czwartek, 19 lipca 2007

Jak PiS walczy z nepotyzmem

Po egzaminie na aplikację w krakowskiej prokuraturze apelacyjnej na czołowych miejscach znaleźli się m.in. syn szefa owej prokuratury oraz syn ministra Zbigniewa Wassermanna

O 30 miejsc na aplikacji ubiegało się dwa razy tyle chętnych. Zdawali egzamin pisemny i ustny. Listę z wynikami wywieszono kilka dni temu. Na drugim miejscu znalazł się Mariusz Giemza - syn szefa Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Józefa Giemzy, a tuż za nim Wojciech Wassermann, syn obecnego koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna. Zanim zaczął on karierę rządową, pracował właśnie w krakowskiej apelacji. Wysoko na liście jest też córka szefowej szkolenia w tejże prokuraturze.

- Prokurator Giemza nie uczestniczył w pracach komisji egzaminacyjnej, nie było więc podstaw do kierowania syna do innego okręgu, podobnie zresztą jak w przypadku syna ministra Wassermanna - tłumaczy Jerzy Balicki, rzecznik prokuratury apelacyjnej.

W komisji byli jednak podwładni Giemzy: jego zastępca Ryszard Tłuczkiewicz (zarazem szef komisji), niedawno powołana szefowa wydziału postępowania przygotowawczego Małgorzata Tokarczyk oraz Maria Czapik, była szefowa krakowskiej prokuratury okręgowej odwołana w 2001 roku, gdy kierownictwu krakowskiej prokuratury zarzucono m.in. zatrudnianie znajomych i krewnych.

Syn ministra Wassermanna za część ustną egzaminu dostał maksymalną liczbę punktów - 30, a młody Giemza - 25. Kandydatów odpytywano pojedynczo, pytania do ustnego przygotowywano w prokuraturze apelacyjnej. Rzecznik Balicki przyznaje, że układali je także członkowie komisji. Zastrzega zarazem, że pytania odnosiły się do całości materiału i wymagały pełnej znajomości przepisów objętych egzaminem.

Prokurator Józef Giemza szefem krakowskiej prokuratury apelacyjnej został ponad rok temu - mianował go Zbigniew Ziobro.

Walkę o otwarcie korporacji i - w domyśle - oczyszczenia ich z nepotyzmu była jednym z głównych haseł PiS w ostatnich wyborach. Minister Ziobro, komentując wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie otwarcia korporacji, jako przykład patologii podawał sytuację, gdy "w wielu korporacjach dzieci bądź wnukowie adwokatów byli masowo przyjmowani w poczet członków palestry". - W niektórych przypadkach były to statystyki wręcz porażające, bo 90, a nieraz nawet 100 procent osób przyjętych były to osoby rodzinnie powiązane z przedstawicielami palestry. Przecież nikt zdrowo myślący nie może przyjmować, że jedynymi zdolnymi ludźmi do zdania egzaminu korporacyjnego są członkowie rodzin korporacji - powiedział wówczas Ziobro (cytaty za jego stroną internetową).

Teraz jednak Ministerstwo Sprawiedliwości nie widzi problemu w tym, że dzieci wysoko postawionych prokuratorów uzyskują aplikację tam, gdzie pracują ich rodzice. - Wyłączenie dotyczy tylko członków komisji egzaminacyjnych. Inne sytuacje nie są przewidziane w przepisach prawnych. Nie doszło do złamania procedur i przepisów prawa - oświadczył "Gazecie" sędzia Sławomir Różycki z wydziału informacji MS. Według niego nie można też mówić o naruszeniu etyki. - Trudno wymagać, by dziecko prokuratora przeprowadzało się do często bardzo oddalonego miasta, żeby odbywać aplikację, która trwa przeszło trzy lata - uważa Różycki.

Całkiem inaczej rzecz widzi Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, zwolennik otwarcia prawniczych korporacji. - Dzieciom prokuratorów nie możemy zakazać udziału w egzaminie, ale żeby uchylić podejrzenia, powinny składać go w innej prokuraturze apelacyjnej - przekonuje Hołda. - Odsunięcie wszelkich podejrzeń jest obowiązkiem przede wszystkich ich rodziców zatrudnionych w prokuraturze. Inaczej pozostaje wrażenie co najmniej niezręczności.

Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie Marek Stoczewski podkreśla, że obecnie egzamin na aplikację adwokacką składa się wyłącznie z części pisemnej, czyli anonimowego testu, który przychodzi z Warszawy. - Dane startujących komisja odtajnia po teście. Nie ma żadnego bezpośredniego kontaktu między komisją a kandydatem - podkreśla mec. Stoczewski.

Dlaczego w prokuraturze też nie wprowadzono takiego rozwiązania? Sędzia Różycki nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. - Trudno powiedzieć. Zasady egzaminów aplikanckich rozstrzyga rozporządzenie ministra sprawiedliwości. Skoro tak zdecydował, to tak jest. Zresztą podczas egzaminów aplikanckich w sądzie też jest część ustna - stwierdził.

Jarosław Sidorowicz
Gazeta.pl
19-07-2007

Brak komentarzy: