sobota, 30 czerwca 2007

Prof. Zoll: Ministerstwo Sprawiedliwości opanowała fobia

Ministerstwo Sprawiedliwości opanowała fobia. Zbliżamy się do standardów Rosji - mówi w TOK FM prof. Andrzej Zoll


W rozmowie o projekcie nowelizacji KK, w programie "Ranni politycy" w radiu TOK FM prof. Andrzej Zoll powiedział, że wyborcze hasło PiS zaostrzania kar spowoduje, że będziemy krajem posowieckim, ponieważ taki standard represji - ilości osób przebywających w zakładach karnych - jest charakterystyczny dla systemu posowieckiego.

- W Europie Zachodniej siedzi w więzieniach mniej więcej 100 osób na sto tysięcy. W Polsce dzisiaj jest 238 osób na sto tysięcy mieszkańców, czyli dwa razy tyle, co w Europie Zachodniej. Zbliżamy się do Rosji, do standardów rosyjskich i to jest coś dla mnie absolutnie nie do zrozumienia, że w demokratycznym państwie prawnym, gdzie my się zbliżamy do standardów wolnościowych Europy - idziemy teraz w zupełnie innym kierunku.

Na pytanie, czy minister Ziobro nie wie o tym, Andrzej Zoll odpowiada: - Nie wiem. To jest, ja uważam, naprawdę jakaś fobia, która opanowała ten resort i prowadzi to do produkcji recydywy, dlatego że my będziemy mieli za pięc dziesięć lat ogromny wzrost przestępczości ludzi, którzy wychodzą z więzienia. To jest działanie antyspołeczne, a nie w obronie społeczeństwa.

W sejmie trwa praca nad projektem nowelizacji KK, przygotowanym przez resort sprawiedliwości. nad projektem pracuje Komisja "Solidarne Państwo" - na 23 posłów jest w niej 3 prawników.

Odbyło się już pierwsze czytanie projektu. Projekt zakłada około 200 zmian - m.in. zaostrzenia kar za około 100 przestępstw, poszerzenie granic obrony koniecznej, obniżenie wieku odpowiedzialności karnej do 15 lat czy wprowadzenie kary bezwzględnego dożywocia.

O tej ostatniej zmianie prof. Zoll powiedział, że traci charakter kary - staje się jedynie środkiem izolującym. Poza tym - według prof. Zolla - wprowadzenie bezwzględnego dożywocia sprawi, że skazany stanie się wyjątkowo niebezpieczny dla współwięźniów, dla obsługi więziennej.

Magda Gałczyńska, TOK FM
Gazeta.pl
30-06-2007

Nakryli Giertycha

Najwyższa Izba Kontroli badając wykonanie budżetu za rok 2006 r. przez Ministerstwo Edukacji Narodowej uznała, że w podległym ministrowi Romanowi Giertychowi Centralnym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli forsę podatników wydawano nad wyraz lekką ręką, pisze "Trybuna".


Chodzi aż o milion złotych. Według NIK, w CODN dokonano nielegalnie 16 zamówień publicznych. Zamiast rozpisywać przetargi stosowano praktykę tzw. zapytania o cenę, bez zawarcia pisemnej umowy z wykonawcą. Złamano w ten sposób ustawę Prawo zamówień publicznych. W języku buchalterów nazywa się to naruszeniem "dyscypliny finansów publicznychń, podkreśla gazeta.

Z ustaleń kontrolerów wynika też, że jednemu z pracowników CODN przyznano bezprawnie tzw. dodatek funkcyjny. W efekcie ów pracownik zarobił dodatkowo prawie 10 tys. zł.

Z raportem zapoznała się już sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży. Odpowiedzialność za sytuację w CODN ponosi jego dyrektorka, nominowana przez ministra Giertycha katechetka - Teresa Łęcka.

cheko, PAP
Gazeta.pl
30-06-2007

Bruksela nie chce płacić za renty dla polskich rolników

Rozporządzenie o rentach strukturalnych dla rolników wydane przez Andrzeja Leppera jest niezgodne z prawem unijnym

Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, która wypłaca rolnikom unijne fundusze, o kłopotach z rentami dowiedziała się w czwartek. Rano do resortu zaproszono szefów agencji. Tam pierwszy zastępca Andrzeja Leppera, wiceminister Maciej Jabłoński (do niedawna szef jego gabinetu politycznego), poinformował ich, że Bruksela odmawia płacenia na renty dla polskich rolników. Powołał się na pismo, które resort otrzymał z Komisji Europejskiej.

Powodem odmowy jest niezgodne z prawem unijnym rozporządzenie Andrzeja Lepper o rentach. Zakłada ono, że jednym z warunków przyznania renty jest przekazanie gospodarstwa następcy (sprzedanie lub darowanie). Zabrakło jednak zdania, że ziemia musi być nadal przeznaczona na cele rolnicze. Takie zastrzeżenie było w poprzednim rozporządzeniu podpisanym przez ministra rolnictwa Wojciecha Olejniczaka, które obowiązywało w latach 2004-06. Lepper, przygotowując swoje na lata 2007-13, sporo zmienił, m.in. znacznie obniżył wysokość płaconych rent. Teraz podstawowa wysokość renty wyniesie ok. 900 zł na osobę, wcześniej było to minimum 1,5 tys. zł na osobę.

Wnioski o przyznanie rent można składać od poniedziałku 25 czerwca - do piątku złożyło je ponad tysiąc rolników, na ponad milion złotych. Wicepremier zapewnił rolników, że renty dostaną najpóźniej trzy miesiące od złożenia wniosku, pod warunkiem że Komisja nie będzie miała żadnych zastrzeżeń. W czwartek okazało się, że Komisja jednak je ma.

Mimo to resort rolnictwa na czwartkowej naradzie nie zdecydował się dostosować rozporządzenie do prawa unijnego. Postanowił wysłać do rolników, którzy o rentę wystąpią, komunikat, że muszą przekazać ziemię na cele rolnicze. Dopiero w piątek, po naszym pytaniu, resort oświadczył, że jednak zmieni rozporządzenie.

Renta będzie przysługiwała rolnikowi, który ukończył 55 lat, prowadził gospodarstwo przez 10 lat, z czego najmniej przez pięć lat był ubezpieczony w KRUS. Aby rolnik uzyskał rentę, jego gospodarstwo musi mieć co najmniej 1 ha ziemi w przypadku gospodarstw w woj. małopolskim, podkarpackim, śląskim i świętokrzyskim, a 3 ha w pozostałych województwach. Renta będzie wypłacana tylko do 65. roku życia. Później rolnik będzie otrzymywał emeryturę z KRUS.

Dotychczas Agencja wypłaciła 1,5 mld zł na renty strukturalne dla 50 tys. rolników. Na lata 2007-13 przeznaczone będzie na ten cel prawie 8 mld zł.

Krystyna Naszkowska
Gazeta Wyborcza
30-06-2007

Giertych nauczył maturzystów lenistwa

Rok temu matury nie zdało aż 21 proc. uczniów. Połowę z nich uratowała amnestia ogłoszona przez Giertycha. Tegoroczni maturzyści wyciągnęli z tego wnioski. Uznali, że skoro w tym roku amnestia też obowiązuje, to jednego z trzech wymaganych przedmiotów nie trzeba się uczyć wcale - pisze DZIENNIK.

Ci, którzy oblali w tamtym roku, nie wiedzieli, że dostaną koło ratunkowe od ministra edukacji. Tegoroczni maturzyści już na wiele miesięcy przed egzaminem wiedzieli, że jak nie zdadzą jednego z trzech egzaminów, to i tak dostaną maturalne świadectwo. I skwapliwie to wykorzystali.

"To co teraz obserwowaliśmy, to była czysta kalkulacja" - ocenia bez żadnych złudzeń Anna Matuszek, polonistka z VIII LO im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie.

Z jej obserwacji wynika, że kalkulowali przede wszystkim słabsi uczniowie. Tego, co nie będzie potrzebne, aby dostać się na studia, uczyli się na pół gwizdka w myśl zasady: jakoś to będzie, w razie czego załapię się na amnestię. " niestety okazuje się, że takie myślenie im się opłaciło - mówi polonistka. - Dlatego cieszę się, że w przyszłym roku nie będzie już amnestii".

Maciej Mikołajczyk, nauczyciel biologii z Krakowa, który dorabia jako korepetytor i prowadzi kursy przygotowujące do matury, też zauważył zgubne skutki amnestii. "Dzisiejszy system szkolnictwa uczy młodych ludzi kombinowania. Kalkulują, co się bardziej opłaca i jak można przejść przez szkołę jak najmniejszym kosztem - mówi. - To widać także na maturze".

Na system, który tak kształtuje młodych ludzi, skarży się Wiesław Włodarczyk, prezes Stowarzyszenia Dyrektorów Szkół Średnich, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego im. Ruy Barbosa w Warszawie, nauczyciel matematyki.

"My jako nauczyciele jesteśmy oceniani pod względem zdanych egzaminów. Nie mamy czasu na uczenie niezależności sądów, wiedzy erudycyjnej. Po prostu uczymy rozwiązywania testów, jakie są na maturze. Uczniowie kalkulują, ale nie dziwmy się temu. Uczeń będzie się uczył, jeśli mu się to opłaca - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM.

"Jestem z tych nauczycieli, którzy tęsknią za starą maturą. Czy słusznie, nie wiem, bo przecież nikt nie przeprowadził poważnych badań na temat reformy. Nikt naukowo nie zanalizował, jakie przyniosła korzyści, jakie szkody" - dodaje.

Szef Centralnej Komisji Egzaminacyjnej Ryszard Legutko stara się tłumaczyć, że wyniki matur wcale nie są takie słabe. "Po tegorocznych wynikach matur widać, że odwróciliśmy tendencję. Ci, którzy wybrali przedmiot na poziomie rozszerzonym, czyli mieli trudniejsze zadania, uzyskali zdecydowanie lepsze wyniki" - mówi.

Wyniki matur jasno pokazują, że uczniowie mają największe trudności w zdaniu języków obcych oraz geografii. Aż 44 proc. uczniów ma mniej niż 30 proc. z jednego egzaminu, właśnie z języka obcego.

Artur Grabarczyk
Dziennik.pl
29-06-2007

Sądy w ręku ministra Ziobry

Minister sprawiedliwości będzie mógł samodzielnie wyznaczać tymczasowych prezesów sądów, zawieszać sędziów w czynnościach i pilne oddelegować ich do innych sądów


Uchwalone wczoraj przez Sejm prawo - zmiana ustawy o ustroju sądów powszechnych - pozwoli też odbierać immunitety sędziom i prokuratorom w trybie 24-godzinnym. Zmianę ustawy przygotował rząd. Wczoraj przeszła ostatecznie po poprawkach Senatu. Krajowa Rada Sądownictwa zapowiedziała, że zaskarży ją do Trybunału Konstytucyjnego, gdyż łamie zasadę niezawisłości sędziów i niezależności sądów. - To prawo ma uczynić sądy agendą rządową - mówi przewodniczący KRS sędzia Stanisław Dąbrowski.

"Przyznane ministrowi sprawiedliwości kompetencje są zbyt daleko idące, ponieważ umożliwiają mu głęboką ingerencję w organy i w prace sądu - tak projekt rządu oceniło Biuro Legislacyjne Senatu. - Minister sprawiedliwości jako prokurator generalny - zwierzchnik prokuratorów - może być zainteresowany zmianą składu sędziowskiego w interesie oskarżyciela publicznego".

Najważniejsze postanowienia nowego prawa są takie: (minister może odsunąć sędziego od obowiązków (do czasu rozpatrzenia sprawy przez sąd dyscyplinarny) - jeśli będzie on podejrzany o popełnienie przestępstwa lub jeśli zrobi coś takiego, że minister uzna, iż trzeba go odsunąć "dla dobra służby" (dotychczas takie prawo miał prezes sądu); (minister może wyznaczać na czas nieokreślony - i bez konsultacji z kolegium sądu - tymczasowego prezesa sądu, jeśli z jakiegoś powodu (np. koniec kadencji, długotrwała choroba, rezygnacja) nie będzie ani prezesa, ani wiceprezesa; (prezes sądu - a nie jak dotąd kolegium sądu - decyduje o zasadach przydziału spraw sędziom i zastępstw sędziów; (minister może w trybie natychmiastowym odwołać sędziego delegowanego do innego sądu (teraz musi go z odpowiednim wyprzedzeniem zawiadomić); (w razie podejrzenia o przestępstwo, za które górna granica kary wynosi co najmniej 8 lat, sąd dyscyplinarny decyduje o uchyleniu immunitetu sędziemu lub prokuratorowi w ciągu 24 godzin, "oskarżony" nie ma prawa zapoznać się z dowodami przeciw sobie. Gdyby był wniosek o aresztowanie sędziego bądź prokuratora - ani on, ani jego pełnomocnik nie miałby prawa w ogóle uczestniczyć w posiedzeniu sądu dyscyplinarnego.

Teraz ustawa idzie do podpisu prezydenta.

W przyszłym roku kończy się kadencja większości prezesów i wiceprezesów sądów. Dzięki nowym przepisom do czasu uzgodnienia nowych kandydatur z kolegiami sądów minister sprawiedliwości będzie mógł samodzielnie bezterminowo wyznaczyć prezesów tymczasowych.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
30-06-2007

Wyniki lepsze, ale matura gorsza

- Tegoroczną maturę zdało aż 90 proc. uczniów - chwali minister edukacji Roman Giertych. Tyle że co siódmy maturzysta dostał świadectwo dzięki amnestii.





Centralna Komisja Egzaminacyjna wczoraj ogłosiła wyniki tegorocznej matury. Przystąpiło do niej 423 tys. uczniów, a zdało 365 tys. To najlepszy wynik z ostatnich lat: w 2005 r. zdało maturę 86,5 proc. uczniów, a w 2006 r. - tylko 79 proc., teraz byłoby 90 proc. Tyle tylko że co siódmy z tych, którzy zdali (55 tys.), dostanie świadectwo dojrzałości dzięki amnestii maturalnej. Większość z nich (87 proc.) oblała egzamin pisemny, a co trzeci - z języka obcego.

Źle wypadła matura w liceach i technikach uzupełniających - nie zdał tam niemal co drugi uczeń. Tradycyjnie również gorzej poszło maturzystom ze wsi (zdało 79 proc.) niż z dużych miast (91 proc.). Nadal są też dysproporcje między technikami i liceami profilowanymi (zdało ok. 80 proc.) a liceami ogólnokształcącymi (96 proc.). Według danych CKE także dziewczęta zdały o trzy punkty procentowe lepiej niż chłopcy. Jako przedmioty na egzamin do wyboru dziewczęta najchętniej wybierały biologię, geografię i WOS, a chłopcy: geografię i matematykę.

- Największym osiągnięciem tegorocznej matury jest fakt, że wyniki podaliśmy już w czerwcu, co ułatwi rekrutację - komentował wczoraj min. Giertych.

W zeszłym roku wyniki były dopiero w lipcu, a uczelnie tak długo prowadziły rekrutację, że niektórzy maturzyści jeszcze pod koniec września nie wiedzieli, gdzie będą studiować. Giertych kazał maturzystom wybierać, czy zdają egzamin na poziomie podstawowym czy trudniejszym - rozszerzonym (dotychczas każdy musiał zdać podstawowy, a chętni również rozszerzony). Wyniki są więc szybciej, bo było mniej prac do sprawdzenia. Za to jednak maturzyści - bojąc się ryzyka - rzadziej wybierali egzamin na wyższym poziomie: np. rozszerzony polski rok temu zdawało 27 proc., a teraz ledwie 11 proc. uczniów.

Minister nie komentował wczoraj poziomu matury. Podkreślał jednak, że żałuje, iż za rok nie będzie już amnestii maturalnej. Rok temu minister wprowadził ją dla tych, którzy nie zdali jednego egzaminu (było ich 56 tys.). Trybunał Konstytucyjny uznał amnestię za niekonstytucyjną. I zabronił jej od przyszłego roku. W zamian minister da maturzystom możliwość poprawki w wakacje, jeszcze przed końcem rekrutacji na studia.

- W 2010 r. wchodzi na maturę obowiązkowa matematyka. Nie możemy sobie pozwolić, żeby połowa maturzystów nie zdała matury z matematyki, bo w kraju brakuje inżynierów - mówił wczoraj Giertych. I dodał, że wpłynie na CKE, żeby pierwszy egzamin z matematyki nie był na zbyt wysokim poziomie.

Na pytanie "Gazety", czy wyobraża sobie inżynierów, którzy słabo znają matematykę, minister odpowiedział: - Nasze uczelnie są tak dobre, że potrafią wykształcić dobrych inżynierów.

Na konferencję z wynikami tegorocznej matury CKE zaprosiła też rektorów wyższych uczelni. Zapewnili, że rekrutacja na studia zakończy się już w lipcu.

Przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich prof. Tadeusz Luty podkreślał, że kandydatów na studia jest mniej niż miejsc na uczelniach (w sumie jest ok. 500 tys. miejsc na uczelniach publicznych i prywatnych). - Każdy młody człowiek, który nie stroni od nauki, ma w naszym kraju możliwość studiowania - mówił.



Dla Gazety

Irena Dzierzgowska, wiceminister edukacji w rządzie AWS-UW

Minister Giertych obniża poziom matury, żeby uczniowie ją lepiej zdawali. To populizm. Minister powinien się interesować raczej, co zrobić, żeby mieć dobrze wykształconych uczniów, a nie - jak wszystkim dać papierek, który umożliwi im studiowanie. Żeby mieć lepszą maturę z matematyki, trzeba podnieść poziom nauczania matematyki, a nie obniżać poziom pytań. To już lepiej w ogóle zrezygnować z matury i dać każdemu absolwentowi szkoły średniej prawo wstępu na studia. Wtedy jednak elity intelektualne będziemy liczyli dopiero od doktoratu. A czy o to nam chodzi?

Aleksandra Pezda
Gazeta Wyborcza
30-06-2007

piątek, 29 czerwca 2007

"Jarosław Kaczyński to fanatyczny muzułmanin"

Jedna po drugiej niemieckie gazety przypuszczają atak na polski rząd. Dziennik "Der Tagesspiegel" poszedł najdalej. Porównał Jarosława Kaczyńskiego do... religijnego fanatyka. Dlaczego? Bo premier krytykuje swoje karykatury publikowane w Niemczech.

"Król kartofel myśli tak, jak fanatyczni muzułmanie. Polska jest Iranem Europy, rządzona przez fundamentalistów, którzy wyrzucają z siebie groźby" - to chyba najdobitniejsze zdanie z tekstu.

"Krytykując niemieckie media za karykatury na swój temat, premier Jarosław Kaczyński pokazuje, że nie rozumie na czym polega wolna prasa i ujawnia sposób myślenia charakterystyczny dla fanatycznych muzułmanów" - napisał dziennikarz Harald Martenstein w komentarzu zatytułowanym "Ostrzeżenie z Warszawy". Tekst ukazał się na pierwszej stronie dzisiejszego wydania gazety.

"Polska rządzona jest najwidoczniej przez osoby ogarnięte szaleństwem. Wybrano je ze względu na niską frekwencję wyborczą głosami około 20 procent Polaków, większość Polaków nic na to nie może poradzić" - szarżuje komentator.

O co chodzi? O karykaturę, którą w ubiegłym tygodniu wydrukowała ta sama gazeta. Narysowana była na nim Angela Merkel, która w towarzystwie Jarosława Kaczyńskiego zapowiadała, że decyzje w Unii Europejskiej będą podejmowane m.in. większością "50 proc. z pierwiastka kwadratowego ofiar II wojny światowej".

Gazeta pisze o późniejszej reakcji polskiego premiera na rysunek - choć nie podaje, skąd wzięła jego słowa. "Ostrzegam niemieckich rządzących, że Niemcom nie wolno jest tolerować wypowiedzi, które mogą prowadzić do najgorszego: do nieszczęścia w Europie i tym samym do nieszczęścia, które może dotknąć samych Niemców" - miał powiedzieć Kaczyński.

Dziennikarz od razu tłumaczy swoim czytelnikom, co znaczy ta wypowiedź. Według niego to grożenie wojną. "Po raz pierwszy od 1945 roku państwo demokratycznej Europy grozi swojemu sąsiadowi - i sojusznikowi! - w zawoalowany sposób przemocą. Z powodu karykatury! Czy to już obłęd, panie doktorze, czy można to jeszcze uznać za głupotę?" - dramatyzuje.

Martenstein postanawia pouczyć Kaczyńskiego. Twierdzi, że Jarosław Kaczyński nie jest w stanie zrozumieć, czym jest wolna prasa. "Domaga się wprowadzenia w Niemczech cenzury i tego, że zabroni się szydzenia z niego. Ale to właśnie należy do istoty demokracji, rządzący muszą znosić szyderstwo, także ponad granicami" - pisze "Tagesspiegel".

Autor nie oszczędził także kawalerskiego stanu premiera. "W następnej kolejności (Polacy) zażądają, żeby Mirosław Klose i Lukas Podolski w najbliższych mistrzostwach świata grali dla Polski, żeby wszystkie filmy Klausa Kinskiego określane były jako polskie i żeby - aby Jarosław miał wreszcie narzeczoną - wydać Polsce Katię Ebstein (popularna niemiecka piosenkarka i aktorka), która w rzeczywistości nazywa się Karin Witkiewicz. Szczególnie na to ostatnie Niemcy jednak nigdy nie zgodzą się" - kończy swój tekst.


Artur Rumianek
Dziennik.pl
29-06-2007

Migalski: Trzeba potępiać manipulacje ordynacją wyborczą

Zmiany w ordynacji wyborczej są pewne, choć niekoniecznie takie, jak postanowili koalicjanci w aneksie do umowy koalicyjnej. Podobnie pewne jest, że koalicja w takim samym kształcie nie będzie rządzić w kolejnej kadencji - zapisy aneksu komentuje dla portalu Gazeta.pl politolog, dr Marek Migalski.


W aneksie liderzy PiS, Samoobrony i LPR zgodzili się, że "w pracach nad ordynacją wyborczą popierać będą "projekty wynikające z pozytywnych doświadczeń z wyborów samorządowych 2006-7, które zmierzają do wprowadzenia rozwiązań umożliwiających blokowanie list w wyborach do Sejmu przy przyjęciu progu 3 procent dla partii startujących w ramach bloku wyborczego lub innych analogicznych rozwiązań".

Migalski: Ta trójka nie będzie rządzić po wyborach

- Mamy nadzieję, że za dwa lata podpiszemy kolejny aneks - powiedział po podpisaniu dokumentu Roman Giertych. - Mamy wszelkie przesłanki do tego, aby kontynuować naszą współpracę, uzyskać sukces w 2009 roku, dążyć do tego, aby formuła polityczna, którą wypracowaliśmy stała się formułą trwałego rządzenia Polską - powiedział premier.

- W moim przekonaniu, koalicja tych trzech partii i tylko tych trzech partii nie będzie rządzić po wyborach, bo poparcie dla ich konkurencji, m.in. LiD-u wzrasta i obecni koalicjanci nie zdobędą w 2009 większości - mówi portalowi Gazeta.pl dr Marek Migalski.

Manipulacje niczym nowym, ale trzeba je potepić

Deklaracje zmian w ordynacji wyborczej, zawarte w aneksie, też nie są czymś nowym, uważa dr Migalski. - W poprzednich kadencjach Sejmu mieliśmy z nimi nie raz do czynienia, niekiedy - tuż przed wyborami. Nie dotyczyły zmiany progu wyborczego, ale systemu przeliczania głosów, co jednak w efekcie może mieć tak samo duże znaczenie przy rozdziale mandatów - ocenia politolog.

- Manipulacje ordynacją zostały zapoczątkowane już przed wyborami do Sejmu drugiej kadencji w 1989 roku, gdy zmian dokonano na niekorzyść SLD - przypomina Migalski. - Choć takie manipulacje nie są niczym nowym, trzeba je jednak potępić. Nie jest to tylko kwestia psucia prawa - jedno z orzeczeń TK chroni nas teraz zresztą częściowo przed manipulacjami systemem wyborczym (orzeczenie o tym, że zmiany mogą być dokonywane nie wcześniej niż pół roku przed wyborami - red.). Dobrym obyczajem jest, by nie manipulować ustawą pod dyktando sondaży.

Zmiany mogą być inne, niż myślą "przystawki"

- Zmiany w ordynacji to pewniak - podkreśla Migalski, jednak, jak zaraz dodaje, mogą być inne, niż wskazują postanowienia aneksu. - Są dwie alternatywy: wzmocnienie Samoobrony i LPR przez obniżenie progu wyborczego dla partii startujących w blokach albo też odwrotnie: sojusz PiS z PO. W interesie dużych partii byłoby zablokowanie obniżenia progu i wprowadzenie innych zmian, np. zwiększenie liczby okręgów. To osłabiłoby obecnych koalicjantów PiS-u - uważa Migalski.

Reżyser Kaczyński i chimeryczni aktorzy

Mimo deklaracji liderów, że są zadowoleni ze współpracy, w koalicji nadal będzie iskrzyć, a Andrzej Lepper nadal co jakiś czas może grozić jej opuszczeniem.

Migalski: Po pierwsze, przyzwyczaili się już do tego wyborcy i nie traktują tego poważnie. Po drugie - przyzwyczaił się premier. To część teatru: reżyser Kaczyński, który chce, by przedstawienie szło sprawnie i dwaj chimeryczni aktorzy.

- Poprzednie koalicje, zarówno ta utworzona w 2001, jak i w 1998 były, wbrew pozorom, równie burzliwe - przypomina politolog.

mar
Gazeta.pl
29-06-2007

Zmiany w ustawie o TK: opozycja krytycznie, koalicja nie ma jeszcze stanowiska

Posłowie opozycji uważają, że przedstawiony przez PiS projekt zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym jest zamachem na jego niezależność. Koalicjanci z Samoobrony i LPR na razie "przyglądają się" propozycji i wstrzymują się z decyzją o jej poparciu.


Posłowie PiS przedstawili w piątek w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Przewiduje on m.in. skrócenie kadencji prezesa i wiceprezesów TK oraz zobowiązanie sędziów do rozpatrywania skarg w kolejności zgłoszenia.

Zgodnie z projektem, prezydent będzie wybierał szefów Trybunału co trzy lata, lecz nie na dłużej niż do końca kadencji sędziego Trybunału. PiS chce także, by sędziowie rozpatrywali sprawy zgodnie z kolejnością zgłoszeń - obecnie TK może wybierać, które ze spraw chce rozpatrywać w pierwszej kolejności.

Szef klubu PO Bogdan Zdrojewski powiedział PAP, że jest to bardzo niebezpieczna inicjatywa. "Nie ma żadnego merytorycznego argumentu, który przekonuje mnie do wprowadzenia zmian w zasadach funkcjonowania Trybunału" - stwierdził polityk PO.

Podkreślił, że TK jest w tej chwili "niezwykle silnym i krytycznym recenzentem aktywności koalicji rządowej i można domniemać, że TK spotyka za to kara".

"Zmiany spowodują, że prezesi TK będą jedynymi sędziami narażonymi na dyspozycyjność. Prawo mówi, że każdy sędzia TK może być powołany raz, na 9-letnią kadencję i jest niezawisły oraz niezależny. Nie zabiega o reelekcję. Tymczasem tutaj tworzy się przepis, który będzie powodował, że prezesi będą zabiegać o reelekcję" - ocenił wiceszef SLD Ryszard Kalisz.

Sekretarz klubu PSL Marek Sawicki określił propozycje PiS jako "pełne zawłaszczanie państwa przez Jarosława Kaczyńskiego".

"PiS krok po kroku zawłaszcza wszystkie instytucje w państwie" - powiedział PAP Sawicki. Jego zdaniem, pomysły PiS, "to zamach na demokratyczny ład w państwie i demokratyczny porządek".

Koalicjanci - LPR i Samoobrona - na razie wstrzemięźliwie oceniają projekt PiS.

Lider LPR Roman Giertych powiedział PAP, że Liga nie ma jeszcze w tej sprawie oficjalnego stanowiska i będzie o tym dyskutować.

Rzecznik klubu LPR Szymon Pawłowski nie chciał komentować zmian. Powiedział tylko, że LPR popiera pomysł wprowadzenia zasady rozpatrywania ustaw według kolejności ich wpłynięcia do TK.

"Trybunał nie powinien uznaniowo decydować, które ustawy rozpatruje, a których nie" - powiedział Pawłowski.

Także rzecznik klubu Samoobrony Mateusz Piskorski powiedział, że za wcześnie na oficjalne stanowisko w tej sprawie. "Czekamy na uzasadnienie, to nie jest dla nas łatwa decyzja" - podkreślił rzecznik.

Odpowiedzialny w Samoobronie za sprawy dotyczące konstytucji Mirosław Krajewski zaznaczył, że jego partia jest za tym, aby "Trybunał stał w istocie na straży stanowionego prawa, gdyż ostatnie doświadczenia wskazują na to, że w pracy TK były konteksty polityczne". Jako przykład podał ustawę lustracyjną.

Proponowanych zmian broni Karol Karski z PiS. Jego zdaniem, nowelizacja jest "porządkowaniem spraw, które już dawno powinny być uregulowane".

Karski podkreślił, że spośród trzech najwyższych organów władzy sądowniczej (Naczelny Sąd Administracyjny, Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy) tylko prezes TK nie jest wybierany na określoną kadencję.

"W Trybunale powinny decydować kompetencje merytoryczne sędziów" - powiedział Karski. Jego zdaniem, szansę na objęcie funkcji prezesa TK powinni mieć wszyscy sędziowie Trybunału.

Karski odrzuca zarzuty opozycyjnych posłów, że poprzez możliwość ponownego wyboru tego samego prezesa TK (co przewiduje nowelizacja), będzie można premiować prezesa TK "wygodnego" władzy. "Nie kaliszowałbym, Rysio jest sympatyczny, ale jest posłem SLD i ma poglądy nie zawsze zgodne z prawdą" - skomentował.

Zdaniem posła PiS, wprowadzenie zasady rozpatrywania zaskarżonych ustaw według kolejności ich wpłynięcia do TK, oddali od Trybunału zarzut, że "wikła się w bieżące spory polityczne".

Obecnie - według Karskiego - TK prowadzi celową "politykę". "Niektóre sprawy są rozpatrywane natychmiastowo, inne leżą miesiącami" - uważa poseł PiS.

cheko, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

Jaruga-Nowacka: Rząd nie ma czytelnej wizji rządzenia krajem

Izabela Jaruga-Nowacka (SLD) oceniła podczas piątkowej debaty w Sejmie o sytuacji w służbie zdrowia, że rząd Jarosława Kaczyńskiego nie ma "czytelnej wizji" rządzenia krajem. Jej zdaniem, PiS nie zrealizował przedwyborczej obietnicy "solidarnego państwa".


"Rząd nie ma czytelnej wizji co robić (...) Rząd unika rozmów o konkretach, płacach, o reformie służby zdrowia, próbuje przerzucić uwagę opinii publicznej na inne kwestie" - mówiła Jaruga-Nowacka, wiceszefowa klubu SLD. Krytykowała premiera za to, że zwlekał 8 dni zanim spotkał się z manifestującymi pod jego kancelarią pielęgniarkami, a także za słowa o upolitycznieniu protestu.

"Premier mówi o manipulowaniu pielęgniarkami, jakby liderki związkowe walczące o swoje godne płace uważał za naiwne. Panie premierze, czy naprawdę pan sądzi, że z miłości bądź nienawiści do PiS, albo do innych partii, protestujące kobiety choć jedną godzinę leżałyby na asfalcie przed kancelarią?" - pytała posłanka Sojuszu.

Jaruga-Nowacka wytknęła ponadto szefowi rządu, że miał pretensje do opozycji, w tym SLD, że pomaga protestującym. "Panie premierze, czy sądzi pan, że opozycja pozostanie głucha, ślepa i niema wtedy, kiedy rząd nie reaguje? Proszę nie liczyć na to, że lewica wyrzeknie się obrony praw pracowniczych, proszę nie oczekiwać, że pozbędziemy się społecznej wrażliwości. Nie odwrócimy się od protestu ludzi pracy" - oświadczyła posłanka Sojuszu.

Jaruga-Nowacka przypomniała, że SLD proponował, by rząd wycofał się z obniżki składki rentowej o 7 procent, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze - 19 miliardów złotych przekazał służbie zdrowia. Skrytykowała też premiera za propozycję referendum, w którym Polacy mieliby zdecydować, czy należy podnieść podatki najlepiej zarabiającym, by w ten sposób sfinansować podwyżki dla lekarzy i pielęgniarek.

W jej ocenie propozycja ta jest "demagogiczna i miała napuścić obywateli na środowisko medyczne".

Wiceszefowa klubu Sojuszu zarzuciła PiS nierealizowanie obietnicy wyborczej stworzenia "Polski solidarnej".

"+Polska solidarna+ to nie jest Polska, w której poniża się ludzi upominających się o swoje godziwe płace. +Polska solidarna+ to nie jest Polska ta, która za odwagę zgłoszenia postulatów związkowych oskarża o przynależność do przestępczego, mającemu przeszkodzić w budowaniu IV RP" - mówiła.

"+Solidarne państwo+ to nie donos i inwigilacja wykształciuchów. Solidarne państwo to nie rewia mody mundurków szkolnych, nie tropienie układu manipulującego protestującymi pielęgniarkami i lekarzami" - podkreśliła Jaruga-Nowacka.

"Polska solidarna" według lewicy - mówiła - to "Polska, w której wszystkim obywatelom poprawia się jakość życia".

Zdaniem Jarugi-Nowackiej, należy wspólnie zastanowić się, jak wykorzystać dobrą sytuację gospodarczą dla poprawy kondycji służby zdrowia. Przypomniała, że SLD proponował zorganizowanie "okrągłego stołu" w tej sprawie.

Zaapelowała też, by nie przerzucać się wzajemnie oskarżeniami, kto jest bardziej winien dzisiejszej sytuacji w służbie zdrowia.

cheko, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

Kurski: Zmiany w TK potrzebne, bo Trybunał hamuje zmiany

Planowana przez PiS zmiana zasad funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego jest potrzebna, bo TK stał się "super organem władzy" i "ciałem hamulcowym dla zmian w Polsce" - przekonuje poseł PiS Jacek Kurski.


O projekcie, który zakłada m.in. skrócenie kadencji prezesa i wiceprezesów TK oraz wprowadzenie zasady, że skargi są rozpatrywane w kolejności zgłoszeń, napisała piątkowa "Rzeczpospolita".

W piątek, w radiowych "Sygnałach Dnia" Kurski wyjaśniał, że PiS przygotowuje zmiany w ustawie o TK, ponieważ Trybunał "już dawno przestał być organem badającym zgodność z konstytucją, do czego został powołany".

- Okazuje się, że TK jest po prostu super partią polityczną i super organem władzy przeznaczonym do blokowanie zmian, na których zależy Polakom. (...) Stał się ciałem hamulcowym dla jakichkolwiek zmian w Polsce - mówił polityk PiS.

Kurski zaznaczył, że 2/3 obecnego składu TK to "przedstawiciele UW i SLD z poprzednich lat". Tym samym - jak mówił - "absolutną władzę nad dobrymi zmianami w Polsce mają osoby, które naród już dawno skreślił i odrzucił".

Według projektu opisanego przez "Rz", kadencja prezesa i wiceprezesów miałaby trwać 3 lata. Obecnie kadencja szefów TK trwa od momentu wyboru (przez prezydenta i to się nie zmieni) do końca ich kadencji jako sędziów Trybunału (sędziów wybiera Sejm na 9 lat). Kolejna zmiana to wprowadzenie reguły, że TK rozpatruje skargi w kolejności zgłoszeń. Według "Rz", projekt ma być złożony w Sejmie jeszcze w piątek.

cheko, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

Dziennikarz TVP wystąpił w reklamie PiS atakującej Tuska?

- Jesteśmy na 99 procent pewni, że głos pod reklamówkę PiS podkłada dziennikarz prowadzący program Misja Specjalna w TVP - twierdzi poseł Sławomir Nowak z Platformy. PO zamierza zbadać tę sprawę - pisze serwis Wirtualnemedia.pl.


Jeżeli to się potwierdzi, to będzie to kolejny dowód na stronniczość telewizji publicznej - twierdzi Nowak, którego cytuje serwis. Rzeczniczka TVP na razie nie skomentowała tej informacji.

Wojnę na reklamy rozpoczęła Platforma, przygotowując spot, w którym wysokie pensje działaczy Prawa i Sprawiedliwości skontrastowano z zarobkami nauczycieli i lekarzy. - PiS obiecywał solidarne państwo i opiekę nad słabszymi, a zadbał tylko o własne interesy - mówi w tle lektor. Później na czarno-białym zdjęciu premiera pojawia się czerwony napis "Oszukali!".



W odpowiedzi PiS nakręcił swoją reklamówkę. Europoseł Michał Kamiński zapewniał, że spot "ma być mało agresywny". Reklama ujawnia zarobki Donalda Tuska z 2005 r. Fotografii przewodniczącego PO towarzyszy napis "Faktami, obrazem, słowami - można manipulować". Spot kończy się hasłem "Kampania przeciw obłudzie".




Poseł Nowak zarzuca PiS manipulację ws. dochodów Tuska. - Oni to wszystko wrzucili do jednego worka i podzielili na dwanaście miesięcy. To przecież mega-manipulacja - mówił. - Spodziewałem się bardziej finezyjnej odpowiedzi - dodał.

Platforma podkreśla też, że PiS bezprawnie użył w swoim spocie wizerunku lekarza i nauczycielki ze spotu Platformy.

Z kolei poseł PiS Jacek Kurski stwierdził, że to reklama PO jest "siermiężna i słabiuteńka". - Pewna nieuczciwość tej reklamy polega na tym, że zderza dochody menadżerów z dochodami budżetówki, a to jest zawsze lipa - wyjaśnił Kurski.

asz
Gazeta.pl
29-06-2007

PiS, Samoobrona i LPR podpisały aneks do umowy koalicyjnej

Przeprowadzenie zmian w ordynacji wyborczej do parlamentu, poparcie koalicjantów dla kandydata PiS na prezesa NIK, zgoda na powołanie sejmowej komisji śledczej ws. spółki Dochnala - to niektóre ustalenia podpisanego w piątek przez PiS, Samoobronę i LPR aneksu do umowy koalicyjnej.





Aneks zawiera projekt nowelizacji ordynacji wyborczej, powołania komisji śledczej ds. spółki Marka Dochnala oraz wyboru prezesa NIK i spis projektów ustaw, których realizację uzgodnili koalicjanci. - Jest to akt umocnienia i odnowienia umowy koalicyjnej - powiedział premier.

Zmiany w ordynacji

W aneksie do koalicyjnej deklaracji programowej "Solidarne Państwo" z 27 kwietnia 2006 roku oraz towarzyszących jej załączników koalicjanci zadeklarowali, że w pracach nad ordynacją wyborczą popierać będą "projekty wynikające z pozytywnych doświadczeń z wyborów samorządowych 2006-7, które zmierzają do wprowadzenia rozwiązań umożliwiających blokowanie list w wyborach do Sejmu przy przyjęciu progu 3 procent dla partii startujących w ramach bloku wyborczego lub innych analogicznych rozwiązań".

Polityka prorodzinna i zagraniczna

Koalicjanci zobowiązali się do przeznaczenia w 2008 roku środków na realizację polityki prorodzinnej na poziomie 2-3 mld zł; do uchwalenie ustawy o finansach publicznych oraz o emeryturach pomostowych.

Koalicjanci zobowiązują się do prezentowania uzgodnionego stanowiska ws. polityki zagranicznej rządu, do popierania działań prezydenta, w szczególności w pracach nad projektem nowego traktatu UE i tarczą antyrakietową. W sprawie ratyfikacji traktatu europejskiego "strony zastrzegają prawo do prezentowania własnego stanowiska".

Koalicjanci poprą też projekt ustawy, autorstwa PiS, o podaniu do wiadomości publicznej informacji o b. funkcjonariuszach bezpieki.

Premier: W aneksie różne ustawy zmieniające Polskę

- Aneks do umowy koalicyjnej zawiera "długi spis ustaw koniecznych, by dalej zmieniać Polskę" - powiedział premier tuż po podpisaniu dokumentu. - Wbrew tej nieustannie podtrzymywanej propagandzie Polska się zmienia i to bardzo. Grupy społeczne, które poniosły największe koszty transformacji są wspierane i środki publiczne są przesuwane ku tym grupom - podkreślił premier.

Jak dodał, ustawy zapisane w aneksie mają też "podtrzymać tendencję porządkowania państwa"

- Jest też sprawa trzecia, a więc podejmowania tych wszystkich działań, by polską suwerenność zachować. Mamy różnego rodzaju zagrożenia i sytuacje, którym trzeba się przeciwstawiać. Np. ustawa o bezpieczeństwie narodowym, to jest tego typu ustawa - mówił premier.



Koalicja na następną kadencję

Koalicjanci powiedzieli, że są zadowoleni z postanowień aneksu. Uznali też, że współpraca układa się na tyle dobrze, iż chcą ją kontynuować, także w kolejnej kadencji parlamentu. - Mamy nadzieję, że za dwa lata podpiszemy kolejny aneks - powiedział Roman Giertych.

- Jestem przekonany, że mamy wszelkie przesłanki do tego, aby mimo niełatwych okoliczności kontynuować naszą współpracę, uzyskać sukces w 2009 roku, dążyć do tego, aby formuła polityczna, którą wypracowaliśmy stała się formułą trwałego rządzenia Polską - powiedział premier.

Andrzej Lepper ocenił, że współpraca w koalicji "przechodziła przez różne etapy". Dziś - mówił - układa się na tyle dobrze, że uzyskaliśmy przekonanie, iż to co robiono dotychczas, a co będzie kontynuowane w ramach koalicji "dobrze służy Polsce".



mar, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

PiS chce zmian w Trybunale

Jeśli Prawu i Sprawiedliwości uda się znowelizować ustawę o TK, skróci się kadencja prezesa, a sędziowie nie będą mogli wybierać, jaką sprawą zajmą się najpierw. Opozycja jest przeciw - pisze "Rzeczpospolita".


Projekt nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym dziś zapewne zostanie złożony u marszałka Sejmu. "Rz" dotarła do owego projektu, który jest krótki, ma tylko cztery artykuły, ale - według gazety - w istotny sposób zmienia funkcjonowanie TK.

Prezydent raz w ciągu kadencji Sejmu będzie mógł wymienić szefów Trybunału. Nieograniczona do tej pory kadencja prezesa i wiceprezesa TK będzie bowiem trwać trzy lata.

- Nikt nie będzie jednak ingerował w kadencję prezesa Jerzego Stępnia, tym bardziej, że kończy się w przyszłym roku - podkreśla poseł PiS Karol Karski, przedstawiciel wnioskodawców. Zastrzega to, ponieważ między Stępniem a PiS dochodziło do ostrej wymiany zdań. Premier kilkakrotnie podkreślał, że Trybunał nie jest "zespołem mędrców niepodlegających krytyce" oraz, że w większości składa się z polityków - odnotowuje "Rz".

Według gazety, PiS zarzeka się, że chce tylko uporządkować prawo. W uzasadnieniu projektu zaznacza, że sędziowie nie mogą odwołać prezesa, nawet gdy straci ich zaufanie. Opozycji jednak nie przekonuje fakt, iż ustępujący prezes będzie mógł kandydować ponownie na to stanowisko. "PiS chce trzymać prezesa na krótkiej smyczy, skoro tylko od prezydenta będzie zależało przedłużenie kadencji. Jeśli prezes nie będzie prawidłowo działał, to prezydent będzie mógł go zmienić" - uważa poseł SLD Ryszard Kalisz, szef Sejmowej Komisji Ustawodawczej.

cheko, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

Niech LPR wyjedzie

Liga Polskich Rodzin się nie zgadza. Przewodniczący klubu LPR Mirosław Orzechowski uważa, że Karta Praw Podstawowych - spis praw przysługujących wszystkim obywatelom Unii - jest zagrożeniem dla polskiej rodziny. No i promuje zboczenia seksualne, czyli - w języku Ligi - homoseksualizm.


Orzechowski jednym tchem wymienia zboczeńców i Niemców jako dwie grupy czyhające na Polskę. Lidze nie podoba się zresztą nawet "sam duch" traktatu europejskiego, którego jeszcze nie ma, ale którego przyjęcie oznaczać będzie - w przekonaniu strategów LPR - po prostu koniec Polski.

Nic to, że Karta podoba się prawicowemu prezydentowi Francji, chadeckiej kanclerz Niemiec czy wielu innym przywódcom państw UE. Nic to, że UE nie miesza się do tego, jaką rolę w życiu publicznym jej krajów odgrywa wiara. Dlatego właśnie w preambule traktatu nie znajdzie się odniesienie do żadnej religii.

Henryk Goryszewski, nowo odkryty przez LPR ekspert do spraw ekonomii europejskiej, nie chce euro. Bo "stracimy suwerenność". To słowo odmieniane było wczoraj przez polityków LPR przez wszystkie możliwe przypadki.

Politycy LPR się nie zgadzają. Ale PiS ich nie słucha i na niedawnym szczycie UE poddał się nawet - to słowa LPR-owskiego sekretarza stanu w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej Daniela Pawłowca - "niemieckiemu szantażowi".

Mirosław Orzechowski zapowiada, że LPR nie ustąpi. Niech więc LPR "dla elementarnego interesu Polski" - to znów cytat z Goryszewskiego - wyjedzie z koalicji. Będzie to pierwsza dobra rzecz, jaką Liga naprawdę zrobi dla Polski.

Bartosz Węglarczyk
Gazeta Wyborcza
29-06-2007

Rząd szykuje bat na e-apteki

Ministerstwo Zdrowia chce intenetowym aptekarzom nałożyć kaganiec. Zapomniało, że samo jest na krótkiej smyczy. Europejskiego prawa.


Cóż z tego, że Sejm dał zielone światło wirtualnym aptekarzom. Przyjdzie im poczekać na rozporządzenie regulujące obrót lekami w internecie. Ministerstwo Zdrowia od dawna ma już gotowy projekt, ale szybko nie ujrzy on światła dziennego, bo Urząd Komitetu Integracji Europejskiej (UKIE) nie zostawił na nim suchej nitki.

Resort nie musi liczyć się ze zdaniem UKIE - jego opinia jest wiążąca tylko w przypadku ustaw - ale na wszelki wypadek zgodził się poddać projekt notyfikacji w Brukseli. Teraz o rozporządzeniu wypowie się Komisja Europejska (KE) i kraje UE. Cała operacja potrwa trzy miesiące. Może wydłużyć się o kolejne trzy, jeśli pojawią się uwagi. A niewykluczone, że tak się stanie.

Za dużo szczegółów

Uwagi UKIE dowodzą, że w rozporządzeniu jest się do czego przyczepić, bo w wielu punktach rozmija się ono z duchem europejskiego prawa, a w kilku jest z nim zupełnie na bakier. Urząd zwraca uwagę na jego nadmierną restrykcyjność: rozporządzenie szczegółowo opisuje, gdzie aptekarz musi przechowywać leki, jak pakować przesyłki dla zamawiających, w jakich warunkach mają być one transportowane itp. Tymczasem unijna dyrektywa o społeczeństwie informacyjnym z 2000 r. daje dość dużą swobodę handlowi elektronicznemu i zakłada, że nie może on podlegać ostrzejszym wymogom niż tradycyjny.

Po co te restrykcje

Rozporządzenie idzie tymczasem w kierunku ścisłej regulacji, zbyt daleko posuniętej

- uważa UKIE. Urząd zakwestionował m.in. wymóg wprowadzenia 24-godzinnych dyżurów telefonicznych w internetowych aptekach jako nazbyt restrykcyjny.

- Ministerstwo argumentuje, że w tradycyjnej aptece kupujący może poradzić się farmaceuty, a w internecie nie. Ale czy od razu trzeba wprowadzać dyżury? Uważamy, że wystarczyłaby szczegółowa informacja na stronie internetowej apteki - mówi Tomasz Krawczyk z departamentu prawa UE w UKIE.

UKIE opowiada się więc za większą swobodą, a resort zdrowia - za regulacją. Niedługo, kiedy z projektem zapozna się Bruksela, okaże się, czyje na wierzchu. Ministerstwo może zignorować opinię KE, ale wówczas musi liczyć się z tym, że rozporządzenie zostanie zaskarżone do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Eugeniusz Twaróg
Puls Biznesu
29-06-2007

PiS atakuje Tuska spotem

Zdjęcie Donalda Tuska. Podpis - działacz PO: ponad 23 tys. zł miesięcznie. Takim spotem PiS bierze odwet na PO za jej reklamówkę





W swojej reklamie PO porównała zarobki lekarza i nauczycielki z wielokrotnie większymi dochodami działaczy PiS z KGHM i Stoczni Gdańsk. Reklamówkę Platformy od tygodnia emitują telewizje komercyjne i niektóre portale internetowe; emisji odmówiła TVP.

Politycy PiS ostro zaatakowali Platformę za "populizm" i przystąpili do produkcji kontrspotu. Wczoraj napisał o tym "Dziennik". Twórcy spotu PiS - zajmowali się tym europosłowie odpowiedzialni za wizerunek PiS Adam Bielan i Michał Kamiński - wykorzystali fragmenty reklamówki Platformy. Zarobki tej samej nauczycielki i lekarza porównali jednak z dochodami szefa PO Donalda Tuska. Na koniec hasło: PiS - kampania przeciw obłudzie. Reklamówka PiS będzie w tych samych stacjach, w których był spot Platformy.

Rafał Grupiński, poseł PO: - PiS łamie prawo. Wykorzystał w klipie wizerunki lekarza i nauczycielki bez ich zgody. My taką zgodę mieliśmy. Po drugie - wykorzystał nasz autorski klip. Po trzecie - manipuluje dochodami Donalda Tuska. Wybrał rok, w którym Tusk wydał książkę i był wicemarszałkiem Sejmu. W tym roku jego miesięczne zarobki są takie jak wszystkich posłów, którzy nie pełnią w Sejmie żadnych funkcji. Czekamy teraz, czy telewizja publiczna - która nasz klip zablokowała - pokaże klip PiS. Jeśli tak, to podejmiemy stosowne kroki.

Według naszych informacji PO złoży skargę do KRRiT i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, a potem być może pójdzie do sądu.

Sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński ma dość pojedynku na reklamówki. - Ale musieliśmy odpowiedzieć na taki wulkan demagogii. Nie dało się w innym stylu. Wolałbym rozmawiać z PO o służbie zdrowia, niż być z nimi na reklamowej wojnie - mówi "Gazecie" Brudziński.

wbs, wz
Gazeta Wyborcza
29-06-2007

PO: rząd z powodów politycznych blokuje podwyżki dla nauczycieli

Platforma Obywatelska uważa, że rząd z powodów politycznych nie zgodził się na nowelizację Karty Nauczyciela, która przewidywała 2 proc. podwyżki płac dla nauczycieli z 82 proc. do 84 kwoty bazowej, czyli z 900 zł na 918 zł.


Podczas piątkowego głosowania w Sejmie za odrzuceniem całego sprawozdania Komisji o zmianie ustawy Karta Nauczyciela głosowało 188 posłów, za przyjęciem 177, a czterech wstrzymało się od głosu.

"Dawało to gwarancje, że nauczyciele i stażyści od stycznia dostaliby podwyżkę. Dawałoby to gwarancje, że każdego roku płace nauczycieli wzrastałyby" - powiedziała na piątkowej konferencji prasowej w Sejmie przewodnicząca sejmowej komisji oświatowej Krystyna Szumilas.

Jej zdaniem, rząd od początku negował propozycję PO. "Rząd woli sytuacje, w której do końca trzyma nauczycieli w niepewności i do końca może wykorzystywać płace nauczycieli jako mechanizmu do rozmów między koalicjantami " - stwierdziła Szumilas.

Szef klubu PO Bogdan Zdrojewski podkreślił, że podczas prac w komisji sejmowej projekt zmian w Karcie Nauczyciela był popierany przez posłów koalicji.

cheko, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

SLD apeluje o weto do ustawy o hipermarketach

Klub parlamentarny SLD zaapelował w piątek do prezydenta Lecha Kaczyńskiego o zawetowanie ustawy o tworzeniu i działaniu wielkopowierzchniowych obiektów handlowych (WOH) lub skierowanie jej do Trybunału Konstytucyjnego.


W apelu przekazanym PAP SLD uznał, że "wejście w życie tej ustawy doprowadzi do naruszenia konstytucyjnej zasady swobody gospodarczej i równości podmiotów wobec prawa oraz suwerenności decyzji samorządów gminnych".

Sojusz przypomniał liczne krytyczne opinie wobec tej inicjatywy m.in. ze strony Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej oraz stanowisko Senatu, który (bezskutecznie) rekomendował posłom odrzucenie ustawy w całości.

Przewodniczący klubu SLD Jerzy Szmajdziński podpisany pod apelem zwrócił uwagę, że autorem i promotorem ustawy jest poseł Samoobrony Waldemar Nowakowski - związany jest z siecią handlową Lewiatan. Sojuszu argumentuje, że ta sieć jest beneficjentem ustawy, dlatego zachodzi podejrzenie, że Nowakowski nie działał bezinteresownie i naruszył zasady etyki poselskiej.

Uchwalona przez Sejm w maju tego roku ustawa o WOH - autorstwa Samoobrony - przewiduje, że utworzenie sklepu o powierzchni sprzedaży powyżej 2 tys. m kw. będzie wymagać zezwolenia gminy i sejmiku wojewódzkiego, na budowę obiektu o powierzchni od 400 m kw do 2 tys. m kw potrzebna będzie zgoda gminy. Zezwolenie natomiast nie będzie wymagała budowa obiektu handlowego o powierzchni handlowej do 400 m kw.

Parlament zakończył prace nad ustawą o WOH 15 czerwca, po czym trafiła ona do prezydenta. Prezydent ma 21 dni na podjęcie decyzji: może ustawę podpisać, zawetować lub skierować do TK. Negatywnie o ustawie wypowiadali się również przedstawiciele branży handlowej oraz eksperci Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych (PKPP) "Lewiatan".

ask, PAP
Gazeta.pl
29-06-2007

Rząd chwali się, czym karmił pielęgniarki

Rząd opublikował tzw. "Szczegółowy opis pobytu czterech pielęgniarek w kancelarii premiera". Szczegółowo opisano w nim, co pielęgniarki jadły którego dnia, kiedy badał je lekarz oraz jakie miały kontakty ze światem zewnętrznym. Z opisu wynika, że pobyt w kancelarii nie wiązał się z żadnymi niedogodnościami. Pielęgniarki są oburzone.


Protest według rządu

Zamieszczonego na stronach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów opisu wynika, że:

we wtorek, pierwszego dnia okupacji protestujące pielęgniarki otrzymały kolację - kanapki (z wędliną, łososiem, białym serem, pomidorem, ogórkiem, papryką, sałatą) i, ponownie, kawę, herbatę i wodę.

w środę na śniadanie były kanapki z wędliną, łososiem wędzonym, serem białym, pomidorem, ogórkiem, sałatą, natką oraz kawa, herbata, woda. Poza śniadaniem panie otrzymały trzy inne posiłki, tj. kanapki z wędliną, łososiem wędzonym, serem białym, pomidorem, ogórkiem, papryką, sałatą oraz ok. godz. 23.00 - na wyraźne życzenie - "gorący posiłek", zupę (krupnik). Około godziny 20.00 Dorota Gardias udzieliła wywiadu telefonicznego w "Kropce nad i" w TVN 24, prowadzonej przez Monikę Olejnik. Przez cały wieczór panie pielęgniarki prowadziły liczne rozmowy telefoniczne.

w czwartek około godz. 8.15 pani Dorota Gardias udzieliła kolejnego wywiadu Monice Olejnik w programie "Gość Radia Zet". Rano na prośbę pań dostarczono im ręczniki. Z powodu złego samopoczucia jednej z pań wezwano dyżurującego w Kancelarii lekarza, który, po jej zbadaniu, zostawił środki przeciwbólowe. Ponadto jedna z pań poprosiła o podpaski - od razu dostała jedną (pomocy w tym zakresie udzieliły panie pracujące w KPRM), a większy zapas został zakupiony przez pracownika KPRM i pozostawiony w łazience, z której panie korzystały. W ciągu dnia podano 4 posiłki, w tym zupę (barszcz czerwony zabielany) oraz kanapki (wędlina, łosoś wędzony, ser żółty, pomidor, ogórek, papryka , sałata, natka), gorące i zimne napoje w nieograniczonej ilości.

w piątek podano posiłki - zupę zacierkową, kanapki (wędlina, łosoś wędzony, ser żółty, pomidor, ogórek, papryka , sałata, natka), napoje gorące i zimne bez ograniczeń. Na prośbę pań przesunięto godzinę kolacji z 20.00 na 19.00. Ponieważ jedna z pań skarżyła się na złe samopoczucie, zbadał ją lekarz dyżurujący w Kancelarii.

w sobotę przekazano im również dostarczone koce i ciepłe szale. Paniom, by ułatwić prowadzenie negocjacji, udostępniono telefon stacjonarny, z którego konsultowały się między innymi z działaczami OZZPiP oraz FZZ. W ciągu tego dnia podano posiłki - na obiad zupę (pomidorowa z makaronem), na śniadanie i kolację kanapki (wędlina, łosoś wędzony, ser żółty, pomidor, ogórek, papryka, sałata, natka), jabłka, napoje gorące i zimne.

Lekarstwa kupił BOR?

w niedzielę panie sześciokrotnie korzystały z pomocy lekarza, w tym - w jednym przypadku- wezwano pogotowie ratunkowe ze szpitala MSWiA. Lekarstwa przepisane przez lekarzy wykupił paniom funkcjonariusz BOR-u. W ciągu tego dnia podano posiłki - zupę (kapuśniak z młodej kapusty), kanapki (wędlina, ser żółty, pomidor, ogórek, papryka, sałata, natka), parówki na gorąco, fasolkę po bretońsku, napoje gorące i zimne, w tym sok pomidorowy. W późnych godzinach wieczornych paniom przekazano 4 śpiwory zakupione przez pracowników KPRM oraz ręczniki i ciepłe ubrania, zapas rajstop, wodę termalną, zapas podpasek i wkładek higienicznych, odzież pielęgniarską. Panie żądały dostarczenia radia i telewizora oraz swobodnego dostępu do telefonu stacjonarnego.

w poniedziałek pracownicy KPRM przekazali cztery paczki oraz karimaty dostarczone przez pielęgniarki manifestujące przed gmachem KPRM. Na prośbę Pań dyżurujący w KPRM lekarz (dwukrotnie odwiedzając panie) wystawił kolejne recepty na leki, które zostały zakupione przez pracowników KPRM. Podawano tego dnia posiłki - jajecznicę na szynce, jajka w majonezie z dodatkami, zupę (fasolowa z ziemniakami), parówki na gorąco, napoje gorące, w tym kawę "po turecku" i zimne napoje. Wieczorem trzy z Pań przekazały informację o podjęciu przez nie głodówki. Na ich prośbę jedna z pań kolację zjadła poza pomieszczeniem nr 7, na specjalnie przygotowanym do tego miejscu. Wieczorem dostarczono 6 półlitrowych butelek soku pomidorowego. Po zapowiedzi głodówki Panie wyraziły zgodę na kompleksowe zbadanie stanu zdrowia przez dyżurującego w KPRM lekarza. Wieczorem Panie prowadziły ożywione rozmowy telefoniczne.

we wtorek posiłki podawane były jednej z Pań poza pomieszczeniem, w którym przebywały pozostałe pielęgniarki (kanapki z wędliną, serem żółtym, pomidorem, ogórkiem, papryką, sałatą, natką oraz napoje ciepłe i zimne). Pozostałe Panie jadły dostarczone wcześniej przez manifestujące na zewnątrz pielęgniarki grapefruity oraz piły sok pomidorowy. Odmówiły dyżurującemu w KPRM lekarzowi kolejnego badania określającego ich stan zdrowia.

Szefowa pielęgniarek: To prowokacja

Dorota Gardias, szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych jest oburzona. - To prowokacja i brzydkie metody stosowane przez stronę rządową - mówiła w wieczornym programie TVN 24. - Odkąd stamtąd wyszliśmy nie powiedziałam za dużo o przebiegu protestu, choć są rzeczy, które powinnam powiedzieć. Ale teraz naszym zadaniem jest wywalczenie podwyżek dla pielęgniarek. Przyjdzie jednak na to czas. Ja też mam kronikę prowadzoną godzina po godzinie.

Dzień po wyjściu z kancelarii Garias mówiła: - Nie jesteśmy w stanie jeszcze opowiadać o tym do końca. Jeżeli chodzi o pracowników z BOR-u i innych urzędników, byli oni dla nas mili na tyle, ile mogli. Najgorsza była arogancja strony rządowej. To były metody zastraszania - "bo jak nie, to was wyniesiemy, zawieziemy do prokuratury"; "bo jak nie, to przyjedzie prokurator". Zawsze byłyśmy gotowe na usunięcie nas, na przyjazd prokuratora lub wyjazd do prokuratury - dodała Gardias.

jg
Gazeta.pl
28-06-2007

czwartek, 28 czerwca 2007

LPR zapowiada masowe pozwy przeciwko zniesławiającym ją mediom

Liga Polskich Rodzin zapowiada pozwy do sądów przeciwko dziennikarzom i mediom przekazującym - jej zdaniem - nieprawdziwe informacje dotyczące partii. Liga chce przejrzeć artykuły na swój temat z ostatniego roku.


Oficjalny czwartkowy komunikat klubu LPR jak i wypowiedzi posłów LPR nie pozostawiają wątpliwości, że sprawa ma związek z publikacjami "Gazety Wyborczej". - Straciliśmy cierpliwość do ataków "Gazety Wyborczej", a także pozostałych mediów. "GW", a w ślad za nią jak za panią matką inne środki masowego przekazu często zniesławiają LPR - powiedział rzecznik klubu LPR Szymon Pawłowski.

"GW" zamieściła cykl artykułów utrzymujących, że finanse LPR opierają się m.in. na fałszywych dokumentach, firmach-krzakach, ludziach-słupach. w odpowiedzi liga złożyła akt oskarżenia do sądu.

LPR nie zamierza poprzestawać na bieżącym monitoringu mediów. Chce przejrzeć publikacje sięgające 12 miesięcy wstecz. - Przejrzymy to, na co do tej pory przymykaliśmy oko. Jeśli będzie jakaś nieprawdziwa informacja, jakaś informacja zniesławiająca LPR to sprawa zostanie skierowana do sądu - zapowiada Pawłowski.

Z pieczołowitością przejrzą "GW"

W tej chwili tworzony jest specjalny sztab, który będzie zbierał materiały i pisał pozwy.

- "Gazeta Wyborcza" będzie przeglądana ze szczególną pieczołowitością" - mówi poseł. Poza nią, Liga chce przejrzeć inne dzienniki, tygodniki, a nawet miesięczniki. Według szacunków Pawłowskiego po wakacjach może być gotowych 300 pozwów.

- Chodzi o to, żeby każdy dziennikarz, który będzie pisał artykuł o LPR miał świadomość, że jeśli spróbuje zmanipulować jakieś fakty, jeśli spróbuje nagiąć jakieś fakty, insynuować jakąś nieprawidłowość, zniesławiając w ten sposób LPR będzie musiał się liczyć z tym, że czeka go parę nieprzyjemnych wizyt w sądzie - podkreślił Pawłowski.

- To są pogróżki - uważa zastępca redaktora naczelnego "GW" Piotr Stasiński. - Staramy się ze wszystkich sił pisać rzetelne materiały - powiedział wicenaczelny "GW" i dodał, że "trudno przestraszyć się pogróżek Giertycha".

az, PAP
Gazeta.pl
28-06-2007

LPR sprzeciwia się projektowi Traktatu Reformującego UE

Liga Polskich Rodzin sprzeciwia się projektowi Traktatu Reformującego. LPR nie zgadza się m.in. na nadanie UE osobowości prawnej, gdyż - jej zdaniem - oznacza to m.in. "tworzenie nowego superpaństwa".


Liga jest także przeciwna Karcie Praw Podstawowych, która - w ocenie polityków LPR - "zawiera ideologiczne zapisy przeciwko życiu i rodzinie".

- Nie będzie zgody LPR na przyjęcie Traktatu Reformującego. Zapisy tego Traktatu będą godzić w tożsamość Polski - mówił na czwartkowej konferencji prasowej w Sejmie szef klubu LPR.

Orzechowski uważa, że "z Traktatu wychodzą niedobre informacje, które - gdyby były przyjęte - mogłyby zawrócić procesy toczące się w Polsce".

Wiceszef UKIE Daniel Pawłowiec stwierdził z kolei, że trzeba powiedzieć, iż "Traktat Reformujący powstał w wyniku niemieckiego szantażu".

Zdaniem Pawłowca, Traktat, "ze względu na treść i zakres merytoryczny", jest konstytucją dla UE. - Zmiany w porównaniu do eurokonstytucji są w dużej mierze zmianami kosmetycznymi i dotyczą tylko nomenklatury - mówił wiceszef UKIE.

- Polski rząd ma jeszcze instrumenty, żeby negocjować poszczególne zapisy. LPR będzie wspierał w polskim rządzie wszystkie te głosy, które mają na celu zachowanie polskiej suwerenności - podkreślił Pawłowiec. Jak dodał, należy poczekać na zakończenie Konferencji Międzyrządowej.

Nowy traktat pod nazwą Traktat Reformujący ma zostać przyjęty przez Konferencję Międzyrządową (IGC) do końca tego roku; zastąpi odrzuconą przez Francję i Holandię eurokonstytucję.

Najważniejsze dla Polski postanowienie prawie trzydniowych negocjacji dotyczy systemu ważenia głosów w Radzie UE jaki ma zostać zapisany w nowym traktacie. Warszawa ostatecznie odstąpiła do promowanej przez siebie metody pierwiastkowej i przystała na przedłużenie obowiązywania systemu nicejskiego.

Przywódcy państw UE uzgodnili, że do 2014 roku będą obowiązywały dotychczasowe, korzystne dla Polski zasady głosowania w Radzie UE jakie przewiduje Traktat z Nicei.

Dopiero potem zacznie obowiązywać system podwójnej większości państw (55 proc.) i obywateli (65 proc.) z eurokonstytucji. Przez trzy kolejne lata, do 2017 roku, każdy kraj będzie mógł zażądać powtórnego głosowania w systemie nicejskim i jeśli zbuduje mniejszość blokującą - decyzja nie zapadnie.

az, PAP
Gazeta.pl
28-06-2007

Podwyżki dla lekarzy = trzy razy wyższe podatki

Podatek dochodowy w wysokości 90 proc.? To może się zdarzyć, jeśli rząd zdecyduje się sfinansować żądania lekarzy i pielęgniarek, podnosząc podatki - ostrzega Platforma Obywatelska. Taka ogromna podwyżka w 2008 roku czekałaby "Kowalskiego", który dziś płaci 30 proc. podatku dochodowego. Jeszcze więcej zapłaciliby najbogatsi. Im trzeba by podnieść podatek z 40 proc. do 120 proc.

Absurd? Tak, ale to wynika z prostego rachunku, jaki przeprowadziła Platforma Obywatelska. Wzięła pod uwagę żądania lekarzy i zapowiedzi rządu, że można je spełnić, jeśli najbogatszym Polakom podniesie się podatki.

Gdyby tak się stało, rząd musiałby trzykrotnie podnieść podatki dla Polaków wpadających w 30-procentowy i 40-procentowy próg podatkowy. Oszczędziłby tylko tych z 19-procentowym progiem. Tylko w ten sposób można zebrać 12 mld zł, które są potrzebne do spełnienia postulatów białego personelu.

Platforma poszła dalej. Obliczyła też, że oznaczałoby to bankructwo 6 proc. pracujących na etatach w tym kraju. Najbogatsi wynieśliby się za granicę. Bo jaki sens miałoby prowadzenie interesów w kraju, który chce zabrać biznesmenowi 120 proc. rocznego dochodu?

To byłby rozbój w biały dzień. Gdyby rząd zdecydował się na takie rozwiązanie, mogłoby dojść do niepokojów społecznych znacznie większych niż teraz, gdy strajkuje służba zdrowia.


Michał Pietrzak
Dziennik.pl
28-06-2007

Pielęgniarki: Rząd zmarnuje sześć miliardów

"Te pieniądze nie pójdą na podwyżki, a na przykład na sprzęt medyczny. Wtedy te sześć miliardów to będzie marnowanie pieniędzy" - tylko tyle pielęgniarki mają do powiedzenia premierowi, który zaproponował strajkującym siostrom podwyżki.

"Wprowadzenie tych pieniędzy do systemu, nie zaznaczając, że mają iść na płace, spowoduje, że każdy dyrektor może zdecydować, czy kupi sondę do USG, czy wyda je na inne zakupy" - tłumaczyła w radiowych "Sygnałach Dnia" szefowa pielęgniarskiego związku Dorota Gardias. Dodała, że jeżeli rząd nie podkreśli wyraźnie, na co mają iść pieniądze, to obiecane sześć miliardów będzie "marnowaniem pieniędzy".

Gardias podkreśliła, że wczorajsze spotkanie pielęgniarek z premierem nie rozwiązało problemów, z jakimi boryka się służba zdrowia. Dlatego pielęgniarskie miasteczko namiotowe nie zniknie sprzed kancelarii premiera. A siostry jeszcze dziś zdecydują, co dalej z protestem.

Zarzekają się jednak, że strajku nie zakończą. Szefowa OZZPiP zapewniała, że do stolicy jadą kolejne autokary z pielęgniarkami. Koleżanki powiedziały mi, że to, co słyszą, to jest stanie w miejscu - tłumaczyła Gardias.

Na wczorajszych negocjacjach szef rządu zaproponował pielęgniarkom, że ich płace wzrosną od 2006 do 2008 roku o 50 procent. Bo ustawa gwarantująca podwyżki została uchwalona w 2006 roku. Zapewnił, że tegoroczny 30-procentowy wzrost, który dała, jest pewny również w przyszłości.

Magdalena Miroszewska, IAR
Dziennik.pl
28-06-2007

Posłowie chcą 14 tys. na biura

Dyskusję o ewentualnym obowiązku dostosowania biur poselskich do potrzeb osób niepełnosprawnych posłowie sprowadzają do dyskusji o większych pieniądzach na biura - pisze "Życie Warszawy".

Sprawa likwidacji barier w biurach poselskich na forum Sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich stała się punktem wyjścia do rozmowy o dodatkowych pieniądzach. Choć żaden z posłów nie negował konieczności ułatwiania życia niepełnosprawnym, rozmowy toczyły się wokół kwestii podniesienia ryczałtów na prowadzenie biur poselskich. Dziś jest to 10 tys. zł miesięcznie, posłowie postulują podniesienie jej do kwoty 14 tys. zł. Dla podatników oznaczałoby to konieczność wydania z budżetu dodatkowych 22 mln zł rocznie - oblicza "ŻW".

Kilka miesięcy temu lubelskie stowarzyszenie Grupa Aktywnej Rehabilitacji wysłało do Kancelarii Sejmu pismo, w którym zwraca uwagę, że osoby niepełnosprawne mają kłopoty z dostępem do biur poselskich. - Tak zdecydowanie być nie powinno. Biura poselskie powinny być tak samo dostępne dla wszystkich wyborców, również tych, którzy jeżdżą na wózkach - zwraca uwagę Adam Orzeł, szef stowarzyszenia. Dlatego domaga się wprowadzenia przepisów, które by nałożyły na posłów obowiązek lokowania biur poselskich w miejscach, w których nie ma barier architektonicznych.

- W ostatnich kilku latach czynsze za wynajem biur kilkakrotnie poszły w górę. My tymczasem od wielu lat ryczałt na ich prowadzenie mamy na takim samym poziomie - mówi "ŻW" Marek Suski (PiS), szef Sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. - Wielu posłów ogranicza już z tego względu działalność filii swoich biur. Sam kilka lat temu lokal wynajmowałem za 500 zł, a dziś płacę ponad trzy tys. zł. Idea jest słuszna, ale zalecenie, by biura poselskie lokować w budynkach bez barier, byłoby niewykonalne.

PAP/Życie Warszawy
Interia.pl
28-06-2007

Tajne oświadczenia majątkowe

Chociaż rząd przygotował ustawę nakazującą wiceministrom ujawnienie majątków, kilkunastu do tej pory tego nie zrobiło - informuje "Rzeczpospolita".

Wszyscy ministrowie i większość wiceministrów ujawnia swoje oświadczenia majątkowe. Jednak kilkunastu wiceministrów tego nie zrobiło.

Formalnie nie muszą, ale po objęciu władzy przez PiS rząd zapowiadał ujawnienie majątków. - Rząd zmierza do tego, by w przyszłości swoje oświadczenia majątkowe upubliczniali także sekretarze stanu i podsekretarze poszczególnych resortów - informował ówczesny rzecznik rządu Konrad Ciesiołkiewicz. Zapis nakładający na nich taki obowiązek znalazł się w przygotowanej przez rząd nowej ustawie antykorupcyjnej, którą od trzech miesięcy zajmują się posłowie.

W Ministerstwie Skarbu oświadczeń na stronie internetowej nie opublikowali podsekretarze stanu: Ireneusz Dąbrowski i Sławomir Urbaniak. "Rz" poprosiła o ich przesłanie biuro prasowe. Bez sukcesu. "W chwili obecnej trwa proces od tajniania (wykreślania danych wrażliwych, np. nr parceli, mieszkania) oświadczeń majątkowych ministrów. Po odtajnieniu oświadczeń przez kancelarię tajną oświadczenia zostaną Panu przekazane lub umieszczone na stronie internetowej MSP" - poinformowało "Rzeczpospolitą" biuro prasowe.

Rzecznik rządu Jan Dziedziczak nie chce komentować sprawy. -To rozdwojenie jaźni: rząd sam na własnym podwórku nie może wyegzekwować pewnych zasad i tworzy akt prawny, który ma do ich stosowania zmusić - oburza się Julia Pitera, posłanka Platformy Obywatelskiej. Grażyna Kopińska, szefowa Programu Walki z Korupcją Fundacji Batorego, uważa, że premier powinien namówić wiceministrów do upublicznienia oświadczeń.

PAP/Rzeczpospolita
Interia.pl
28-06-2007

Nie polityka nas tu przygnała

Rozbiły namioty pod kancelarią premiera, ale twierdzą, że polityki mają powyżej uszu. Wiele z nich deklaruje, że nie będzie już głosować w wyborach.


Białe miasteczko przed urzędem premiera ma już 10 dni. Zaczęło się od trzech namiotów rozbitych przez pielęgniarki, które zostały przed kancelarią, czekając na delegację, z którą nie chciał się spotkać premier.

Namiotów zaczęło przybywać, kiedy policja zepchnęła pielęgniarki z jezdni. Ze szpitali w całym kraju ruszyły delegacje kobiet, które poczuły, że powinny się trzymać razem.

Oddziały, odprawy i obchody

Pielęgniarki urządziły tam sobie życie jak w szpitalu. - Przecież porządek być musi - tłumaczy Grażyna Gaj z zarządu związku pielęgniarek. Jest "oddziałową" w miasteczku.

Każdy, kto przyjeżdża, idzie najpierw do "izby przyjęć", która jest też kantorkiem "oddziałowej", jej zastępców i skarbnika. Tam spisuje się dane, a "przyjęty" kierowany jest do wskazanego oddziału, czyli sektora na trawniku.

We wtorek powstał oddział specjalny - w harcerskim namiocie kładzie się "pacjentki" prowadzące głodówkę.

Podobnie jak w szpitalu są odprawy i obchody. Każdego ranka o godz. 7 mieszkanki zbierają się przy izbie przyjęć. Grażyna Gaj ogłasza komunikaty i rozdziela zlecenia - żeby np. sprzątać papierki z chodnika, bo pielęgniarki muszą świecić przykładem.

Gaj prowadzi też obchody. Zagląda do namiotów, sprawdza, jak miewają się protestujący. - Tak jestem nauczona i jak widać to działa - uśmiecha się.

Pielęgniarki codziennie pracują przez osiem godzin. Równo 19 minut po każdej godzinie ustawiają się wzdłuż jezdni i równo 30 minut grzechoczą plastikowymi butelkami, gwiżdżą i trąbią. Rytuał powstał na pamiątkę policyjnej akcji, gdy zepchnięto je z jezdni.

Receptura pustaka

Podczas przerw w pracy kobiety siedzą przed namiotami, rozmawiają o swoich rodzinach, opowiadają kawały. Nie słychać dyskusji o polityce.

- Bo to nie polityka nas tu przygnała, tylko trudne warunki, w jakich żyjemy - opowiada Jolanta Sieczkowska, położna z Radomia. - Jestem w tym zawodzie już 27 lat i już dość mam pracy w dwóch miejscach.

W dwóch szpitalach? - dopytuję.

- Jeszcze niedawno w Radomiu praca dla położnej była tylko w jednym szpitalu, dlatego pracowałam w różnych miejscach. Ostatnio przy produkcji stropów i bloczków betonowych. Zaczynałam jak każdy facet z łopatą, teraz znam na pamięć recepturę na porządny pustak. Ale jak wracam z cegielni, myję czarne ręce kwaskiem cytrynowym i pędzę do szpitala.

Urszula Śliż przyjechała z Leżajska. - Żeby pomóc panu premierowi zrozumieć, jak ciężko jest w służbie zdrowia. Bo głosowałam na jego partię, sama należę do PiS i nie zamierzam tego zmieniać. A mój mąż jest nawet radnym PiS i nie miał nic przeciwko temu, żebym tu przyjechała. Przecież wie, że nikt mną nie kręci, nie namawia mnie żadne SLD, i widzi, jak ciężko pracuję za 1200-1300 zł.

Kaczogród nie ufa politykom

Najwięcej pielęgniarek przyznaje się do głosowania na Platformę, w tym siostry z Wrocławia, Olkusza, Nysy. Ale szpitale Radomia i Podkarpacia były bastionami PiS.

- Wybrałam PO - zdradza pani Marzena ze szpitala w Toruniu. - Przekonał mnie ojciec Rydzyk. Któregoś dnia trafił na nasz oddział. O godz. 2 w nocy zabolał go bark, kazał wezwać lekarza na konsultację. Prosiłam, żeby nie budzić doktora, on burknął tylko, że nie za to dostaje pieniądze, żeby spać na dyżurze. Później zaczął ze mną rozmawiać, pytał o dzieci. I zaraz zadzwonił do pomocnika. Był środek nocy, a on kazał wieźć dla nich prezenty: różańce i modlitewniki. Nie można tak traktować ludzi.

W miasteczku spotkałem jeszcze kilkadziesiąt kobiet, które głosowały na PiS. Dziś większość niechętnie się do tego przyznaje.

- Wybrałam PiS, bo bałam się Platformy, że sprywatyzuje szpitale i nie będzie pracy - mówi pielęgniarka z Warszawy.

Jak zagłosują w następnych wyborach?

- Na pewno nie na PiS - odpowiada Jagoda Konkel. - Już wolałabym Leppera. On przynajmniej serce posiada.

- SLD już było, PO się boimy, a Lepper to nie dla nas - tłumaczą i mówią, że chyba w takim razie głosować nie będą.

- Po tym wszystkim już w nic nie wierzymy - mówią pielęgniarki z Wrocławia. To samo zdanie jak echo powtarza się przed innymi namiotami w miasteczku, które pielęgniarki nazywają Kaczogrodem.

Adam Czerwiński
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Strasburg zbada oceny z religii

Trybunał Praw Człowieka chce od rządu wyjaśnień w sprawie skargi na stopnie z religii i brak etyki

Skargę wniósł w 2002 r. ojciec ucznia podstawówki. Chłopiec z przyczyn światopoglądowych nie chodził na lekcje religii. Rodzice nie chcieli, żeby miał na świadectwie kreskę i oczekiwali, że zgodnie z ustawą oświatową szkoła zorganizuje dziecku lekcje etyki. Jednak szkoła ich nie zorganizowała. Jak wynika z najnowszych danych, na 32 tys. szkół w Polsce etykę prowadzi tylko 353.

Chłopiec miał więc na świadectwie w miejscu oceny z religii/etyki kreskę. Jak twierdzi jego ojciec, z powodu niechodzenia na religię był prześladowany przez rówieśników. Zmienił szkołę, ale w nowej też nie było etyki.

MEN i rzecznik praw obywatelskich, do których zwrócił się o interwencję ojciec chłopca, odpowiedzieli, że Trybunał Konstytucyjny nie uznał, żeby lekcje religii w szkole naruszały konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa czy naruszały wolność sumienia.

Rodzic poskarżył się więc do Strasburga. Uważa, że na skutek obowiązujących w Polsce przepisów praktyki nauczania religii w szkole i umieszczania na świadectwie oceny z religii/etyki naruszono wolność sumienia jego syna i dopuszczono do dyskryminacji z powodu światopoglądu.

Trybunał zakomunikował tę sprawę polskiemu rządowi. To znaczy, że oczekuje od rządu wyjaśnień i ustosunkowania się do skargi. Po tym zdecyduje, czy sprawę oddalić, czy przyjąć do dalszego rozpoznania.

Stopnie z religii na świadectwie wprowadzono w Polsce w 1992 r. Ostatnio minister edukacji Roman Giertych zapowiedział, że wyda rozporządzenie, by stopień z religii był wliczany do średniej. Pomysł popiera Kościół, oprotestował go SLD. Rozporządzenie ma zobowiązać szkoły do organizowania lekcji etyki dla uczniów, którzy nie chodzą na religie. Dziś nie jest to obowiązkowe.

es
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Radiowa awantura o listę 500

Redaktorzy Informacyjnej Agencji Radiowej Polskiego Radia protestowali wczoraj przeciwko puszczeniu w serwisie informacji o liście agentów SB. Jednemu z nich zagrożono zwolnieniem z pracy

- Wiceprezes Polskiego Radia Jerzy Targalski powiedział, że wszyscy, którzy mają w tej sprawie wątpliwości, to komuchy, ubecy i przeciwnicy lustracji. Nie przyjmował żadnych argumentów - opowiada jeden z uczestników wczorajszego spotkania wydawców serwisów IAR z kierownictwem publicznego Radia.

Spotkania zażądali wydawcy po tym, jak Rafał Brzeski, jeden z dyrektorów IAR, puścił w ubiegłym tygodniu "przeciek" z tzw. listy 500 - sporządzonego przez IPN wykazu osób publicznych uznawanych przez SB za agentów.

Brzeski osobiście przyniósł listę ośmiu nazwisk, twierdząc, że pochodzą z pewnego źródła w IPN. Na liście znajdowali się sami politycy SLD i jeden z PSL.

Redaktorzy Michał Bochenek i Michał Gajewski, którzy tego dnia odpowiedzialni byli za zawartość serwisów IAR, kolejno odmówili puszczenia tej informacji, uznając ją za niewiarygodną.

Wtedy Brzeski, przy pomocy swoich zaufanych ludzi, sam napisał depeszę i umieścił ją w serwisie informacyjnym, z którego korzystają publiczne i prywatne rozgłośnie w całym kraju. Na końcu depeszy napisał, że Polskie Radio wkrótce opublikuje całość listy. Jeszcze tego samego dnia IPN wydał oświadczenie, że nazwiska nie pochodzą z wykazu sporządzonego w IPN.

Sam Brzeski nie był w stanie uwiarygodnić przed zespołem przyniesionych przez siebie informacji. Najprawdopodobniej korzystał z listy sporządzonej w 2004 r. przez byłego rzecznika interesu publicznego Bogusława Nizieńskiego, z której przecieki opublikował kiedyś tygodnik "Głos."

Według źródeł "Gazety" na wczorajszym spotkaniu redaktorzy IAR mówili, że akcja Brzeskiego skompromitowała publiczne medium i uderzyła w jego wiarygodność. - Były też uwagi, że tak naprawdę takie działanie uderza w lustrację oraz IPN - relacjonuje nasz rozmówca.

Brzeski ze spotkania wyszedł. Jego decyzji bronił Jerzy Targalski, wiceprezes Radia. Gajewski - wydawca, na którego dyżurze opublikowano nazwiska z listy i który miał o to największe pretensje - po zebraniu miał się dowiedzieć, że będzie zwolniony z pracy. Pytany przez "Gazetę" odmówił wypowiedzi.

Kilka godzin później w Sejmie toczyła debata nad sprawozdaniem KRRiT, a w rzeczywistości nad kondycją mediów publicznych. PO i SLD po raz kolejny podkreślały, że jak nigdy dotąd zostały upartyjnione i już widać tego konsekwencje, m.in. spada słuchalność radia, a TVP traci doświadczonych i popularnych dziennikarzy. - Koalicja zawłaszczyła media, ale nie robi nic, aby wypełniały misję - mówił Rafał Grupiński (PO).

Mediów publicznych bronił Jacek Kurski (PiS): - Zmiany w mediach publicznych idą w dobrym kierunku, panuje w nich obiektywizm.

knysz, w
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Kodeks Ziobry na przełaj

Wszystko wskazuje na to, że przed wakacjami będziemy mieli nowy, znacznie surowszy kodeks karny. Krytyczne opinie ekspertów sejmowa komisja ignoruje

Wczoraj sejmowa komisja ds. solidarnego państwa zaczęła prace nad liczącym ponad sto stron rządowym projektem nowelizacji kodeksu karnego. Udało się jej zaakceptować połowę nowych przepisów. Dyskusji praktycznie nie było.

Tymczasem większość z 18 opinii ekspertów, jakie powstały na zamówienie Biura Ekspertyz Sejmowych, ocenia projekt jako bardzo kontrowersyjny. Wątpliwości budzi już sama zmiana filozofii karania na zdecydowanie bardziej represyjną.

Dyrektor Biura dr Michał Królikowski obliczył, że w 99 przypadkach zaostrzono sankcje za konkretne przestępstwa, do tego wprowadzono 23 nowe typy przestępstw, ograniczono możliwość łagodzenia kar i wymuszono jeszcze większe niż dziś zaostrzanie kar recydywistom.

Eksperci podnoszą, że nie ma to uzasadnienia, bo przestępczość spada, poczucie bezpieczeństwa w społeczeństwie rośnie, a więzienia są przepełnione. Tymczasem konstytucja pozwala ograniczyć prawa i wolności tylko w sposób niezbędnie konieczny. "Ani przedłożony projekt, ani uzasadnienie do niego, ani analiza polskiej rzeczywistości nie wskazują na konieczność wprowadzenia tych zmian" - pisze w swojej opinii dr hab. Jarosław Warylewski z Uniwersytetu Gdańskiego.

Dr Warylewski za niedopuszczalne uważa m.in. pozbawienie osób skazanych na dożywocie wszelkich szans na przedterminowe zwolnienie. To sprawi, że skazany stanie się zagrożeniem dla funkcjonariuszy i współwięźniów: "Więźniowi pozbawionemu nadziei na wyjście z więzienia nie grozi pogorszenie jego sytuacji prawnej nawet w przypadku popełnienia np. kolejnego zabójstwa".

Zasadnicze wątpliwości ekspertów budzi obniżenie wieku odpowiedzialności karnej nieletnich za o wiele więcej przestępstw, niż to ma miejsce dziś. "W świetle badań z zakresu psychologii rozwojowej nie ma naukowych podstaw, by uważać dzieci i młodzież w wieku do lat 18 za niedojrzałą do podejmowania prawnie wiążących decyzji, wykonywania pracy zarobkowej, zawierania małżeństwa czy współdecydowania o losach kraju, a uznania jej za w pełni odpowiedzialną karnie" - pisze dr Anna Walczak-Żochowska z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

Jednoznacznie negatywnie oceniają eksperci przepis, dzięki któremu bezkarnie można będzie przekroczyć granice obrony koniecznej wobec kogoś, kto wdarł się do mieszkania, domu, samochodu lub na ogrodzony teren.

- To niczym nieuzasadniona amerykanizacja polskiego prawa. Nie rozumiem, po co ten przepis, skoro wprowadzamy inny, w którym taka sytuacja się zmieści, że "nie jest przestępstwem przekroczenie granic obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami" - mówił wczoraj na posiedzeniu komisji prokurator Paweł Marcinkiewicz ze Związku Zawodowego Prokuratorów.

- Nie ma nic złego w amerykanizacji prawa, bo prawo amerykańskie jest lepsze niż nasze - ucięła wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa (PiS).

Tymczasem w swojej ekspertyzie prof. Jerzy Giezek z Uniwersytetu Wrocławskiego podnosi wiele wątpliwości wobec tego przepisu. M.in. taką, że pozwala praktycznie z zimną krwią bezkarnie zabić kogoś, kto bez uprzedzenia wszedł np. do czyjegoś ogrodu. Albo byłego małżonka, który niezaproszony pojawi się w części mieszkania zajmowanej przez byłą żonę.

- To sygnał do społeczeństwa, że państwo będzie wspierać ludzi, którzy się bronią - tłumaczył na wczorajszej komisji w imieniu ministerstwa prokurator Tomasz Szafrański. "Trudno się oprzeć wrażeniu, że bezprawie stanie się promowaną przez prawo reakcją na przejawy innego bezprawia" - czytamy w opinii prof. Giezka.

Za tydzień kolejne posiedzenie.

Ewa Siedlecka
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Bardzo dobry na kuratora, ale niestety bezpartyjny

Jerzy Ambroży nie został pomorskim kuratorem oświaty, choć poparło go ośmiu z dziewięciu członków komisji konkursowej. Wystarczyło, że przeciw był przedstawiciel ministra edukacji Romana Giertycha.

Ambroży od 1990 r. jest dyrektorem Zespołu Szkół Usługowych w Gdyni. Jest też doktorem Instytutu Badań Edukacyjnych MEN, autorem wielu publikacji o profilowanym kształceniu zawodowym. Nigdy nie był związany z żadna partią.

- To był zdecydowanie najlepszy kandydat spośród startujących we wszystkich trzech dotychczasowych konkursach - mówi Ryszard Zarucki, przewodniczący komisji konkursowej. - Na dziewięciu członków komisji ośmiu opowiedziało się za nim, tylko przedstawiciel ministerstwa złożył zdanie odrębne. Rekomendowaliśmy pana Ambrożego ministerstwu i wojewodzie. Roman Giertych przychylił się jednak do zdania odrębnego i kandydatura przepadła.

W oficjalnym komunikacie MEN czytamy: "Według Ministra kandydat nie spełnił warunków formalnych, tj. nie przedstawił wszystkich wymaganych w rozporządzeniu dokumentów. W zaistniałej sytuacji Wojewoda Pomorski został upoważniony do ponownego rozpisania konkursu. Minister Edukacji Narodowej podkreślił, że powodem decyzji nie jest negatywna ocena przygotowania Jerzego Ambrożego do pracy na stanowisku Pomorskiego Kuratora Oświaty."

Nikt nie umiał nam odpowiedzieć, o jakie warunki formalne chodzi. Nie wie tego ani Ambroży, ani przewodniczący Zarucki.

- Zdziwił mnie ten komunikat, ale odczytuję go jako zachętę do ponownego startu - mówi Ambroży.

- To wybieg, pan Ambroży przepadł, bo nie był swój - uważa Franciszek Potulski, rzecznik pomorskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego, wiceminister edukacji za rządów SLD.

Dobrze o Ambrożym mówi też "Solidarność". Związek wysłał list do ministra Giertycha, w którym zarzuca mu "prowadzenie niejasnej polityki kadrowej". - Przez to, że urząd kuratora próbuje się upolitycznić, wiele osób, które nadawałoby się na tę funkcję, po prostu rezygnuje - twierdzi Wojciech Książek, szef gdańskiej sekcji oświatowej "S", wiceminister oświaty za rządów AWS.

Pomorze kuratora nie ma od lutego, kiedy do dymisji podał się Adam Krawiec. Minister Giertych domagał się tego po tragedii w Gimnazjum nr 2, gdzie koledzy poniżyli 14-letnią Anię. Dziewczynka popełniła samobójstwo.

W pierwszym konkursie na to stanowisko startowała tylko jedna osoba, ale zrezygnowała jeszcze przed rozstrzygnięciem. W następnym - w kwietniu - było dwóch kandydatów, ale do rozstrzygnięcia nie doszło.

- To był gorący okres przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, kiedy nie było wiadomo, kto i kiedy ma składać oświadczenia lustracyjne - opowiada Ryszard Zarucki. - Ministerstwo przysłało wykładnię, że kandydaci muszą takie oświadczenia złożyć. Zrobili to, ale po wskazanym przez ministra terminie, więc konkurs unieważniliśmy.

W czwartym konkursie na wygraną liczy Elżbieta Grabarek-Bartoszewicz, była przewodnicząca rady Gdańska, teraz działaczka PiS. - Za kilka dni zgłosimy oficjalnie jej kandydaturę - mówi Marian Szajna, działacz gdańskiego PiS.

Jeszcze dwa lata temu Grabarek-Bartoszewicz była szefową LPR w radzie miasta. Z Ligi odeszła, bo nie dostała wysokiego miejsca na liście kandydatów do Sejmu.

Maciej Sandecki
Gazeta Wyborcza
28-06-2007

Nie będzie cyfry, będzie Murdoch?

Czy obejrzymy Euro 2012 z lepszym obrazem i dźwiękiem? Prawdopodobnie nie. Wszystko wskazuje na to, że rząd opóźni start telewizji cyfrowej w Polsce, by pomóc TV Puls.


We wtorek premier Jarosław Kaczyński spotkał się na kolacji z Rupertem Murdochem, 76-letnim magnatem medialnym kontrolującym koncern News Corp. W Polsce należy do niego telewizja TV Puls. - Obie strony zabiegały o to spotkanie. Przebiegało w świetnej atmosferze, rozmawiano o sytuacji międzynarodowej. Temat inwestycji w Polsce był poruszany, ale marginalnie - tak relacjonuje przebieg trwającej przez ponad dwie godziny rozmowy Jan Dziedziczak, rzecznik rządu. O spotkaniu szefa rządu z jednym z najbardziej wpływowych ludzi w światowym biznesie poinformowały "Dziennik" oraz branżowy miesięcznik "Press" (w swoim serwisie elektronicznym).

Tego samego dnia rynek medialny obiegła sensacyjna informacja: TV Puls, której głównym kłopotem jest mały zasięg (teraz dociera do 16 proc. polskich domów), będzie mogła ubiegać się o nowe częstotliwości. Pozwolą jej skuteczniej rywalizować z takimi gigantami jak Polsat czy TVN. Jak to możliwe, skoro Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji od lat powtarza, że nie ma już wolnych częstotliwości? Okazuje się, że są.

Za kilka lat Polska - jak i cała Unia - ma przejść na cyfrowy system nadawania (teraz mamy analogowy). Dzięki tej zmianie dostaniemy dużo lepszą jakość odbioru i masę dodatkowych usług (np. zakupy za pomocą pilota). Na potrzeby budowy tego systemu zarezerwowano pakiet częstotliwości. I od kilku lat są zablokowane.

Teraz Elżbieta Kruk, przewodnicząca KRRiT, oraz Anna Streżyńska, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, ogłosiły, że chcą część z nich uwolnić, gdyż system cyfrowy będziemy wprowadzać dopiero za kilka lat. Na częstotliwości można więc ogłosić konkurs i oddać je komuś na kilka lat. Miałby je zwolnić w momencie uruchomienia nadajników cyfrowych. - Żadne decyzje w tej sprawie nie zostały jeszcze podjęte - podkreśla Streżyńska. - Wykonaliśmy analizy i przekazaliśmy je Krajowej Radzie. Jeśli zaproponowane przez nas rozwiązania będą jej pasowały, to nadawcy będą mogli ubiegać się o nowe częstotliwości w drodze otwartego konkursu.

Nadawcy komercyjni krytykują ten pomysł. - Istnieje poważne zagrożenie, że rozdanie nowych pasm będzie kolidować z planami uruchomienia telewizji cyfrowej. Część z nich może wywoływać zakłócenia - mówi Andrzej Zarębski, szef rady nadzorczej Polskiego Operatora Telewizyjnego (spółki powołanej przez Polsat oraz TVN do cyfrowego nadawania programów telewizyjnych). Zwraca on uwagę także na inny problem - przy uruchomieniu telewizji cyfrowej mogą pojawić się kłopoty ze zwolnieniem tych częstotliwości. - Widownia się do nich przyzwyczai, a nadawca będzie czerpał z nich przychody. Zwolnienie częstotliwości za kilka lat bez awantury będzie bardzo trudne, dlatego wydaje mi się, że poprzednia polityka polegająca na bardzo ostrożnym przyznawaniu naziemnych pasm była słuszna - mówi.

Jednak szefowe KRRiT i UKE są przekonane, że ze zwolnieniem częstotliwości przy starcie telewizji cyfrowej nie będzie problemu. - To kwestia jasnego zapisu w koncesji. Wystarczy jasno nakreślić termin i warunki, w których nadawca ma to zrobić. Spory wokół tych częstotliwości nie zablokują cyfryzacji, bo nadawcy dostaną tylko część zarezerwowanych pasm - przekonuje Streżyńska.

A czas nagli. Komisja Europejska postuluje całkowite wyłączenie nadajników analogowych do końca 2012 r. - Tymczasem obowiązująca od maja 2005 r. strategia cyfrowa przyjęta przez ówczesną Radę Ministrów miała zostać znowelizowana, ale prace ugrzęzły. Ostatnie posiedzenie zespołu międzyresortowego zaplanowane na początek kwietnia tego roku zostało bezterminowo odwołane. I nie wiadomo, co dalej - mówi Zarębski.

Według naszych nieoficjalnych informacji TV Puls już 11 kwietnia złożyła do Krajowej Rady wniosek o rozszerzenie swojej sieci nadajników o kilkadziesiąt nowych lokalizacji. - Ten cały pomysł to jest szukanie miejsca w eterze dla Ruperta Murdocha. KRRiT pytała UKE o możliwość pozyskania częstotliwości głównie w tych miejscowościach, gdzie swoich nadajników nie ma tylko TV Puls - twierdzi nasze źródło zbliżone do UKE.

Józef Birka z radu nadzorczej Polsatu nie ma wątpliwości: KRRiT preferuje TV Puls. - Rada zgodziła się na zmianę profilu tej stacji z religijnego na bardziej uniwersalny. Gdy my byliśmy udziałowcem Pulsu, nie było o tym mowy. Niedawno nagle ogłoszono konkurs na pięć częstotliwości, a na koniec premier spotkał się Murdochem - wymienia Birka.

Elżbieta Kruk, przewodnicząca KRRiT: - Mieliśmy te częstotliwości trzymać w szufladzie? W ubiegłych latach NIK już zarzucał Krajowej Radzie, że chomikuje pasma. W całej tej sprawie musimy dbać nie tylko o interes nadawców, ale również o interes odbiorców, którzy nie mają dostępu do wielu stacji w niektórych rejonach - zaznacza Kruk.

- Czy to przypadek, że zmianę strategii ogłoszono w dniu, gdy z premierem spotkał się Rupert Murdoch? - pytam szefową KRRiT.

- Wystąpiłam do UKE z wnioskiem w tej sprawie w marcu albo kwietniu. Wizyta Murdocha nie ma tu żadnego znaczenia - ucina Kruk.

Vadim Makarenko
Gazeta.pl
28-06-2007

środa, 27 czerwca 2007

Agencja koalicji w funduszach środowiska

Zamiast likwidacji będzie centralizacja i kolejne stanowiska do obsadzenia przez koalicję. Rząd postanowił zmienić wojewódzkie fundusze ochrony środowiska w specjalną agencję.

Projekt ustawy o reformie finansów publicznych, który przyjął rząd, zaskakuje. - Zapisy dotyczące likwidacji funduszy ochrony środowiska zupełnie nie przypominają wcześniejszych propozycji Ministerstwa Finansów. Projekt wywrócono do góry nogami - przyznaje Wiesław Bury, prezes WFOŚ w Krakowie.

Inny z prezesów dodaje: - Miała być decentralizacja i oszczędności. Tymczasem rząd po cichu powołał twór, który będzie furtką do wyprowadzania pieniędzy z budżetu państwa i stworzy świetne posady do obsadzenia przez koalicjantów.

Założenia były ambitne. Likwidację od 2008 r. lokalnych funduszy celowych, w tym wojewódzkich funduszy ochrony środowiska, ogłosiła wicepremier Zyta Gilowska. - Ich przychody staną się dochodami jednostek samorządu terytorialnego - tłumaczył wiceminister finansów Adam Pęzioł. Jego zdaniem pieniędzy na ochronę środowiska nie będzie mniej, bo samorządy będą musiały przeznaczyć na ten cel wszystkie dochody z pobieranych od trucicieli opłat i kar (dziś utrzymują się z nich WFOŚ). Nie będą jednak mogły udzielać pożyczek, jak robiły dotąd fundusze, ale jedynie dotacje na konkretne przedsięwzięcia i dopłaty do kredytów. Aktywa funduszy to ponad 4,5 mld zł.

Wprowadzenie funduszy do urzędów marszałkowskich nie podobało się jednak LPR i Samoobronie, które w większości regionów są bardzo słabe (mają niewielu radnych w sejmikach). Teraz mniejsi koalicjanci mogą być spokojni, bo o podziale stanowisk będzie decydować centrala - we wtorek rząd przyjął projekt forsowany przez Ministerstwo Środowiska. Czytamy w nim m.in., że na bazie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska powstanie Agencja Finansowania Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Fundusze wojewódzkie stracą osobowość prawną i staną się jej częścią. Status agencji będzie nadawał minister odpowiedzialny za środowisko (z podkreśleniem, że jego kompetencje sięgają nawet do określenia siedzib oddziałów wojewódzkich agencji). Prezes agencji zatrudni też kierowników oddziałów.

- Dziś lokalnych prezesów wybierają rady nadzorcze, które są powoływane przez samorządy wojewódzkie, organizacje gospodarcze i rząd. Teraz będą to zwykłe synekury, bo prezes w Warszawie będzie delegował swoich ludzi do wszystkich oddziałów. Popatrzmy na KRUS, Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa... Za chwilę koalicja dostanie do obsadzenia kolejne stołki i z funduszu zostanie agencja towarzyska - ironizuje Kazimierz Czekaj, członek rady nadzorczej WFOŚ w Krakowie.

Samorządy obawiają się też centralizacji pieniędzy na ochronę środowiska. - Nie ma pewności, że przy jednej agencji pieniądze wypracowane przez konkretny region zostaną właśnie w nim. Poza tym agencja będzie mogła być dotowana przez państwo. Dziś fundusze nie mają takiego prawa - zaznacza Czekaj.

Co z oszczędnościami? Nie będzie też rad nadzorczych (to oszczędności około 2,2 mln zł). - Ale dyrektorzy w NFŚ zarabiają więcej niż prezesi w funduszach wojewódzkich. Po przemianowaniu w agencji dyrektor oddziału zarobi więcej od dzisiejszego prezesa. Gdzie więc te oszczędności?! Poza tym koszty działania instytucji publicznej są zawsze wyższe - twierdzi jeden z dzisiejszych prezesów WFOŚ.

Minister Gilowska wierzy, że rządowe zmiany można zablokować i wprowadzić rozwiązania MF. - Jeszcze nie mówmy hop! Nie wszystko stracone, bo projektem zajmie się teraz Sejm - podkreśla rzecznik Ministerstwa Finansów Jakub Lutyk. - Ze swojej strony apelujemy do posłów o rozsądek. Będziemy też apelować do premiera, żeby zajął w tej sprawie stanowisko - dodaje.

Wojciech Pelowski, AN
Gazeta Wyborcza
27-06-2007

Deweloperska wolnoamerykanka

Albo dopłacisz kilkadziesiąt tysięcy złotych, albo rozwiązujemy umowę, a wtedy szukaj sobie mieszkania gdzie indziej - przed taką alternatywą stawia swoich klientów coraz więcej firm deweloperskich. Powodem jest wzrost cen materiałów budowlanych i kosztów robocizny

Od kilku miesięcy "Gazeta" ostrzega, że część deweloperów może pod byle pretekstem rozwiązać umowę, bo z powodu dużego popytu na mieszkania ich ceny rosną tak szybko, że "odzyskane" mieszkania deweloper może sprzedać dużo drożej. W ostatnich tygodniach to zjawisko zaczęło się nasilać. Niektóre firmy próbują wymusić na swoich klientach dopłatę, choć w umowie zagwarantowały, że cena się nie zmieni.

- Niech się ludzie cieszą, bo i tak jest tanio - stwierdził prezes jednej z takich firm. Od klientów, którzy podpisywali z nią umowy w 2005 r. po 2,7-2,8 tys. zł za m kw., zażądał tuż przed oddaniem kluczy do mieszkań podpisania aneksu z ceną 3,1 tys. zł. - Niektórzy z nas sprzedali stare mieszkania, wzięli kredyty, a teraz mają wytrzasnąć z kapelusza po kilkanaście tysięcy złotych! - żalą się klienci.

Co mogą zrobić w tej sytuacji? - Iść na ugodę, co, niestety, oznacza zgodę na wyższe koszty - przyznaje analityk Open Finance Emil Szweda. Odmowę deweloper może bowiem uznać za powód do rozwiązania umowy. Zwraca wtedy pieniądze i wypłaca przewidziane w umowie odszkodowanie, np. 5 proc. wartości mieszkania. Problem w tym, że za tę kwotę nie kupi się dziś mieszkania o podobnej powierzchni, bo przez dwa lata ceny poszły w górę nawet o 100 proc.

O szczególnie drastycznych przypadkach Szweda radzi więc... informować media. - Nawet krótka informacja w telewizji potrafi schłodzić rozgrzaną głowę prezesa firmy deweloperskiej. Zwłaszcza jeśli realizuje ona kilka projektów, nie może pozwolić sobie na utratę reputacji - wyjaśnia Szweda.

Analityk Open Finance równocześnie zastrzega, że czasem żądania deweloperów są uzasadnione, np. gdyby z powodu wzrostu kosztów budowy realizacja inwestycji oznaczała dla nich straty lub nawet bankructwo.

Faktem jest, że w tym roku mocno podrożały niektóre materiały konstrukcyjne (np. cegły i bloczki) oraz koszty robocizny. Redaktor naczelny miesięcznika "Licz i buduj" Aleksander Sztorm, powołując się na dane wydawnictwa Sekocenbud, które od 20 lat monitoruje ceny w budownictwie, poinformował nas, że w pierwszym półroczu tego roku koszty budowy budynków wielorodzinnych wzrosły - w zależności od regionu kraju - od ok. 12 (w woj. zachodniopomorskim) do blisko 19 proc. (w woj. mazowieckim).

- Niektórzy deweloperzy próbują wykorzystać tę sytuację - uważa prezes firmy doradczej Reas Kazimierz Kirejczyk. Jego zdaniem podwyżki nie powinni domagać się deweloperzy, którzy właśnie kończą inwestycje, a pieniądze na nie brali od swoich klientów. - Ponieważ, finansując budowę z wpłat klientów, deweloper w ten sposób podzielił się z nimi ryzykiem, to należy im się premia w postaci niższej ceny mieszkania - mówi Kirejczyk.

Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza
27-06-2007