Premier u cioci na imieninach
Premier nasz zwykł publicznie przemawiać, jakby gawędził na imieninach. Po szczycie w Brukseli dziennikarze spytali go o konsultacje z prezydentem. - To, że bracia bliźniacy w tak ważnej sprawie rozmawiają, nie jest niczym dziwnym - odpowiedział, jakby zabawiał ciocię przy herbacie.
A przecież Polska wysłała na negocjacje z 26 państwami UE nie czyjegoś brata bliźniaka, lecz prezydenta.Nieodróżnianie prywatnego od publicznego, mieszanie do polityki osobistych urazów ukabareca państwo. Weźmy słynny ostatnio problem Niemca. Premier tuż przed szczytem w "Sygnałach dnia" pomiędzy listę Kurtyki a strajk pielęgniarek wstawił kwestię: Niemcy to hipokryci. "Domagamy się tylko tego, by nam oddano to, co nam zabrano. Polska, która nie przeżyłaby lat 1939-45, byłaby dzisiaj, jeżeli się odwołać do kryterium demograficznego, państwem 66-milionowym".
Fraza ta znaczyła - upraszczając - że Niemcy za II wojnę mają nam odpłacić pierwiastkiem. Dwa dni potem dziennikarz pyta o Polskę 66-milionową. Premier jest zaskoczony: - Rzeczywiście tak uważam, ale nie pamiętam, żebym to mówił. I tak dobrze, że nie oskarżył III RP o podsłuchiwanie prywatnej rozmowy o winach Niemców.
Premier gawędzi jak ze stryjenką, która przeżyła II wojnę i Niemiec to dla niej ciągle hitlerowiec. Cóż, ludzkie, zwłaszcza po pięćdziesiątce, ale takie impresje premier mógłby zachować na imieniny, a nie na negocjacje z prezydencją niemiecką. Wypominanie Niemcom II wojny światowej nie przeszkodziło premierowi upomnieć kanclerz Angelę Merkel, że "pamiętliwość to fatalna cecha".
Także gawęda premiera przeznaczona na kraj jest konsekwentna inaczej. Ostatnio przyczepiła się do niego fraza, że to, co robią pielęgniarki, to "zwykłe łamanie prawa". Dopiero "gdy opuszczą gmach, będziemy rozmawiać, gdy nie, to nie". Premier podkreśla, że tego wymaga szacunek dla prawa.
Jak najbardziej, jak najbardziej. Szacunek dla prawa, oczywiście. Ale 5 czerwca w "Sygnałach dnia" Jacek Karnowski zapytał premiera o słowa Leppera, że ten nie stawił się w sądzie, bo mu się nie chciało. Premier: "Andrzej Lepper nie miał obowiązku stawić się w sądzie, więc właściwie dlaczego oczekiwać, że miał się tam stawić?".
Jakoś wtedy premierowi nie trafiła się gawęda o przestrzeganiu prawa. Gdy Lepper prawa nie dostrzega, jest OK. Gdy cztery pielęgniarki okupują mu kancelarię, premier grozi policją. Nie idzie na żadne ustępstwa. Gdyby zechciał być choć odrobinę konsekwentny, to także Lepperowi kazałby się stawiać w Centrum Dialogu. Tak jak pielęgniarkom, bo przecież w łamaniu prawa wicepremier Lepper ma większy dorobek.
Może by się premier też zastanowił, dlaczego jest tak ostry dla pielęgniarek, a tak wyrozumiały dla ojca Rydzyka zniesławiającego prezydentową i jej gości? Przecież to niemożliwe, aby kierował się tym, że Lepper, Giertych i Rydzyk są silni, a pielęgniarki słabsze.
Ewa Milewicz
Gazeta Wyborcza
26-06-2007
Gazeta Wyborcza
26-06-2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz