza do ugruntowania tożsamości narodowej". Nie płaci za koncesję, oszczędzając niebagatelną kwotę (w przypadku stacji ogólnopolskiej jest to ponad 7 mln zł rocznie). Nie może też nadawać reklam.

Ale Radio Maryja reklam nie przestało emitować. Na antenie oprócz "Naszego Dziennika" (który nie należy do zakonu redemptorystów - wydaje go "Spes" Sp. z o.o) regularnie reklamowane jest m.in. czasopismo "Rodzina Radia Maryja" (wydaje je fundacja o. Rydzyka Nasza Przyszłość), Telewizja Trwam (jej właścicielem jest fundacja Lux Veritatis o. Rydzyka i o. Jana Króla), prywatna i płatna uczelnia należąca do o. Rydzyka i o. Jana Króla, odbiorniki satelitarne sprzedawane przez fundację Lux Veritatis, a także tygodnik katolicki "Niedziela" i tygodnik "Źródło".

Informacje o cenach w przeglądach prasy

W poprzednich latach w Radiu Maryja można było usłyszeć zapowiedzi książek bp. Adama Lepy i Stanisława Michalkiewicza.

- Czy komunikaty nadawane w RM są reklamami? - zapytaliśmy Juliusza Brauna, dyrektora generalnego Związku Stowarzyszeń Rada Reklamy i byłego przewodniczącego KRRiT. - Nie jest to ewidentne. Jeśli chodzi o "Nasz Dziennik", można by to uznać za przegląd prasy. Co prawda nic więcej w RM nie cytują, ale skoro uważają, że "ND" jest jedynym dziennikiem, który warto czytać, to wyjaśnia dlaczego. Podobnie z Telewizją Trwam czy z tygodnikiem "Niedziela". Problemem są natomiast odbiorniki satelitarne - zachęcanie do ich kupna to już ewidentna reklama - mówi Braun.

- W tych "przeglądach prasy" czasem są podawane informacje o cenach, a słuchacze są zachęcani do kupna. To zwyczajne reklamy. W reklamach Radia Maryja i Telewizji Trwam podawany jest też numer konta, na który można wpłacać pieniądze, z tym że właściwie nie wiadomo, czy to konto Radia Maryja czy Fundacji Lux Veritatis, do której należy Telewizja Trwam - podkreśla Maszkowski.

KRRiT: Upominaliśmy już Radio Maryja

Witold Kołodziejski, członek KRRiT: - Były już upomnienia dla Radia Maryja, wymiana korespondencji. Ale to standardowa procedura, bo bez przerwy upominamy nadawców. Zajmiemy się skargą i odpowiemy.

Udział reklam w programie Radia Maryja to od dwóch do czterech proc. - podaje na swojej stronie internetowej Maszkowski. Już w 2003 r. sprawą interesowała się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, ale żadne decyzje nie zapadły.

Katarzyna Wiśniewska
Gazeta Wyborcza
09-08-2007

Premier zdymisjonował Janusza Kaczmarka, Stasiak nowym szefem MSWiA

Premier Jarosław Kaczyński zdymisjonował ministra MSWiA Janusza Kaczmarka. Powodem dymisji było"znalezienie się Kaczmarka w kręgu podejrzeń w sprawie przecieku dotyczącego akcji CBA w resorcie rolnictwa". Nowym ministrem spraw wewnętrznych i administracji został dotychczasowy szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak.


- Zostałem przez ministra Kaczmarka wprowadzony w błąd - powiedział Jarosław Kaczyński. - Drastycznie nadużył on mojego zaufania. Dlatego nie mogłem dłużej czekać - dodał Kaczyński.

Na stanowisko ministra MSWiA Lech Kaczyński powołał Władysława Stasiaka.

Prezydent: Ekstraordynaryjne warunki, ale jak widać, takie czasy

"Spotkaliśmy się tutaj w ekstraordynaryjnych warunkach, ale jak widać takie mamy czasy" - powiedział podczas uroczystości nominacji w Pałacu Prezydenckim Lech Kaczyński.

Uzasadniając powołanie Stasiaka na stanowisko szefa MSWiA prezydent podkreślił, że jest on człowiekiem kompetentnym, "uczciwym do bólu". "Mamy do czynienia z człowiekiem nienagannie wręcz uczciwym" - zaznaczył.

Lech Kaczyński wyraził przekonanie, że na długiej liście ministrów spraw wewnętrznych po 1989 roku Stasiak będzie najlepszy. Prezydent dodał, że jest przekonany także, że tym razem się nie pomylił.

Premier informując o odwołaniu szefa MSWiA Janusza Kaczmarka zapowiedział, że zostaną też podjęte decyzje w sprawie komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego. Tymczasem, Kornatowski ogłosił, że zamierza podać się do dymisji, ponieważ nie chce być Komendantem Głównym Policji ani minuty dłużej.

- Nowy komendant główny policji czy też osoba, które będzie pełniła obowiązki, to jest już decyzja nowego ministra spraw wewnętrznych - powiedział Kaczyński.

Nowym szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego zostanie gen. Roman Polko dowiedział się nieoficjalnie "Wprost". Zastąpi na tym stanowisku Władysława Stasiaka.

Polko, były dowódca specjalnej formacji GROM, doradzał Lechowi Kaczyńskiemu jeszcze w stołecznym ratuszu. Od 2006 r. pełnił funkcję wiceszefa BBN.

Nowy minister MSWiA

Stasiak w latach 1993-2002 pracował w Najwyższej Izbie Kontroli, m. in. jako wicedyrektor Departamentu Obrony Narodowej i Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Od listopada 2002 był zastępcą Lecha Kaczyńskiego podczas gdy ten sprawował funkcję prezydenta Warszawy. Stasiak był wtedy odpowiedzialny za sprawy ochrony ładu, porządku i bezpieczeństwa publicznego, działalność Straży Miejskiej oraz ewidencję ludności, ochronę zdrowia, sport i kulturę fizyczną.

2 listopada 2005 został on powołany na stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Był odpowiedzialny za nadzór nad policją, Strażą Graniczną i Biurem Ochrony Rządu. Od 31 maja 2006 do 24 sierpnia 2006 Stasiak został sekretarzem stanu w MSWiA, a 24 sierpnia 2006 został powołany na stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Sylwetka Władysława Stasiaka >>

Premier o wcześniejszych wyborach

- Nie do mnie należy decyzja o wcześniejszych wyborach, natomiast chcę powiedzieć jasno, jeśli nie ma większości, no a nasi koalicjanci zerwali koalicję, to wybory są nieuniknione. Jest tylko pytanie - kiedy - powiedział premier.

Jak dodał, Rada Polityczna PiS podejmie decyzję w sprawie wyborów. - Samorozwiązanie parlamentu, bez decyzji PiS, jest niemożliwe - podkreślił Kaczyński.

- Nie chciałbym się w tej chwili wypowiadać (o terminie wyborów), ale jestem zwolennikiem terminów szybkich. Nie ma sensu takiej sytuacji przedłużać - ocenił premier.

ulat, mig, PAP
Gazeta.pl
08-08-2007

Jak wygląda Żyd

"Pierwszy raz widzę rabina o niebieskich oczach" - wykrzyknął nowo zatrudniony urzędnik Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli podczas warsztatów o Holocauście w Izraelu.


Coroczne warsztaty Międzynarodowej Szkoły Studiów o Holocauście odbywają się w izraelskim Instytucie Yad Vashem. W czerwcu wzięła w nich udział 24-osobowa grupa z Polski. Anglistę Tadeusza Trzaskowskiego wysłał Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli, od ponad roku opanowany przez LPR.

Wykłady i dyskusje trwały półtora tygodnia od rana do wieczora. W programie jest też szabasowa kolacja i obserwacja modłów w synagodze.

- Najaktywniejszy był wysłannik CODN - opowiada nauczycielka z Warszawy, która też była na warsztatach. - Pytał, skąd wiadomo, ile ofiar naprawdę pochłonął Holocaust? Bo on ma dane, że liczba ofiar jest przeszacowana. Dlaczego mówi się nieprawdę o Jedwabnem? Przecież Polacy nie mogli czegoś takiego zrobić. Nie chciał przyjmować argumentów. W muzeum, gdzie była rekonstruowana synagoga, mimo próśb gospodarzy Trzaskowski nie chciał zdjąć kowbojskiego kapelusza i założyć jarmułki. A na widok rabina wykrzyknął: "Pierwszy raz widzę rabina o niebieskich oczach".

Nauczycielka dodaje: - Kompromitacja! Nie wiedzieliśmy, co robić. Wyśmiewaliśmy, próbowaliśmy zakrzyczeć, wychodziliśmy z sali. Bez skutku.

Tadeusz Trzaskowski to nowy pracownik CODN. Od kwietnia pracuje w pracowni informacji pedagogicznej.

W czerwcu 2006 r. Giertych odwołał poprzedniego dyrektora Mirosława Sielatyckiego za wydanie oficjalnego podręcznika Rady Europy "Kompas", o tym, jak uczyć tolerancji. Wśród 50 scenariuszy lekcji jeden dotyczył seksualności, w tym gejów i lesbijek, co Giertych uznał za niedopuszczalną promocję homoseksualizmu (sprawa jest w sądzie pracy). Na miejsce Sielatyckiego przyszła Teresa Łęcka, katechetka z Łodzi.

Potem LPR próbował zatrudnić w CODN prawnika Tomasz Połetka - wszechpolaka, przyłapanego przez "Fakt" na faszystowskich gestach. Połetek przepadł. Łęcka zrobiła swoim zastępcą innego wszechpolaka - Pawła Zanina.

Jak pisaliśmy wczoraj, w proteście przeciw ideologizacji i degradacji CODN odchodzą najlepsi specjaliści.

Wicedyrektor CODN Witold Kowalczyk powiedział "Gazecie", że w zachowaniu Trzaskowskiego w Izraelu dyrekcja nie widzi nic niestosownego.

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
08-08-2007

Nie sprawdzili, czy Blida ma broń

Po raz pierwszy ABW przyznaje się do błędów przy zatrzymaniu Barbary Blidy. - Nie mamy wątpliwości, że doszło do nieprawidłowości zarówno podczas przygotowania, jak i samego zatrzymywania pani Blidy - przyznał wczoraj "Gazecie" Grzegorz Ocieczek, wiceszef Agencji.


Błędy znaleźli oficerowie inspekcji Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którzy prowadzili postępowanie dyscyplinarne ws. akcji przeciwko Barbarze Blidzie, byłej minister budownictwa i posłance SLD. 24 kwietnia katowiccy prokuratorzy wydali Agencji nakaz zatrzymania Blidy. Chcieli jej postawić zarzut pośrednictwa w przekazaniu 80 tys. zł łapówki dla prezesa spółki węglowej. Podczas akcji Blida zastrzeliła się.

Jakie błędy popełniła ABW? Po pierwsze - oficerowie nie sprawdzili, czy Blidowie mieli broń. A można to było łatwo ustalić w bazie danych śląskiej policji. Przed każdym zatrzymaniem wydział operacyjny robi rozpoznanie podejrzanych (z kim mieszkają, jakimi autami jeżdżą, jakie mają zwyczaje) i ocenia zagrożenia. Sprawdzenie licencji na broń to jedno z głównych elementów rozpoznania.

Drugi błąd - nie przeszukano łazienki u Blidów. Była posłanka poprosiła o kilka minut na poranną toaletę. W łazience, po umyciu zębów, strzeliła sobie w pierś ze schowanego tam rewolweru.

Trzeci błąd - funkcjonariuszka Agencji zabrała tylko dwa zamiast 14 pocisków do pistoletu. Gdyby doszło do strzelaniny, nie miałaby się czym bronić.

Jednak do tej pory nie ustalono, czy funkcjonariuszka zostawiła Blidę na chwilę w łazience samą.

Postępowanie dyscyplinarne objęło wicedyrektora katowickiej ABW, naczelnika wydziału śledczego, oficera planującego akcję oraz troje funkcjonariuszy, którzy zatrzymywali Blidę. Wszystkich zawieszono i przedstawiono im dyscyplinarne zarzuty niedopełnienia obowiązków.

Z konsekwencjami wobec nich szefowie ABW czekają na wynik śledztwa w sprawie śmierci Blidy prowadzonego przez prokuraturę w Łodzi. - Po zapoznaniu się z jego materiałami zdecydujemy o karach dla winnych zaniedbań - zapowiada Ocieczek.

Mecenas Leszek Piotrowski, pełnomocnik rodziny Blidów, przyznanie się ABW uważa za dowód, że "nie chciała niczego zamieść pod dywan". Ale dodaje, że funkcjonariuszom należy postawić zarzuty: - To, że pani Blida mogła popełnić samobójstwo, jest wynikiem ich błędów.

Adwokat nadal uważa, że do pełnego wyjaśnienia okoliczności jej zatrzymania i śmierci niezbędna jest komisja śledcza. Powinna zwłaszcza zbadać działania katowickich prokuratorów, którzy prowadzili śledztwo przeciw mafii węglowej. - Trzeba dociec, czy działali pod naciskiem przełożonych, którym zależało na sukcesie politycznym - mówi Piotrowski. - Świadczy o tym choćby zamiar sfilmowania dla biura prasowego ABW momentu wyprowadzenia Blidy z domu.

Miesiąc temu "Gazeta" ujawniła protokoły przesłuchań tych prokuratorów. Byli oni wprawdzie przekonani, że Blidzie należy postawić zarzut, ale nie byli zgodni, czy należy ją zatrzymać. Niektórzy obawiali się spektaklu medialnego władz resortu sprawiedliwości oraz ataku lewicowej opozycji na prokuraturę.

Prokuratura w Łodzi czeka teraz na opinię biegłych. Na sierpień zaplanowano przesłuchanie wysokich oficerów ABW oraz Emila Melki, katowickiego prokuratora odsuniętego od sprawy mafii węglowej.

27 lipca "Gazeta" i Radio RMF FM ujawniły stenogram rozmowy, na którą wezwał Melkę zwierzchnik Tomasz Janeczek, szef katowickiej prokuratury apelacyjnej. Polecił Melce, by opisał dokładnie, czy przełożeni wywierali na niego naciski podczas śledztwa. Ale Melka się wzbraniał. Mówił, że nie opisze wszystkiego, bo straci pracę, a całą prawdę ujawni dopiero przed komisją śledczą. Teraz ma z tego powodu postępowanie dyscyplinarne.

Marcin Pietraszewski
Gazeta Wyborcza
08-08-2007

Religa: Krew z Przystanku Woodstock jest bezpieczna

Ten, kto mówi coś takiego, nie ma pojęcia na temat pobierania krwi - tak minister zdrowia Zbigniew Religa komentuje wypowiedź Hanny Wujkowskiej. Doradca ministra Giertycha stwierdziła na łamach "Naszego Dziennika", że krew zebrana w czasie Przystanku Woodstock może być zarażona HIV i żółtaczką.

"W atmosferze przesączonej (dosłownie) promilami, łoskotem satanistycznej muzyki i przekleństw oddawana jest krew na potrzeby chorych" - pisze doradca ministra edukacji ds. promocji ochrony życia w szkole. "Na Woodstock profanuje się wartość krwi" - dodaje i jak podkreśla, krew oddawano w kurzu, w namiotach. Tylko, jak się okazało, Wujkowska miała raczej słabe pojęcie o tym, jak pobierano krew na festiwalu.

Akcję krwiodawstwa, zorganizowaną przez Polski Czerwony Krzyż, kilkakrotnie kontrolował sanepid. Na jej temat wypowiedział się także minister zdrowia. Stwierdził, że jest mu smutno, kiedy słyszy takie rzeczy, i to w dodatku z ust lekarza. "Przed młodymi ludźmi, którzy oddali tak ogromną ilość krwi, należy chylić czoło, a nie opowiadać bzdury" - oburzał się.

W czasie festiwali krew pobierano w specjalnych autobusach, nie w zakurzonych namiotach. Inspektorzy sprawdzili całe miasteczko PCK. Wszystko było w porządku. Ochotnicy wypełniali ankiety, badał ich lekarz, pobrana krew poszła do badań.

Mimo że już na wstępie odpadło 15 procent chętnych, zebrano 700 litrów krwi.

"W żadnej próbce nie znaleziono śladów HIV. Jedna osoba miała żółtaczkę typu B, siedem typu C. Wszyscy będą o tym poinformowani, a ich krew trzeba będzie zniszczyć" - wyjaśnia "Gazecie Wyborczej" Przemysław Kania, dyrektor PCK. "Gdyby przebadać statystyczną grupę Polaków, uzyskalibyśmy podobne wyniki. A zatem udało nam się zebrać doskonałą krew" - dodaje.

"Jeśli chce pani taką krew, to proszę bardzo. Ja traktuję mój zawód lekarza poważnie i dbam o dobro pacjentów" - stwierdza w rozmowie z "Wyborczą" Wujkowska.

Doradca Romana Giertycha ds. promocji ochrony życia w szkole z zawodu jest lekarzem.

Mariusz Nowik
Dziennik.pl
08-08-2007

Pociąg Gosiewskiego skazany na likwidację?

PKP gorączkowo szuka pasażerów dla pociągu uruchomionego specjalnie dla Włoszczowy, bo podróżni z 11-tysięcznego miasteczka nie są w stanie zapełnić nawet krótkiego składu.


Godz. 5.05, dworzec główny w Częstochowie: z tzw. peronu kieleckiego rusza elegancki błękitno-granatowy pociąg Tanich Linii Kolejowych "Augustyn Kordecki" przez Włoszczowę Północną do Warszawy.

W przedziałach po jednym, najwyżej dwóch pasażerów, jednak niektóre - zwłaszcza w pierwszej klasie - są puste. Kilka osób wsiądzie po drodze w Koniecpolu, kilkanaście - góra 20 - na słynnym włoszczowskim peronie.

PKP Intercity uruchomiły "Kordeckiego" specjalnie dla Włoszczowy. Zdając sobie jednak sprawę, że pasażerów nie będzie tam wielu, za stację początkową obrano najbliższe duże miasto, czyli Częstochowę.

Plan zawiódł: pod Jasną Górą nie wsiada tylu podróżnych, ilu się spodziewano. Przyczyniła się do tego zbyt wczesna pora odjazdu - godz. 5.05, a także to, że już o 5.46 odjeżdża do Warszawy kolejny pociąg siostrzanej spółki PKP Przewozy Regionalne (kursuje inną trasą: przez Piotrków, Koluszki, Skierniewice).

PKP Intercity odmawia informacji o rentowności pociągu: - Tajemnica handlowa - wyjaśnia rzeczniczka Adrianna Chibowska.

Straty jednak muszą być, skoro spółka chce zmienić relację włoszczowskiego pociągu. We wstępnych przymiarkach do rozkładu jazdy na 2008 r. - do którego dotarliśmy - "Kordeckiego" już nie ma, za to pojawia się "Morcinek". Ma ruszać z Gliwic. Jednak nim wjedzie na Centralną Magistralę Kolejową, nieźle pokrąży, zahaczając o Olkusz i Wolbrom. Te miasta mają zapewnić dodatkowych podróżnych, ale aby nie tracić katowiczan, niezadowolonych z dłuższej jazdy, rekompensatą ma być niższa niż w ekspresach taryfa. "Morcinek" będzie miał bowiem kategorię Tanich Linii Kolejowych, tak jak skazany na likwidację "Kordecki".

Jednak i ta strategia poszukiwania pasażerów może spalić na panewce. Siostrzana spółka PKP Przewozy Regionalne zamierza bowiem wydłużyć w najbardziej oblegane poniedziałki trasę pociągu pospiesznego "Kmicic", kursującego dziś z Częstochowy do Warszawy starą linią wiedeńską. Od 9 grudnia ma on ruszać z Katowic - właśnie w porze "Morcinka". A cena biletu na "Kmicica" będzie jeszcze niższa.

PKP Intercity zmian w planie obsługi Włoszczowy i Częstochowy nie komentuje. - Trwa konstruowanie rozkładu jazdy 2007/2008 i obecnie nic wiążącego powiedzieć nie mogę - odpowiedziała nam Adrianna Chibowska.

36 pasażerów dziennie

Od października 2006 r. do czerwca 2007 z peronu Włoszczowa Północ skorzystało blisko 10 tys. pasażerów, co oznacza, że do dwóch pociągów ("Kordeckiego" oraz ekspresu "Malinowski" do Krakowa, który przejeżdżał wcześniej przez Włoszczowę, ale bez zatrzymywania) wsiada 36 pasażerów dziennie. - Już jeden sprzedany bilet pokrywa koszt zahamowania i rozpędzenia składu - przekonywał niedawno Michał Wrzosek, rzecznik PKP.

Peron we Włoszczowie Północnej kosztował 900 tys. zł. 30 proc. tej sumy pokrył samorząd miasta.

Tomasz Haładyj
Gazeta Wyborcza Częstochowa
08-08-2007

"O drogach głównie się mówi, zamiast budować"

Trudno uwierzyć w plan budowy 770 km autostrad i 2817 km dróg ekspresowych do 2015 r., w sytuacji kiedy obecny rok zakończymy, oddając do użytku 7 km autostrady pod Szczecinem.


Raport NIK o funkcjonowaniu transportu w latach 1990-2004 jako jeden z głównych powodów tego, że w Polsce o nowoczesnych drogach i kolei głównie się mówi, zamiast budować, wskazuje nieustanne zmiany organizacyjne i tworzenie nowych programów. Ten rząd nie ustrzegł się błędów poprzedników i stracił dwa lata na kolejne odkrywanie Ameryki.

Jakże inaczej bowiem nazwać przygotowany właśnie "Program budowy dróg krajowych na lata 2007- -2015"? Owszem, rok ubiegły był rekordowy jak na polskie warunki, gdyż wzbogaciliśmy się o ponad 180 km autostrad, ale udział obecnego rządu w tych inwestycjach sprowadził się jedynie do przecięcia wstęgi. Rząd nie potrafi się zdecydować co do modelu budowy dróg w Polsce i wielkości zaangażowania kapitału prywatnego. Dlatego od dwóch lat nic się nie dzieje z rozpoczętymi przez poprzedników przetargami na budowę odcinka autostrady A2 ze Strykowa pod Łodzią do Warszawy i A1 z tegoż Strykowa do śląskich Pyrzowic. Na dodatek zamarły rozmowy z Autostradą Wielkopolską SA na dociągnięcie do granicy z Niemcami w Świecku końcówki A2, zaś firmie GTC wygaszono koncesję na odcinek A1 Nowe Marzy - Toruń, czego następstwem będzie wieloletni spór sądowy i ryzyko zablokowania inwestycji. O autostradzie A1 łączącej północ Polski z południem w 2010 r. możemy zapomnieć, zwłaszcza że nie na całym jej przebiegu są wydane decyzje lokalizacyjne czy wykupione grunty. Na dodatek program nie domyka się finansowo. Spośród potrzebnych 164 mld zł za pewne można uznać bowiem jedynie środki unijne, wpływy z opłaty i akcyzy paliwowej. Kredyty i tzw. rezerwa integracyjna to wielka niewiadoma. Twierdzenie, że da się wybudować kilometr autostrady za 5,5 mln euro, podczas gdy najtańsza oferta na budowę ekspresówki S3 to ponad 6,3 mln euro, mówi samo za siebie. Niedoszacowanie kosztów może sięgnąć nawet 45 mld zł.

Inwestorzy powtarzają, że konieczne są zmiany w ponad 20 nieżyciowych ustawach, na czele stawiając regulacje z zakresu zamówień publicznych, zagospodarowania przestrzennego i ochrony środowiska, dzięki którym do momentu wbicia łopaty mija czasami dziesięć lat. Wydłużono jedynie i rozszerzono zakres tzw. spec ustawy, ułatwiając kwestie związane z wywłaszczaniem odszkodowaniem za nie. Kompletny bałagan panuje w Programie Natura 2000. Brak wiedzy, co chronimy i na jakim obszarze, skutkuje groźbą zablokowania inwestycji drogowych w ponad 300, a kolejowych w 100 miejscach. Pożegnaliśmy się już choćby z200 mln euro na dofinansowanie linii kolejowej pomiędzy Wrocławiem a Rawiczem.

Na plus w drogownictwie zasługują na pewno coroczne remonty dróg krajowych, dzięki którym stan ponad połowy z nich można określić jako dobry. 2 tys. km nowych nawierzchni w2006r. i prawie tyle samo w roku bieżącym to dobry rezultat. Istnieje jednak obawa o Krajowy Fundusz Drogowy, z którego program jest realizowany i przy którym nieustannie grzebie minister Gilowska, przesuwając z niego do rezerwy budżetowej w tym roku ponad 3 mld zł.

Na kolei po dwóch latach przepychanek udało się rządowi przyjąć "Strategię dla transportu kolejowego do 2013 roku". I choć jest to dokument zajmujący się jedynie PKP, a pomijający prywatny rynek kolejowy i odkładający proces prywatyzacji, która wydaje się jedynym ratunkiem choćby dla tracącego rynek i zmagającego się z brakiem środków na tabor PKP Cargo, rozwiązuje ważną kwestię oddłużenia przewozów regionalnych i ich usamorządowienia. Niestety, zamarły negocjacje z samorządowcami dotyczące szczegółów reformy i możliwości wsparcia ze strony państwa procesu wymiany zdezelowanego taboru pasażerskiego i remontów regionalnych linii kolejowych. Potrzeby szacuje się na co najmniej 10 mld zł, a sama pomoc ze środków unijnych nie załatwi problemu. Rok zajmie ponadto zapewne uzyskanie zgody Komisji Europejskiej na spłatę przez państwo zadłużenia PKP Przewozy Regionalne, w większości powstałego na skutek niewywiązania się budżetu krajowego ze zobowiązań finansowych wobec kolei. Ze zgodą mogą być jednak problemy, bo równocześnie wpłynie wniosek o wszczęcie postępowania przeciwko Polsce w związku z naruszeniem zasad swobody działalności gospodarczej i utrudnieniem dostępu do infrastruktury kolejowej dla prywatnych operatorów kolejowych. Niezależni przewoźnicy towarowi to, patrząc na nasz rynek kolejowy, jeden z niewielu powodów do dumy. Osiągnąwszy w ubiegłym roku 17 proc. rynku, pozwolili Polsce stanąć w czołówce państw europejskich pod względem liberalizacji przewozów towarowych. Tymczasem bezprawnym działaniom PKP Cargo polegającym na blokowaniu dostępu do infrastruktury kolejowej w portach morskich oraz uniemożliwianiu przekraczania granic z krajami byłego ZSRR przygląda się biernie - dając tym samym ciche przyzwolenie na takie praktyki -zarówno resort transportu, jak i Urząd Transportu Kolejowego, który nie wypełnia swojej roli niezależnego regulatora rynku.

Drgnęły inwestycje w infrastrukturze kolejowej, choć i one stykają się, podobnie jak drogi, z problemami wynikającymi z wadliwych ustaw wydłużających i komplikujących okres przygotowania inwestycji. Jednak między bajki należy włożyć informacje o szybkim zaistnieniu w Polsce kolei dużych prędkości i podróżami pociągami TGV za dwa-trzy lata. Nie ma na to środków, podobnie jak na bieżące utrzymanie sieci kolejowej. Dlatego w ponad 6,5 tys. miejsc pociągi muszą zwalniać do 20- -40 km na godz., żeby się nie wykoleić. Pomysłu na rozwiązanie tego problemu brak.

Jesteśmy świadkami niebywałego boomu w lotnictwie przejawiającego się w przyroście pasażerów sięgającym przeszło 30 proc. rocznie. Zawdzięczamy to wprowadzeniu z chwilą wejścia do Unii zasady "otwartego nieba", którą w znakomity sposób wykorzystują przewoźnicy niskokosztowi oraz rozkwitające porty regionalne. Rząd natomiast przez półtora roku mieszał w kierownictwie LOT, co nie pozwoliło na stworzenie wiarygodnej strategii działania i rozpoczęcie walki o odzyskiwanie rynku. Przyjęto dość ogólnikowy "Program rozwoju sieci lotnisk", który stwierdzając, skądinąd słusznie, że budować nowe porty należy tam, gdzie jest już jakaś infrastruktura lotniskowa, nie umożliwia rządowi zawczasu zablokowania chybionych inwestycji, jak np. pomysłu na międzynarodowe lotnisko w Obicach pod Kielcami powierzchnią ustępujące nieznacznie lotnisku w Dallas obsługującemu rocznie grubo ponad 60 mln pasażerów. Nie ma wciąż pakietu ułatwień wprawie lotniczym liberalizujących zakładanie i prowadzenie działalności lotniczej. Nie przerwano monopolu na dostawę paliwa lotniczego. Nie uporządkowano problemów związanych z obecnością wojska na niektórych lotniskach zbędnych z punktu widzenia obronności. Bez przekazania ziemi samorządom na własność niemożliwe będzie wykorzystanie finansowego wsparcia UE. Po wielu latach wydzielono wreszcie w osobny organ Polską Agencję Żeglugi Powietrznej, nie zdecydowano jednak, jaki jest sens dalszego utrzymywania Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze centralizującego zarządzanie większością lotnisk w Polsce i dbającego tak naprawdę o rozwój najbardziej dla niego dochodowego portu Okęcie wWarszawie.

Adrian Furgalski
Gazeta Wyborcza
08-08-2007