niedziela, 7 października 2007
poniedziałek, 17 września 2007
Ekspertyza, która może pogrążyć Giertycha
Czy Romanowi Giertychowi i Wojciechowi Wierzejskiemu zostaną przedstawione zarzuty w sprawie dotyczącej Wielkopolskiego Banku Rolniczego? - zastanawia się "Wprost".
Jak czytamy w internetowym wydaniu tygodnika, w najbliższym czasie do Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi trafi opinia Centrum Ekspertyz Gospodarczych w Poznaniu, która może pogrążyć tych polityków. Sprawa dotyczy wyprowadzania pieniędzy WBR do prywatnych spółek.
W tej sprawie chodzi m.in. o 2,6 mln zł, które w 2000 r. miały być wyprowadzone z banku na konto prywatnej spółki Hatrol. Radzie nadzorczej WBR szefował były poseł LPR Witold Hatka, który był jednocześnie właścicielem Hatrolu. W radzie banku zasiadał też Roman Giertych - był jej sekretarzem. Udziałowcem WBR była m.in. firma Bakoma Bis, należąca do byłego posła PSL Zbigniewa Komorowskiego i Edwarda Mazura (polska prokuratura podejrzewa go o zlecenie zabójstwa byłego szefa policji Marka Papały).
Tygodnik pisze, że w latach 90. w WBR swoje oszczędności ulokowało kilka tysięcy rolników. To właśnie ich środki trafiły na konto Hatrolu, a później na konta kolejnych spółek - Rol-Hatu i Polskich Finansów. Firmy te miały siedziby w Krakowie, a ich udziałowcami byli działacze Młodzieży Wszechpolskiej i politycy LPR, m.in. Wojciech Wierzejski. W ich radach nadzorczych zasiadał Marek Kotlinowski (w ostatniej kadencji Sejmu wicemarszałek z LRP, a dziś sędzia Trybunału Konstytucyjnego).
Śledztwo w sprawie nieprawidłowości w WBR Prokuratura Okręgowa w Kaliszu prowadziła przez sześć lat. W 2006 r. w mediach pojawiły się sugestie, że zarzuty mogą też objąć czołowych działaczy LPR. Latem 2006 r. do Janusza Kaczmarka, ówczesnego szefa Prokuratury Krajowej, przyszedł Roman Giertych ze skargą na kaliskich śledczych. Kaczmarek miał obiecać Giertychowi, że sprawa będzie załatwiona. I tak się stało - śledztwo zostało przeniesione z Kalisza do Łodzi. Kaczmarek nawet nie ukrywał, że zrobił to po interwencji Giertycha. Kaliscy śledczy rzekomo nie radzili sobie ze sprawą i dlatego trafiła do wyższej jednostki - wydziału do zwalczania przestępczości zorganizowanej łódzkiej prokuratury apelacyjnej.
Gazeta.pl
17-09-2007
Etykiety: LPR
Oto, ile zarabiają księża
GazetaPraca.pl policzyła, ile zarabiają księża. Biedny - 580 zł na miesiąc. Bogaty - prawie 10 tysięcy. Oto, jak - krok po kroku - do tego doszliśmy.
Ile zarabia ksiądz? Wystarczy rzucić takie hasło - gdziekolwiek: w tramwaju, urzędzie skarbowym, u cioci na imieninach - by wywołać burzę. No bo tak naprawdę - to ile oni zarabiają?
- Nowa plazma i buty ecco za 700 zł? Pewnie, że sobie kupię. Ale najpierw pożycz mi stówę do pierwszego, bo nie mam za co dojechać do chorych - tymi słowami skwitował zaprzyjaźniony ksiądz Sławek moje pytanie, ile zarabia i czy to prawda, że nosi się z zamiarem poczynienia kosztownych zakupów. Ksiądz - żebrak? Nie chce się wierzyć, prawda? A jednak: wiele wskazuje na to, że obok księży krezusów sporą część społeczności kleru stanowią bardzo niezamożni kapłani.
Obyś był katechetą. To pewne
Problem w tym, że w oczy rzucają się zawsze księża, którzy mają pieniędzy jak lodu. Skąd? To proste. Chociaż oficjalnie nikt nie chce o tym mówić, sami księża przyznają: gdyby nie dzierżawy gruntów i budynków, jakie się na nich znajdują, klepali by biedę. Ale zacznijmy od początku.
- Najpierw powiedzmy jasno: ksiądz może utrzymywać się z pracy w szkole lub w innej instytucji (areszt śledczy, więzienie, wojsko, straż graniczna - itp.). I jest naprawdę wielu takich Księzy - mówi ks. Mariusz Kuciński, rzecznik prasowy Kurii Diecezjalnej w Bydgoszczy. Ile wtedy zarabia? Dokładnie tyle, co jego koledzy po fachu. Może też awansować (np. jako nauczyciel) i wtedy ma zarobki odpowiednio wyższe. Dla porównania: w szkole nauczyciel-stażysta (najniższy szczebel drabiny awansu) zarabia 1218 zł brutto (na rękę - około 850 zł. nauczyciel dyplomowany (najwyższy szczebel awansu) ma prawie dwa razy tyle na rękę: ponad 1500 zł co miesiąc. Do tego dochodzą jeszcze nadgodziny (około 100 zł miesięcznie), trzynastki, "wakacyjne" i co najważniejsze: szkoła płaci ZUS. Zatem nauczyciel - katecheta ma zapewnioną w przyszłości emeryturę. Jak się okaże za chwilę - to wcale nie takie oczywiste.
Jak więc łatwo obliczyć, ksiądz zatrudniony na pełnym etacie w szkole może zarobić miesięcznie od 1000 do 1600 zł.
Zazwyczaj taki kapłan ma jeszcze obowiązki parafialne - odprawia msze, siedzi w biurze, chodzi "po kolędzie". Do tych pieniędzy należy więc dodać zazwyczaj inne. jak duże? Tutaj zaczynają się prawdziwe emocje.
Legendarne "co łaska"
W 2004 roku CBOS przeprowadził badania dotyczące postrzeganych i postulowanych zarobków Polaków. jasno one wykazały, że Polacy odbierają zarobki kleru jako szczególnie zawyżone. Według opinii społecznej wynoszą one średnio 5 026 zł. Przyjrzyjmy się, jak jest naprawdę.
No - może "prawie naprawdę". Bo pieniądze u księży to nie tylko temat tabu. To temat po prostu nie zbadany, ani nie usystematyzowany. Zanim zaczniemy go drążyć, jedno zdanie wyjaśnienia. Kiedy mówimy "zarobki księży" to o czym myślimy od razu? Tak jest, o owej legendarnej "tacy" zbieranej co niedziela, z której podobno da się dobrze żyć i kupić nowe Audi A6. Tymczasem z tacy ksiądz nie ogląda ani złotówki. Te pieniądze są przeznaczane na parafialne wydatki, związane z utrzymaniem kościoła i biura parafialnego. A więc za to płaci się np. za prąd w kościele, za wodę, za remonty itp. Spora część tacy trafia do kurii. W jakim charakterze? Otóż w charakterze podatku. Tak jest - księża zatrudnieni w parafiach, jeśli nie mają dodatkowych dochodów i nie są katechetami, płacą podatek zryczałtowany obliczany według ilości parafian. Składkę ZUS księża parafialni muszą płacić sami. Składka duchownych ze zgromadzeń zakonnych jest pokrywana z tzw. funduszu kościelnego powstałego w 1950 r. po odebraniu Kościołowi gruntów.
Z czego więc żyje ksiądz? Ano właśnie.
Jak podaje Katolicka Agencja Informacyjna, podstawowym dochodem polskiego księdza jest stypendium mszalne. Czyli ofiara składana przez wiernych przy odprawianiu mszy w określonej intencji. Jaśniej: to te pieniądze, które płacimy w zakrystii, "zamawiając" mszę. Księża muszą zapisywać poszczególne datki w specjalnej księdze parafialnej i zatrzymują je, lub też zostają one podzielone przez proboszcza na wszystkich księży pracujących w parafii. Z tego tytułu w parafii wielkomiejskiej ksiądz otrzymuje przeciętnie 900-1000 zł miesięcznie, natomiast w parafii wiejskiej 400-600 zł - według danych z archidiecezji krakowskiej z 2006 roku.
To są jednak dane uśrednione. Należy pamiętać, że są takie parafie (wcale nie wyjątek!), w których mszy zamawianych jest bardzo mało. Ile tam zarobi ksiądz? 100 - 200 złotych na miesiąc. I kwita.
Chrzest - 500 zł
Następne źródło pieniędzy dla kleru to tzw. "iura stolae". To ofiary, które wierni składają przy okazji sakramentów: chrztu, ślubu, pogrzebu czy poświęcenia przedmiotów i miejsc oraz zapowiedzi. I znowu: są parafie, w których księża mają pełne ręce roboty przy chrztach i ślubach, a w innych panuje zastój. Niektórzy proboszczowie ustalają cenniki za każdą z czynności, inni rzeczywiście wołają "co łaska". Jedni więc zarabiają na tym dużo, inni - tyle, co kot napłakał.
Przeciętnie ludzie jednak płacą ok. 500 zł za ślub, 700 - 800 za pogrzeb i ok. 100 za chrzest. Pieniądze te "idą" do wspólnej parafialnej kasy proboszcza i wikariuszów. To proboszcz zadecyduje ostatecznie, ile wypłacić księdzu - wikariuszowi "kieszonkowego". Niektórzy księża proboszczowie płacą "swoim" wikarym stałe stawki, np. 100 zł za ślub, 200 za pogrzeb, 50 za chrzest. Albo - rzadziej i to w małych parafiach - pół na pół. Krótko mówiąc: proboszcz może zarobić z tego tytułu nawet cztery - pięć tysięcy złotych miesięcznie. Wszystko zależy od ilości chrztów i pogrzebów oraz wielkości parafii.
Uśredniając: z tytułu "iura stolae" zarobki księży kształtują się w widełkach 100 - 5000 tys. zł. Spory rozrzut, prawda? Pamiętajmy jednak, że nie mamy tutaj żadnych informacji statystycznych.
Dochody ekstra
Czy to wszystkie pieniądze, jakie, mówiąc brzydko, można zarobić "na parafii"? Nie. Są jeszcze ekstrasy, czyli dochody specjalne.
Głównym takim dochodem - przyznajmy: sezonowym - jest ofiara z kolędy. Przeciętny ksiądz w średniej wielkości parafii miejskiej musi obejść "po kolędzie" dziennie blisko 20 rodzin. Średnio każdy daje do koperty 50 zł. Wychodzi - znowu: średnio - 1000 zł. Co się dzieje z tymi pieniędzmi?
Dysponuje nimi proboszcz. Zazwyczaj wypłaca część księdzu, który kolędował po rodzinach i przyniósł do parafii tych kilkanaście kopert. Część przeznacza na pilne potrzeby parafii (remonty kościoła, woda, gaz - z tacy wszystkiego nie da się opłacić). Ile zostaje? Oto wielka zagadka. Ale dla rachunku przyjmijmy, że ksiądz zarabia 100 zł dziennie na kolędzie. Mnożąc przez dziesięć dni, wychodzi nam 1000 zł ekstra w roku.
Następny ekstras to pieniądze za opłatki, wrzucane w kopertach do tacy w okresie Bożego Narodzenia. Część z nich odprowadzana jest jako zapłata dla wykonawcy/dostawcy. Część - trafia do parafii na bieżące potrzeby. Księża raczej nie mają z tego ani złotówki.
Podsumujmy zatem
Weźmy statystycznego księdza polskiego. nie proboszcza, bo ci to osobna kategoria. Weźmy młodego wikarego.
Wychodzi więc, że najuboższy ksiądz - nie uczący w szkole - może zarabiać średnio co miesiąc 580 zł. Ksiądz uczący w szkole zarobi najmniej 1580 zł. Młody wikariusz uczący w szkole, pracujący w dużej i bogatej parafii może zarobić nawet prawie 4000 zł. Zarobki proboszczów kształtują się w widełkach od 2 do 10 tysięcy zł (dochodzą jeszcze pieniądze z tytułu gruntów i obiektów, które podmioty dzierżawią od parafii, opłaty za miejsca na cmentarzu, honoraria autorskie itp.).
Ile zarobi biskup
Biskupi - co ciekawe - nie mają pensji. Mają za to bardzo małe kieszonkowe (500-700 zł miesięcznie), płacone przez kurie. Oprócz tego mają zapewnione mieszkanie, wyżywienie, samochód i wszystkie potrzebne im rzeczy. Np. abp Józef Życiński nie dostaje w ogóle żadnych pieniędzy z własnej kurii, bo się ich po prostu zrzekł.
Gazeta.pl
17-09-2007
Etykiety: Kościół
Sędziowie współpracowali ze specłużbami PRL
Dwaj sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i jeden z Naczelnego Sądu Administracyjnego współpracowali z PRL-owskimi służbami specjalnymi - twierdzi RMF. Ich nazwiska trafiły ponoć do katalogów IPN, zawierających dane współpracowników komunistycznych tajnych służb. IPN ma zacząć publikować swoje katalogi najpóźniej w środę.
Nazwiska sędziów będą w pierwszej części katalogów, których upublicznienie IPN zapowiedziało na dziś, ale awaria systemu komputerowego opóźniła publikację.
"Mamy pewne drobne kłopoty z systemem komputerowym, więc dziś na pewno nie" - tak prezes Instytutu Janusz Kurtyka tłumaczył opóźnienie. Ale zapewnił, że będzie to najpóźniej środa.
"To, kto się na tych katalogach znajdzie, jest uzależnione od stanu kwerendy oraz - nie ukrywam - od kampanii wyborczej; nie chciałbym, aby IPN był posądzany w jakikolwiek sposób, że włącza się w kampanię wyborczą" - zastrzegł Kurtyka.
Dodał, że w spisie osób publicznych będzie uwzględniony prezydent i marszałkowie obu izb, a oprócz tego "osoby z najwyższych gremiów sądowych i z IPN". Według Kurtyki, Instytut nie będzie w tym przypadku publikował np. skanów teczek, ale "informacje o dokumentach, z odesłaniem do właściwych sygnatur".
Zgodnie z nową ustawą, "każdemu przysługuje prawo dostępu do tych informacji" - z wyłączeniem m.in. danych o pochodzeniu etnicznym, przekonaniach religijnych, stanie zdrowia i życiu seksualnym.
Na mocy nowej ustawy lustracyjnej, która weszła w życie 15 marca, IPN miał po pół roku rozpocząć publikację katalogów: osób, które miały współpracować z tajnymi służbami PRL; oficerów służb PRL, osób przez nie rozpracowywanych oraz przywódców PRL.
W maju Trybunał Konstytucyjny zakwestionował publikację katalogu agentów; za zgodne z konstytucją uznał zaś pozostałe katalogi. TK nie zakwestionował też publikacji w Biuletynie Informacji Publicznej IPN informacji z akt organów bezpieczeństwa PRL, dotyczących osób pełniące najważniejsze funkcje publiczne - od prezydenta po samorządowców (i tych, którzy funkcje te pełnili od 1989 r.).
Dziennik.pl
17-09-2007
Etykiety: Polska
Polityczna miotła szaleje w spółkach
Nie zmienia się koni w trakcie biegu. Ta zasada nie dotyczy spółek skarbu państwa. Czystki dotknęły 95 proc. zarządów. Pora na ostatki.
W niedzielę pod siedzibą Południowego Koncernu Energetycznego odbyła się pikieta w obronie Jana Kurpa, jego pierwszego prezesa. W czwartkowym "PB" informowaliśmy, że Filip Grzegorczyk, młody wilk z nadania PiS, próbuje go usunąć ze stanowiska. Pikieta przyniosła efekt - Kurp nie został wczoraj odwołany. Ale to niejedyny przypadek polowania na prezesów tuż przed wyborami. W ubiegłym tygodniu poleciał Tadeusz Zakrzewski, szef Naftoportu. Wcześniej, bo pod koniec czerwca, fotel stracił Stanisław Stachowicz, prezes kopalni Bogdanka. Nie zna dnia ani godziny Paweł Olechnowicz, szef gdańskiego Lotosu, który nie uchodzi za entuzjastę fuzji z Orlenem.
- Nasze szacunki wskazują, że w ostatnim czasie dokonano wymiany 95 proc. zarządów i całości rad nadzorczych w spółkach kontrolowanych przez skarb państwa - mówi Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich.
Byłaby więc to kolejna fala czystek w spółkach.
Polityka, polityka
Według Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha (CAS) to, co dzieje się we władzach państwowych spółek, pokazuje jedno: że polityka "kładzie" gospodarkę.
- Udział czynnika politycznego jest dla gospodarki wysoce niekorzystny. Widać, że politycy traktują ją jako element systemu łupów. Stąd - mimo tylu rządów - od 18 lat żaden nie dokończył prywatyzacji i nie zamknął problemu
- uważa Andrzej Sadowski.
Jego zdaniem, prywatyzacja stała się w Polsce procesem politycznym, który ma zapewniać władzę nad wciąż znaczną częścią gospodarki.
- Polskim fenomenem jest to, że pracownicy spółek skarbu państwa strajkują na rzecz prywatyzacji. Chcą wyprowadzić politykę z ich firm, bo wiedzą, że to im szkodzi - dodaje Andrzej Sadowski.
Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR) jest przekonany, że częste wymiany składów zarządów są zjawiskami negatywnymi.
- Stabilność jest ważną cechą spółki, która robi poważne interesy. Poza tym wymiana składów nie opiera się na kryteriach merytorycznych. Znam konkretne przypadki, gdy doświadczonych prezesów zastępowano osobami bez odpowiedniego przygotowania. To bardzo niefortunne, ale nie ma na to siły: decyduje właściciel, czyli SP - uważa wiceprezes IBnGR.
Więcej opinii znajdziesz na stronach pb.pl i w poniedziałkowym "Pulsie Biznesu".
Puls Biznesu
17-09-2007
Etykiety: PiS