W Sejmie są trzy wnioski o powołanie komisji śledczych. Wczoraj były na stronie internetowej Sejmu, ale tylko przez godzinę.
Znalazły się tam przez pomyłkę pracownika - dowiedzieliśmy się w Kancelarii Sejmu. Marszałek Ludwik Dorn wysłał je do prawników po opinie. To pokazuje, jak wielka jest moc marszałków w decydowaniu o procedurach i terminach sejmowych.
Nawet bez odsyłania do prawników te wnioski i tak czeka leżenie w Sejmie. Marszałek aż do 21 lutego 2008 r. może odkładać termin rozpoczęcia pracy nad tymi wnioskami. Wtedy najprawdopodobniej będzie już następny Sejm.
Od 1997 r. marszałek jest władcą porządku obrad Sejmu. On go ustala i może przetrzymać prawie każdy projekt ustawy czy uchwały pół roku w tzw. zamrażarce. Nawet projekt uchwały o swoim własnym odwołaniu z fotela marszałkowskiego. I Ludwik Dorn to zrobił.
B. marszałek Marek Borowski (SLD): - Mnie próbowano odwołać trzy razy. Za każdym razem poddawałem wniosek o odwołanie od razu na najbliższym posiedzeniu Sejmu.
Projekt w "zamrażarce" czeka, aż minie pół roku. Marszałek może tam odłożyć prawie każdy projekt. Nie może tego zrobić z wnioskami o wotum nieufności dla ministra czy premiera.
Marszałek Sejmu ma duże uprawnienia nie tylko dlatego, że konstytucja nadała mu tak wysoką rangę. Także dlatego, że w 1997 r. kończący rządy SLD zaproponował ogromne wzmocnienie pozycji marszałka. Takiej zmiany sejmowego regulaminu Sojusz nie zdążył wtedy uchwalić, bo kadencja się skończyła. Uchwaliły go i udoskonaliły w następnej kadencji AWS i UW.
Dziś posłów SLD ta wszechwładza marszałka denerwuje. Zgłosili więc do regulaminu Sejmu poprawkę likwidującą prawo marszałka do "zamrażarki". Zaproponowali, aby to Prezydium Sejmu, a więc marszałek i wicemarszałkowie, decydowało o porządku obrad. Taka poprawka była gotowa do uchwalenia od jesieni zeszłego roku. Ale ciągle leży w komisji sejmowej. Dlaczego?
Kres władzy marszałka po 25 października?
- Upominaliśmy się o to, aby Sejm zajął się zmianą regulaminu, ale ustnie. W kwietniu 2007 r. marszałek, jeszcze Marek Jurek, powiedział, że upominać się trzeba na piśmie. 24 kwietnia złożyliśmy pismo. A więc po 25 października minie pół roku i marszałek powinien poddać pod głosowanie projekt - mówi Wacław Martyniuk (SLD).
Projekt zabierze marszałkowi Sejmu prawo decydowania o porządku obrad Sejmu. I wtedy można by bez problemu przegłosować powołanie komisji śledczej albo odwołanie marszałka Dorna. W sześcioosobowym Prezydium Sejmu PiS ma bowiem tylko jedną osobę - marszałka Ludwika Dorna. Reszta to opozycja.
Tyle że wtedy najprawdopodobniej będzie już po decyzji Sejmu o samorozwiązaniu. A może i po wyborach.
Gdyby premier - tak jak zapowiadał - "poddał" rząd i złożył prezydentowi rezygnację? Wtedy do wyborów pozostałoby trochę więcej czasu.
Premier planował, że wybory mogłyby się odbyć 18 listopada. Gdyby marszałek zwołał posiedzenie Sejmu i zlikwidowana została "zamrażarka", teoretycznie opozycja mogłaby powołać komisje śledcze. I w sprawie CBA, i w sprawie Blidy. Ale władza mogłaby tym komisjom wsadzać kije w szprychy.
Dużo kijów w szprychy komisji
Zresztą dopóki wybory nie zostaną zarządzone, niczego w tej sprawie nie da się przesądzić. Dlatego warto się przyjrzeć przykładowym metodom, jakie władza ma, aby sparaliżować prace komisji śledczych.
Pierwsze posiedzenie komisji zwołuje marszałek. On też przewodniczy pierwszym obradom. Teoretycznie jednak może to odwlekać w nieskończoność.
Dalej: to władza decyduje, kogo z przesłuchiwanych przez komisje zwolni z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej.
To do prokuratora generalnego komisja zwraca się z wnioskiem o wykonanie czynności śledczych, przeszukań itp. Prokurator może zwlekać, mnożyć przeszkody.
Czy wezwany na świadka minister przyjdzie na posiedzenie komisji? Musi. Ale może się wykręcić od odpowiedzi i komisję zostawić na lodzie. Tyle że obrady transmitują telewizje, a komisje śledcze - jak pokazuje poprzednia kadencja Sejmu - szkodzą przesłuchiwanej przed nimi władzy. Na pewno z punktu widzenia rządzących lepiej jest mieć komisję śledczą na początku kadencji niż tuż przed wyborami.
Ewa Milewicz
Gazeta Wyborcza
28-08-2007