środa, 25 lipca 2007

Czy kościół przybiera twarz Rydzyka

Komentarze po oświadczeniu polskiego prowincjała zakonu redemptorystów uniewinniającym dyrektora Radia Maryja

W ujawnionych dwa tygodnie temu przez "Wprost" nagraniach wykładu o. Tadeusz Rydzyk nazwał Marię Kaczyńską czarownicą, doradzając jej eutanazję. Prezydenta zganił: "Pan wstrzymał ekshumację w Jedwabnem. Przecież tam chodzi o 65 miliardów dolarów, żeby Polska dała. Za co? Przyjdą do pana i powiedzą: proszę mi oddać ten skafander. Ściągaj spodnie. Dawaj. Buty dawaj. Wieśniaku".

Wypowiedzi Rydzyka oburzyły wielu ludzi Kościoła. Kilkuset katolików, w tym wielu księży i wybitnych intelektualistów, zaapelowało do władz Kościoła, żeby "zrobiły wszystko, co w ich mocy, by wypowiedzi ks. Rydzyka nie podważały nauczania Kościoła na temat Żydów". Dzień później list w obronie dyrektora Radia Maryja opublikowali publicyści mediów Rydzyka i wykładowcy jego toruńskiej szkoły.

O. Joseph Tobin, generał zakonu redemptorystów, zapowiedział, że rozwiąże problem Rydzyka „raz na zawsze”. Ostatecznie po tygodniu Tobin zaakceptował werdykt polskiego prowincjała o. Zdzisława Klafki, który uniewinnił o. Rydzyka. W poniedziałek w „Naszym Dzienniku” ukazały się dwa oświadczenia: o. Klafki i Rydzyka. „Wszystko ma znamiona poważnej prowokacji i manipulacji medialnej” - uznał prowincjał. I zapewnił, że o. Rydzyk nie chciał nikogo obrazić. Sam dyrektor Radia Maryja napisał: „Jeśli ktoś poczuł się obrażony, to przepraszam go w myśl Modlitwy Pańskiej: » I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom «”.

Episkopat dotąd nie zabrał głosu.

Dla "Gazety"

O. Janusz Salamon, jezuita, dyrektor Centrum Kultury i Dialogu, inicjator i współautor apelu katolickich intelektualistów w sprawie wypowiedzi ks. Rydzyka

Wygląda na to, że generał redemptorystów zastosował w sprawie o. Rydzyka podwójne standardy. Jest Amerykaninem i na pewno ma świadomość, że gdyby podobna sytuacja miała miejsce w Kościele amerykańskim, wywołałaby oburzenie opinii publicznej.

Ale ważniejsza jest dla mnie reakcja przywódców polskiego Kościoła. Nie wierzę, że Episkopat jest bezradny. Trwa żałoba narodowa, dlatego mam nadzieję, że jakieś głosy biskupów pojawią się po środzie. Amerykański generał redemptorystów nie jest odpowiedzialny za przyszłość Kościoła w Polsce, natomiast biskupi polscy i my wszyscy, którym na sercu leży przyszłość polskiego Kościoła, musimy z bólem i niepokojem przeżywać zagrożenie korozji autorytetu moralnego przywódców Kościoła.

Autorytet moralny łatwo utracić, jeśli w sprawach zasadniczych nie zajmuje się jednoznacznego stanowiska, jakie podpowiada Ewangelia: „niech wasza mowa będzie » tak, tak, nie, nie «”. Pamiętajmy, że właśnie upadek autorytetu moralnego przywódców Kościoła irlandzkiego spowodował gwałtowny odpływ młodego pokolenia z Kościoła. Korozja autorytetu jest tym groźniejsza, że nie mamy już Jana Pawła II. To, co najlepsze w polskim Kościele, jest spychane w cień, a twarzą naszego Kościoła coraz bardziej staje się twarz o. Rydzyka.

To bardzo niebezpieczne. Jako wykładowca na wyższej uczelni i duszpasterz akademicki mam świadomość, że młodzi ludzie takiej twarzy na pewno nie zaakceptują.

Marco Politi, watykanista "La Repubbliki"

Milczenie Watykanu w sprawie o. Rydzyka budzi coraz większe zakłopotanie. Zwłaszcza że niedawno Stolica Apostolska zareagowała z całą surowością w stosunku do teologa wyzwolenia jezuity Jona Sobrino, uznając jego poglądy za "błędne lub niebezpieczne, mogące uczynić szkodę wiernym". Tymczasem o. Rydzykowi pozwala się od lat bezkarnie głosić poglądy antysemickie.

Z prasy i z blogu

Ks. Ireneusz Skubiś, "Uderzenie w największą rodzinę świata", "Niedziela", nr 30/2007

Zbieg pewnych okoliczności wyraźnie wskazuje na to, że chodziło o uderzenie w pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja, w Ojca Dyrektora i w Jasną Górę, która jest symbolem wartości religijnych i domem dla katolickiego narodu. Radio Maryja jest także nośnikiem tych wartości, a o. Rydzyk - kapłanem, który bardzo wspomaga polskie duszpasterstwo, wielkie sprawy Kościoła i polską kulturę katolicką. Dobrze, że ukazał się list podpisany przez intelektualistów katolickich stających w obronie o. Rydzyka. Sądzę, że społeczeństwo katolickie musi być solidarne, bo siły liberalne nieprzyjazne Kościołowi uderzają w ludzi, którzy strzegą tego, co najważniejsze.

Ks. Artur Stopka, publicysta "Gościa Niedzielnego", redaktor naczelny portalu Wiara.pl

Nie podpiszę się pod żadnym z listów otwartych dotyczących o. Tadeusza Rydzyka. Ani pod tym napisanym przez katolickich intelektualistów, skierowanym "do kompetentnych władz kościelnych" i domagającym się zrobienia porządku z wypowiedziami dyrektora Radia Maryja, ani pod tym drugim, napisanym przez jego obrońców i adresowanym wprost do generała redemptorystów.

Nie rozumiem sensu ogłaszania tego typu dokumentów. Z takich listów przecież nic nie wynika poza medialnym szumem. Powstały dwa wrogie obozy, które zarzucając sobie wzajemnie agresję i szatańskie inspiracje, wkładają mnóstwo wysiłku w wyrażenie negatywnej opinii o "tych drugich". Nie ma szans na przekonanie kogokolwiek, ponieważ nikt nie szuka prawdy, lecz wszyscy ze "świętym" oburzeniem mnożą pseudoargumenty i inwektywy.

(www.wiara.pl, 15 lipca)

Zwolennicy o. Tadeusza Rydzyka mogą się czuć usatysfakcjonowani i triumfować. Ci, których jego osoba mierzi, mogą odczuwać głębokie rozczarowanie i mieć poczucie bezradności.

Najwyższe władze redemptorystów nie powiedziały złego słowa o dyrektorze toruńskiej rozgłośni, a zamiast oczekiwanych przez niektórych nagan dały mu pochwałę. Można więc uznać, że ostatnie zamieszanie wokół osoby o. Tadeusza było przejściową burzą, a dziś znowu świeci słońce. I że nic się nie stało. Coś się jednak stało.

Afera z "taśmami" umocniła istniejący w Kościele katolickim w Polsce rozziew. Spowodowała, że zamiast dialogu i pracy nad jednością umocniły się dwa obozy, których członkowie wzajemnie uważają się nie za braci w wierze, lecz za wrogów.

Obozów nie różnią sprawy wiary, lecz kwestie wizji Kościoła i jego miejsca w społeczeństwie, stosunek do narodu itd. Te różnice wpływają jednak na sposób przeżywania tej wiary. Stają się dla wielu ważniejsze niż Ewangelia. To droga donikąd. (...) W prywatnych rozmowach redemptoryści skarżą się, że ciągłe zamieszanie wokół jednego z nich nie ułatwia im głoszenia Dobrej Nowiny. I nie tylko im.

(www.wiara.pl, 24 lipca)

kw, mj, mcz
Gazeta Wyborcza
25-07-2007

Gombrowicz? Obecny

Rząd uchylił lipcowe rozporządzenie Romana Giertycha o kanonie lektur bez Witolda Gombrowicza. Teraz obowiązuje rozporządzenie z Gombrowiczem w kanonie znowelizowane przez... Giertycha


Tak zakończyła się dwumiesięczna "wojna na miny" o to, co mają czytać uczniowie.

Rozpoczęła się w maju, gdy "Gazeta" ujawniła projekt ministra edukacji Romana Giertycha zmian w kanonie lektur. Wypadli z niego najwięksi pisarze, m.in.: Gombrowicz, Witkacy, Goethe, Kafka, Conrad, Herling-Grudziński. Obowiązkowe za to miały być np. książki Jana Dobraczyńskiego (przed wojną działacza Stronnictwa Narodowego, od 1982 r. przewodniczącego PRON popierającego stan wojenny).

Protestowali profesorowie, nauczyciele, uczniowie.

Giertych przywracał do kanonu kolejnych autorów, o których walczyła "Gazeta". Ale zatrzymał się przy Gombrowiczu. - Tu nie ustąpię - zapowiadał. Chwalił się za to, że przywraca polskiej młodzieży Sienkiewicza.

Gombrowicza bronili nawet inni członkowie rządu. - Wojna Gombrowicza z Sienkiewiczem jest bez sensu - przekonywał minister kultury Kazimierz Ujazdowski. Premier Jarosław Kaczyński najpierw mówił, że "nie wyobraża sobie kanonu bez Gombrowicza". Ale później zostawił wolną rękę Giertychowi.

I w lipcu Giertych opublikował swoje rozporządzenie w Dzienniku Ustaw. Kanon bez Gombrowicza stał się prawem, choć szkoły zapowiadały bunt. - Apeluję do wszystkich nauczycieli: zignorujcie rozporządzenie Giertycha i przerabiajcie na lekcjach Gombrowicza! - nawoływał Adam Kalbarczyk, polonista z Prywatnego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Paderewskiego w Lublinie. - Nie czytać w polskiej szkole Gombrowicza to tak, jakby w niemieckiej szkole nie czytać Manna, a w Irlandii zapomnieć o Joysie - dodawał. Ministerstwo Kultury opracowało własny spis lektur. Rafał Grupiński, polonista i poseł PO, chciał postawić Giertycha przed trybunałem... głupoty.

Aż nastąpił kryzys w koalicji, Samoobrona i LPR zapowiedziały wspólną partię. Tydzień temu premier Kaczyński, podsumowując rok rządu, powiedział: - Eliminacji Gombrowicza nie będzie.

Okazało się jednak, że dotrzymać słowa będzie mu trudno, bo tylko minister edukacji może znowelizować już opublikowane rozporządzenie o lekturach. Giertych nie zamierzał tego robić. - Jeżeli premier chce wziąć na swoje sumienie wprowadzenie do kanonu książki promującej pederastię, niech to robi - mówił.

Kaczyński miał dwa wyjścia - uchylić rozporządzenie Giertycha, bądź go odwołać. Wczoraj rząd wybrał to pierwsze.

Zasada jest taka, że po uchyleniu rozporządzenia obowiązuje poprzednie w tej samej sprawie. Powszechnie uważano, że jeśli Kaczyński uchyli "prawo Giertycha", będzie obowiązywało rozporządzenie podpisane w 2003 r. przez minister edukacji z SLD Krystynę Łybacką. Nawet wczoraj MEN po decyzji rządu wydał komunikat: "To wielka strata, ponieważ obowiązywać będzie rozporządzenie przygotowane przez Panią Łybacką (...)".

A to niezupełnie prawda. - Wszyscy zapomnieli, że minister Giertych już raz nowelizował rozporządzenie o lekturach w listopadzie 2006 r. I to ono będzie teraz obowiązywać - mówi "Gazecie" Irena Dzierzgowska, wiceminister edukacji w rządzie Jerzego Buzka. - A najciekawsze jest to, że Giertych dopisał wtedy do kanonu np. więcej książek Sienkiewicza, ale autora "Ferdydurke" i innych wielkich pisarzy zostawił - dodaje.

Po dwóch miesiącach bezsensownej zawieruchy obowiązuje więc rozporządzenie minister Łybackiej znowelizowane przez Giertycha z Gombrowiczem w kanonie. I nie ma w nim książek Jana Dobraczyńskiego.

Pod wczorajszą decyzją rządu nie podpisali się ministrowie LPR i Samoobrony. Giertych zapowiedział zaskarżenie jej do Trybunału Konstytucyjnego, bo "ma braki formalne".

- W wielu krajach takie zachowanie oznaczałoby dymisję ministra - odpowiedział rzecznik rządu Jan Dziedziczak.

Krzysztof Bosak, rzecznik LPR, powiedział nam, że decyzja rządu "nie poprawi atmosfery w koalicji", ale też "nie zaważy na jej losie". - To tylko spór o książki, ale zachowanie premiera jest nie fair.

Konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek uważa jednak, że minister nie ma prawa skarżyć czegokolwiek do TK.



31 maja opisaliśmy projekt nowego kanonu przygotowanego przez MEN, w którym nie było wielkich dzieł polskiej i światowej literatury. "Gazeta" zorganizowała tygodniową debatę "Co nam czytać zakazano" - klasyków literatury razem z nami bronili m.in.: Wisława Szymborska, Julia Hartwig, Vargas Llosa, Maria Janion, Krystian Lupa, Adam Michnik, Stefan Chwin, potomkowie rodziny Henryka Sienkiewicza, nauczyciele i księgarze z całej Polski. Opublikowaliśmy specjalne wydanie "Ferdydurke" w wyborze Pawła Huellego.

Marcin Markowski
Gazeta Wyborcza
25-07-2007

30 września przedterminowe wybory parlamentarne?

Do samorozwiązania Sejmu dojdzie 22 sierpnia, a premier Jarosław Kaczyński ogłosi wcześniejsze, przedterminowe wybory parlamentarne. Miałyby one odbyć się 30 września. Taki wariant działania według "Naszego Dziennika" przyjęło kierownictwo PiS. Dziś w Polskim Radiu Lepper oświadczył, że zarówno on, jak i Giertych chcą utrzymania koalicji, ale że chce ją rozbić premier Jarosław Kaczyński, a odpowiedzialnością za to obarczyć LPR i Samoobronę.


Według gazety, taka decyzja zostanie ogłoszona w piątek wieczorem w specjalnym przemówieniu premiera - o ile LiS do tego czasu nie przyjmie warunków dalszej koalicji stawianych przez PiS. Politycy partii braci Kaczyńskich mówią, że premier zdecydował się na taki wariant działania, gdyż LiS odrzucał wszelkie próby negocjacji i porozumienia. Ale dysponują też analizami, które wskazują, że w przypadku ewentualnej porażki wyborczej PiS byłoby jedyną siłą opozycyjną w parlamencie. A to dla działaczy tego ugrupowania sytuacja komfortowa, gdyż jako krytycy polityczni nie mają sobie równych - akcentuje "ND".

Albo kapitulacja LiS do piątku, albo wybory 30 września?

Choć odwołano ze względu na żałobę narodową posiedzenie Rady Politycznej PiS, które miało zdecydować o przyszłości koalicji, to jednak dzień wcześniej obradował Komitet Polityczny PiS. A ten - jak twierdzi "Nasz Dziennik" - zarekomendował proponowany przez premiera Jarosława Kaczyńskiego wariant: "Jeżeli do piątku LiS nie ogłosi bezwarunkowej kapitulacji, to będą wcześniejsze wybory".

Z nieoficjalnych informacji "ND" wynika również, że na piątkowy wieczór przygotowywane jest wstępnie specjalne wystąpienie szefa rządu, w którym ma on oświadczyć, że wobec niemożliwości dalszego sprawowania rządów, 22 sierpnia, podczas najbliższego posiedzenia Sejmu, na porządek obrad trafi uchwała w sprawie samorozwiązania parlamentu, którą PiS poprze. A jeśli do rozwiązania Sejmu dojdzie, jak spekulują dziś w PiS, to wybory zostaną przeprowadzone najpóźniej 30 września - czytamy w "Naszym Dzienniku".

Lepper: Kaczyński chce rozbić koalicję

Przewodniczący Samoobrony Andrzej Lepper oświadczyl, że on i Roman Giertych chcą utrzymania koalicji. Lepper powiedział jednak w Programie Trzecim Polskiego Radia, że premier Jarosław Kaczyński chce rozbić koalicję, a odpowiedzialnością za to obarczyć Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin.

Komentując odejście dwóch posłów z klubu Samoobrony, Lepper powiedział, że część z nich może nie wytrzymać wywieranego na nich nacisku i odejść. Nie będzie to jednak więcej niż 5 posłów. Przywódca Samoobrony oświadczył, że wbrew sugestiom prasowym, Krzysztof Filipek nie zamierza odejść z klubu ani wyprowadzać z niego innych posłów. Filipek miał mu złożyć taką deklarację.

Andrzej Lepper powiedział, że premier Jarosław Kaczyński zapowiadał kilka dni temu na spotkaniu z wicepremierami, iż będzie obowiązywał kanon lektur, przygotowany przez wicepremiera Giertycha. Tymczasem wczoraj premier postąpił zupełnie inaczej, uchylając rozporządzenie wicepremiera. Zdaniem Leppera, był to swego rodzaju policzek dla Giertycha. Przywódca Samoobrony dodał, że wicepremier z LPR-u zbyt słabo na to zareagował.

ulast, PAP
Gazeta.pl
25-07-2007

Samoobrona się kruszy

Mirosław Krajewski i Waldemar Nowakowski odeszli z Samoobrony. Ilu pójdzie za nimi?


Teraz klub liczy 44 osoby. Krajewski i Nowakowski niewiele mówią o przyczynach rozstania z Andrzejem Lepperem. - Wyłącznie osobiste. Proszę ocenić moją aktywność w Sejmie. Był czas zasiewów, teraz przychodzi czas zbiorów - mówi Krajewski. Czy zbiory to przejście do PiS? - Więcej nie powiem - ucina.

A Nowakowski? Czy on wejdzie do PiS? - Możliwe jest wszystko. Nawet jako poseł niezależny będę wspierał rząd i koalicję, bo ma dobry program.

- Szanujemy ich decyzję, nie mamy wyjścia. Ale jest nam przykro. Szczególnie poseł Nowakowski powinien być wdzięczny Samoobronie: dzięki nam przeszła jego ustawa o wielkopowierzchniowych obiektach handlowych - komentuje rzecznik Samoobrony Mateusz Piskorski.

A los Samoobrony jest niepewny. Premier zapowiedział, że tylko do piątku czeka na odpowiedź koalicjantów w sprawie postawionych przez PiS warunków. Wczoraj politycy Samoobrony i LPR odpowiadali, że odpowiedzi raczej do piątku nie będzie. Problemem jest komisja śledcza ds. akcji CBA. PiS jej nie chce. A Samoobrona tak. - Innych propozycji wyjaśnienia akcji CBA nie usłyszeliśmy - mówi Piskorski.

Andrzej Lepper (wczoraj nie udało się nam do niego dodzwonić) chce być w koalicji, ale też postawić CBA przed komisją. A ponieważ potrafił już wyjść z koalicji, ale w niej zostać, może jakoś z PiS się dogada. Dziś w Warszawie spotkają się władze klubu, partii i szefowie wojewódzkich struktur Samoobrony.

A ilu jeszcze posłów straci Lepper, jeśli jednak z koalicji wyjdzie lub jeśli z koalicji zrezygnuje premier? Poseł Alfred Budner (dawniej Samoobrona, dziś niezrzeszony), przekonuje kolegów, że warto opuścić Leppera. - Do następnego posiedzenia Sejmu wyjdzie 8-10 osób. A potem klub się posypie - szacuje.

Jeden z polityków Ruchu Ludowo-Narodowego (były poseł Samoobrony): - Niektórzy są zdecydowani odejść, inni czekają na jakieś rozwiązanie sprawy weksli. Gdyby wyszedł Krzysztof Filipek, może za nim pójść ze dwadzieścia osób.

Filipek to wiceszef partii, minister w kancelarii premiera. Według naszego rozmówcy "odsuwany" przez Janusza Maksymiuka i Krzysztofa Sikorę, bliskich współpracowników Leppera. Inny były polityk Samoobrony twierdzi: - On nic nie zrobi wbrew Lepperowi.

Podają kolejne nazwiska "pewniaków" do wyjścia: Lech Szymańczyk, Zenon Wiśniewski, Hubert Costa, Bolesław Borysiuk, Grażyna Tyszko, Regina Wasilewska- Kita, Jan Bednarek. Z zastrzeżeniem: - Póki sytuacja nie jest jasna, będą zaprzeczać. Ale to ci, którzy mają dość Leppera - przekonują nasi informatorzy.

I zaprzeczają. Bednarek: - Niech każdy mówi sam o sobie. Na razie nie podjąłem takiej decyzji. Szymańczyk: - W żadnym wypadku. Wasilewska-Kita: - Dementuję. Costa: - To nie tak. Zagłosowałbym za samorozwiązaniem Sejmu i za komisją śledczą. O klubie pomyślę, jak Sejm przetrwa.

Z Tyszko i Wiśniewskim nie udało się nam skontaktować.

Nasi rozmówcy z PiS twierdzą, że odejście pojedynczych posłów z Samoobrony nic nie zmienia. Jeden z liderów PiS: - To istotny psychologicznie moment. Formalnie niewiele się dzieje, ale rozstrzyga się, czy będzie koalicja. Po pierwsze: w Samoobronie dojrzewa przekonanie, że Lepper to już nie przywódca, który zapewni przyszłość. Po drugie: Giertych przykleił się do Leppera, by ratować swoją partię, teraz może chcieć się od niego odkleić, gdy akcje Leppera zniżkują. Po trzecie: budowa LiS nie jest łatwa - nie chcą tego działacze lokalni, trudno będzie ułożyć listy wyborcze.

Inny polityk PiS: - Wydaje mi się, że premier nie wierzy już, że nasze warunki będą przyjęte.

Ludzie Leppera przekonują, że rozłamu w Samoobronie nie będzie. Piskorski: - Przyjaciół poznaje się w biedzie. A ostatnio Andrzej Lepper powodów do szczególnej radości nie miał.

Nowakowski i Krajewski - intelektualne lokomotywy Samoobrony

Przed Samoobroną Krajewski był w SLD. Chluba Samoobrony - pierwszy profesor w klubie (historyk i politolog). Odwdzięczał się, zachwalając Leppera jako kandydata na wicemarszałka Sejmu: - Zwalczany i poniżany, niedoceniany w kraju, zyskał uznanie i poważanie na arenie międzynarodowej.

Nowakowski jest inżynierem elektrykiem. - Bardziej przedsiębiorca niż poseł - mówi posłanka Samoobrony. Współtwórca sieci handlowej Lewiatan. Choć ma krótki stażu w Samoobronie, został wiceszefem bankowej komisji śledczej. Kiedy Andrzej Lepper został wyrzucony z rządu, opowiadał się za pozostaniem w koalicji.

Dominik Uhlig, Wojciech Szacki
Gazeta Wyborcza
25-07-2007

Zakaz handlu w święta może się okazać ustawową fikcją

Zapowiadane ograniczenia pracy hipermarketów w dni świąteczne mogą przynieść odwrotny efekt. Jeżeli senatorowie nie poprawią nowelizacji uchwalonej przez Sejm, święta w domu będą mogli spędzać tylko pracownicy małych sklepików

Senat zajmie się dziś przepisami kodeksu pracy ograniczającymi możliwość handlu w święta. Posłowie, zmieniając przepisy kodeksu pracy dotyczące ograniczeń związanych z wykonywaniem pracy w niedziele i święta, postanowili, że wciąż dozwolona byłaby praca u pracodawców, którzy stosują u siebie system pracy zmianowej. Oznacza to, że uchwalone przez Sejm przepisy zakazujące handlu w święta nie będą dotyczyć większości dużych sklepów (tzw. wielkopowierzchniowych), w których zmianowy system pracy jest normą. Niektóre hipermarkety są otwarte przez całą dobę.

Zdaniem profesora Krzysztofa Rączki z Uniwersytetu Warszawskiego przyjęta przez posłów nowelizacja przepisów rozdziału VII kodeksupracy "Praca w niedziele i święta" po raz kolejny pokazuje, jak łatwo w naszym Sejmie o bubel prawny.

-Uchwalone w tej wersji przepisy nie zapewnią dni wolnych od pracy tysiącom pracowników supermarketów, którzy od lat domagali się wolnych od pracy niedziel i dni świątecznych -uważa profesor.

Praca weekendowa

Ograniczenia w wykonywaniu pracy dla osób zatrudnionych w handlu będą dyskryminować najmniejszych pracodawców. Prowadzący placówki handlowe, którzy nie mają systemu pracy zmianowej, nie są jednak pozbawieni możliwości prowadzenia działalności w dni świąteczne. Jest bowiem jeszcze jedna ustawowa furtka. Wystarczy, że w ich sklepach w niedziele i święta będą pracowały osoby w systemie pracy weekendowej, których nie obowiązują ograniczenia pracy w dni świąteczne. Zgodnie z art. 144 kodeksu pracy na pisemny wniosek pracownika może być do niego stosowany system czasu pracy, w którym praca jest świadczona wyłącznie w piątki, soboty, niedziele i święta.

Zdaniem ekspertów pracy placówek handlowych w dni świąteczne nie ograniczą także zmiany w treści art. 151 pkt 9, który w obecnym brzmieniu dopuszcza pracę w niedziele i święta przy wykonywaniu prac koniecznych (m.in. w placówkach handlowych) ze względu na ich użyteczność społeczną lub codzienne potrzeby ludności.

Otwarty katalog

Przepis zawiera otwarty wykaz prac, jakie mogą być wykonywane w związku z użytecznością społeczną. Posłowie usunęli z niego możliwość pracy w placówkach handlowych.

W ocenie Bożeny Langer, senackiego głównego specjalisty ds. legislacji, ustawowe wyliczenie zawarte w tym przepisie wskazuje jedynie rodzaje działalności, mając charakter ogólny i przykładowy. Tym samym nie ustanawia jednoznacznego zakazu pracy w sklepach.


Tomasz Zalewski
Rzeczpospolita
25-07-2007

Skarbówka ma ścigać grzybiarzy

Oto nowe zadanie dla specsłużb. Krystian Łuczak, poseł SLD, chce rzucić agentów do walki ze sprzedawcami runa leśnego przy drogach. Posłowi nie podoba się, że rodziny żyjące ze sprzedaży grzybów nie odprowadzają podatków. Wpadł więc na pomysł - tajni urzędnicy skarbowi będą robić zakup kontrolowany runa leśnego - pisze "Fakt".

Już dwa nielegalnie sprzedane borowiki wystarczą, by dostać się w tryby machiny wymiaru sprawiedliwości. Posła Łuczaka z Komisji Skarbu Państwa drażni, że ludzie sprzedający runo leśne przy drogach nie odprowadzają podatków. Ale jak udowodnić, że tak jest w istocie? Dla posła to proste...

"Zakup kontrolowany jest w tym wypadku rzeczą oczywistą" - twierdzi Łuczak. Według niego urzędnicy skarbowi powinni wyjść zza biurek i fortelem zdobywać dowody na nielegalny obrót grzybami. "Wystarczy, że taki handlarz sprzeda swój towar bez wydania paragonu" - dodaje poseł.

Zresztą zakup kontrolowany to niejedyny oręż, jaki polityk chce wytoczyć przeciw grzybiarzom. Łuczak chce wytoczyć jeszcze mocniejsze działa.

"Powinni ich jeszcze sprawdzić służby sanitarne bo przecież takie grzyby powinny mieć atesty" - grzmi Krystian Łuczak.

Najgorsze jest to, że to nie są czcze przechwałki - pisze "Fakt". Pogromca sprzedawców runa leśnego zamierza w tej sprawie interweniować w Ministerstwie Finansów, by zbadać, jak wielka jest szara strefa nielegalnego handlu grzybami.

"W najbliższych dniach złożę interpelację poselską i pchnę sprawę dalej. Chcę się przede wszystkim dowiedzieć, jaki jest bilans strat w tej sferze i z jakim upływem środków możemy się liczyć" - zapowiada poseł.

Szkoda, że pan poseł z równą gorliwością nie tropi gigantycznych afer korupcyjnych, które co chwilę wybuchają na naszej scenie politycznej, a chce się dobrać do chudych portfeli ludzi, dla który sprzedaż grzybów przy drogach jest jedyną szansą na przeżycie - komentuje "Fakt".


Marcin Kowalczyk
Dziennik.pl
24-07-2007