Nie chcemy "wykształciuchów"
Coraz rzadziej oglądam programy informacyjne i publicystyczne. Takie nadeszły czasy. Te pierwsze stanowią na ogół kronikę kryminalną z kolejnych aresztowań, afer, prowokacji, pomówień. Te drugie, to ciąg monologów nawet niepróbujących udawać dialogu.
Politycy i dziennikarze mają rozpisane z góry role. I to, co wydawało się niemożliwe w dobie wolnych mediów, stało się faktem - wypowiadający cenzurują samych siebie. Ale od czasu do czasu coś pozostaje w pamięci. Tak więc zwróciłem uwagę na krótką migawkę w TVN24, pokazującą happening zorganizowany przez studentów medycyny jako wyraz poparcia dla strajkujących lekarzy. Młodzi medycy stali w dużej grupie na otwartej przestrzeni, trzymając w rękach kartki papieru z wypisanymi na nich nazwami różnych krajów. Była więc Anglia, Irlandia, Islandia, Norwegia, Hiszpania. I te nazwy mogłyby nie dziwić.
Ale były też kraje odległe i egzotyczne: Ghana, Nigeria, Wietnam, Egipt, a te już wywołały zdziwienie, połączone ze smutkiem. Okazuje się, że nie tylko lekarze są zdeterminowani w walce o godziwe pensje, ale i studenci widzą swoją zawodową perspektywę bardziej poza granicami Polski, aniżeli tu, na miejscu. Mam zaprzyjaźnionego neurochirurga dziecięcego. Za komuny przebywał na kontrakcie w Algierii. Dziś operuje w Hiszpanii. Sam zbliża się już do emerytury, chce więc jeszcze godnie i bez kombinacji, za które jego koledzy trafiają za kratki, pozarabiać. Ale kto będzie operował nasze dzieci?
Tropiąc pozostałości komunizmu w archiwach IPN, budowniczowie IV RP nie zauważyli, że komunizm pozostał w sposobie funkcjonowania służby zdrowia, często w zachowaniach urzędników, w stanie polskich dróg i kolei oraz w tych wszystkich obszarach naszego życia, które nie zostały poddane rzeczywistym reformom. Bez konsekwentnej prywatyzacji, oddania w pełne władztwo władz samorządowych, częściowej odpłatności za usługi medyczne, zbudowania konkurencyjnych instytucji zdrowotnego ubezpieczenia oraz określenia koszyka świadczeń gwarantowanych zarządzanie służbą zdrowia następowało będzie od kryzysu do kryzysu.
Sytuacja jest o tyle inna od tej z czasów PRL, że każdy lekarz i pielęgniarka mają paszport w kieszeni, a prywatna praktyka nie jest niczym ograniczona. Dlatego też lekarze masowo wypowiadają umowy o pracę w przekonaniu, że szpitale będą zmuszane do zatrudnienia ich na podstawie kontraktów respektujących faktyczną wartość wykonywanej przez nich pracy. W innym przypadku będą musiały zamknąć swe podwoje. Jeżeli dziś średnia płaca lekarza wynosi 9 zł na godzinę (za taką kwotę trudno już wynająć kogoś do sprzątania), to w drodze kontraktowania usług mogą osiągać 150-200 zł. Jest więc o co walczyć.
Służba zdrowia była za komuny przeżarta patologią. Państwo tworzyło miejsca pracy, słabo płaciło, ale przymykało oczy na dorabianie pod postacią również tzw. dowodów wdzięczności. Granica pomiędzy korupcją o lewymi dochodami lekarzy, a także pielęgniarek, była bardzo cienka, aczkolwiek w dużej mierze społecznie akceptowana. Kiedy jednak władza, posiłkując się aparatem przymusu i represji wkroczyła na ten teren, to ta krucha równowaga między tym, co legalne i nielegalne w dochodach, głównie lekarzy, została zachwiana. Stąd ich bunt, którego łatwo nie da się chyba uśmierzyć. W Pakistanie na ulicę wyszli ludzie w togach (adwokaci, sędziowie), protestując w ten sposób przeciw próbie złamania niezależności wymiaru sprawiedliwości przez urzędującego prezydenta.
W Polsce póki co strajkują ludzie w białych kitlach. Okazuje się, że nie tylko górnicy, hutnicy, kolejarze, czy rolnicy umieją protestować czynnie. Wykształciuchów, doprowadzonych do ostateczności, też stać na czynną walkę. Ofiarami tej sytuacji są jednak zwykli pacjenci. To oni płacą cenę nieterminowych zabiegów, przekładanych wizyt i konsultacji, braku organów i specjalistów do przeszczepów. A ilu z nich przypłaciło to już życiem? Rachunek za to też zostanie w swoim czasie wystawiony. Mam nadzieję, że zostanie on uregulowany przy wyborczych urnach.Nowe Życie Gospodarcze
16-06-2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz