piątek, 6 lipca 2007

Tomasz Lis o "komisarzach politycznych PiS" w TVP

Przed warszawskim sądem starły się wczoraj publiczna TVP i prywatny Polsat. Poszło o polityczną niezależność, a więc wiarygodność.

Jak na procesy o ochronę dóbr osobistych sprawa jest niezwykła, może nawet precedensowa. TVP domaga się od Polsatu i reporterki "Wydarzeń" Małgorzaty Zientkiewicz przeprosin i 20 tys. zł na cel społeczny.

Zarzuca konkurencyjnej stacji, że naruszyła dobre imię publicznej telewizji, a tym samym naraziła na szwank jej wiarygodność stacji.

Poszło o materiał w "Wydarzeniach" z lipca 2006 r. Zwłaszcza o słowa (przywołane za anonimowymi rozmówcami z TVP): "PiS cenzuruje nam program", "komisarze polityczni pojawili się na etatach w redakcjach informacyjnych".

TVP kwestionuje też omówione w "Wydarzeniach" dane o spadającej oglądalności programów informacyjnych TVP oraz pasma publicystycznego "Nie ma przebacz" (niewielu je pamięta, bo z powodu braku zainteresowania widzów zniknęło z anteny). Analizą danych zajęły się przed sądem panie z biur programowych obu stacji.

Po prezentacji tabelek za barierką dla świadków stanęły gwiazdy mediów. Najpierw Andrzej Mietkowski powołany przez b. prezesa TVP Bronisława Wildsteina na szefa TAI, potem Agencji Informacji (odszedł z TVP, gdy Wildstein stracił prezesurę).

Uznał materiał Polsatu za nierzetelny, zaprzeczył, by w TVP pojawili się "komisarze polityczni", bo nie spotkał się z takimi stwierdzeniami z ust dziennikarzy.

- Albo nie mieli do niego zaufania, albo ich nie słuchał - komentował w kuluarach mec. Marek Markiewicz, pełnomocnik Zientkiewicz.

Tomasz Lis, członek zarządu Polsatu odpowiedzialny za programy informacyjne, zaczął od deklaracji: - To była moja prośba, żeby nie przepraszać za cokolwiek, bo nie została złamana żadna reguła rzetelnego dziennikarstwa.

Pochwalił Zientkiewicz za profesjonalizm, wziął na siebie odpowiedzialność za jej materiał, bo zeznał, że zapoznał się z nim przed emisją.

Na godzinę sala sądowa zamieniła się jakby w jego program "Co z tą Polską".

- Można próbować dowodzić, że czysto polityczne nominacje nie mają związku z tym, jak telewizja publiczna funkcjonuje, ale to skazane jest na niepowodzenie - mówił.

Sędzia Krzysztof Kluj: - Za pomocą jakich mechanizmów wola partii politycznych przekładana jest na język audycji informacyjnych?

Mietkowski: - W czasie, kiedy kierowałem agencją, nie poznałem takiego mechanizmu, ale mogę sobie taki mechanizm wyobrazić.

Lis: - Na trzy sposoby: czasem dzwoni ktoś z samej góry (zarządu) do szefa programu albo do wydawcy, jeśli ma do niego zaufanie; wydawca mówi, jak ma być; po jakimś czasie dziennikarz sam wie, bo to jego być albo nie być w telewizji.

Tomasz Lis mówił dalej: - Ryba psuje się od głowy. Wybiera się politycznie przechyloną KRRiT, ta wybiera polityczną radę nadzorczą, ta polityczny zarząd i tak to idzie w dół, czasem aż do wydawców i dziennikarzy. Władza wzięła wszystko, mianowała ludzi, co do których lojalności nie miała wątpliwości. Ale okazało się, że najwierniejsi z wiernych okazali się wierni za mało, gdy zaostrza się rewolucja.

Tu Lis przywołał Bronisława Wildsteina, który w lutym - po odwołaniu z szefa TVP - twierdził, iż stało się to z "przyczyn politycznych".

W sądowych kuluarach Lis, a na sali rozpraw pełnomocnik Małgorzaty Zientkiewicz, deklarowali, że byli dziennikarze TVP są skłonni zeznawać i wskazać "politycznych komisarzy PiS".

Może stanie się to w październiku, na następnej rozprawie.

wrób
Gazeta Wyborcza
06-07-2007

Brak komentarzy: