czwartek, 26 lipca 2007

Premier: zmienić prawo tak, by nie można było tygodniami stać przed kancelarią

Premier Jarosław Kaczyński powiedział, że potrzebne są zmiany w prawie - takie, by demonstracje nie mogły utrudniać pracy urzędów państwowych. Zaprzeczył jednocześnie informacjom, jakoby kancelaria premiera ubezpieczyła się od strajków.


Jarosław Kaczyński nawiązał do czerwcowo-lipcowych protestów pielęgniarek, które przez prawie miesiąc zajmowały teren przed Kancelarią Premiera w tzw. "białym miasteczku".

My byśmy chcieli, aby były podstawy prawne do tego, by nie można było tygodniami stać pod Kancelarią Premiera - podkreślił szef rządu. Dodał, że chodzi o zmianę prawną, która zabezpieczałaby urzędy i instytucje państwowe przed demonstracjami utrudniającymi, czy uniemożliwiającymi ich pracę.

Jak podkreślił Jarosław Kaczyński, jego kancelaria jest sercem władz administracyjnych. W znacznej części Kancelarii się po prostu nie dawało normalnie pracować, a to jest rzecz, która nie powinna być dopuszczalna w świetle prawa, bo można protestować - to jest prawo demokratyczne, ale nie można paraliżować działań władzy, bo to szkodzi wszystkim obywatelom - powiedział premier.

Jak zaznaczył, demonstracje nie zawsze są słuszne.

Premier skrytykował przy tym prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz (PO) za brak reakcji w czasie protestów pielęgniarek pod jego kancelarią.

Tu mieliśmy do czynienia z jakimś niebywałym pokazem nieodpowiedzialności pani Gronkiewicz-Waltz, która zezwalała na tego rodzaju praktyki - ocenił premier, dodając, że "osoby o takim poziomie nieodpowiedzialności" nie powinny pełnić funkcji publicznych. Można być w opozycji, ale jednak pewien poziom odpowiedzialności jest konieczny - zaznaczył.

Jarosław Kaczyński pytany doniesienia mediów, jakoby Kancelaria Premiera ubezpieczyła się od skutków demonstracji, powiedział, że nie wie nic na ten temat. Jeżeli by się ubezpieczyła, to za moją wolą i wiedzą - zastrzegł. Jak dodał, nie bardzo wie, na czym takie ubezpieczenie miałoby polegać.

Czwartkowa "Rzeczpospolita" napisała, że Kancelaria Premiera wykupiła pod koniec czerwca polisę od strajków. Przetarg na ubezpieczenia miał wygrać PZU SA. Według "Rz", za polisę Kancelaria zapłaciła 7572 zł.

Według rzecznika rządu Jana Dziedziczaka, twierdzenie, że "KPRM błyskawicznie ubezpieczyła majątek, w czasie gdy Kancelarię zaczęły okupować pielęgniarki" jest nadużyciem.

Dziedziczak podkreślił, że polisa ubezpieczeniowa "co najmniej od 2004 r. obejmuje również ubezpieczenie mienia od strajku i innych zdarzeń losowych".

Rzecznik odnosząc się do publikacji "Rz" podkreślił także, że w Kancelarii już w maju 2007 roku rozpoczęto przygotowania do przetargu na ubezpieczenie KPRM, 6. czerwca nastąpiło ogłoszenie o przetargu, a termin składania ofert upłynął 18. czerwca. W przetargu brało udział - informuje rzecznik - 5 ubezpieczycieli; a wygrało go PZU S.A. Dziedziczak podkreślił, że "jedynym kryterium wyboru była najniższa cena".

PAP
Wp.pl
26-07-2007

Prokurator o naciskach: jak napiszę, będę do odstrzału

Prokurator apelacyjny Tomasz Janeczek potajemnie nagrał swojego kolegę Emila Melkę, który został odsunięty od śledztwa w sprawie afery węglowej. "Rzeczpospolita" podaje kilka cytatów ze stenogramów tego nagrania.


Po samobójczej śmierci byłej minister budownictwa i posłanki SLD Barbary Blidy, którą miano zatrzymać w związku z tzw. aferą węglową, pojawiły się sugestie, że przełożeni wywierali na śledczych naciski polityczne. 6 maja "Dziennik" opublikował tekst, w którym sugerował, że prokurator Emil Melka, wątpiący w winę Blidy, został odsunięty od śledztwa.

Melka śledztwo w sprawie afery węglowej prowadził od marca do listopada 2006 roku. Został więc pozbawiony wpływu na dochodzenie pół roku przed śmiercią Blidy, która odebrała sobie życie 25 kwietnia.

Jednak po publikacji "Dziennika" prokurator Janeczek wezwał Melkę i poprosił, by napisał oświadczenie dla prasy. Wcześniej polecił zainstalowanie urządzenia nagrywającego w gabinecie, w którym miała się odbyć rozmowa.

"Nie wnikając, Emil, z całym szacunkiem, naprawdę, tutaj nie wnikając w treść, no... Potrzebne nam twoje stanowisko, czy rzeczywiście. Jeżeli były naciski, ktokolwiek naciskał, to napisz to w tej notatce. Jeżeli tak było" – mówi prokurator Janeczek. Melka wzbrania się przed napisaniem oświadczenia. "Przecież wiesz dobrze, że nie (podam) wszystkiego teraz, nie napiszę, tylko kiedyś". Potem mówi: "Ja się mam wypstrykać z nabojów teraz i powystrzelam cały magazynek, i będę do odstrzału później".

Janeczek zapewnia Melkę, że nikt nie chce mu zaszkodzić. "Prosimy o rzetelne napisanie oświadczenia, obejmujące tylko i wyłącznie, tylko i wyłącznie prawdę".

Melka ostatecznie przyznaje, że kiedy jeszcze zajmował się śledztwem, nie było mowy o zarzutach wobec Barbary Blidy. "Bo to jest wstępny etap śledztwa, wówczas. To był wrzesień, październik. I nie było mowy o Blidzie. To jest nieprawda, co napisali" – mówi. Potem kilkakrotnie to powtarza, raz zaznaczając, że wątek byłej minister pojawił się tylko marginalnie, kiedy się okazało, że Barbara K., zwana śląską Alexis, użyczyła Blidzie luksusowego mercedesa.

Końcówka rozmowy poświęcona jest prawdopodobnym przyczynom odsunięcia Melki od śledztwa. On sam przyznaje, że dochodzenie zostało wstrzymane ze względu na jego urlop. "Dwa miesiące bez kilkunastu czy kilku dni nie było żadnej czynności procesowej w tej sprawie" – mówi.

Melka w końcu oświadczenie napisał. Jak jednak zeznał później prokurator Janeczek, "treść oświadczenia nie odpowiada" rzeczywistemu przebiegowi rozmowy z Melką.

Rzeczpospolita
Wp.pl
26-07-2007

Gdzie są dopłaty do mundurków?

Roman Giertych zapewniał, że nie zostawi bez pomocy najbiedniejszych uczniów. Ale zapowiadane dopłaty do mundurków i podręczników okazują się niewypałem. Rodzice o nich nie wiedzą, nauczyciele nie mogą ich poinformować, a terminy gonią - alarmuje "Metro".

Ministerstwo Edukacji Narodowej na pomoc najbiedniejszym uczniom przeznaczyło w tym roku 120 mln zł. Urzędnicy szacowali, że z tej kwoty uda się kupić mundurki dla miliona dzieci i podręczniki dla blisko pół miliona. Okazuje się jednak, że nie wszyscy skorzystają ze wsparcia. Powód? Nie wiedzą, że aby uzyskać, pieniądze muszą złożyć w szkole odpowiedni wniosek. Co gorsze - pozostał im na to raptem tydzień.

Całe zamieszanie wokół dopłat zaczęło się od spóźnienia MEN. Rozporządzenie określające warunki ich przyznawania zostało ogłoszone tuż przed końcem roku szkolnego, a premier zatwierdził je dopiero 2 lipca. Mało tego - resort chce już 10 sierpnia znać liczbę dzieci z każdego województwa, którym przysługuje dofinansowanie. To oznacza, że tylko do końca lipca można składać podania. Dlaczego wszystko dzieje się w czasie, gdy dzieci i rodzice wyjechali na wakacje? Ministerstwo unika odpowiedzi.

Sławomir Broniarz, prezes ZNP: - Minister Giertych zapowiadał wprowadzenie mundurków już przeszło rok temu. Miał więc wystarczająco dużo czasu, żeby wymyślić rozsądny system dopłat dla najbiedniejszych. Można było dogadać się z samorządami, wprowadzić talony na jednolite stroje. Obawiam się, że we wrześniu będzie wokół mundurków gorąco - mówi.

Kto może dostać dofinansowanie: Resort edukacji dopłacać będzie do jednego mundurka 50 zł, do kompletu książek dla klas 0-III od 70 do 170 zł. O te pieniądze ubiegać mogą się rodziny, w których dochód nie przekracza 351 zł netto na osobę.


Interia.pl/PAP
Interia.pl
26-07-2007

W Rospudzie rozpocznie się próba sił

"Patrole przeciw ekoterrorystom zaciekle będą tropić intruzów utrudniających budowę obwodnicy" - zapowiada radny Augustowa z Samoobrony Andrzej Chmielewski. Drogowcy mu wtórują: W sierpniu wjeżdżamy do doliny Rospudy. Ekolodzy odpowiadają: "Nie pozwolimy!" I zamierzają przykuwać się do buldożerów - informuje DZIENNIK.


"1 sierpnia wchodzimy z budową na obszar Natura 2000 zgodnie z poleceniem inwestora, czyli Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad" - informuje Krzysztof Kozioł, rzecznik firmy Budimex Dromex, wykonawcy obwodnicy. Tego dnia kończy się bowiem okres lęgowy ptaków, a zatem polskie prawo pozwala zaczynać wycinkę drzew.

"Nie dopuścimy do tego" - zapowiada Adam Bohdan, ekolog z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. "Mamy nadzieję, że do końca lipca Europejski Trybunał Sprawiedliwości nakaże Polsce wstrzymać budowę, a jeśli drogowcy zlekceważą unijne zakazy, znów rozbijemy w dolinie obozy i zablokujemy inwestycję".

Ekolodzy zapowiadają powtórkę z lutego, czyli tworzenie domków na drzewach, przykuwanie się do nich oraz przypinanie się do buldożerów. "Nie mogę zdradzić szczegółów naszych działań, ale mamy kilka niespodzianek w zanadrzu" - mówi DZIENNIKOWI Maciej Muskat z Greenpeace. "Tym razem będzie inaczej niż w lutym. Musimy działać szybko i skutecznie. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nasze blokady są raczej symboliczne i że jeśli drogowcy użyją siły, to nas pokonają, ale nie będziemy biernie przyglądać się niszczeniu Rospudy".

Na zwycięstwo ekologów liczy Janina Nowak (nazwisko zmienione) ze wsi Gatne położonej na trasie planowanej budowy Via Baltica. Droga ma przebiegać pod oknami jej domu, gdzie mieszka wraz z dziewięcioosobową rodziną. "Od gospodarstwa sąsiada dzieli nasz dom jakieś 80 metrów" - opowiada. "Droga ma przebiegać właśnie tędy, między moim domem a jego. Drogowcy powiedzieli nam, że wcześniej czy później i tak sami się stąd wyniesiemy, więc nawet nie muszą wykupywać ziemi. I gdzie my potem pójdziemy? Z małymi dziećmi, z krowami, kurami? A tu się przecież nie da żyć, jak tyle tirów będzie tędy jeździć".

Nowak opowiada, jak to we wtorek drogowcy weszli na tereny jej gospodarstwa z ochroniarzami i rozpoczęli prace. "I co my możemy zrobić?" - pyta. "Przecież nie będziemy się z nimi szarpać. Teraz cała nadzieja w ekologach".

Podczas gdy zieloni przygotowują się do decydującej rozgrywki o augustowską dolinę, zwolennicy obwodnicy także się zbroją. Lokalny działacz Samoobrony Andrzej Chmielewski wziął sprawy w swoje ręce. "Nie pozwolimy ekoterrorystom pokrzyżować planów budowy" - mówi Chmielewski. "Od dziś chętni do tropienia ekologów mogą się zgłaszać do naszego centrum operacyjnego. Nasze patrole będą lokalizować ekointruzów i informować o zagrożeniu policję i straż leśną. My potrzebujemy obwodnicy, bo nie da się tu żyć. Jakby przez wasze miasto przejeżdżało 6 tys. tirów dziennie, to inaczej byście myśleli?" - pyta retorycznie.

Wszystko wskazuje, że już na początku sierpnia ekolodzy zetrą się z drogowcami, a potyczki będą o wiele bardziej dramatyczne, niż były w lutym. Za Chmielewskim stają władze Augustowa, które chcą jak najszybszego powstania obwodnicy, oraz mieszkańcy kilku wsi, które leżą na forsowanej przez ekologów alternatywnej trasie. "Droga proponowana przez ekologów przebiegałaby u nas" - mówi DZIENNIKOWI Stanisław Sieńkowski, sołtys Suchej Wsi. "Tu jest 28 gospodarstw. Będę walczył o nasze domy, a za mną pójdą inni mieszkańcy".

Już teraz po dolinie Rospudy krążą wynajęci przez Budimex Dromex ochroniarze z firmy Pol-Asekur. Szukają ekologów. "Jeśli ktoś wtargnie na teren budowy, zostanie z niej wyprowadzony" - mówi Ryszard Dominiuk, koordynator ds. ochrony obiektów budowy obwodnicy Augustowa. "W razie potrzeby zostanie wezwana policja".

W najbliższy poniedziałek radny Chmielewski wraz z burmistrzem Augustowa szykują blokadę obecnej drogi, po której jeżdżą tiry. "W ten sposób chcą zaszantażować Unię" - tłumaczy Maciej Muskat z Greenpeace. "Chcą pokazać: Jeśli wy blokujecie nam budowę autostrady, my zablokujemy wam przepływ towarów".

Zielonych wspierają eurodeputowani z Parlamentu Europejskiego, którzy w czerwcu odwiedzili dolinę Rospudy. Ich raport w sprawie trasy Via Baltica zaprezentowany w Komisji Petycji PE jest jednoznaczny: Polska, decydując się na inwestycję w dolinie, łamie unijne prawo, nie dokonała analizy przebiegu trasy alternatywnej ani też oceny wpływu inwestycji na środowisko. "List do Trybunału z prośbą o natychmiastowe wydanie nakazu wstrzymania prac w dolinie Rospudy jest już gotowy" - ostrzega Barbara Helfferich, rzeczniczka Komisji Europejskiej ds. środowiska. "W każdej chwili możemy go wysłać".

GDDKiA odpowiada: "Na dziś nie ma żadnej decyzji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości dotyczącej zakazu wznawiania prac w Rospudzie" - mówi Andrzej Maciejewski, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. "W środę kończy się okres lęgowy ptaków, więc zgodnie z prawem możemy wznowić budowę. Rozpoczniemy już 1 sierpnia.


Izabela Marczak, Karolin Pliszka
Dziennik.pl
26-07-2007

Orzechowski broni dzieci... z Bullerbyn

Mirosław Orzechowski z LPR twierdzi, że przez rząd, w którym on jest wiceministrem edukacji, dzieci nie przeczytają "Dzieci z Bullerbyn", "Koziołka Matołka" i "Kubusia Puchatka". Nauczyciele: To bzdura

We wtorek rząd uchylił rozporządzenie ministra edukacji Romana Giertycha o kanonie lektur, w którym nie było Witolda Gombrowicza. Teraz będzie obowiązywało poprzednie rozporządzenie w tej sprawie. Wydała je w 2002 r. Krystyna Łybacka z SLD, ale znowelizował w ubiegłym roku sam Giertych. I wtedy Gombrowicza w kanonie utrzymał.

Wiceminister Orzechowski wczoraj w TVN 24 mówił o wtorkowej decyzji rządu: - Wie pani redaktor, w co uderzyła? W "Dzieci z Bullerbyn", "Koziołka Matołka" i "Kubusia Puchatka". Bo zniosła lektury ze szkoły podstawowej, które były w rozporządzeniu ministra z ostatnich dni. I dodał: - Nie żartuję. Wiem, co mówię.

O wymienione przez niego książki zapytaliśmy polonistkę Bożenę Będzińską-Wosik z łódzkiej Szkoły Podstawowej nr 81. - "Dzieci z Bullerbyn" były w lekturach od zawsze i nadal będą. Uczniowie uwielbiają tę książkę. Decyzja rządu uchylająca kanon lektur zaproponowany przez resort nic nie zmienia - mówi nauczycielka.

Rozporządzenie Łybackiej zawiera bowiem ogólną podstawę programową dla najmłodszych klas podstawówki i wymaga od nauczyciela, by zapoznał dzieci z "polską i światową klasyczną literaturą dziecięcą". - Nauczyciel wybiera jeden z kilkudziesięciu programów zatwierdzonych przez MEN z gotowymi propozycjami lektur. Z reguły są wśród nich "Dzieci z Bullerbyn" i "Koziołek Matołek". Podobnie "Kubuś Puchatek". To już klasyka. A nawet jeśli nie ma tych książek w wybranym programie, nauczyciel sam może je wprowadzić na lekcjach - tłumaczy Będzińska-Wosik.

- O tym, że Roman Giertych nie wiedział, co jest w lekturach, już wiedzieliśmy. Myślałem, że jego zastępca będzie tę wiedzę uzupełniał. Okazuje się, że opuścił więcej klas niż minister - komentuje Krzysztof Materna, reżyser, aktor, twórca programów satyrycznych, który od lat bierze udział w akcji "Cała Polska czyta dzieciom".

Marcin Markowski
Gazeta Wyborcza
26-07-2007