czwartek, 28 czerwca 2007

Nie polityka nas tu przygnała

Rozbiły namioty pod kancelarią premiera, ale twierdzą, że polityki mają powyżej uszu. Wiele z nich deklaruje, że nie będzie już głosować w wyborach.


Białe miasteczko przed urzędem premiera ma już 10 dni. Zaczęło się od trzech namiotów rozbitych przez pielęgniarki, które zostały przed kancelarią, czekając na delegację, z którą nie chciał się spotkać premier.

Namiotów zaczęło przybywać, kiedy policja zepchnęła pielęgniarki z jezdni. Ze szpitali w całym kraju ruszyły delegacje kobiet, które poczuły, że powinny się trzymać razem.

Oddziały, odprawy i obchody

Pielęgniarki urządziły tam sobie życie jak w szpitalu. - Przecież porządek być musi - tłumaczy Grażyna Gaj z zarządu związku pielęgniarek. Jest "oddziałową" w miasteczku.

Każdy, kto przyjeżdża, idzie najpierw do "izby przyjęć", która jest też kantorkiem "oddziałowej", jej zastępców i skarbnika. Tam spisuje się dane, a "przyjęty" kierowany jest do wskazanego oddziału, czyli sektora na trawniku.

We wtorek powstał oddział specjalny - w harcerskim namiocie kładzie się "pacjentki" prowadzące głodówkę.

Podobnie jak w szpitalu są odprawy i obchody. Każdego ranka o godz. 7 mieszkanki zbierają się przy izbie przyjęć. Grażyna Gaj ogłasza komunikaty i rozdziela zlecenia - żeby np. sprzątać papierki z chodnika, bo pielęgniarki muszą świecić przykładem.

Gaj prowadzi też obchody. Zagląda do namiotów, sprawdza, jak miewają się protestujący. - Tak jestem nauczona i jak widać to działa - uśmiecha się.

Pielęgniarki codziennie pracują przez osiem godzin. Równo 19 minut po każdej godzinie ustawiają się wzdłuż jezdni i równo 30 minut grzechoczą plastikowymi butelkami, gwiżdżą i trąbią. Rytuał powstał na pamiątkę policyjnej akcji, gdy zepchnięto je z jezdni.

Receptura pustaka

Podczas przerw w pracy kobiety siedzą przed namiotami, rozmawiają o swoich rodzinach, opowiadają kawały. Nie słychać dyskusji o polityce.

- Bo to nie polityka nas tu przygnała, tylko trudne warunki, w jakich żyjemy - opowiada Jolanta Sieczkowska, położna z Radomia. - Jestem w tym zawodzie już 27 lat i już dość mam pracy w dwóch miejscach.

W dwóch szpitalach? - dopytuję.

- Jeszcze niedawno w Radomiu praca dla położnej była tylko w jednym szpitalu, dlatego pracowałam w różnych miejscach. Ostatnio przy produkcji stropów i bloczków betonowych. Zaczynałam jak każdy facet z łopatą, teraz znam na pamięć recepturę na porządny pustak. Ale jak wracam z cegielni, myję czarne ręce kwaskiem cytrynowym i pędzę do szpitala.

Urszula Śliż przyjechała z Leżajska. - Żeby pomóc panu premierowi zrozumieć, jak ciężko jest w służbie zdrowia. Bo głosowałam na jego partię, sama należę do PiS i nie zamierzam tego zmieniać. A mój mąż jest nawet radnym PiS i nie miał nic przeciwko temu, żebym tu przyjechała. Przecież wie, że nikt mną nie kręci, nie namawia mnie żadne SLD, i widzi, jak ciężko pracuję za 1200-1300 zł.

Kaczogród nie ufa politykom

Najwięcej pielęgniarek przyznaje się do głosowania na Platformę, w tym siostry z Wrocławia, Olkusza, Nysy. Ale szpitale Radomia i Podkarpacia były bastionami PiS.

- Wybrałam PO - zdradza pani Marzena ze szpitala w Toruniu. - Przekonał mnie ojciec Rydzyk. Któregoś dnia trafił na nasz oddział. O godz. 2 w nocy zabolał go bark, kazał wezwać lekarza na konsultację. Prosiłam, żeby nie budzić doktora, on burknął tylko, że nie za to dostaje pieniądze, żeby spać na dyżurze. Później zaczął ze mną rozmawiać, pytał o dzieci. I zaraz zadzwonił do pomocnika. Był środek nocy, a on kazał wieźć dla nich prezenty: różańce i modlitewniki. Nie można tak traktować ludzi.

W miasteczku spotkałem jeszcze kilkadziesiąt kobiet, które głosowały na PiS. Dziś większość niechętnie się do tego przyznaje.

- Wybrałam PiS, bo bałam się Platformy, że sprywatyzuje szpitale i nie będzie pracy - mówi pielęgniarka z Warszawy.

Jak zagłosują w następnych wyborach?

- Na pewno nie na PiS - odpowiada Jagoda Konkel. - Już wolałabym Leppera. On przynajmniej serce posiada.

- SLD już było, PO się boimy, a Lepper to nie dla nas - tłumaczą i mówią, że chyba w takim razie głosować nie będą.

- Po tym wszystkim już w nic nie wierzymy - mówią pielęgniarki z Wrocławia. To samo zdanie jak echo powtarza się przed innymi namiotami w miasteczku, które pielęgniarki nazywają Kaczogrodem.

Adam Czerwiński
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Brak komentarzy: