wtorek, 26 czerwca 2007

Pójdą w górę ceny leków?

Sejm rozpoczął prace nad rządowym projektem ustawy, który może podwyższyć ceny leków refundowanych o 10 proc. Za to w każdej aptece chorzy płacić będą tyle samo


PiS, aby uszczelnić dziurawy system dopłat do leków, na który idzie z budżetu państwa co roku ponad 6 mld zł, chce wprowadzić sztywne ceny i marże na leki refundowane. W efekcie ceny będą we wszystkich aptekach takie same. Skończy się turystyka lekowa, czyli nawet kilkudziesięciokilometrowe podróże do aptek, gdzie leki są tańsze - twierdzi Ministerstwo Zdrowia pytane przez "Gazetę", jaki jest sens wprowadzania takich zapisów.

Rządowym projektem wczoraj zajmowała się sejmowa komisja zdrowia. Jej członkowie powołali podkomisję, która zajmie się szczegółową analizą projektu.

Przeciw zmianom protestują hurtownicy, producenci leków, przedstawiciele organizacji konsumenckich i niepełnosprawni. Jak twierdzą, rządowe propozycje doprowadzą do podwyżek cen leków i wyeliminują z rynku konkurencję.

O co chodzi? Dziś każdy lek refundowany ma ustaloną odgórnie maksymalną cenę (marża nie może przekroczyć 8,91 proc.), natomiast sprzedawcy (hurtownicy, farmaceuci) mogą ze sobą rywalizować, obniżając swój zarobek. Po zmianach nikt z hurtowników i aptekarzy nie będzie mógł obniżyć ceny, nawet jeśli będzie chciał.

Urzędnicy chcą też wprowadzić zakaz różnicowania przez producentów cen leków refundowanych w umowach z hurtowniami farmaceutycznymi. Chodzi o to, aby ograniczyć możliwość stosowania np. niższych cen dla hurtowni, które biorą dużo towaru. - Przestaną funkcjonować mechanizmy konkurencji - alarmuje Konfederacja Pracodawców Polskich.

Według ostrożnych szacunków firmy Pharma Expert, na które powołują się koncerny farmaceutyczne, wprowadzenie sztywnych marż może doprowadzić do podniesienia cen leków refundowanych dla pacjenta średnio o blisko 10 proc.

- To bardzo poważny cios w pacjenta i szpitale - twierdzi Wojciech Rosicki z Polskiej Grupy Farmaceutycznej. - Na przykładzie mojej teściowej, która stale przyjmuje pięć preparatów, policzyłem, jakie będą koszty nowych przepisów. Dziś teściowa wydaje na leki 250 zł miesięcznie. Po zmianach zapłaci o 20 proc. więcej. Przy jej emeryturze w wysokości 1100 zł jest to bardzo poważne obciążenie finansowe. Cały czas łudzę się, że urzędnicy nie przeanalizowali jeszcze wszystkich danych i zmienią zdanie.

Hurtownicy i analitycy rynku farmaceutycznego nieoficjalnie twierdzą, że pomysł sztywnych cen i marż lansuje część środowiska aptekarskiego z grona małych placówek, które chce ograniczyć konkurencję w swoim fachu. - Każda apteka będzie miała takie same ceny - przekonują.

Nowe zapisy źle mają się skończyć nie tylko dla pacjentów. KPP argumentuje, że odbiją się czkawką również małym hurtowniom farmaceutycznym - jest ich w Polsce kilkaset. Część z nich (jak duża tego organizacja już nie podaje) po prostu splajtuje.

- Dziś obrót często wygląda tak, że duża hurtownia kupuje lek od producenta, a następnie sprzedaje go mniejszej hurtowni, która dopiero przekazuje towar do apteki. Obie hurtownie dzielą się marżą. Po wprowadzaniu w życie propozycji rządu całą marżę będzie mogła zainkasować tylko jedna - argumentuje organizacja.

Hurtownie boją się również innego rządowego pomysłu zawartego w projekcie, czyli obniżenia swojej marży do poziomu 8,68 proc. (ze względu na niską inflację). Tymczasem Związek Pracodawców Hurtowni Farmaceutycznych twierdzi, że takie firmy już operują na progu rentowności - ich zysk netto oscyluje wokół 1 proc.

Co na to wszystko rząd? Ministerstwo Zdrowia, w którym powstał projekt, z zarzutami się nie zgadza. Zdaniem resortu proponowane zapisy... w dłuższej perspektywie obniżą ceny leków refundowanych, a także - jak napisał resort w uzasadnieniu projektu - "wyeliminują znaczne różnice cen na leki refundowane w poszczególnych aptekach".

Resort tłumaczy, że dzięki sztywnym cenom i marżom producenci nie będą w stanie stosować "gierek marketingowych", ustalając ceny na linii producent - hurtownia - apteka i nakręcając przez sterowanie cenami sprzedaży określonych preparatów.

Pomysł ma też przynieść oszczędności dla budżetu państwa. W jakiej wysokości? To niemożliwe do oszacowania - twierdzi w projekcie ministerstwo.

Piotr Miączyński, Leszek Kostrzewski
Gazeta Wyborcza
26-06-2007

Złodzieje okradli CBA na 70 tysięcy złotych

Wpadka Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Złodzieje ukradli funkcjonariuszom nową służbową toyotę corollę,wartą 70 tys. zł - dowiedział się dziennik.pl. Mało tego. W dniu, w którym dokonano kradzieży, auto powinno stać na strzeżonym parkingu CBA. Ale funkcjonariusz wolał wybrać się nim na wczasy.

Dziennik.pl ustalił, że samochód skradziono na terenie ośrodka letniskowego w Szubinie (Mazowieckie). Auto sprowadził tam jeden z funkcjonariuszy CBA. Przyjechał nim prywatnie, a nie służbowo. Chciał wypocząć i pobawić się w ośrodku przez weekend.

Zabawę zepsuli mu jednak złodzieje. W niedzielę rano,17 czerwca, auto zniknęło z terenu ośrodka. Funkcjonariusz natychmiast zawiadomił policjantów z komisariatu w Łochowie i swoich przełożonych.

CBA zwleka z komentarzem. Nasze informacje potwierdził już szef komendy w Łochowie, nadkomisarz Marek Cendrowski.



Magdalena Rubaj, Michał Pietrzak
Dziennik.pl
26-06-2007


Bp Pieronek: SLD nakradło, to niech teraz da pielęgniarkom

SLD po 1989 roku nakradło, ma dosyć pieniędzy i niech da pielęgniarkom ze swego, na złodzieju czapka gore - tak biskup Tadeusz Pieronek komentuje propozycję młodzieżówki SLD, by pieniądze na służbę zdrowia zdobyć z opodatkowania Kościołów, księży i związków wyznaniowych w Polsce.


Bp Pieronek powiedział, że SLD bardziej zależy na politycznej wygranej, niż na pielęgniarkach. - Już się skończyły gadki o nich, to muszą mieć jakiś pretekst, żeby się odezwać - dodał biskup Pieronek.

Biskup przypomniał, że Kościół już został opodatkowany i nie ma potrzeby, by był opodatkowany dodatkowo.

Federacja Młodych Socjaldemokratów, w liście otwartym do premiera napisała m.in.: - Wnioskujemy o objęcie obowiązkiem odprowadzania podatku do budżetu państwa wszystkich Związków Wyznaniowych i Kościołów oraz pracujących na ich rzecz kapłanów. Wierzymy, że przedstawiciele Kościołów i Związków Wyznaniowych, rozumiejąc trudną sytuację służby zdrowia, przyjmą z dużym entuzjazmem przedstawioną przez nas propozycję.

asz, PAP
Gazeta.pl
26-06-2007

Pielęgniarki wyjdą z kancelarii premiera

Osiem dni było potrzeba, by pielęgniarki mogły się wreszcie spotkać z premierem. Wiadomo już, że po rozmowach w kancelarii cztery siostry wyjdą z budynku. "Premier wyciągnął rękę do pielęgniarek. Trzeba wreszcie przerwać ten pat" - mówił na konferencji rzecznik rządu.

Na rozmowach w kancelarii pojawił się także wicepremier Andrzej Lepper oraz minister pracy Anna Kalata, a także posłanka PiS Jolanta Szczypińska i minister Małgorzata Sadurska.

"Trzeba przerwać ten pat. Dlatego premier wyciąga rękę do strajkujących pielęgniarek. Chce z nimi rozmawiać w kancelarii, przy dobrej kawie" - zapewniał na krótkim spotkaniu z dziennikarzami rzecznik rządu. Wymienił tylko jeden warunek rozmów - po spotkaniu pielęgniarki mają opuścić kancelarię. Pielęgniarki zgodziły się na to - potrzebują tylko czasu, by spakować swoje rzeczy. Nie chciały za to, by na spotkaniu byli fotoreporterzy i kamera.

Jednak do głodujących dołączyła czwarta kobieta, tym razem położna. Dlaczego, skoro premier zgodził się na postulat pielęgniarek? Bo strajkujące nie uwierzyły, że zaproszenie od Jarosława Kaczyńskiego rzeczywiście istnieje.

Siostry, które od ośmiu dni mieszkają w kancelarii, przez cały czas chciały właśnie rozmowy z premierem, i to na miejscu, w jego siedzibie. Szef rządu natomiast cały czas uparcie mówił nie. Tłumaczył, że nie będzie rozmawiał z osobami łamiącymi prawo. A okupowanie kancelarii nazywał przestępstwem.

Cztery pielęgniarki od poprzedniego wtorku okupują jedno z pomieszczeń kancelarii premiera. Wczoraj trzy z nich ogłosiły głodówkę. Czwarta - przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Dorota Gardias - nie głoduje ze względów zdrowotnych. Tłumaczy, że nie pozwala jej na to cukrzyca.

Magdalena Miroszewska
Dziennik.pl
26-06-2007

Premier: Nie można rozmawiać z przestępcami

-Nie może być zasady, że z jednymi przestępcami premier rozmawia, a innych poprzez odpowiednie służby wsadza do więzienia - powiedział szef rządu Jarosław Kaczyński, odnosząc się do pielęgniarek, które ósmy dzień okupują jego kancelarię.


- Może to drastyczne sformułowanie, ale kto dopuszcza się przestępstwa, ten jest przestępcą - zaznaczył premier we wtorkowych radiowych "Sygnałach dnia". Dodał, że jest gotowy do rozmów z protestującymi, ale poza kancelarią i po przerwaniu okupacji gmachu.

Szef rządu przypomniał, że pielęgniarki wezwano do opuszczenia budynku. Dodał, że choć nie zostało jeszcze skierowane zawiadomienie do prokuratury, to w pewnym momencie tak się stanie.

"Głodówka to nie jest niezjedzenie kolacji"

Pytany o głodówkę, którą rozpoczęły w poniedziałek protestujące w kancelarii pielęgniarki, szef rządu powiedział, że "głodówka to nie jest niezjedzenie kolacji". - Jak będą w stanie głodu przez dajmy na to trzy dni, czy dwa choćby, to wtedy będzie można mówić o głodówce. Na razie nie zjadły kolacji, to jeszcze nikomu nie zaszkodziło - powiedział.

Szef rządu podkreślił, że pielęgniarki już dostały 30-proc. podwyżki, zmniejszony będzie klin podatkowy, a w przyszłym roku znajdzie się więcej pieniędzy na procedury medyczne, co też przełoży się na płace. - W ciągu dwóch lat wzrost płac o 50 proc., co my możemy więcej zrobić? - pytał premier

Premier zaznaczył, że nie zamierza tego tolerować i te działania "przyczynią się do skrócenia tej sytuacji". Nie odpowiedział wprost - czy i ewentualnie kiedy może być rozważane użycie siły. Jego zdaniem pielęgniarki chcą zakończyć protest jako "ofiary".

"Ci panowie łgają"

Zdaniem J.Kaczyńskiego, jeśli pielęgniarki chcą zabiegać o swoje interesy, to powinny zaangażować się w referendum. W piątek szef rządu zaproponował, aby Polacy zdecydowali w ten sposób o podniesieniu podatków i przekazaniu tych pieniędzy m.in. strajkującej służbie zdrowia. Premier zaznaczył we wtorek, że potrzebna byłaby kwota liczona w miliardach złotych, na wsparcie m.in. pielęgniarek, lekarzy, nauczycieli.

Pytany o krytykę ze strony prawników, prof. Zbigniewa Hołdy i prof. Andrzeja Rzeplińskiego, którzy zwracali uwagę, że premier przesadza mówiąc o łamaniu prawa przez pielęgniarki, zaznaczył, że to "niesłychanie groźne zjawisko", a w "Polsce znika prawda". Dodał, że mamy do czynienia z okupacją gmachu publicznego, a to jest opisane w kodeksie karnym. - Ci panowie mówią nieprawdę, albo powiem wprost - łgają. Łgają dla celów politycznych, całkowicie dezawuują, czy samodezawuują siebie jako prawnicy, jako profesorowie prawa, jako uczciwi obywatele - powiedział.

az, PAP
Gazeta.pl
26-06-2007

Gdzie jest kasa LPR?

Prokuratura potwierdza, że prowadzi śledztwo. Zgłasza się nowy świadek obciążający LPR. Giertych grozi "Gazecie" i innym mediom, ale wewnątrz partii zapowiada rozliczenia. My pytamy o pieniądze


Wczoraj w reportażu "Jak w rodzinie kasa ginie" opisaliśmy aferę finansową w LPR. Partia (często w osobie Wojciecha Wierzejskiego) zawiera z działaczami ("słupami") umowy-zlecenia na ekspertyzy i inne usługi. Niektóre ekspertyzy nigdy nie powstają. Niektóre umowy na spore pieniądze służą za podkładki do rozliczenia państwowych dotacji.

Równocześnie gotówkę z kont LPR podejmują partyjny goniec Jan Staciwa i księgowy Waldemar Styś. Na co idą pieniądze - jeszcze nie wiadomo.

Na wyjaśnił tego na specjalnej konferencji Roman Giertych. Nie pokazał faktur, rachunków ani innych kwitów. Nie pokazał ani jednej ekspertyzy. Nie pozwolił nam zadać pytań. Pytamy więc na łamach:

Czy to prawda, że posłowie partii z rodziną w nazwie - Wojciech Wierzejski i jego szwagier Szymon Pawłowski - mają ze swymi żonami rozdzielność majątkową?

Czy rozdzielność ta służy ukryciu majątku - skoro dóbr zapisanych na żonę nie ma w poselskich oświadczeniach majątkowych?

Jakie są majątki państwa Giertychów, Pawłowskich i Wierzejskich?

Najpierw było nasze śledztwo,

potem pomysły Giertycha

Giertych powtórzył wczoraj kłamstwo - że tekst o finansach Ligi to zemsta "Wyborczej" za wniosek LPR, by wznowić prace komisji orlenowskiej.

Wprost przeciwnie. Nasze dziennikarskie śledztwo zaczęło się miesiąc temu. Od 4 czerwca studiowaliśmy w Państwowej Komisji Wyborczej sprawozdania finansowe Ligi, nasze wizyty odnotowują rejestry PKW. Wcześniej rozmawialiśmy z działaczami partii.

Giertych zażądał reaktywowania komisji śledczej 14 czerwca, gdy szefowie LPR wiedzieli już, że badamy finanse partii.

Podobno komisja ma obnażyć kontakty "Gazety" z Markiem Dochnalem. - Portal internetowy ujawnił korespondencję lobbysty i dziennikarki "Wyborczej" - mówił wczoraj Giertych.

Nie dodał, że ten portal to Prawy.pl. Należy on do związanej z LPR spółki Ars Politica. Spółka mieści się w pustym pokoju przy Alejach Jerozolimskich 83/9 w Warszawie. W ubiegłym roku Liga wytransferowała do niej 207,5 tys. zł.

Pracownicy tego portalu dostali w ubiegłym roku od Ligi ponad 100 tys. zł. Na przykład naczelna Prawego.pl Monika Rotulska zarobiła 36 tys. za analizy, których nie zgodziła się nam pokazać.

Nowy świadek na Wierzejskiego

Rzeczniczka warszawskiej prokuratury Katarzyna Szeska potwierdziła wczoraj - jest śledztwo "wynikające z podejrzenia wyprowadzania pieniędzy z LPR na podstawie fikcyjnych umów cywilnoprawnych".

- Działania prokuratury nie doprowadziły jeszcze do tego, by zasadne było stawianie zarzutów - dodała, odnosząc się do naszej informacji, że zarzuty może dostać Wierzejski.

- Poczekajcie cierpliwie - prosi nasz informator ze stołecznej Prokuratury Apelacyjnej. - Wierzejski będzie najpierw przesłuchany. Nie dziwcie się, że na tym etapie śledztwa komunikat może być tylko taki. Prokuratura nie chce oficjalnie zdradzać swoich planów. Mogę powtórzyć: dowody są mocne. Chodzi o poświadczenie nieprawdy w celu wyłudzenia pieniędzy.

Kolejnych dowodów obciążających Wierzejskiego ma dostarczyć Przemysław Piasta, były szef LPR w Wielkopolsce. Wczoraj powiedział nam, że jest gotów zeznawać w prokuraturze. - Mogę zakładać, że LPR zrobiła ze mnie "słupa" - mówi Piasta. - Jestem gotów pokazać prokuraturze wzór mojego podpisu. Piasta już wcześniej informował nas bowiem, że nie podpisywał żadnych umów z Ligą. A prokuratura ma ich co najmniej pięć.

Dzięki „Wyborczej” Liga się oczyści?

Po południu Giertych spotkał się z mazowieckim radnym LPR Marianem Brudzyńskim, który otwarcie zadeklarował w "Gazecie": - Od dawna w partii mówi się o lewych przepływach. Powinniśmy powołać wewnątrzpartyjną komisję.

- W trakcie spotkania Giertych zadzwonił do wiceprezesa partii Sylwestra Chruszcza - opowiada Brudzyński. - Powiedziałem im, że paradoksalnie dzięki "Wyborczej" możemy się wewnętrznie oczyścić. Romana najpierw zalała krew, ale potem przyznał, że na najbliższym zarządzie krajowym trzeba by porozmawiać o wewnętrznej komisji.

Niezaproszony na spotkanie Wierzejski mówił w Radiu Tok FM: - Brudzyński przeprosił za swoje wypowiedzi dla "Gazety".

Brudzyński: - Skąd on wziął te bzdury?

Nasz tekst komentował premier Jarosław Kaczyński. - Wiem o tym śledztwie. LPR zgłasza sprawę do sądu. Uważa, że to nieprawda. Jeżeli nieprawda - nie ma problemu. Jeśli prawda - to problem jest. Sprawę musi wyjaśnić prokuratura i musi to zrobić sama LPR.

Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski, Marcin Kącki, Wojciech Szacki
Gazeta Wyborcza
26-06-2007

Premier u cioci na imieninach

Premier nasz zwykł publicznie przemawiać, jakby gawędził na imieninach. Po szczycie w Brukseli dziennikarze spytali go o konsultacje z prezydentem. - To, że bracia bliźniacy w tak ważnej sprawie rozmawiają, nie jest niczym dziwnym - odpowiedział, jakby zabawiał ciocię przy herbacie.

A przecież Polska wysłała na negocjacje z 26 państwami UE nie czyjegoś brata bliźniaka, lecz prezydenta.

Nieodróżnianie prywatnego od publicznego, mieszanie do polityki osobistych urazów ukabareca państwo. Weźmy słynny ostatnio problem Niemca. Premier tuż przed szczytem w "Sygnałach dnia" pomiędzy listę Kurtyki a strajk pielęgniarek wstawił kwestię: Niemcy to hipokryci. "Domagamy się tylko tego, by nam oddano to, co nam zabrano. Polska, która nie przeżyłaby lat 1939-45, byłaby dzisiaj, jeżeli się odwołać do kryterium demograficznego, państwem 66-milionowym".

Fraza ta znaczyła - upraszczając - że Niemcy za II wojnę mają nam odpłacić pierwiastkiem. Dwa dni potem dziennikarz pyta o Polskę 66-milionową. Premier jest zaskoczony: - Rzeczywiście tak uważam, ale nie pamiętam, żebym to mówił. I tak dobrze, że nie oskarżył III RP o podsłuchiwanie prywatnej rozmowy o winach Niemców.

Premier gawędzi jak ze stryjenką, która przeżyła II wojnę i Niemiec to dla niej ciągle hitlerowiec. Cóż, ludzkie, zwłaszcza po pięćdziesiątce, ale takie impresje premier mógłby zachować na imieniny, a nie na negocjacje z prezydencją niemiecką. Wypominanie Niemcom II wojny światowej nie przeszkodziło premierowi upomnieć kanclerz Angelę Merkel, że "pamiętliwość to fatalna cecha".

Także gawęda premiera przeznaczona na kraj jest konsekwentna inaczej. Ostatnio przyczepiła się do niego fraza, że to, co robią pielęgniarki, to "zwykłe łamanie prawa". Dopiero "gdy opuszczą gmach, będziemy rozmawiać, gdy nie, to nie". Premier podkreśla, że tego wymaga szacunek dla prawa.

Jak najbardziej, jak najbardziej. Szacunek dla prawa, oczywiście. Ale 5 czerwca w "Sygnałach dnia" Jacek Karnowski zapytał premiera o słowa Leppera, że ten nie stawił się w sądzie, bo mu się nie chciało. Premier: "Andrzej Lepper nie miał obowiązku stawić się w sądzie, więc właściwie dlaczego oczekiwać, że miał się tam stawić?".

Jakoś wtedy premierowi nie trafiła się gawęda o przestrzeganiu prawa. Gdy Lepper prawa nie dostrzega, jest OK. Gdy cztery pielęgniarki okupują mu kancelarię, premier grozi policją. Nie idzie na żadne ustępstwa. Gdyby zechciał być choć odrobinę konsekwentny, to także Lepperowi kazałby się stawiać w Centrum Dialogu. Tak jak pielęgniarkom, bo przecież w łamaniu prawa wicepremier Lepper ma większy dorobek.

Może by się premier też zastanowił, dlaczego jest tak ostry dla pielęgniarek, a tak wyrozumiały dla ojca Rydzyka zniesławiającego prezydentową i jej gości? Przecież to niemożliwe, aby kierował się tym, że Lepper, Giertych i Rydzyk są silni, a pielęgniarki słabsze.

Ewa Milewicz
Gazeta Wyborcza
26-06-2007

"Wprost" znów szokuje

Obrzydliwa, prostacka, skandaliczna. Tak o okładce aktualnego numeru "Wprost" mówią DZIENNIKOWI znani dziennikarze i politycy. Redakcja tygodnika nie ma sobie nic do zarzucenia. Okładkowy fotomontaż nazywa satyryczną polemiką z niemiecką prasą drwiącą z braci Kaczyńskich.

Redakcja "Wprost" zdążyła już przyzwyczaić czytelników do kontrowersyjnych okładek - wystarczy przypomnieć Matkę Boską Częstochowską w masce przeciwgazowej czy głowę Lwa Rywina w sedesie.

Dużo większe poruszenie wzbudził jednak fotomontaż w najnowszym numerze tygodnika, w którym polski prezydent i premier ssą nagą pierś kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Trudno znaleźć kogoś, kto nie byłby nim oburzony.

"To jest chamstwo" - mówi Stefan Niesiołowski z PO. "Następny dowód na to, że ta gazeta obniża poziom".
Zdaniem senatora fotomontażem na okładce powinna się zająć prokuratura, bo obraża zarówno szefową niemieckiego rządu, jak i braci Kaczyńskich.

Polskie władze na razie nie zamierzają interweniować. "Nie będziemy tego komentować, bo nie chcemy robić reklamy tygodnikowi" - powiedział DZIENNIKOWI rzecznik rządu Jan Dziedziczak. Podobną odpowiedź dostaliśmy w Kancelarii Prezydenta.

Bardziej wymowni są dziennikarze. "To po prostu skandal. Jest to obraźliwe zarówno dla Angeli Merkel, jak i Jarosława i Lecha Kaczyńskich" - denerwuje się Monika Olejnik, dziennikarka TVN. I dodaje, że nie akceptuje argumentu o polemice. "Okładka z braćmi Kaczyńskimi ujeżdżającymi Angelę Merkel nie była aż tak obraźliwa" - mówi. Redakcję "Wprost" odsyła do Marka Raczkowskiego i Andrzeja Mleczki na korepetycje z finezyjnej satyry.

Oburzenia nie kryje też Jacek Żakowski. "Prostactwo" - kwituje dziennikarz. "Nie wiem, co ta okładka ma przedstawiać, chyba mentalność redaktora. Trudno o komentarz, bo utworów nieintelektualnych po prostu nie da się intelektualnie zinterpretować".

Słowa komentarza z trudem znajduje również Katarzyna Kolenda-Zaleska z TVN. "Okładka jest obrzydliwa, jak ją zobaczyłam, to aż mnie odrzuciło" - mówi. "Poza tym nie rozumiem jej przesłania, nie wiem, co ma oznaczać".

Problemu ze zrozumieniem płynącego z okładki przesłania nie ma za to Jerzy Baczyński, redaktor naczelny "Polityki". Dla niego sprawa jest jasna: chodziło o wywołanie skandalu. "To nie jest żadna polemika, ale tania, tandetna, obrzydliwa prowokacja" - komentuje. "Mnie to jednak nie zszokowało, bo redakcja nieraz już pokazała, że stać ich na takie pomysły".

Zaskoczona nie jest też Anna Myśluk, szefowa studia graficznego "Przekroju", odpowiedzialna m.in. za wygląd okładek tego tygodnika. "Okładki od jakiegoś czasu idą w złą stronę" - mówi. Przyznaje jednak, że tym razem redakcja bezdyskusyjnie przekroczyła granice dobrego smaku. "To, co teraz zrobili, jest wyjątkowo odrzucające, bardzo niesmaczne i nieestetyczne" - ocenia.

Prowokacyjną okładką zajmie się Rada Etyki Mediów. Jej przewodnicząca Magdalena Bajer o publikacji "Wprost" dowiedziała się od nas. "To ohydne, brzydzą mnie takie zachowania" - skomentowała. "To nie jest polemika, to wyścig w paskudztwie". I zapowiedziała, że Rada będzie niebawem dyskutować o tygodniku. "Nasza ocena będzie krótka, podobna do tego, co powiedziałam" - mówi.

I o ile Rada Etyki Mediów nie może ukarać wydawcy "Wprost", niewykluczone, że zrobią to zniesmaczeni czytelnicy pisma. Tacy jak Łukasz Surmacz, student z Lublina. "Czytam , ich okładki zawsze są śmieszne i kontrowersyjne, ale teraz przesadzili" - mówi. "Obrażam się na gazetę, która obraża innych".

Artur Grabarczyk
Dziennik.pl
26-06-2007

Lepper nie chce reformy KRUS-u

Nie ma zgody resortu rolnictwa ani rolniczych związków zawodowych na likwidację Funduszu Składkowego Kasy Rolniczego Ubezpieczenie Społecznego - poinformował wicepremier, minister rolnictwa Andrzej Lepper.

Plany likwidacji tego funduszu znalazły się w reformie finansów publicznych, przegotowywanej przez wicepremier, minister finansów Zytę Gilowską. We wtorek projekt będzie omawiany przez rząd.

Ministerstwo finansów planuje m.in. likwidację wszystkich samorządowych funduszy celowych, których jest ok. 10 tys. Fundusze celowe na szczeblu państwowym zostaną pozbawione osobowości prawnej, czyli zdolności do czynności prawnych, w tym do nabywania praw i zaciągania zobowiązań oraz dysponowania własnym majątkiem.

"Nie ma zgody na to w koalicji. Jest zapewnienie PiS, że fundusz ten likwidowany nie będzie" - powiedział Lepper.

Jak podkreślił, Fundusz Składkowy jest całkowicie finansowany z pieniędzy rolników i dorobił się już pokaźnego majątku w postaci m.in. sanatoriów, w których rolnicy przechodzą leczenia. Ponadto z tego źródła płacony jest zasiłek chorobowy czy macierzyński.

Lepper zgodził się, że w przyszłości powinna być różnica w płaceniu składek przez rolników, w zależności od dochodów. Ale - jak zaznaczył - "dzisiaj jest to nierealne", gdyż dochody rolników są bardzo niskie i być może rolnikom trzeba byłoby jeszcze dopłacać.

"Nad reformą rozmawiamy, ale podniesienia składki na KRUS nie będzie od 2008 roku" - powiedział Lepper.

Prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych Władysław Serafin zaznaczył, że Związek nie wyrazi zgody na utratę samorządności w KRUS, gdyż jest to rozwiązanie europejskie. Natomiast dopuścił możliwość zreformowania KRUS w zakresie zróżnicowania składek.

W KRUS jest ubezpieczonych ok. miliona gospodarstw (statystycznie ok. 1,5 osoby z gospodarstwa). Składka dla rolników na fundusz emerytalny wynosi 179 zł kwartalnie i stanowi 30 proc. podstawowej emerytury rolniczej, która w tym roku wyniesie blisko 702 zł. Budżet dopłaca do rolniczych emerytur 15 mld zł rocznie.

PAP
Interia.pl
26-06-2007

Nauczyciele i górnicy wcale nie żyją krócej

Nauczyciele walczą o wcześniejsze emerytury. Tymczasem żyją dłużej niż reszta emerytów. Górnicy też nie mają powodów do narzekań, pisze "Puls Biznesu", który dotarł do rządowego raportu, dowodzącego, że obie grupy nie mają racji.

Nauczyciele żyją średnio dłużej niż inni, a górnicy niemal tak samo długo jak przeciętny emeryt. To wg raportu obala mit, że tym grupom, jako szczególnie narażonym, należą się przywileje emerytalne.

Trwa batalia o emerytury pomostowe. Rząd obiecywał projekt ustawy przed wakacjami. Nie zdążył. Miał odchudzić listę uprawnionych do wcześniejszej emerytury. Utrzymanie jej bez skreśleń kosztowałoby budżet 68 mld zł w ciągu 25 lat. Im bliżej końca prac nad ustawą, im więcej protestów, tym bardziej rząd mięknie. Kolejarze, hutnicy i metalowcy - to tylko kilka grup zawodowych, które uważają, że przywilej im się należy.

Wspomniany raport przygotował w 2005 r. Departament Analiz Ekonomicznych i Prognoz Ministerstwa Polityki Społecznej. Na podstawie danych z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych ministerstwo porównało śmiertelność wśród całej populacji emerytów oraz osobno górników i nauczycieli. Konkluzja jest jednoznaczna: "Analiza przeprowadzonych obliczeń wskazuje, że zawód nauczyciela nie wpływa na skrócenie dalszego oczekiwanego trwania życia. Nauczyciele kobiety i nauczyciele mężczyźni po przejściu na emeryturę żyją średnio dłużej niż pozostałe osoby w populacji. Różnice w długości trwania życia po przejściu na emeryturę dla górników i pozostałych ubezpieczonych są na tyle niewielkie, że mogą wynikać z zastosowanych w obliczeniach przybliżeń" - czytamy w raporcie.

Rząd Marka Belki, który sprzeciwiał się wcześniejszym emeryturom dla górników, miał więc mocny argument. Przegrał, bo posłowie wszystkich partii, poza PO, podnieśli rękę za. Liczyli, że wyborcy odwdzięczą się przy urnach. Raport nigdy nie został przedstawiony opinii publicznej. Obecny rząd mógłby z niego skorzystać. Gdyby chciał, podkreśla "Puls Biznesu".

PAP, mf
Gazeta.pl
26-06-2007

Szyszko przeciw Rospudzie i sasance

By ratować chronionego jarząbka zagrożonego obwodnicą Augustowa, minister środowiska jest gotów zniszczyć chronioną sasankę

27 kwietnia przed unijnym Trybunałem Sprawiedliwości odbyło się pierwsze przesłuchanie w sprawie związanej z Rospudą. Chodzi o decyzję wojewody podlaskiego, który nakazał zalesić 160 ha na pojezierzu sejneńskim, by stworzyć środowisko dla 11 par jarząbka - tyle ma wypłoszyć budowa obwodnicy Augustowa przez Dolinę Rospudy.

Zalesienia miały być wykonane do końca czerwca.

Przyrodnicy i Komisja Europejska wskazują, że zalesienie tego terenu zniszczy unikalne chronione murawy ciepłolubne oraz bardzo rzadką też chronioną sasankę otwartą.

Minister: Nie ma sasanki

Trybunał Sprawiedliwości zakazał zalesień, choć minister środowiska Jan Szyszko zapewniał, że zalesianie niczego nie niszczy. - Na tych terenach nie ma sasanki - przekonywał po przesłuchaniu przed Trybunałem. I że zalesień nie będzie do czasu inwentaryzacji przez przyrodników tego obszaru.

Na żądanie Trybunału minister wysłał jednak na piśmie zapewnienie, że zalesień nie będzie do czasu rozstrzygnięcia głównej rozprawy o Rospudę.

Eksperci rządowi: Jest sasanka

Tymczasem trwa zlecona przez ministra inwentaryzacja. - Do września powinniśmy skończyć, ale wyłącznie na obszarze należącym do nas. Z tego, co się orientuję, zalesienia mają objąć głównie grunty prywatne - mówi Ryszard Karczewski, nadleśniczy nadleśnictwa Pomorze. Z nieoficjalnych informacji wiadomo, że leśnicy znaleźli sasankę otwartą, i to w wielu miejscach.

Potwierdza to dr Włodzimierz Kwiatkowski, ekspert podlaskiej dyrekcji dróg, która buduje obwodnicę Augustowa. Ale według niego nie ma jej na łąkach przeznaczonych do zalesień, tylko na tych obok. - Pomimo to złożyłem wniosek o wyłączenie z zalesień kilku działek wcześniej pod nie przeznaczonych. Sąsiadują bezpośrednio z terenami, na których rośnie sasanka - mówi Kwiatkowski.

Ale najbardziej zdziwiony stanowiskiem ministra jest Paweł Pawlikowski, botanik z Uniwersytetu Warszawskiego: - W przededniu rozprawy w Luksemburgu spotkałem na owych murawach na Sejneńszczyźnie dr. Kwiatkowskiego. Obaj obserwowaliśmy kwitnące sasanki. I na działkach przeznaczonych do zalesień, i tych obok. Byłem więc tym bardziej zaskoczony, gdy przeczytałem, że prof. Szyszko w Luksemburgu powiedział, że sasanka tu w ogóle nie występuje - mówi Pawlikowski.

Przypomina, że do ochrony sasanki zobowiązuje nas Dyrektywa Siedliskowa UE. - Nie możemy dopuścić do spadku liczebności tego gatunku w Puszczy Augustowskiej. Planowane zalesienia nieuchronnie do tego doprowadzą - mówi.

Minister przeciw radzie przyrody

Jan Szyszko szykuje teraz atak na Państwową Radę Ochrony Przyrody. Na stronach internetowych ministerstwo zamieściło w minionym tygodniu opinię prawną, że rada nie miała prawa wydawać stanowisk w sprawie Rospudy i w sprawie zalesień (obie negatywne dla ministra), bo może tylko doradzać.

W tej opinii prawnej jest też stwierdzenie, że minister ma prawo wymieniać członków rady w czasie kadencji, bez przerywania jej ciągłości.


Sasanka otwarta

Sasanka otwarta jest gatunkiem potrzebującym dużo światła. Puszcza Augustowska i jej obrzeża to jedyne miejsce w Polsce, gdzie ma szansę przetrwać. Wszędzie indziej już wymarła albo zanika w zastraszającym tempie.

Sasanka otwarta ma niezwykle piękne kwiaty. I to też jest przyczyną wymierania tego gatunku. Ludzie zrywają sasanki na bukiety lub próbują przenosić do ogrodów, czego w większości sasanka nie wytrzymuje.

Adam Wajrak, Jakub Medek
Gazeta Wyborcza
26-06-2007

Policja nie wypatruje nagich piersi

Policjanci ścigają kobiety opalające się na bałtyckich plażach - rozniosło się po Pomorzu. Ale policjanci uspokajają spragnione słońca kobiety, że to tylko plotka. Chyba że któryś ze współplażowiczów poczuje się zgorszony. Wtedy sprawa może nawet trafić do sądu.

Panie, które idą na całość i zrzucają staniki, nie muszą się bać. Wieść, że pomorscy policjanci ścigają za opalanie się topless okazała się plotką - pisze "Głos Pomorza".

Ale półnagie plażowiczki i tak mogą mieć problemy. Jeśli ich piersi nie spodobają się współplażowiczom, mogą to zgłosić policji. "Ktoś wrażliwy może uznać pokazywanie piersi za zachowanie nieobyczajne i zgłosi to policji. Wtedy możemy taką osobę ukarać mandatem. Jeśli nie przyjmie go ona, to sprawa znajdzie swój finał w sądzie" - powiedział gazecie szef policjantów z Ustki, Grzegorz Gadoś.

Paweł Wysocki
Dziennik.pl
26-06-2007

Chcą, by zgwałcone też musiały rodzić

Minęły zaledwie dwa miesiące od politycznej burzy, jaką wywołała próba zaostrzenia ustawy aborcyjnej, a wojna zacznie się na nowo - pisze DZIENNIK. Dwie najpoważniejsze organizacje obrońców życia zgłoszą projekt nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny. Według niego rodzić musiałyby też zgwałcone kobiety.

Usunięcie ciąży miałoby być dopuszczalne jedynie w przypadku ratowania życia matki. Dla polityków prawicy i centrum to może być bardzo poważne wyzwanie. A dla opinii publicznej - powrót do budzącego ogromne emocje tematu.

Dwa miesiące temu nieudana próba wpisania do konstytucji zapisu o niezbywalnej godności człowieka od chwili poczęcia wywołała polityczną burzę i skończyła się opuszczeniem PiS przez Marka Jurka. Nie minęło dużo czasu, a organizacje obrony życia zapowiadają dalszy ciąg batalii.

Z obowiązującej teraz ustawy o planowaniu rodziny chcą wykreślić przepis, który dopuszcza usunięcie ciąży w przypadku, gdy jest ona wynikiem gwałtu lub zachodzi prawdopodobieństwo nieodwracalnego upośledzenia płodu lub nieuleczalnej choroby dziecka.

"Jako katolicy akceptujemy jedno uzasadnienie usunięcia ciąży: gdy pojawia się wybór życie za życie" - zaznacza Antoni Zięba, wiceprezes Federacji Ruchów Obrońców Życia.

W znowelizowanej ustawie mają się znaleźć gwarancje znacznej pomocy finansowej dla rodzin wychowujących ciężko chore i upośledzone dzieci. "Projekt wprowadzi dożywotnie renty dla chorych lub niepełnosprawnych dzieci, które nie zostaną zabite przed swoim urodzeniem. Chcemy, żeby renta była równa średniej krajowej" - deklaruje Zięba.

Obrońcy życia konsultują swój projekt ze środowiskami kościelnymi. Zięba zapewnia, że inicjatywa będzie zupełnie apolityczna. "Zbierzemy 100 tysięcy podpisów wymaganych pod inicjatywą obywatelską i w ten sposób nie będziemy utożsamiani z żadną partią polityczną" - zapewnia Zięba.

Inaczej rzecz ujmuje Katarzyna Urban, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka. "Zebranie tylu podpisów z PESEL-ami i adresami może być uciążliwe. Dlatego konsultujemy się też z partiami politycznymi. Na razie nie ma jednak jednoznacznej deklaracji, czy skończy się na inicjatywie obywatelskiej czy projekcie poselskim" - zaznacza Urban.

We wrześniu inicjatywa ma pojawić się w Parlamencie. Przedstawiciele partii prawicowych deklarują pełną pomoc. "Bardzo mnie cieszy ten projekt. Liga Polskich Rodzin będzie takie akcje zawsze wspierać" - zapewnia Andrzej Mańka (LPR).

Powrót tematu obrony życia na pewno nie ucieszy premiera. Poproszony o komentarz Jan Dziedziczak, rzecznik rządu, odesłał nas do Joanny Kluzik-Rostkowskiej. "O Jezu... Znowu chcą coś robić w tej sprawie?" - usłyszeliśmy od wiceminister pracy i polityki społecznej. "Moje zdanie się nie zmienia: uważam obowiązujące rozwiązania za wystarczające. Nie tak dawno historia pokazała, że parlament jest za utrzymaniem status quo. Nic się w tej kwestii nie zmieniło i mam nadzieję, że nie zmieni" - dodaje Kluzik-Rostkowska.

Podobne zdanie ma Jolanta Szczypińska z PiS. "Projekt raczej nie znajdzie poparcia, co widać po doświadczeniach ze zmianą konstytucji. Czy jest sens na nowo rozpętywać wojnę antyaborcyjną? Nie lepiej popracować nad różnymi środowiskami i doprowadzić do tego, żeby ustawowy zapis ochrony życia człowieka był wzmocniony konstytucyjnie?" - mówi.

Opozycja broni obecnych rozwiązań. "Prezydent i premier wypowiadali się przecież, że obecny kompromis jest dobry i nie należy go zmieniać. Intencje obrońców życia są zapewne czyste. To są jednak dyżurne tematy wykorzystywane z pobudek politycznych w intencjach mało czystych. Będzie wokół tego burza" - zapowiada Elżbieta Radziszewska (PO). "Szkoda, że dotąd nikt nie zajął się tym, by kobiety które mają teraz legalne prawo do aborcji, miały alternatywę w postaci pomocy ze strony państwa" - dodaje.

Zdaniem Joanny Senyszyn z SLD projekt nie ma żadnych szans na uzyskanie poparcia w Sejmie. Sama inicjatywa ma jednak jej zdaniem głębszy sens. "To jest gra polityczna ustawiona na to, żeby wzmocnić LPR, która według sondaży nie łapie się do 5-procentowego progu wyborczego i o ponowne zaistnienie w mediach partii Marka Jurka, która okazała się wielkim niewypałem" - komentuje Senyszyn.

Anna Monkos
Dziennik.pl
25-06-2007

Pielęgniarki rozpoczęły głodówkę

Pielęgniarki od wtorku okupujące kancelarię premiera rozpoczęły głodówkę. Jeść nie będą trzy z czterech sióstr. Jedna z nich nie może głodować z powodów zdrowotnych. Do protestu głodowego dołączy też sześć pielęgniarek koczujących przed kancelarią. Postulaty sióstr są wciąż te same - spotkanie z premierem Jarosławem Kaczyńskim.

Na głodówkę nie może sobie pozwolić Dorota Gardias, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Nie pozwala jej na to zdrowie - tłumaczyła Krystyna Ciemniak z OZZPiP.

"Trzy pielęgniarki bezprawnie okupujące Kancelarię Premiera odmówiły w poniedziałek zjedzenia kolacji. Pielęgniarki ostatni posiłek zjadły 3 godziny temu" - potwierdził rzecznik rządu Jan Dziedziczak.

Pielęgniarki odpowiadają w ten sposób na zapowiedzi premiera - Jarosław Kaczyński ogłosił dziś, że do prokuratury trafi zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez cztery okupujące kancelarię pielęgniarki. Siostry od wtorku nie chcą wyjść z budynku. Tłumaczą, że przyszły spotkać się z premierem i nie wyjdą, dopóki szef rządu z nimi nie porozmawia. Z nimi lub chociaż ze wskazanymi przez nie mediatorami.

Jarosław Kaczyński odpowiada jednak, że żadnych rozmów nie będzie. Chyba że siostry wyjdą z budynku. A z wybranymi przez siostry negocjatorami nie chce rozmawiać, bo - jak mówi - są to przecież osoby prywatne. Pat więc trwa, a szans na rozwiązanie problemu nie widać.

Magdalena Miroszewska, IAR
Dziennik.pl
25-06-2007

Tak się odradza LPR

31-letni Wojciech Wierzejski aż puchnie z dumy. I wszem i wobec ogłasza, że Liga Polskich Rodzin rośnie w siłę. Tymczasem prawda jest dla posła okrutna, bo na spotkania z nim przychodzi dosłownie garstka ludzi - pisze "Fakt".

Poseł Wierzejski w ciągu ostatnich dni przemierzał Wielkopolskę, by utwierdzać Polaków w przekonaniu o sile LPR. Jedno ze spotkań zaplanował w Kaliszu. Przestronna sala wykładowa, odpowiednie nagłośnienie - wszystko przygotowane jak na porządny wykład popularnego polityka.

Szybko jednak wyszło na jaw, że na nic się to zdało. Bo na spotkanie z Wojciechem Wierzejskim przyszło tylko 18 osób - ujawnia "Fakt". Aula świeciła więc pustkami, zwłaszcza że po konferencji prasowej wyszli dziennikarze.

Ale poseł się nie poddawał i donośnym głosem opowiadał o sile swojej partii. Wierzejski z dumą mówił, że do struktur partyjnych wracają starzy działacze, że wciąż przychodzą nowi ludzie, bo LPR najtrudniejszy czas ma już za sobą.

Tymczasem Prokuratura Okręgowa w Warszawie potwierdziła, że prowadzi śledztwo na temat podejrzenia wyprowadzenia pieniędzy z Ligi Polskich Rodzin na podstawie fikcyjnych umów. O finansowych przekrętach LPR doniosła "Gazeta Wyborcza" i tygodnik "Newsweek".

Dziennik.pl
25-06-2007

PiS nie chce wykorzystywać Bolka i Lolka

"Bolek i Lolek. Prawi i Sprawiedliwi" to tytuł najnowszej książeczki o przygodach chłopców, których stworzył Władysław Nehrebecki - pisze DZIENNIK. Bajka wygląda jak partyjna reklamówka. Rzecznik PiS Adam Bielan zarzeka się jednak, że PiS nie przyłożyło ręki do tego wydawnictwa.

Bolek i Lolek niedawno znów stali się bohaterami rozmów i dyskusji internetowych. To efekt oskarżeń jednego z teletubisiów o uprawianie homoseksualnej propagandy. W oparach absurdu wywołanego wypowiedzią rzecznik praw dziecka Ewy Sowińskiej zaczęła się licytacja, która z bajek mogłaby jeszcze zostać wzięta pod lupę.

"Bolek i Lolek" w internetowych rankingach plasowali się tuż za Żwirkiem i Muchomorkiem ("Bajki z mchu i paproci") i "Smurfami". "To już nawet przestaje być śmieszne" - komentował to zamieszanie Roman Nehrebecki, pierwowzór Lolka. To jego ojciec Władysław stworzył na początku lat 60. rysunkowe postaci dwóch chłopców, którzy mają pełno przygód.

Po podejrzeniach o gejowskie upodobania dziś Bolek i Lolek mogą zostać oskarżeni o sprzyjanie rządzącej partii. Wszystko przez książeczkę warszawskiego wydawnictwa Dragon. Jej tytuł "Bolek i Lolek. Prawi i Sprawiedliwi"od razu wywołuje skojarzenia z partią Jarosława Kaczyńskiego.

"Tytuł mnie zaskoczył i zwróciłem uwagę wydawcy na jego niestosowność" - mówi DZIENNIKOWI radca prawny Andrzej Nowicki, którego Sąd Najwyższy wyznaczył na zarządcę praw autorskich do postaci Bolka i Lolka. Trudno się dziwić jego niezadowoleniu.

Od rzucającego się w oczy tytułu tylko krok do czytania książeczki pod kątem podobieństw do postaci prezydenta i premiera. A wówczas w treści przeznaczonej dla dzieci można odnaleźć aluzje do braci Kaczyńskich. Mniej uszczypliwe, do czego pewnie przywykli już w PiS, a bardziej propagandowe.

"Chociaż jesteśmy wciąż jeszcze mali, bohaterami już nas nazwali" - czytamy w utworze Marty Berowskiej, autorki setek bajek i legend dla dzieci. Książeczka kończy się zawołaniem: "Dlatego zawsze Was zapraszamy: Śmiało do przodu! Ruszajcie z nami!".

Rzecznik PiS Adam Bielan wcale nie jest zadowolony z tego, że książeczka dla dzieci może sprawiać wrażenie reklamówki jego partii. - Uważam, że i tak za dużo reklam komercyjnych kieruje się do dzieci, a politycznym jestem w ogóle przeciwny - zaznacza w rozmowie z "Dziennikiem". Zdaniem Bielana z PiS będzie się zawsze kojarzyć tylko jedna bajka: "O dwóch takich, co ukradli księżyc", w której ekranizacji przed kilkudziesięciu laty zagrali bracia Kaczyńscy.


Mikołaj Wójcik
Dziennik.pl
25-06-2007