Dziennikarze na podsłuchu
Dziennikarzy, których według zeznań byłego szefa MSW Janusza Kaczmarka podsłuchiwały służby łączy jedno: wszyscy publikowali niewygodne dla Zbigniewa Ziobry materiały o nieprawidłowościach w jego Ministerstwie Sprawiedliwości i o nim samym pisali krytycznie
Obsesją Ziobry było zdobywanie informacji na temat źródeł, z których dziennikarze czerpią wiadomości. Kiedy w "Rzeczpospolitej" ukazała się seria tekstów o dokonywanych przez Ziobrę czystkach w krakowskiej prokuraturze i sporach pomiędzy Ziobrą a Wassermannem (koordynatorem służb specjalnych), Ziobro zażądał billingów z telefonów krakowskich prokuratorów oraz autorów artykułu. To samo było, gdy w "Gazecie" ukazał się tekst o tym, że planowano podsłuchiwać prezydenta Krakowa - opowiada prokurator Prokuratury Krajowej. Według jego relacji analizy billingów dziennikarzy były w resorcie Ziobry na porządku dziennym.
- Uzyskanie billingów nie wymaga zgody sądu czy prokuratora. Może o nie wystąpić średniego szczebla funkcjonariusz policji czy ABW. A poza tym poprzez swoich ludzi ulokowanych w sieciach telefonii komórkowej służby mają niczym nieograniczony dostęp do billingów - tłumaczy były wysoki oficer ABW specjalizujący się w technikach operacyjnych.
Dużo trudniej jest założyć dziennikarzowi podsłuch. Wymaga to zgody sądu, a gdy chce go założyć ABW, również prokuratora generalnego. Tyle że podsłuch należy do środków techniki operacyjnej, które powinny być stosowane tylko w przypadku najpoważniejszych przestępstw, nie zaś po to, by poznawać dziennikarskie źródła informacji czy plany wydawnicze redakcji.
Jak więc założono dziennikarzom podsłuchy mimo braku zgody sądu? Kaczmarek precyzyjnie wytłumaczył to członkom komisji sejmowej.
Otóż przepisy ustaw o policji i ABW dają taką możliwość. Jeśli telefon osoby, która jest już objęta śledztwem i jest legalnie na podsłuchu, połączy się z jakimkolwiek innym telefonem, może on też zostać objęty podsłuchem bez zgody sądu na pięć dni. Wystarczy, że prowadzący śledztwo uzna, że na ten numer przekazano istotne dla sprawy informacje.
Wszyscy wymienieni przez Kaczmarka dziennikarze mieli taki właśnie przypadek. W różnym czasie kontaktowali się telefonicznie z Rafałem R. - byłym policjantem z Wybrzeża, który prowadzi biuro detektywistyczne. Według informatorów "Gazety" R. oferował mediom materiały mające kompromitować Ziobrę.
Wobec R. dwa rownolegle śledztwa wszczęły CBS i ABW badając jego powiązania z jedną z grup przestępczych. Musiało to wystarczyć sądowi, gdyż zgodził się na podsłuch R.
Czy to, że do R. telefonowali dziennikarze, usprawiedliwiało podsłuchiwanie również ich telefonów? Przepis umożliwiający to w ustawie o ABW (art. 27 par. 3) stwierdza, że można to robić tylko "w przypadkach niecierpiących zwłoki", a kiedy sąd nie udzieli zgody na dalszy podsłuch, to po pięciu dniach materiały z podsłuchu powinny zostać komisyjnie zniszczone.
Według byłego oficera ABW, który prosił, by nie ujawniać jego tożsamości, przepis ten został wyraźnie nadużyty. - Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł wysnuć wniosek, że dziennikarz jest wspólnikiem przestępcy, tylko dlatego że do niego zadzwonił. Po prostu wykorzystano okazję. Taki podsłuch powinno się stosować tylko w sytuacjach nadzwyczajnych, przy poważnym zagrożeniu. A to się zdarza niezwykle rzadko - tłumaczy nasz rozmówca. I dodaje: - Nie wyobrażam sobie również, by ktoś odważył się kontynuować podsłuch po upływie pięciu dni bez zgody sądu. To już jest kryminał! Żeby się na to porwać, trzeba by mieć szczelną ekipę kilkudziesięciu naprawdę zaufanych funkcjonariuszy - podkreśla nasze źródło.
Piotr Pytlakowski z "Polityki" opowiada, że faktycznie dzwonił do R. - Ale wyraźnie przedstawiałem się jako dziennikarz i pytałem go o sprawy związane z moją pracą - mówi "Gazecie". Mówi, że o podsłuchu na swoim telefonie dowiedział się od Macieja Dudy i Bertolda Kittla z "Rzeczpospolitej", którzy późną wiosną przygotowywali artykuł o podsłuchiwaniu dziennikarzy. Tekst się nie ukazał, bo w tym czasie "Rz" stała się gazetą bardzo wyraźnie popierającą rząd.
Kittel, który odszedł z "Rz", nie chce wypowiadać się na temat swojej tam pracy. Ale Duda potwierdza: - Był taki artykuł. Kierownictwo redakcji uznało, że jest słabo udokumentowany, chociaż redakcyjny prawnik stwierdził, że można go publikować.
Wojciech Czuchnowski
Gazeta Wyborcza
25-08-2007
Gazeta Wyborcza
25-08-2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz