piątek, 15 czerwca 2007

Rząd zahamuje rozwój e-uczelni

Projekt przepisów o studiach przez internet zablokuje rozwój wirtualnych uczelni. Brak rozporządzenia o e-studiach osłabia pozycję polskich szkół w świecie. Polonia i cudzoziemcy będą mieli utrudniony dostęp do naszych uczelni.

Eksperci twierdzą, że brak rozporządzenia w sprawie kształcenia na odległość hamuje rozwój e-studiów w Polsce. Resort nauki już prawie rok pracuje nad projektem jednostronicowego dokumentu. Jego ostatnia wersja praktycznie uniemożliwi prowadzenie studiów przez internet w momencie, gdy cały świat stawia na taką formę edukacji.

Propozycja nie do przyjęcia

Zgodnie z najnowszym projektem rozporządzenia w sprawie warunków, jakie muszą być spełnione, aby zajęcia mogły być prowadzone z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość, tylko 50 proc. zajęć dydaktycznych na studiach stacjonarnych i niestacjonarnych może odbywać się przez internet. Oznacza to, że 50 proc. zajęć wszyscy studenci będą musieli odbyć na uczelni.

Stowarzyszenie E-learningu Akademickiego (SEA) i Rada Główna Szkolnictwa Wyższego (RGSW) twierdzą, że projekt w obecnym kształcie jest zbyt restrykcyjny.

- Po wejściu w życie rozporządzenia studenci będą musieli przyjechać do szkoły dodatkowo pięć razy w semestrze - podkreśla Wojciech Zieliński z Polskiego Uniwersytetu Wirtualnego. Projekt rozporządzenia zobowiązuje dodatkowo do odbycia co najmniej 30 godzin konsultacji z wykładowcami.

Tymczasem studia on-line wybierają osoby, które nie mogą studiować w tygodniu lub w weekendy, m.in. przedsiębiorcy, niepełnosprawni, cudzoziemcy. Na Polskim Uniwersytecie Wirtualnym uczy się ponad 1,1 tys. osób, z czego 180 mieszka w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Korei Południowej i Australii.

Wyższa Szkoła Biznesu w Nowym Sączu prowadzi on-line m.in. studia informatyczne. Jej studenci spędzają w szkole obowiązkowo dwa weekendy w semestrze. Podczas nich odbywają się egzaminy oraz seminaria. Takie zasady obowiązują w większości uczelni prowadzących studia z wykorzystaniem m.in. platformy, komunikatora, kamery i poczty internetowej.

- Uczelnie będą musiały zapłacić za zmodyfikowanie obecnych programów, wiedząc, że zmniejszy się liczba chętnych do podjęcia e-studiów. W efekcie nikt nie podejmie się stworzenia oferty e-learnigowej - dodaje Marcin Dąbrowski ze Szkoły Głównej Handlowej, prezes zarządu SEA.

Krok do tyłu

Pierwotny projekt rozporządzenia z sierpnia 2006 r. zakładał, że 70 proc. zajęć na studiach niestacjonarnych oraz 30 proc. na studiach stacjonarnych może być prowadzonych na odległość. Wówczas RGSW zaproponowała, aby aż 85 proc. zajęć mogło odbywać się w wirtualnym świecie. Ministerstwo jednak w ogóle nie wzięło pod uwagę opinii ekspertów.

- Obecny projekt zdecydowanie idzie w złą stronę - mówi prof. Jan Madey, wiceprzewodniczący RGSW, dyrektor Centrum Otwartej i Multimedialnej Edukacji Uniwersytetu Warszawskiego. Przede wszystkim granica 50 proc. jest zbyt niska. Po drugie, projekt jest niezgodny z ideą procesu bolońskiego, ponieważ dzieli studentów na zagranicznych i niezagranicznych. Ponadto ma wiele wad legislacyjnych.

- Resort nie może dopuścić do powstania takich patologii jak przy tworzeniu szkół niepublicznych. Musi zadbać o wysoki poziom e-studiów, dać czas słabszym uczelniom na przygotowanie się do wprowadzenia nowych metod nauczania, wyszkolenia kadry, stworzenia infrastruktury technicznej - tłumaczy Ewa Kafarska, rzecznik Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Zdaniem ekspertów o jakość wirtualnych kierunków studiów powinna dbać Państwowa Komisja Akredytacyjna (PKA).

- PKA na pewno stworzy system sprawdzania jakości, bo to ona ma wydawać zezwolenie na prowadzenie studiów na odległość - mówi prof. Jan Madey.

Członkowie SEA popierają włączenie PKA w proces akceptacji studiów wirtualnych. Dodają jednak, że projekt rozporządzenia nie określa terminu wydania decyzji.

- Może się zdarzyć, że uczelnia poniesie ogromne koszty na uruchomienie e-studiów, a komisja zablokuje je w ostatniej chwili - wyjaśnia Marcin Dąbrowski.

Profesor Jan Madey dodaje, że brak rozporządzenia hamuje rozwój e-studiów, ponieważ tak naprawdę szkoły wciąż nie mają formalnej podstawy prawnej do prowadzenia zajęć przez internet.

Bez przepisów od dwóch lat

E-learning pozwala wprowadzić ustawa z 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. nr 164, poz. 1365 z późn. zm.). Uczelnie jednak nie mogą zgodnie z prawem utworzyć wirtualnych studiów, ponieważ brakuje szczegółowych przepisów. Resort nauki zapewnia jednak, że szkoły, które mają odpowiednie zaplecze techniczne i kadrowe, prowadzą już studia w takiej formie.

- Tylko odważne szkoły publiczne albo prywatne podejmują taką działalność. Inne boją się konsekwencji - twierdzi prof. Jan Madey.

W Polsce pierwsze studia przez internet uruchomiono ponad pięć lat temu, kiedy nie było jeszcze żadnych podstaw prawnych. Obecnie ponad 20 uczelni, w tym Politechnika Warszawska, prowadzi e-studia na wybranych kierunkach. Jednak Szkoła Główna Handlowa oferuje jedynie 35 pełnych wykładów e-learningowych.

- Bez dobrze napisanego, rozwojowego rozporządzenia, nie podejmiemy się prowadzenia studiów on-line - zapewnia Marcin Dąbrowski.

Tymczasem dzięki pełnym studiom e-learningowym oferta szkół wyższych mogłaby być osiągalna nie tylko dla osób mieszkających z dala od ośrodków akademickich, ale również Polaków w USA, Wielkiej Brytanii czy Irlandii.

- Krajowe uczelnie mogłyby także rozwinąć anglojęzyczną ofertę studiów dla obcokrajowców i wejść na nowe rynki, np. do Chin czy Rosji - wyjaśnia Wojciech Zieliński.

Tymczasem resort nauki i szkolnictwa wyższego twierdzi, że dobre polskie uczelnie i bez rozporządzenia poszerzą swoja ofertę o wirtualne studia.

SZERSZA PERSPEKTYWA

Obecnie na świecie ponad 20 uczelni - w tym sześć w USA i siedem w Europie - prowadzi tylko e-studia. W USA przez internet wiedzę zdobywa ponad 2 mln studentów. Wyróżnia się tam zwłaszcza University of Phoenix - największy prywatny uniwersytet w Stanach Zjednoczonych, którego oddział nauczania na odległość kształci ok. 40 tys. studentów. W Europie e-studia prowadzą m. in. Oxford Uniwersity i The Open University - największy brytyjski uniwersytet wykorzystujący różne formy kształcenia na odległość. The Open University od lat promuje się w Polsce. Studiuje na nim już ponad 1 tys. Polaków.

OPINIA

KRZYSZTOF PAWŁOWSKI

rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu

Studia to jeden z najlepiej rozwijających się rynków na świecie. To także najprostszy sposób ściągnięcia do naszego kraju supertalentów. Amerykanie postawili na szkolnictwo wyższe i zbudowali podstawy nowoczesnej gospodarki. Na ich sukces pracują najzdolniejsi naukowcy z całego świata. Nasze uczelnie mogłyby stać się najlepszym polskim produktem eksportowym, zwłaszcza w dziedzinach informatyki i inżynierii. Wystarczy tylko pozwolić uczelniom prowadzić wirtualne studia, ale bez obowiązku przeprowadzenia połowy zajęć w tradycyjny sposób. Tymczasem rząd chce pozbawić polskie uczelnie możliwości rozwoju.


Jolanta Góra
Gazeta Prawna
15-06-2007

Brak komentarzy: